Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2010 > marzec / kwiecień

Ślady, numer 2 / 2010 (marzec / kwiecień)

Notatnik. W podróży z Lewisem tam, gdzie ukazuje się prawdziwe oblicze ziemi

A propos Avatara

Opowieści ukazują nasz sposób patrzenia na życie. Czy szczęście polega na przeniesieniu się na inną planetę? Pół wieku przed filmem Camerona ktoś już rozwiewał tę iluzję...

Edoardo Rialti


Opowiadanie science fiction daje ogromne możliwości, jest bowiem w stanie zaoferować serię obrazowych metafor, wyobrażających codzienną wędrówkę każdego człowieka ku odkrywaniu nieskończoności poza sobą samym oraz w swoim wnętrzu. To, co w dawnej literaturze przygodowej wyobrażała podróż morska, ustąpiło miejsca międzygwiezdnemu oceanowi. W najbardziej znanych fantastycznych opowieściach „wspaniałość tego, co nadzwyczajne” (niebywałe niebezpieczeństwa, piękno oraz przerażenie...) splata się ze „wspaniałością tego, co zwyczajne” (miłość małżeńska, następstwo pór roku, radość jedzenia i odpoczynku...); podróżuje się po to, by powrócić do domu i patrzeć na wszystko nowym spojrzeniem.

Sposób, w jaki człowiek wyobraża sobie te wszystkie przygody jest więc cennym papierkiem lakmusowym całościowej koncepcji własnej wędrówki.

Film Avatar Jamesa Camerona, pomijając fakt pojawiających się w scenariuszu kalek, opowiada ostatecznie o odrzuceniu własnej tożsamości. Bohater – człowiek dobry i udręczony, na wózku inwalidzkim – w swojej kondycji reprezentuje ludzkość. Obnażając nasze zranienie i ograniczoność, Cameron za pomocą znaku ukazuje naszą potrzebę bycia kochanym. Jedyną szansą bycia szczęśliwym jest rozpoczęcie na nowo, pozostawiając za sobą wszystko: chore nogi, własne rysy twarzy, własną historię. Ludzkość nie miałaby więc nic do zaoferowania Kosmosowi: tylko Coca-colę, niebieskie jeansy, poszanowanie dla „wyższej” kultury New Age obcych. Co więcej: zwyczajność nie ma żadnego blasku. Aby być szczęśliwym, poznać miłość oraz intensywność odnowionego życia, trzeba przestać być sobą i zacząć od czegoś nowego.

Interesujące jest porównanie tego wszystkiego z trylogią science fiction Clive’a Staplesa Lewisa, napisaną ponad pół wieku temu: Z milczącej planety, Perelandra, Ta ohydna siła. Również tutaj odnajdujemy pełną przygód podróż międzyplanetarną (na Marsa oraz na Wenus, następnie powrót na Ziemię), działającą w niezwykły sposób na wyobraźnię, piękno krajobrazów i nigdy nie widziany ludzkim okiem świat przyrody, spotkanie z innymi rasami, obdarzonymi mądrością i wdziękiem, oraz krytykę ideologii materialistycznej, która chciałaby zredukować Kosmos do tego, co przynosiłoby jej korzyść: wszystkie elementy wydawałyby się znajdować swoje odpowiedniki w Avatarze, jednak umieszczone zostają w zupełnie innej perspektywie. Bohater trylogii Lewisa (filolog w średnim wieku, którego uważa się za zabawną aluzję do przyjaciela pisarza, Tolkiena) odkrywa, że w podróży musi pokazywać to, co jest prawdziwe także na Ziemi: każde stworzenie przynależy do jednego, przepełnionego miłością planu Tego, którego mieszkańcy innych planet nazywają w języku staro-solarnym (języku, który usunął z Ziemi Nieprzyjaciel) Maledilem, Jedynym Prawdziwym Królem Kosmosu. Nie tylko: cały Wszechświat czeka na to, by ktoś z Ziemi oznajmił o „straszliwych czynach Maledila, dokonanych w czasie jego walki z Przeciwnikiem”. W odpowiedzi na zagmatwaną opowieść profesora o Wcieleniu, wielki pan Marsa wykrzykuje: „Odkryłeś przede mną najbardziej zdumiewające ze wszystkich znanych w całym Wszechświecie rzeczy”. Oto dar, którego od ludzkości oczekuje całe stworzenie; jest to także jedyna perspektywa, z której można znów spoglądać na siebie z miłością i szacunkiem, co w przeciwnym wypadku jest czymś niemożliwym. Właśnie my, ludzie, zranieni i ułomni, jesteśmy umiłowanymi dziećmi Króla królów, który na zawsze stał się jednym z nas. To pozwala powrócić do domu z sercem wzbogaconym o przygodę, którą przeżywamy. Przede wszystkim jednak z pewnością, że każda rzecz w naszym żeglowaniu dana nam jest po to, byśmy odkryli, że jesteśmy chciani, poznani, kochani; po to, byśmy w sposób coraz pełniejszy i z coraz większą radością byli sobą.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją