Ślady, numer 2 / 2010 (marzec / kwiecień) Spotkania. Bernhard Scholz
Z towarzystwa – dzieło W ostatnim numerze „Śladów” opublikowaliśmy krótki tekst poświęcony spotkaniu z Bernhardem Scholzem, szefem stowarzyszenia Compagnia delle Opere (CDO – Towarzystwo Dzieł), dyrektorem generalnym CDO Enrico Biscaglią oraz odpowiedzialnym za współpracę międzynarodową CDO Maurizio Giuliano. Odbyło się ono w Warszawie 28 stycznia tego roku. Poniżej, zgodnie z zapowiedzią, przytaczamy obszerne fragmenty rozmowy, która odbyła się podczas tego spotkania
Jacek Grzelak: Pomysł tego spotkania zrodził się ze zwykłej ludzkiej fascynacji, przyglądania się osobom, które z innym niż ja nastawieniem patrzą na pracę. Chyba nie tylko moim doświadczeniem jest wykonywanie pracy po to, aby zarobić pieniądze, utrzymać rodzinę, ewentualnie znaleźć satysfakcję z oddawania się swojej pasji. Są jednak osoby, które w swojej pracy widzą coś więcej i okazuje się, że jest to coś bardzo zbieżnego z pragnieniami, które człowiek nosi w sercu. Dlatego po kilku rozmowach z Bernhardem Scholzem pomyślałem o zaproszeniu go, aby właśnie takim spojrzeniem z nami się podzielił.
Bernhard Scholz: Jacek powiedział przed chwilą, że wiele osób traktuje pracę tylko jako sposób zarabiania pieniędzy. Wyjdźmy więc od tego. Jeżeli pewna osoba pracuje tylko dla pieniędzy, ale jeżeli traktuje na serio swoją pracę, musi zrozumieć, że staje przed nią wiele pytań, z którymi musi się zmierzyć. Musi podejmować decyzje na poziomie finansowym, musi mieć kontakty z klientami, relacje ze współpracownikami, zmierzyć się z problemami związanymi z produkcją. W związku z tym osoba ta odkrywa, że ciągle angażuje się w pewną grę. Jeżeli ktoś taki nie jest głupcem, musi prędzej czy później zapytać: jaki jest cel tego, co robię? Pieniądze nie są wystarczającą odpowiedzią na to pytanie. To jest jeden z powodów, dla których często spotykamy ludzi bardzo bogatych, którzy przeżywają poważną depresję, albo pracoholików, dla których praca stała się narkotykiem. Praca jest więc ciągłym wyzwaniem dla naszego życia. Takie założenie nie jest czymś abstrakcyjnym, ale czymś, co przeżywamy na poziomie egzystencjalnym.
Ukazuje to właśnie obecny kryzys finansowy. Zrodził się on bowiem z sytuacji, w której zysk przestał być instrumentem, narzędziem, ale stał się celem samym w sobie. Ale po to, aby nie dać się wpędzić w takie rozumienie zysku – jako celu samego w sobie – potrzeba jasnej postawy ludzkiej. Jak można taką prawdziwą postawę ludzką zachować w świecie ekonomii? Jak postępować wobec trudności ekonomicznych? Towarzystwo Dzieł (CDO) zrodziło się właśnie jako próba odpowiedzi na takie pytania.
Kto pracuje, ma też i pytania. Pytania dotyczące siebie samego czy też decyzji, które musi podejmować. Ale potrzebuje też konkretnej pomocy na poziomie finansowym. CDO nie ma więc na celu wyłącznie podtrzymywanie ideału, ale również – dzięki wypracowanym instrumentom – chce udzielać konkretnej pomocy osobom zaangażowanym w pracę. Chodzi tu więc o relację przyjacielską, w której osoby wspomagają się nawzajem na poziomie rozpoznania ideału, ale także na poziomie konkretnych potrzeb.
Chcemy jednak mieć do czynienia z osobami wolnymi i odpowiedzialnymi. Aby być wolną i odpowiedzialną, osoba potrzebuje relacji, które będą ją wspierać – nie zastępować, ale wspierać. To jest sposób, w jaki działa CDO. To jest nasz wkład w społeczeństwo, ponieważ wspólnota jest społeczna wówczas, gdy tworzą ją żywe, odpowiedzialne osoby.
Jacek Grzelak: Chciałbym, aby podczas tego spotkania wybrzmiało to, co mnie bardzo poruszyło, to, o co pytałem Bernharda i jego przyjaciół: czym jest dzieło? Jak rozumiane jest przez Ciebie zaangażowanie człowieka, jego aktywność?
Bernhard Scholz: Każdy z nas pragnie, by móc wyrazić siebie samego, by coś tworzyć. Praca jest sposobem, aby realizować to pragnienie. Nie jest jednak odpowiedzią na pragnienie, które w sobie noszę. Jeżeli mam posprzątać pokój, to daję tym samym pewien wkład w piękno świata. Zatem cokolwiek byśmy robili, ma to związek ze wszystkim innym. Zadanie posprzątania pokoju mogę podjąć z przymusu – ale wtedy moja osoba nie wyraża się w tej czynności, staję się niewolnikiem pracy. Ale mogę też podjąć sprzątanie pokoju, jako swój udział w czymś większym. W doświadczeniu chrześcijańskim owo sprzątanie pokoju staje się relacją z Nieskończonością. W sposobie, w jaki sprzątam, wyrażam relację ze Stwórcą, ponieważ jestem wówczas w relacji z Tym, który mnie stworzył. Tak więc praca, jakakolwiek by ona nie była, jest relacją, dialogiem z Tym, który zechciał, abym w tym momencie był w tym miejscu. W tej perspektywie każda chwila życia nabiera wartości nieskończonej – nie jestem już niewolnikiem ani buntownikiem, ale sobą samym czyniącym ten najprostszy gest. Doświadczenie chrześcijańskie jest z mojego punktu widzenia jedynym sposobem przeżywania pracy bez poczucia alienacji, które pojawia się wówczas, gdy to, co robię, nie ma znaczenia dla mnie ani dla świata. Gubię się wtedy i staję się wyobcowany.
