Kościół. Papież i artyści
„Najważniejsze i najbardziej zapomniane słowa”. Atmosfera odmienna od atmosfery panującej w wielkim świecie. Żadnej teorii, żadnych granic. Ale propozycja, by razem pójść drogą: „drogą piękna”. Dwóch zaproszonych na spotkanie z Ojcem Świętym artystów opowiada nam o tym spotkaniu, zorganizowanym wśród ścian, na których przedstawione zostało przeznaczenie
Wbrew wszelkim oczekiwaniom
LUCA DONINELLI
Najważniejszym zadaniem prawdziwego piękna [...] jest wywoływanie w człowieku uzdrawiającego «wstrząsu», który pozwala mu wyjść z zamknięcia w sobie, wyrywa go z rezygnacji, z przyzwyczajenia do codzienności, zadaje mu również ból jak raniąca strzała, ale właśnie w ten sposób go «przebudza», na nowo otwierając mu oczy serca i umysłu, przyprawiając mu skrzydła i pozwalając wznieść się ku górze”.
„Zbyt często jednak propagowane piękno jest pozorne i zakłamane, powierzchowne, i do tego stopnia oślepiające, że oszałamia, i zamiast przyczyniać się do otwierania się ludzi zamkniętych w sobie i roztaczać przed nimi horyzonty prawdziwej wolności, pociągając ich ku górze, czyni ich więźniami samych siebie, jeszcze większymi niewolnikami, pozbawionymi nadziei i radości. Chodzi o pociągające, ale obłudne piękno, które podsyca pożądanie, pragnienie władzy, posiadania, dominowania nad drugim, a które szybko przekształca się w zaprzeczenie siebie samego, przybierając oblicze obscenów, transgresji albo prowokacji dla samej prowokacji”.
Są to dwa kluczowe stwierdzenia z przemówienia Benedykta XVI, wygłoszonego do dwustu sześćdziesięciu artystów, przybyłych z całego świata, którzy zgromadzili się w Kaplicy Sykstyńskiej w sobotę 21 listopada 2009 roku.
W czasie przyjęcia, które odbyło się po oficjalnym spotkaniu, rozmawiałem z wieloma znanymi artystami [...]. Uderzyła mnie potrzeba podjęcia i skomentowania tego, co powiedział Papież. Zazwyczaj na przyjęciach nie wraca się do poruszanych wcześniej kwestii, rozmawia się o czymś innym, tutaj jednak było inaczej.
Kolejna sprawa: otóż z właściwym nam, ludziom z Ruchu, uprzedzeniem, oczekiwałem ironicznych komentarzy, oczekiwałem jakichś złośliwych uwag. Tymczasem nic takiego nie miało miejsca. [...] Wszyscy byli zadowoleni z tego, co usłyszeli, jak gdyby od dawna pragnęli na nowo usłyszeć te najważniejsze i najbardziej zapomniane słowa.
Wiele osób podkreślało, że Papież, owszem, mówił o sztuce, ale jeszcze bardziej mówił o pięknie jako o powszechnym doświadczeniu. Zbyt długo już estetyka biegnie różnymi drogami, na których intryga i prowokacja tłamsi i zmusza do zapomnienia o prawdziwym początku drogi każdego artysty.
Z wielką radością słuchałem słów osób żyjących doświadczeniem bardzo różnym od mojego. Tak naprawdę, jako wychowanek księdza Giussaniego, mogłem sądzić, że przynależę do tych, którzy w gruncie rzeczy znali już wcześniej i zgadzali się ze słowami Papieża. Jakież to jednak smutne, gdy należy się do tych, którzy zrozumieli już wszystko! A pokusa tego była i nadal jest. Tymczasem zdumiewałem się, że uczę się na nowo tego samego, słuchając rozmów ludzi, których zawsze uważałem za dalekich. Najwidoczniej artyści są zmęczeni całą tą transgresją, całą tą prowokacją, całym tym produkującym pieniądze (a to, owszem, podoba się wszystkim) show businessem, który jednak oprócz pieniędzy nie potrafi dać szczęścia.
Tamtej soboty dawały się wyczuć: afekt, sympatia. Teraz trzeba się postarać, by tamten dzień nie oddalił się za bardzo, by nie została podniesiona kotwica i statek nie odpłynął ku wspomnieniu, tęsknocie, nie dającej się schwytać przeszłości. Było pięknie, ale co dalej?
