Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2010 > styczeń / luty

Ślady, numer 1 / 2010 (styczeń / luty)

Pierwszy plan

U podstaw rynku

Zmysł religijny. Zaufanie. „Drudzy”. Wszystkie czynniki, bez których najzwyczajniej w świecie nie istniałaby finansowość ani przedsiębiorczość. ANGELO ABBONDIO tłumaczy, jakie znaczenie w jego środowisku mają wiara i miłość [caritas]

Davide Perillo


„Darmowość jako ostateczna korzyść oznacza wyścig w poszukiwaniu dobra, które wyraża się w poszanowaniu prawa, ale które z darmowości czyni przywiązanie, budowanie dla dobra wspólnego, poprawianie bez przemilczeń wobec ciągłego upadania”.

Proszę tu przeczytać” – mówi Angelo Abbondio. „Jeśli wszedłby Pan do prywatnego biura kilka lat temu, prawie na sto procent znalazłby Pan te słowa oprawione w ramkę i powieszone na ścianie”. Luigi Einaudi, nie tylko ojciec i prezydent Republiki Włoskiej, ale także wielki ekonomista, powiedział kiedyś (wypowiedź jest dość długa, ale warto przytoczyć ją w całości): „Miliony ludzi pracuje, wytwarza i oszczędza, bez względu na wszystko, co możemy wymyślić, by ich pognębić, zniewolić, zniechęcić. Popycha ich wrodzone powołanie; nie tylko pragnienie zarabiania. Smak, duma z działania własnej firmy, nabywania kredytu, wzbudzania zaufania coraz liczniejszych klientów, zwiększania wyposażenia, stanowią sprężynę postępu równie ważną jak zarobek”. Angelo Abbondio (68 lat) – założyciel Symfonii, spółki zarządzania oszczędnościami, która rozporządza kapitałem wynoszącym około 3 miliardów Euro – bierze do ręki kartkę, rozsiada się w czarnym skórzanym fotelu w sali zebrań, gdzie z okna roztacza się widok na centrum Mediolanu, i się uśmiecha: „Według mnie to jest to, o czym mówił Carrón: serce”.

Rzeczywiście tak jest. „To, o czym mówił Carrón” w wystąpieniu podczas krajowego zebrania Compagnia delle Opere, dociera aż tutaj, do sancta sanctorum [świętego świętych – przyp. tłum.] ekonomii: do rynku. Pojmowanego jako miejsce, gdzie się sprzedaje i kupuje papiery wartościowe oraz zarządza oszczędnościami. Na pierwszy rzut oka – niepodzielne królestwo indywidualistycznych interesów, „ratuj się, kto może” i homo homini lupus [„człowiek człowiekowi wilkiem” – przyp. tłum]. A tymczasem... Wystarczy spojrzeć nieco głębiej, by zauważyć, że rynek nie jest w pierwszym rzędzie indywidualizmem. Przede wszystkim jest relacją: sam akt kupna-sprzedaży pociąga za sobą przynajmniej związek między sprzedającym a kupującym. Jest też związkiem, który implikuje coś innego: na przykład wzajemne zaufanie. I widoki na przyszłość. Bez tego wszystkiego rynek nie tylko nie funkcjonuje, ale po prostu nie istnieje. „To prawda – mówi Abbondio – nie mówiłbym jednak tylko o moim środowisku:dotyczy to przedsiębiorczości tout court [mówiąc krótko – przyp. tłum.]. Zwłaszcza my zarządcy finansowi, oprócz satysfakcji z założenia przedsiębiorstwa, czujemy się też odpowiedzialni za tego, kto zaufał naszej działalności. Klient, który do mnie przychodzi, powierza mi swoją odprawę i mówi do mnie: „Tylko proszę pamiętać...” – prosi mnie, bym zajął się nim samym, nie tylko jego pieniędzmi”.

Jakie wrażenie wywarły na Panu słowa Carróna?