Doświadczenie chrześcijańskie natomiast nadaje znaczenie każdej rzeczy, którą czynię. Każda praca nabiera godności. Jak mówił o tym Ojciec Święty w Paryżu: „Przed chrześcijaństwem praca była zajęciem dla niewolników, dzięki św. Benedyktowi stała się modlitwą”.
Chrześcijaństwo pozwala przeżywać życie dogłębnie, bez zagubienia się. Chrześcijaństwo nie mówi, że trzeba uciec od rzeczywistości, aby stać się sobą, jak czynią to religie Wschodu. Nie mówi, że należy wycofać się do poziomu spirytualizmu, aby nie zabrudzić sobie rąk. Mówi natomiast: rzeczywistość jest ci dana, abyś mógł, angażując swoje talenty w relację z rzeczywistością, stać się bardziej sobą. (...)
Praca jest wielką sposobnością, aby poprzez związany z nią trud stawać się bardziej sobą. Z tego punktu widzenia podejmowanie powtarzającej się codziennie pracy może być czynem heroicznym. Możesz wzrastać, zmywając naczynia, ale możesz też popaść w depresję. Zależy to od koncepcji, jaką przyjmiesz wobec samego siebie.
Zauważmy, że bankierzy, którzy doprowadzili do kryzysu i dla których zysk stał się przedmiotem zaangażowania, nie uczynili tego, ponieważ byli źli sami z siebie. Podejmując pewne decyzje, wydawało im się, że robią dobrze. Byli jednak samotni na poziomie egzystencjalnym. Mieli z pewnością wielu przyjaciół, ale zabrakło im przyjaźni, która pozwoliłaby im wzrastać w prawdziwej ludzkiej postawie.
Wpadli w pułapkę, w którą zresztą wielu z nas również by wpadło: ciekawe bowiem, kto by się powstrzymał, gdyby od jednego kliknięcia zależało zarobienie dodatkowych 100 000 euro... Od takiej pokusy wszystko się zaczyna. Aby jej nie ulec, musisz zrozumieć, że istnieje coś więcej, coś, co ma większe znaczenie niż to, co oferuje pokusa. Chrześcijanin bowiem nie jest kimś, kto mówi: tego mi nie wolno zrobić, bo jest to brzydka rzecz, ale mówi: jest coś lepszego. (...)
Miłosz Greszta: Czym jest CDO – miejscem, które ma mi pomóc odkryć sens mojej pracy, czy raczej narzędziem, które wspomaga mnie w rozwoju biznesu? Jak dbać o to, aby powód bycia w CDO był trwały i stabilny? W listopadzie na spotkaniu CDO ksiądz Carrón powiedział, że przyjaźń rodząca się ze wspólnych interesów ekonomicznych często trwa wyłącznie dlatego, że jest użyteczna... Jak tego uniknąć?
Bernhard Scholz: Jeśli osoby są ze sobą tylko ze względu na wspólne interesy, to związek ten trwa dokładnie tak długo, jak długo trwa interes. Oczywiście można spotkać CDO właśnie z pobudek ekonomicznych, ponieważ CDO wspiera również osoby na poziomie ekonomicznym, co jest oczywiste, bo żadna firma samodzielnie sobie nie poradzi. Jednak sposób, w jaki ta pomoc jest udzielana, pozwala zrozumieć na przykład, że celem funkcjonowania firmy nie jest osiągnięcie zysku, ale uczynienie dobra dla innych ludzi. Tworząc miejsca pracy, wspomagasz rodziny osób zatrudnionych, dając im środki do życia. Wspomagasz również rozwój miejsca, w którym mieszkasz, budując wśród pracowników poczucie odpowiedzialności. Celem działalności firmy jest też funkcjonowanie w czasie. Zysk musi służyć firmie, ta jednak nie powinna być jemu zupełnie podporządkowana. Zysk jest niezbędny, bez niego bowiem firma przestaje istnieć, ale cel jest inny – jest nim życie firmy.
To, co jest prawdziwe dla osoby, jest prawdziwe dla ekonomii, a co jest prawdą w ekonomii, jest prawdziwe dla osoby. To oczywiście nie realizuje się natychmiast, ale dążymy do tego, aby to się spełniło i dlatego też pomagamy sobie nawzajem. Szkoła wspólnoty służy właśnie temu, byśmy uczyli się tego, kim jesteśmy i dla kogo żyjemy. Ten, kto naprawdę żyje Szkołą wspólnoty, ma wiele pytań dotyczących codzienności, w tym także pracy. Jeżeli takich pytań nie ma, to znaczy, że nigdy na poważnie nie przeżył Szkoły wspólnoty. Ten, kto przeżywa doświadczenie chrześcijańskie wewnątrz charyzmatu księdza Giussaniego, pozwala się poddać wyzwaniom rzeczywistości, nie stoi obok, ale wchodzi w środek spraw. Dlatego żyjemy w ciągłym dialogu z Tym, kto zna odpowiedzi na te pytania.
Mnóstwo pytań ma ktoś, kto ma żonę, dzieci... Gdyby nie miał pytań, znaczyłoby to, że żona i dzieci w ogóle go nie obchodzą. Podobnie wiele pytań ma ten, kto żyje w świecie ekonomii – na przykład dotyczących sposobów zorganizowania firmy, inwestowania pieniędzy, relacji z klientami itd. – i powinien znaleźć miejsce, w którym może te pytania postawić. CDO nie jest jednak miejscem powtarzania Szkoły wspólnoty. Jest to natomiast narzędzie dla tego, kto naprawdę podejmuje Szkołę wspólnoty. Przeżywanie rzeczywistości oznacza podejmowanie życia, zderzanie się z nim. Dlatego potrzebna jest konkretna obecność przyjaciół, którzy będą ci pomagać.
Enrico Biscaglia, dyrektor generalny CDO: Towarzystwo Dzieł jest ogromną organizacją i zakres usług, które świadczą sobie członkowie CDO, jest bardzo duży. Jednak wszystko to zaczęło się od przyjaciół, którzy na początku podjęli inicjatywę i wzięli na siebie ryzyko oraz odpowiedzialność za nią. Stworzyli rzecz, której w przeciwnym razie dziś by nie było. Ta organizacja jest dla wszystkich bardzo pożyteczna. Poszczególne dzieła rodzą się z inicjatywy, kiedy to wobec konkretnych pytań i spraw grupa osób – przyjaciół bierze sprawę w swoje ręce.
Asia Maliszewska: Moja dozorczyni, która w dzień świąteczny odśnieżała chodniki, powiedziała do mnie: „Nawet w święta nie dają mi spokoju”. Nie krytykując tej kobiety, zasmuciłam się jej postawą. Nie pomyślała o tym, że swoją pracą pomaga wielu osobom, które dzięki niej będą mogły swobodnie przejść i na przykład nie złamią sobie nogi. Ale zastanowiłam się, czy przypadkiem ja też nie zachowuję się w podobny sposób. Moja praca nie jest pracą dla zarobku. Jest hobby, pasją. Ale czasami dominuje we mnie postawa narzekania, zwątpienia, zmęczenia – to one biorą górę. Chciałabym wobec tego spytać, jak żyć i jak pracować, żeby rzeczywiście praca była pasją, radością, i żeby inni też to czuli? Co robić, żeby nie popadać w zmęczenie, znudzenie?
Bernhard Scholz: Pierwszym warunkiem jest to, żeby nie cenzurować żadnej okoliczności, która pojawia się w pracy. Praca stawia nas wobec daru dóbr, które otrzymaliśmy. Dany jest nam przede wszystkim rozum, zdolności – każdy ma swoje własne talenty: zdolność tworzenia, organizacji, znajdowania nowych rozwiązań czy bycia przekonującym. Mamy jednak również nasze ograniczenia: męczymy się, gubimy, narzekamy. Praca staje się albo zamknięciem, jedynie wyrazem siebie samego, albo staje się otwarciem. Jeśli przyjmuję pytania, które stają przede mną – mogę wzrastać, mogę pytać. Jeżeli więc noszę w sobie pytanie o sens pracy, to słowa wypowiedziane przez panią odgarniającą śnieg stają się interesujące. Jeśli jednak nie noszę w sobie żadnego pytania, jej słowa są mi obojętne.
Jak mówiłem wcześniej, CDO jest dla osób, które traktują swoją pracę na serio. Podobnie jest z Ruchem CL – jest on tym bardziej interesujący dla osoby, która nosi w sobie pytania wobec rzeczywistości, w innym przypadku staje się nudnym rytuałem. Trzeba więc przeżywać rzeczywistość do głębi, z całą jej dramatycznością. (...)
Tylko pochylając się nad szczegółem, możemy zaangażować całych siebie. Nasz profesjonalizm staje się wyrazem naszego człowieczeństwa. W innym przypadku jest to podążanie za regułami, które nie mają nic wspólnego z moją osobą. Dodajmy jeszcze, że problem pracy to nie jest problem tego, co mi się podoba lub nie. Każdy, kto pracuje dłużej, prędzej czy później ma z tym problem. To „podobanie” przychodzi i odchodzi. Do tego dochodzi kwestia spełnienia, które nie bierze się z tego, że praca nam się podoba, ale z tego, że dzięki pracy doświadczam wzrostu mojej osoby. Dlaczego ktoś bierze za coś odpowiedzialność? Na przykład jak Jacek i Miłosz, chociażby za zorganizowanie tego spotkania. Kto ich o to prosił? Co będą z tego mieli? Skąd bierze się ta darmowość w ich postawie? Poświęcają na to swój czas i pieniądze, ponieważ rozumieją, że czymś lepszym jest podjęcie się tego, niż niepodejmowanie. Przeczuwają, że poprzez trud, który podejmują, będą bardziej spełnieni. Rozumieją, że trud ten stwarza jakieś dobro, coś pozytywnego.
Dlaczego jakiś przedsiębiorca siada wieczorem z innym przedsiębiorcą i mając już setki swoich problemów, chce jeszcze rozmawiać o jego problemach? Dlaczego inni pomagają z kolei poszukującym pracy? Skąd taka darmowość w ich postawie? Ponieważ doświadczyli, że kiedy dają coś z siebie, czują się bardziej spełnieni, bardziej sobą, prawdziwsi.
W encyklice społecznej papieża znajduje się pewne zdanie: „Darmowość jest nieodłączną częścią ekonomii”. Dlaczego? Przecież żyjemy w świecie pełnym kontraktów, umów, gdzie wszystko jest zapisane: obowiązki i wzajemne zobowiązania. Co ma z tym wspólnego postawa darmowości?
Wyobraźcie sobie firmę, przedsiębiorstwo, instytucję, gdzie ktoś pracuje i robi tylko to, co ma zapisane w umowie. Nie słucha już kogoś, kto ma problemy; nie przedłuży swojej pracy nawet o pięć minut, aby dokończyć jakiś detal, aby był jeszcze lepszy; nie przeciwstawi się bezsensownym decyzjom kierownika itd. Taka firma prędzej czy później zginie. Człowiek nie wyczerpuje się w spełnianiu obowiązków. Musi mieć miejsce, w którym daje siebie w sposób darmowy. I nie chodzi o to, że powinniśmy wszystko dobrze zorganizować i dobrze sformułować kontrakty. Bo nawet najlepsza organizacja jedynie poprzez ścisłe wypełnianie obowiązków nie jest w stanie produkować lepiej, być dobrą firmą. Potrzeba czegoś więcej...