Trzeba przyznać, że jego ekscelencja Gianfranco Ravasi rozpoznał znaki czasów. Naprawdę potrzeba było spotkania takiego, jak to, i dało się to zauważyć, wbrew wszelkim oczekiwaniom. Teraz nie można dopuścić, by okazja zatraciła się w swojej (cennej z pewnością) ziemskości. Zadaniem Kościoła jest poszukiwanie nowych okazji do współpracy, dawania możliwości artystom, z cierpliwością, powrotu do tworzenia w zgodzie z tym, czego ich serce nigdy nie przestało pragnąć.
Moje serce zadrżało
DAVIDE RONDONI
„Piękno uderza, ale właśnie w ten sposób wzywa człowieka do jego ostatecznego przeznaczenia, [...] dodaje mu odwagi, by głęboko przeżywał jedyny w swoim rodzaju dar istnienia. [...] Jeśli pozwolimy, by piękno dotknęło samego naszego wnętrza, zraniło nas, wówczas odkryjemy radość z przyjęcia głębokiego sensu naszego istnienia [...]. Wiara niczego nie ujmuje waszemu geniuszowi, waszej sztuce; przeciwnie, uwzniośla je i żywi, zachęca, by przekroczyły próg i kontemplowały zafascynowanym i poruszonym wzrokiem ostateczny i definitywny cel, niezachodzące słońce, które oświetla i czyni teraźniejszość piękną” (Benedykt XVI)
Staliśmy w tamtym miejscu wobec nieporuszonej, a zarazem nieco chaotycznej eksplozji obrazów Kaplicy Sykstyńskiej. Pozostając bez słów. Albo szepcząc po cichu, słysząc rozlegające się w ustach, jak szeleszczące na wietrze liście, słowa, albo jak bardzo stare zagadki, którymi trzeba było podzielić się z tajemniczymi przyjaciółmi, albo nieznajomymi, którzy stali się tam tak bardzo bliscy. „Spójrz...”. Albo: „Zobacz tam, te ciała...”. „Kolory...”. Michał Anioł. Ale także Botticelli i inni artyści, którzy zdają się ginąć wobec okazałości obrazów widzianych wiele razy, a które wciąż jeszcze trzeba odkryć. Jak na przykład dwie dłonie kochających się osób, które prawie dotykają się w akcie Stworzenia. Ten gest, który stał się emblematem, stał się, jak mówią Francuzi, poncif, czymś, co gdy tylko to widzisz, myślisz o pewnym znaczeniu, pełni artystycznej siły... Następnego dnia Roberto Benigni [włoski reżyser – przyp. red.] powiedział mi, gdy rozmawialiśmy przez telefon: „Przeczytałem, że Ojciec Święty powiedział, że wiara niczego nie ujmuje, przeciwnie, uwzniośla wszystko... Jakie miejsce może być bardziej odpowiednie, by wypowiedzieć te słowa, od Kaplicy Sykstyńskiej?”.
Takie było spotkanie z Benedyktem XVI, w którym miałem zaszczyt uczestniczyć wraz z dwustu sześćdziesięcioma artystami przybyłymi z całego świata: był to gest przyjaźni zaproponowany w miejscu, które już wcześniej wystarczająco jasno tłumaczyło powód zebrania się w nim. Ojciec Święty nie przedstawił teorii sztuki, nie nakreślił domniemanych i niepotrzebnych granic między sztuką chrześcijańską i niechrześcijańską, nie udzielił też artystom żadnych moralnych pouczeń. Powiedział: szukajcie piękna. Powiedział: wy z doświadczenia wiecie, czym jest cierpienie zadawane przez piękno, czym jest powab piękna. Kościół jest przyjacielem tego, kto poszukuje prawdziwego doświadczenia piękna. Piękna, które nie wpędza w zaułek żądzy posiadania, ale wprawia w zdumienie Bytem. Po raz kolejny zaproponował przyjaźń, a nie teorię, którą trzeba wdrożyć. Dobrze o tym wie jego ekscelencja Gianfranco Ravasi, przyjaciel wielu artystów. Dobrze o tym wiedział ksiądz Giussani, przyjaciel, ojciec i towarzysz wielu artystów. Tymczasem nie wie o tym wielu księży, wielu katolików. I rzeczywiście nie odebrali oni ani nie proponują żadnego wychowania do piękna. Udzielają najwyżej tylko komplikujących życie rad.
Jest bardzo wiele do zrobienia w kwestii katolickiego wychowania do sztuki. Jego brak powoduje, że wokół słychać okropne pioseneczki i widać przesłodzone obrazki. Zrozumiał to już na początku XX wieku Claudel. Kościół zatraca smak sztuki, kiedy traci świadomość, że jest najważniejszym dla ludzkiego przeznaczenia punktem w historii. Papież Juliusz II, który zwrócił się do niegrzeszącego świętością Michała Anioła, i inni podobni mu papieże mieli wiele wad, ale wiedzieli, że Kościół jest Chrystusem w historycznym czasie. I Kościół ten nie może być traktowany jak aula, do której przychodzisz na spotkania, szukając pocieszenia albo chcąc posłuchać przesłodzonych, bełkotliwych rymowanek.
Dobrze o tym wiedział papież-artysta Jan Paweł II. Moje serce zadrżało jak trzęsący się z zimna ptak. Jak odgłos morza uderzającego o skały, w moim wnętrzu odbijały się echa i głosy tak wielu spotkań, w których moja biedna i zagubiona osoba mogła uczestniczyć w ostatnich latach, dzięki wielkoduszności księdza Giussaniego i dzięki Ruchowi. W tajemniczy sposób popychają mnie one, by iść w świat, by wejść w najróżniejsze konteksty, przyjmując zewsząd zaproszenia. Echa i głosy przyjaciela Luchi [Doninelliego – przyp. red.], siedzącego niedaleko mnie, przyjaciół z teatru Arca, obecnie Elsinor, [nieżyjącego już pisarza, dramaturga, historyka sztuki i krytyka literackiego – przyp. red.] Testoriego, księdza Ricci, rzeźbiarza Sebastio, malarza Claudia Pastra, Francuzów Jeana-Pierre’a Lemairego, Dinego Quarantany, Marie-Claude’a, przyjaciela Lauretana, z którym od dwudziestu lat redaguję czasopismo „clanDestino”, licznych młodszych i starszych przyjaciół, z którymi w ostatnich latach rozmawiałem o poezji i sztuce, przyjaciół z Meetingu, osób znających się na sztuce i najmłodszych, którzy zdobywają dopiero popularność... I innych, którzy nie mają może nic wspólnego z CL, ale związani są ze sztuką, a przez to także z nami i mogą stanąć przed Papieżem, który stojąc z powagą w Kaplicy Sykstyńskiej, przygarnia ich swoim mocnym ramieniem.
W spotkaniu z Ojcem Świętym wzięli udział, między innymi, polscy artyści: reżyser Krzysztof Zanussi oraz rzeźbiarz Igor Mitoraj.
LUCA DONINELLI, urodził się w Leno w 1956 r.; absolwent filozofii; pisarz i krytyk literacki, eseista, autor opowiadań; współpracuje z różnymi periodykami (obecnie z „Avvenire”, „Il Giornale”, „Tempi”, „Tracce”); jest członkiem zarządu Ente Teatrale Italiano (Włoskiego Stowarzyszenia Teatralnego); ceniony przez krytyków i nagradzany w różnych konkursach literackich.
DAVIDE RONDONI, urodził się w Forlì w 1964 r.; absolwent literatury włoskiej na Uniwersytecie w Bolonii, poeta, pisarz, tłumacz i publicysta; współpracuje między innymi z dziennikiem „Avvenire” i z „Tracce”; założyciel i dyrektor Centrum Poezji Współczesnej, działającego przy Uniwersytecie w Bolonii; redaktor naczelny pisma poświęconego poezji i kulturze „Il ClanDestino”; autor i redaktor książek oraz serii wydawniczych; nagradzany w wielu konkursach literackich we Włoszech i zagranicą; autor sztuk teatralnych; współtworzy kilka emitowanych w telewizji programów poświęconych poezji i kulturze; opracował wiele edycji dzieł, które ukazały się w założonej przez księdza Giussaniego serii „Spirito Cristiano”, często polecanych jako „Lektura miesiąca”; należą do nich między innymi zbiór poezji Ch. Péguyego, Lui è qui (1999, On tu jest) oraz T. S. Eliota, I cori da La rocca (1996, Chóry z „Opoki”).