Ma rację. Czysty indywidualizm jest absurdem. Tylko chciwiec z bajek mógłby żyć w ten sposób. Możesz zarobić wszystkie pieniądze świata, ale jeśli trzymasz je dla siebie, po co ci one? A poza tym z założeniem firmy jest tak wiele zachodu, że jeśli chcesz czegoś dokonać, siłą rzeczy musisz mieć motywację, która wykracza poza zarobek. Oczywiście w firmie może być wiele form indywidualizmu. Jeśli przedsiębiorca, który coś tworzy, nie jest w stanie ukształtować znajdujących się wokół niego ludzi, na dłuższą metę wszystko padnie. Dotyczy to zarówno przedsiębiorstw, jak i dzieł. Jeśli nie dzielisz się motywacją, która cię porusza, nie wzrastasz... To również jest indywidualizm. Pewnego razu zapytałem księdza Giussaniego: „Jaka jest jednak różnica między człowiekiem, który działa, bo wierzy, a tym, który to robi, ponieważ instynktownie czuje, że powinien czynić dobro? Osoba, która otrzymuje od obydwu, otrzymuje w taki sam sposób”.

A on?

Wtedy mi odpowiedział: żadna. A ja się uspokoiłem. Pomyślałem: ok, nawet jeśli mam niewiele wiary, to, co robię, czemuś służy. Potem powoli zdałem sobie sprawę, że była to jego metoda: nie daje ci wytłumaczenia, ale pozwala, byś zrozumiał z czasem. Z biegiem lat pojąłem, że jeśli dokonujesz dzieła z wiary, prędzej czy później pojawią się obok ciebie inne osoby, które są zdolne do tego, by je powiększyć. I do tego, by je kontynuować, gdy ciebie już zabraknie. Dzieła powstałe z osobistej inicjatywy z trudem rozwijają się dalej, gdy nie ma już fundatora. Ponieważ sens dzieła nie tkwi w człowieku, który je wymyślił, ale w Kimś innym, Kimś, kto go poruszył. A co do księdza Giussaniego, pewnego razu obiecałem mu, że napiszę artykuł o tym, co wspólnego ma Zmysł religijny z zarządzaniem pieniędzmi...

Co takiego?

Zmysł religijny mówi, że by coś osądzić, musisz mieć na uwadze wszystkie czynniki. W porządku: moje błędy zawodowe zależą tylko i wyłącznie od faktu, że nie brałem pod uwagę pewnych czynników. Obchodzisz je. Patrzysz za okno, widzisz słońce i mówisz: jest lato, dlatego, że masz ochotę myśleć, że jest lato, nawet jeśli jest grudzień. Jeśli natomiast nie jesteś sam, ale masz przy sobie osobę, którą nauczyłeś, że by osądzać, musisz uwzględnić wszystkie możliwe czynniki, kiedy nie jesteś ze sobą spójny – a zdarza się to bardzo często – ona sama mówi ci: robisz źle, wbrew temu, co zawsze mówiłeś. Zobowiązuje cię, byś poddał się samokrytyce.

Chce Pan powiedzieć, że także firma, jako dzieło, może być środowiskiem wychowawczym, środowiskiem nieustannego przyzywania osoby...

Tak. Co więcej, bez tego ryzykujesz, że podążysz za przesądami. Jeśli rzeczywistość daje ci inne znaki, nie widzisz ich. Jesteś przekonany, że jesteś lepszy od rzeczywistości, a więc się mylisz.

Przykłady?

W mojej dziedzinie są dwa rodzaje analizy. Analiza fundamentalna: odczytujesz bilans firmy i na podstawie tego, co mówią kierownicy, starasz się zrozumieć, czy wszystko jest w porządku, i czy w przyszłym roku pójdzie lepiej czy nie. Następnie jest analiza techniczna, czyli analiza cen rynkowych. Jest to tylko wykres, znak. Coś, co trzeba zinterpretować. Otóż, jeśli cofniemy się półtora roku wstecz, gdy nie było jeszcze kryzysu, widziałeś wykresy, które mówiły coś przeciwnego niż analiza fundamentalna. Ich wartości spadały. A była to rzecz powszechna. Wykres nie daje wytłumaczenia. Nie potrafi ci powiedzieć, dlaczego. Jest jednak wskaźnikiem. Musisz tylko nauczyć się go odczytywać.

Oznacza to, że liczy się wolność, zdolność odczytywania znaków. Ktoś myśli, że kupno-sprzedaż opiera się na liczbach i zachowaniu zimnej krwi, a tymczasem...

To prawda. I dotyczy to tak rynku finansowego, jak każdej innej działalności.