Pytanie z sali: W jaki sposób firmy zrzeszone w CDO stawiają czoła kryzysowi? Czy zostały wypracowane jakieś wspólne instrumenty, sposoby działania, które pomagają firmom dotkniętym kryzysem?
Enrico Biscaglia: Kiedy rozpoczął się kryzys, Bernhard wysłał list do wszystkich członków CDO z kilkoma uwagami, pomagając w ten sposób każdemu w poczynieniu pewnych refleksji. Po pierwsze, żeby każdy w czasie kryzysu bardzo dokładnie przyjrzał się własnej firmie. Następnie, żeby obserwować dokładnie, co zmienia się na rynku; w końcu – by zwrócić się o pomoc do osób, z którymi się współpracuje. List ten został przyjęty przez wielu pracodawców, właścicieli firm – zorganizowali oni w swoich firmach spotkania, których punktem wyjścia był właśnie list Bernharda. Starali się wspólnie przeanalizować sytuację. To, co opowiadali o tych spotkaniach, było dla nas wielkim zaskoczeniem. Podam kilka przykładów. Osoby zatrudnione w tych firmach, wobec ryzyka, że na skutek kryzysu firma może upaść, były skłonne przedłużyć swój czas pracy albo go skrócić. Zgodzili się na zmniejszenie czasu pracy, aby liczba pracowników nie uległa redukcji. W niektórych przypadkach pracownicy sami decydowali się na to, żeby zmniejszyć swoje wynagrodzenie, chociaż nadal pracowali przez tyle samo godzin.
Bardzo poruszył mnie też sposób, w jaki zaangażowały się całe rodziny we Włoszech, gdzie działa bardzo dużo firm rodzinnych, a nieczęsto się zdarza, by ktoś, kto ma firmę, mógł liczyć na rodzinę. Zderzenie z kryzysem, postawa wobec niego była sięgnięciem po siły, których wcześniej nie widziałem. Doprowadziło to do odzyskania tej świadomości, o której wcześniej mówił Bernhard – właśnie dzięki zaangażowaniu w to, co robię. Wtedy staje się jasne to, co ma znaczenie, oraz to, co możesz stracić. Okazało się, że nie możesz się oprzeć na tym, co wydawało ci się, że ma znaczenie, że jest pewne. Straciłeś na kryzysie finansowo, ale nadal żyjesz.
Wykonaliśmy również olbrzymią pracę, aby pomóc sobie nawzajem. W szczególności w kontaktach z bankami, a także na poziomie współpracy firm z tych samych branży, aby wypracować wspólne rozwiązania. Zakończę takim podsumowaniem. Zrodziła się inicjatywa o nazwie Matching. Jest to rodzaj targów, spotkania przemysłowców, właścicieli firm. Uczestniczy w nim około 2000 przedsiębiorców, którzy w ciągu trzydniowego spotkania mają okazję poszukać kontrahentów i dostawców. Kiedy zorganizowaliśmy to spotkanie w ubiegłym roku – gdy kryzys już trwał – zauważyliśmy, że uczestnicy mieli w sobie dużo zaufania i nadziei na przyszłość. Było to odmienne od tego, co działo się w całym otoczeniu, we włoskiej gospodarce. Było widać odmienność wzajemnych relacji. Te zaś były budowane na doświadczeniu, które nazywamy CDO. Jest to rzeczywistość, która pozwala po ludzku stanąć w obliczu takich wydarzeń jak kryzys i odnaleźć nadzieję.
Mirek Januszko: Chciałbym zapytać o początek Towarzystwa Dzieł oraz czy zasadne jest oczekiwanie od CDO konkretnej pomocy, na przykład podatkowej lub prawnej, przekazanie kontaktu biznesowego? Czy CDO w Polsce może i powinno świadczyć taką pomoc?
Bernhard Scholz: Istnienie CDO zaczęło się od tego, że pewna osoba nie wiedziała, jak ma sprzedać swoje wino. Ksiądz Giussani poprosił swoich przyjaciół, by jej w tym pomogli. W efekcie pojawiła się możliwość utworzenia sieci sprzedaży wina. Ale my nie zrobiliśmy tego zamiast tej osoby, która potrzebowała wsparcia. Pomogliśmy jej poznać lepiej produkt, jakim jest wino, oraz rynek wina. Przekazaliśmy informację, a przede wszystkim podpowiedzieliśmy, jak do potrzebnych informacji dotrzeć. I to jest sedno działalności CDO.
Byłoby więc lepiej, gdyby osoba, która ma oczekiwania wobec CDO, rozpoczęła od siebie. Jeżeli masz problem z bankiem, musisz wziąć inicjatywę w swoje ręce. Zwołaj jeszcze kilku przedsiębiorców, którzy mają ten sam problem i zorganizujcie spotkanie z dyrektorem banku. Jeżeli potrzeba, zwołajcie 50 podobnych przedsiębiorców i podpiszcie umowę kredytową na dogodnych dla was zasadach. Jak powiedział przed chwilą Enrico, CDO pojawia się w momencie, gdy ktoś bierze inicjatywę w swoje ręce i zaprasza do niej innych. To jest oryginalna dynamika. Wszystko bierze się stąd, że ktoś mówi „ja”. Wszystko zawsze rodzi się z tego punktu. Wobec konkretnej sytuacji ktoś musi zacząć. Piękno CDO polega na tym, że pomaga ono temu, kto taką inicjatywę wykazuje.
Wszystkie wielkie dzieła w chrześcijaństwie zaczynały się od jakiegoś świętego. Zauważcie, ile osób pociągnął za sobą taki święty, angażował je. Na przykład św. Tomasza z Akwinu, który stworzył światową szkołę, ponieważ zaangażował się w dyskusję ze swoimi studentami. Cała jego teologia powstała w odpowiedzi na pytania, które stawiali mu uczniowie. Zaczyna się zawsze od pytania (quaestio), na które jest odpowiedź (responsio). Taka jest też dynamika rynku. Z odpowiedzi, która rozwija się milimetr po milimetrze, mogą zrodzić się rzeczy olbrzymie. Jeśli wychodzisz od prawdziwej potrzeby, nie możesz nie stworzyć czegoś, co nie będzie dobrem dla wszystkich.
Adrian Karczewicz: W Warszawie mamy takie doświadczenie, które można by nazwać małym dziełem. Budujemy wspólnie osiedle. Cztery rodziny z Ruchu i dwie spoza. I z tym właśnie związane jest moje pytanie: dlaczego w naszych relacjach łatwiej jest się czasem dogadać z osobą spoza Ruchu, niż z jego członkami. Z czego wynikają błędy w naszych relacjach?
Bernhard Scholz: Jeśli boli cię brzuch, to szukasz lekarza, który zna się na chorobach brzucha, a nie lekarza z Ruchu. Choć najlepiej gdyby był i dobrym lekarzem, i był w Ruchu. (śmiech) Doświadczenie takie jak nasze jest ze swojej natury otwarte na relacje ze wszystkimi. Mogę was zapewnić, że spotykam się naprawdę z wieloma przedsiębiorcami. Żadnego z nich jednak nie pytam, czy jest z Ruchu, czy nie. Staram się po prostu jak najlepiej odpowiadać na ich pytania. Oczywiście często po sposobie, w jaki dana osoba się wypowiada, można poznać, że jest z Ruchu. Spotykam też jednak często osoby nie będące w Ruchu, ale prezentujące wspaniałą postawę ludzką. Nie w tym więc leży problem. Problemem jest bycie sobą. I w tym właśnie ma nam pomóc Ruch. Jeżeli mogę być sobą, to Bóg uczyni ze mną to, co zechce. To On pomyśli o tym, z kim mam się spotkać, a kogo nie spotkać w życiu. A ja chcę być wolny i otwarty wobec wszystkiego.
Ruch wzmacnia w nas nieskończone pragnienie, sprawia też, że przeżywamy do głębi ból tego, kim nie jesteśmy, a chcielibyśmy być. Ale przede wszystkim czyni nas wolnymi. I tylko to jest interesujące dla świata: widzieć osoby wolne, a nie obłożone warunkami. Ponieważ pełno jest osób bardziej zdolnych od nas, bardziej inteligentnych, z pewnością bogatszych i mających większą władzę. Dlaczego my jesteśmy interesujący, dlaczego sami sobą nawzajem się zachwycamy? Ponieważ dana nam została wolność. Jesteśmy wolni zarówno wtedy, gdy odnosimy sukcesy, ale również wtedy, gdy nam coś nie wychodzi. Bo również sukces może być rodzajem niewolnictwa. Jesteśmy też zdolni przyjąć innych takimi, jakimi są.
Opowiem wam całkiem świeży przykład, który usłyszałem od księdza Carróna. W Ameryce spotkał on pewnego lekarza, który mu wyznał: „Jestem chrześcijańskim psychiatrą i jako katolicki psychiatra nie mogę pracować ze wszystkimi pacjentami. Przychodzą do mnie na przykład homoseksualiści, którzy chcą, żeby wesprzeć ich związek...”. Carrón odpowiedział mu: „Tym bardziej musisz im więc pomóc! To nie jest twój problem, że oni są homoseksualistami. Bo ty na bazie swojego doświadczenia masz pomagać każdemu, by był bardziej sobą. Być może pewnego dnia oni zmienią swoją relację w sposób, którego nigdy nie oczekiwali”. My musimy stawać wobec życia. Nie możemy cenzurować niczego. Nasze życie musimy współdzielić zarówno z wyrzutkami, jak i ze świętymi – dzięki Bogu tacy też są, bo ich bardzo potrzebujemy – ale to są warunki, które daje nam Bóg. Piękno charyzmatu polega na tym, że wszystko, co spotykamy, staje się dla nas okazją. Tak jak ci dwaj homoseksualiści dla owego lekarza. Oni zmuszają go do tego, by wyszedł ze swoich schematów i zrozumiał, że to Chrystus zbawia człowieka. Ten człowiek wie, że homoseksualizm nie jest właściwą odpowiedzią, adekwatną dla człowieka. Tak jak możemy mówić, że zysk nie jest właściwą podstawą funkcjonowania firmy. Problem jednak w tym, jak dojść do tych wniosków. Potrzeba metody, abym doszedł do prawdy o mnie samym i sprawił, żeby firma w rzeczywistości była firmą i żeby ktoś przeżywał swoje uczucia w sposób autentyczny. Potrzeba drogi, metody. I tym właśnie jest chrześcijaństwo. Bo jeżeli świat stoi na uboczu, to po co Bóg miałby wejść w ten świat i stać się jednym z nas? Musimy więc na serio traktować problemy związane z naszym życiem, naszą pracą, relacjami. Dlatego CDO jest interesujące.
W CDO funkcjonuje grupa o nazwie „Medycyna i osoba”. Mamy też grupę nauczycieli, grupę zaangażowaną w działalność społeczną i wiele innych. Dlaczego one się narodziły? Ponieważ ktoś powiedział, że chce być nauczycielem, lekarzem albo adwokatem – do końca, a sam o własnych siłach nie jest w stanie nim być. Problemem nie jest bycie chrześcijańskim lekarzem, adwokatem czy przedsiębiorcą, problem jest bycie lekarzem, adwokatem, politykiem, burmistrzem, będąc sobą. To właśnie znaczy być chrześcijaninem. Po to rozpoczęła się ta historia. Na tym polega też siła charyzmatu. O tym przypomina. W tym zakresie nie ma gotowych schematów i modeli, które można zastosować. Są pewne podpowiedzi, sugestie, niektóre zasady, ale one są po to, aby ze mnie uczynić bohatera i protagonistę, jeśli chodzi o moje życie.
Myślę, że każdy kto naprawdę żyje charyzmatem ruchu Communione e Liberazione, prędzej czy później zrozumie rzecz bardzo paradoksalną – że sam z siebie jestem niczym, ziarnkiem kurzu, gdzieś we Wszechświecie, ale poprzez to spotkanie, które dokonało się poprzez Ruch każdy moment mojego życia nabiera znaczenia nieskończonego. I dlatego ważne jest to, co mówię wielu przedsiębiorcom, których spotykam: „Wy jesteście kimś więcej niż tym, co sami o sobie myślicie. Jesteście wspaniałymi przedsiębiorcami, ponieważ macie możliwość, aby poprzez sposób prowadzenia firmy mogła przechodzić jakaś cząstka nowego świata, i to bez uciekania od wyzwań ekonomicznych, lecz właśnie dzięki dogłębnemu ich podejmowaniu”.
Każdy z nas jest dużo więcej wart niż sam myśli. Często chcemy być doceniani za to, co jesteśmy w stanie zrobić. A tak naprawdę jesteśmy dowartościowani za to, czym jesteśmy. Niezależnie od tego, co robimy i mówimy. Wówczas jednak to, co mówimy i co czynimy, staje się wyrazem tego, czym jesteśmy.
Podsumowując: w naszym zniewolonym społeczeństwie są wolne podmioty, które mogą podjąć każdą okoliczność. Przede wszystkim jesteśmy w stanie przyjąć nas samych, a następnie jesteśmy otwarci na przyjęcie każdego. A więc – wracając do pytania – wspólne budowanie domów jest czymś pięknym. Zarówno dla tych rodzin, które są, jak i nie są z Ruchu. Bo jest to spotkanie, i to spotkanie ciągłe, ponieważ będziecie mieszkać obok siebie.
Darek Kuzara: Do tej pory nic nie zostało jeszcze powiedziane na temat formalnego uczestnictwa osoby w Towarzystwie Dzieł. Stąd moja prośba o wyjaśnienie także spraw organizacyjnych. I jeszcze jedna sprawa. Zrozumiałem, że CDO we Włoszech zrodziło się z inicjatywy i potrzeby ludzi. Mam natomiast wrażenie, że w Polsce rozpoczęto budowę domu od dymu z komina. Może wynika to stąd, że wciąż tkwi w nas Polakach mentalność homo sovieticus, a ludzie oczekują, że ktoś lub jakaś organizacja przyjdzie i coś dla nich zrobi. Na podstawie słów Bernharda doszedłem do wniosku, że aby powstało „Dzieło”, konieczne jest spotkanie, musi być ktoś, kto będzie jego inicjatorem. Czy zatem działalność CDO we Włoszech oraz w innych krajach polega na kojarzeniu ze sobą ludzi biznesu? Pytam o wspomaganie rodzących się interesów na przykład poprzez „inkubatory przedsiębiorczości” lub tzw. „anioły biznesu”, funkcjonujące po to, by pomóc osobie w zostaniu pracodawcą oraz w zorganizowaniu firmy.
Bernhard Scholz: Formalnie CDO jest wolnym stowarzyszeniem i posiada członków. W różnych krajach istnieją natomiast różne formy członkostwa, co zależy od konkretnego prawodawstwa. Również rozwój CDO w poszczególnych krajach, z punktu widzenia siły i wielkości organizacji, jest różny. Nie ma gotowych rozwiązań, dzięki którym można byłoby powiedzieć: róbcie to w taki sposób. Jest oczywiście coś, co jest wspólne, a co kryje się już w samej nazwie: Towarzystwo Dzieł. Oczywiście nazwa ta funkcjonuje w języku danego kraju. Źródłem natomiast jest to, o czym już wcześniej mówiliśmy.
W odpowiedzi na pytanie sam chciałbym postawić inne: od czego zaczynać? Początek stowarzyszeniu dają jacyś członkowie, którzy coś do niego wnoszą – poza składkami przede wszystkim własne doświadczenie, wiedzę, relacje i gotowość, aby wszystko to, co posiadam, współdzielić z innymi. Jeśli członkowie stowarzyszenia są gotowi do ofiarowania tego, co potrafią zrobić, to jest to pierwsze dziedzictwo, na którym stowarzyszenie może się oprzeć. Można oczywiście pomóc komuś, kto rozpoczyna własną działalność, ale kto to zrobi? Kto mu pomoże? Czy to będzie biuro wspomagające start-up, biuro CDO w Polsce? Nie, zrobi to inny członek stowarzyszenia, który być może już na tym rynku, w tej branży działa, który ofiaruje swój czas, by podpowiedzieć tej osobie, jakie są pierwsze kroki, które należy wykonać. Ta dynamika może się zwielokrotniać. Jeżeli z jednej strony znajdować się będą osoby, które będą pytać, a z drugiej ktoś, kto będzie gotów, by oprócz składki dać taką swoją dyspozycyjność, to wtedy można rozpocząć. Być może członkowie CDO mi nie odpowiedzą, bo być może w Towarzystwie Dzieł w Polsce jest ich za mało. Wtedy będziemy szukać odpowiedzi u ludzi, którzy nie są w CDO, ale którzy znają odpowiedzi na nurtujące was pytania. Ja wyszedłbym właśnie od tego.
Towarzystwo Dzieł to wolne i otwarte stowarzyszenie, każdy może do niego przynależeć. Prowadzi też systematyczną pracę i posiada pewne obiektywne kryterium, którym jest „twórcza i działająca przyjaźń”. Punktem wyjścia jest wspólne dziedzictwo, które jest wkładem członków. Tyle na początek.
Jacek Grzelak: Chciałbym dodać coś od siebie, opowiedzieć o swoim doświadczeniu. Podczas kryzysu trzeba było znaleźć nowe rynki dla naszych projektów. Spotkaliśmy się więc z Donato, poznaliśmy kilka włoskich firm, zaczęliśmy ze sobą współpracować. Ale to my wyszliśmy z tą inicjatywą. Inicjatywa zawsze musi być podjęta przez osobę. Nie usiedliśmy i zaczęliśmy narzekać. Szukaliśmy relacji, więzi. One zawiązały się dzięki Donato.
Współpracując z Miłoszem, codziennie podejmujemy rodzące się w pracy pytania. Teraz chcemy zaproponować to innym, zaprosić do tego współdzielenia, żeby było to miejsce, w którym można by chociaż opowiedzieć o swoim doświadczeniu, postawić rodzące się pytania. Jeżeli rozpoczniemy choćby od tego, że spróbujemy pomagać sobie nawzajem odpowiadać na nasze potrzeby, to nasze doświadczenie będzie wzrastać, otworzą się nowe możliwości.
Jestem projektantem, Miłosz zajmuje się zarządzaniem. Nawiązaliśmy kontakty z firmami, które też projektują, i widzimy, że to doświadczenie zaczyna wzrastać. Ale punktem wyjścia było poruszenie. Do tego właśnie chcemy was zaprosić – do pewnej relacji, przyjaźni, do pewnego miejsca, w którym tego typu doświadczenia będą mogły się wyrazić. Przygotowując się do tego spotkania, razem z Miłoszem zorganizowaliśmy we Wrocławiu dwa spotkania, w których uczestniczyło – w jednym 9, a w drugim 11 osób. To był początek – rozmowa o tym, czym jest CDO, a potem także o tym, jakie są nasze potrzeby. W momencie, kiedy powstało miejsce, do którego zaprosiliśmy także innych, nagle pojawiły się nowe możliwości.
Miłosz Greszta: Chciałem dodać, że oprócz naszego zaangażowania, zwyczajnie biznesowego, działamy także w innych obszarach. Obecnie staramy się stworzyć stowarzyszenie, które będzie narzędziem Ruchu, a które będzie posiadało osobowość prawną. W związku z tym potrzebujemy rozwiązać konkretne problemy, szukamy na przykład osoby, która mogłaby się zająć księgowością. Spotkania związane z CDO dają też taką możliwość, aby pomagać sobie i w takich sprawach, dzięki czemu poszukiwanie możemy rozpocząć od nas samych. To jest jeden z przykładów tego, że możemy sobie nawzajem pomagać w różnego rodzaju działaniach nie tylko biznesowych.
Ks. Jerzy Krawczyk: Chciałbym jeszcze na zakończenie spytać o to, jaka jest relacja CDO do Ruchu.
Bernhard Scholz: Z punktu widzenia wychowawczego powiedziałem już, na czym polega ta relacja – CDO rodzi się z doświadczenia Ruchu. Osoby, które przeżywają swoje chrześcijańskie doświadczenie w Ruchu, stają wobec świata. Relacja ta jest relacją człowieka ze światem. Inaczej mówiąc: Ruch rodzi nowy podmiot. Niektóre z osób, które spotkały Ruch i są przez Ruch wychowywane, łączą się i tworzą Towarzystwo Dzieł, które jednak jest stowarzyszeniem otwartym dla wszystkich. Jest ono po to, żeby wspomagać się na różne sposoby, o których wiele dzisiaj mówiliśmy – aby czynić pojedynczą osobę protagonistą, bohaterem. W tym znaczeniu Towarzystwo Dzieł zależy w swoim wyrazie od Ruchu, zależy od tego, że są osoby, które pozwoliły się zrodzić w spotkaniu z Ruchem CL. Charyzmat ten stawia nas wobec wyzwania świata, otwiera nas na świat. Dlatego też CDO musi być doświadczeniem takiej wolności. Tym bardziej ktoś żyje doświadczeniem CDO, im bardziej szuka korzeni w charyzmacie, który go zrodził. Ale na tym poziomie nie ma nic mechanicznego, nic automatycznego. To jest zadanie powierzone poszczególnym osobom. I oczywiście, jak w każdej relacji przyjaźni, chodzi tu o to, aby odbywało się to w sposób autentyczny. Jeśli na przykład Towarzystwo Dzieł podejmuje jakąś inicjatywę społeczną, rozmawia o tym z odpowiedzialnymi Ruchu – ale nie po to, aby zapytać ich o pozwolenie, lecz by skonfrontować, czy jego podejście jest odpowiednie, czy nie.
Towarzystwo Dzieł nie jest przedłużeniem Ruchu w społeczeństwie. Jego członkami są wolne, dorosłe osoby, zrodzone z Ruchu, które podejmują odpowiedzialność wobec rzeczywistości i się ze sobą połączyły. Ale dla tego, kto jest w CDO, dla niego samego, istotne jest porównywanie się z doświadczeniem Ruchu, które go zrodziło. Jest to rzecz powierzona wolności osoby.
Ja na przykład czuję potrzebę ciągłego porównywania się z doświadczeniem Ruchu. Gdyby się tak zdarzyło, że pewnego dnia ksiądz Carrón usłyszałby, że mówiłem tutaj w Warszawie jakieś głupoty, to z pewnością powie mi o tym, ale nie dlatego, że jestem pułkownikiem w jego armii, ale dlatego, że jestem jego przyjacielem. To wszystko rozgrywa się na poziomie przyjaźni. Bo czymże jest przyjaźń, jeśli nie tym, żeby patrzeć na twojego przyjaciela z pragnieniem jego spełnienia, szczęścia.
Ponieważ CDO jest podmiotem świeckim, na pewnych poziomach bierze też publiczną odpowiedzialność – na przykład w relacji ze światem polityki. Wiąże się z tym wielka okazja i wielka pokusa, ale też gotowość do ciągłego poprawiania się.
Prawie zawsze na spotkaniach CDO dzielę się pewną ważną dla mnie refleksją: podejmowanie przez nas prób nie zawsze jest doskonałe. Towarzystwo Dzieł nie jest organizacją idealną. Ale próby te podejmowane są zawsze na poważnie, jest w tym staraniu napięcie, pragnienie ciągłego przybliżania się do Ideału. Ważne jest, żeby to dążenie było żywe, a to nie może być czymś narzuconym – zależy ono od osób.
Ksiądz Giussani mówił: „Stawiam wszystko na wolność osób”. I na tym stawianiu na wolność osoby oparte jest też CDO. Pan Bóg postawił na naszej wolności jeszcze więcej. Nie rozumiemy tego, jak bardzo to nasze dążenie jest dramatyczne. Nasze życie jest o wiele bardziej dramatyczne, niż nam się wydaje, ale nie na płaszczyznach, na których postrzegamy je jako dramatyczne – odniesienia sukcesu czy poniesienia porażki. Nasze życie jest za to dramatyczne w tych obszarach, w których nie chcemy, by takie było. Dramatyzm ten dotyczy sprawy bycia sobą. Chodzi tu więc o relację prawdziwej przyjaźni. Niezależnie od przyjętej formy CDO, jego podstawą jest zawsze przyjaźń.
Może się zdarzyć, że lokalnie odpowiedzialna za CDO jest diakonia Ruchu, ale formalnie takiej organizacyjnej zależności nie ma. Mnie, który jestem zarówno w diakonii, jak i w CDO, nikt z diakonii nigdy nie mówił, co mam robić w CDO. Sam natomiast w niektórych kwestiach pytałem diakonię o osąd. Potem jednak nikt nie zobowiązywał mnie do tego, żebym zrobił to, co mi ktoś podpowiedział. Wyzwanie, jakim jest przyjaźń, jest dużo piękniejsze i bardziej wymagające niż zarządzanie czy wydawanie poleceń. Jedynym celem Kościoła jest to, by człowiek stał się sobą. Musi się więc oprzeć na wolności, nie ma innego sposobu.
Na zakończenie chciałem opowiedzieć wam jedną scenę z mojego życia. W 1981 roku na uniwersytecie we Fryburgu w Niemczech, gdzie studiowałem, zorganizowałem spotkanie z niektórymi przyjaciółmi z Solidarności. To było moje pierwsze publiczne wystąpienie w życiu. Bardzo się bałem. Wielka aula uniwersytecka była pełna. Kiedy zacząłem mówić, zdałem sobie sprawę, że sala była wypełniona komunistami. Tylko w pierwszym rzędzie było pięć osób z Ruchu. A my powiesiliśmy taki napis: „Za naszą i waszą wolność”. (śmiech) Będę to pamiętał do końca życia. Niech to też będzie moje dzisiejsze życzenie dla was.
(wypowiedzi nieautoryzowane)
STOWARZYSZENIE „ŚLADY OBECNOŚCI”
Organizacja może być zawadą, ale może również, jak w przypadku Stowarzyszenia „Ślady Obecności”, nad powstaniem którego pracowaliśmy wspólnie z przyjaciółmi we Wrocławiu, ułatwiać pewne konkretne działania organizacyjne. Stowarzyszenie, tworzone i działające w oparciu o przepisy prawa cywilnego, posiada prostą strukturę, która pozwoli nam na początku odpowiedzieć na potrzebę, zauważaną w ostatnim czasie przez wielu z nas, a mianowicie potrzebę założenia konta bankowego. Wspólne wakacje rodzin, które proponuje Ruch, prowadzenie wydawnictwa książek, „Śladów” etc., to wszystko wymaga od nas uporządkowanego i poprawnego funkcjonowania.
Organizacja może być maksymalnie rozbudowana lub bardzo mała. Niezależnie od tego, jakie osiągnie rozmiary, najważniejsze jest to, aby była skuteczna. Ruch wychowuje nas do tego, abyśmy potrafili, wychodząc od ludzkiego „ja” oraz odpowiadając na konkretne potrzeby człowieka, odkrywać pełny sens życia. To, w jakim stopniu skorzystamy z możliwości działań statutowych oraz struktury stowarzyszenia, zależy od naszej wyobraźni i twórczości. Pozostawiamy to oczywiście wolności każdego z nas, zapraszając się wzajemnie do angażowania się w pracę, która będzie do wykonania.
Po dopełnieniu formalności, 15 lutego 2010 roku, złożyliśmy w Sądzie Rejonowym we Wrocławiu wniosek o rejestrację Stowarzyszenia „Ślady Obecności” w Krajowym Rejestrze Sądowym. Zgodnie z postępowaniem rejestrowym sąd ma trzy miesiące na zarejestrowanie stowarzyszenia, oczywiście przy założeniu, że nie będzie żadnych uchybień formalnych, na przykład zastrzeżeń co do treści statutu. Czekamy zatem na owoce naszej wspólnej pracy.
Marta Nowakowska, sekretarz Stowarzyszenia „Ślady Obecności” |