Carrón wskazuje na inny element: „Zasadniczym błędem indywidualizmu jest złudzenie, że może cię uszczęśliwić gromadzenie”. A więc rodzaj infantylizmu. Coś, co kłóci się z głębią ludzkiego pragnienia. Ma wiele wspólnego z kimś, kto „robi pieniądze dla robienia pieniędzy”. Uderza jednak, że nikt nie wymaga cenzurowania pragnienia, ale dotarcia do jego sedna,zrozumienia jego prawdziwej natury: jakby zapytano nas: „czego jednak naprawdę pragniesz?”. Co oznacza dla Pana to przywołanie?

To prawda, pomimo uzyskanych wyników, zawsze brakuje czegoś do pełnego zadowolenia, a w międzyczasie wciąż pojawiają się nowe zmartwienia. Odsyła mnie do zdania – nie pamiętam, kto był jego autorem, wydaje mi się jednak bardzo aktualne: „Sprawy są nadal przytłaczające i mętne, nie spodziewajmy się, że gdy się zmienią, będziemy spokojni, ale cierpliwie czekajmy, aż nasza przemiana dokona ich przemiany zgodnie z tajemniczym planem Ojca”. Dotarłeś do jakiegoś celu: nie wystarcza ci. Wyznaczasz inny. Nie wystarcza. A potem dalej, i dalej... W obliczu problemów zawsze wierzy się, że można je rozwiązać i zamknąć kwestię. Ale następnego dnia pojawia się inny problem. Jeśli ty się nie zmieniłeś... W jaki sposób stawisz mu czoła? Rozpoznając, że liczy się tylko wiara.

Carrrón wskazuje na inny „paradoks współczesności: im bardziej umacnia ona indywidualizm, tym bardziej zmuszona jest mnożyć reguły, by mieć pod kontrolą «wilka», którym każdy z nas może się okazać”. Jest tak również w sektorze finansowym: kiedy wybuchł kryzys, zaczął się wyścig w wymyślaniu nowych reguł jako sposobu rozwiązania całego zła...

Reguła na niewiele się zdaje. Również dlatego, że zazwyczaj stworzona zostaje przez biurokratów, którzy mało znają rzeczywistość rynku. Zawsze jest ktoś, kto ją szybko ominie. Prawda jest taka, że nie ma „etycznej finansowości”, etyczne są tylko osoby. Kto może przyczepić drugiemu etykietkę „etyczny”?

Przejdźmy do drugiej części wystąpienia: darmowość i bezmiar obecności Chrystusa jako motor działania.

To miejsce sprawia mi większą trudność. Gdybym miał tę wiarę, której jeszcze nie mam, z pewnością powiedziałbym, że tak jest. Miłość [caritas] jednak jest dla mnie trudnym zagadnieniem. Wciąż jestem przy pytaniu, które kiedyś zadałem Giussaniemu.

Dlaczego jednak zdecydował się Pan czynić dobro? Wraz z kolegami pracującymi na Giełdzie założył Pan fundację (Umano Progresso „Ludzki Postęp” – przyp. red.), która sfinansowała budowę kościoła dla favelados [ubogiej ludności – przyp. tłum.] z Novos Algados w Salwadorze de Bahia [w Brazylii – przyp. tłum.] i wspiera bardzo wiele dzieł. Dlaczego? Skąd ta pobudka?

Po części to zasługa mojego ojca, który choć miał siedmioro dzieci, zawsze angażował się w pomoc innym. Po części, ponieważ w pewnym momencie zdecydowaliśmy w rodzinie zrobić coś dla innych. Wciąż trudno jednak mówić o miłości [caritas]... Nawet jeśli mam nadzieję, że jest w tym trochę miłości. Widzi Pan, dla mnie zabranie się do roboty w obliczu jakiejś potrzeby jest instynktowne. Czy jednak ta wrodzona instynktowność, jest miłością [caritas]? Zresztą również ksiądz Carrón mówi o „Łasce wiary...”. Zauważam jednak różnicę.

Jaką?

Widzisz dzieła, dzięki którym dokonują się dokładnie te same rzeczy. Rozumiesz jednak, że tam, gdzie jest wiara, jest zdolność trwania. Tam, gdzie jej nie ma, już wiesz, że wcześniej czy później, nie da się ich kontynuować.

A od czego, Pana zdaniem, to zależy?

Człowiek wiary jest inny, nawet jeśli czyni te same rzeczy co osoba niewierząca. Człowiek znajdujący się w jego pobliżu zauważa to: spostrzega, że staje wobec odmiennego sposobu działania, serca, stanowiska, które pozwalają mu odczuć, że posiada tę samą godność, co osoba, która mu pomaga.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją