Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2010 > styczeń / luty

Ślady, numer 1 / 2010 (styczeń / luty)

Pierwszy plan. Ja i dzieło

„Prawdziwy (i niepowtarzalny) człowiek upada, ale uznaje to i ufa”

Wywiad z Juan Bautista Fuentes. Od oświeceniowej abstrakcji po tragiczną współczesną samotność. Hiszpański filozof tłumaczy nam, dlaczego jedyną nadzieją dla człowieka jest możliwość wypowiedzenia słów: „Jestem kochany”

David Blazquez i Carmen Giussani


Ten, kto potrzebuje innych do tego, by żyć“. Kiedy Juan Bautista Fuentes mówi o „człowieku” nie mówi o abstrakcyjnej koncepcji. Ale o kimś, kto jest „niepowtarzalny”. Wykładowca metafizyki na Uniwersytecie Complutense w Madrycie, którego zainteresowania rozciągają się między psychologią a historią; między biologią a naukami społecznymi. Zapalony marksista porzucił te stanowiska, gdy spostrzegł się, że są one „pułapką”. Dziś w prowadzonych badaniach krytykuje koncepcje wysunięte przez współczesność, przeformułowując model razón vital Josè Ortegi y Gasseta: historyczny rozum jako droga do zrozumienia życia człowieka. Poprosiliśmy go, by pomógł nam zgłębić słowa księdza Carróna wypowiedziane na ostatnim zebraniu Compania delle Opere.

W swoim wystąpieniu Carrón utożsamia indywidualizm z najsilniejszą pokusą w obecnym czasie kryzysu...

Koncepcja „człowieka”, postrzeganego jako abstrakcyjna jednostka, jest typowa dla współczesności. Oświecenie było gwałtownym zerwaniem z wcześniejszą tradycją i z koncepcją „osoby”. Koncepcja pojedynczej osoby, człowieka, została zastąpiona przez teoretyczną koncepcję człowieka lub obywatela. Oświeceniowy człowiek wyzuty z jakiejkolwiek historycznej przynależności zasadniczo jest osamotniony, doświadcza duchowego osamotnienia, nawet jeśli głosi powszechne braterstwo. Prawdziwy człowiek, czyli osoba w swojej konkretnej wyjątkowości, wie, że to, czym jest, zawdzięcza innym – przede wszystkim swoim rodzicom – i że do tego, by żyć, potrzebuje innych. Antropologia chrześcijańska najskuteczniej broniła prawdziwego człowieka; zawsze mówiła o niepowtarzalnym człowieku.

Cytuję: „Indywidualista widzi w innym zagrożenie w osiągnięciu celu własnego szczęścia. Hasłem, które definiuje charakterystyczną dla tej mentalności postawę, jest powiedzenie homo homini lupus [„człowiek człowiekowi wilkiem” – przyp. tłum.]”.

Zasadniczym błędem popełnianym przez naszą mentalność jest odwracanie hierarchii ekonomicznych środków i wspólnotowych celów: gromadzenie dóbr zajmuje miejsce celów, doprowadzając do powstania bardzo bolesnego osobistego i społecznego pęknięcia. Obecny kryzys ekonomiczny jest przede wszystkim kryzysem życia wspólnotowego, który zostaje pogłębiony przez nieposkromione pragnienie dóbr ekonomicznych, wytwarzając w ten sposób kryzys ekonomiczny. Nieuniknione napięcie między jednostką a wspólnotą podlega skutkom grzechu pierworodnego, nieustannej skłonności do upadku. Kiedy mówimy w Europie o społecznej tkance, która rodziła się z chrześcijaństwa, nie mówimy o idyllicznej lub rajskiej rzeczywistości. Chesterton mówił, że chrześcijańskie społeczeństwo nie jest społeczeństwem ludzi cnotliwych, ale po prostu ludzi; a Nicolás Gómez Dávila twierdzi, że chrześcijańska społeczność nie jest społecznością, w której ludzie nie błądzą, ale gdy to robią, uznają to. Tylko w ten sposób możliwa jest poprawa.

A więc nie jest to problem etyczny?

Jest to problem moralny, problem zaufania między osobami. W społeczeństwie, dla którego ekonomia nie jest wszystkim, w społeczeństwie przedwspółczesnym, gdy osoba poznawała kogoś obcego, natychmiast uznawała go za współpracownika, za przyjaciela. Podstawą ludzkich relacji a priori było zaufanie.

Tymczasem teraz?

Kiedy ktoś staje wobec nieznajomego, traktuje go jak potencjalnego wroga. Ten brak zaufania jest przyczyną mnożenia norm prawnych. U podstawy zepsutej idei „prawa”, typowej dla współczesności – czego bolesny przykład daje Hiszpania – znajduje się reaktywne, prewencyjne założenie. Wszyscy domagamy się norm prawnych, by zapobiegawczo bronić się przed zagrożeniem ze strony drugich. Jak najbardziej słuszne są słowa księdza Carróna na temat mnożenia reguł: zakłada ono konieczność ochrony przed szkodą, którą drugi (którego nawet nie znamy) mógłby spowodować. Potworne. Społeczeństwo przedwspółczesne, nie uciskane pod względem ekonomicznym – wcale nie doskonałe – jest społeczeństwem, w którym napięcie między osobą a wspólnotą jest napięciem typowym dla stanu upadku człowieka, ale nie unicestwienia. Przerażającym aspektem społeczeństwa zrodzonego we współczesności jest wyolbrzymianie życia ekonomicznego i usuwanie życia wspólnotowego, w wyniku czego pojawia się inny rodzaj napięcia: już nie napięcia człowieka znajdującego się w stanie upadku, ale na granicy unicestwienia.

„To jest paradoks współczesności: im bardziej sprzyja ona indywidualizmowi, tym bardziej zmuszona jest mnożyć reguły, by mieć pod kontrolą «wilka», którym każdy z nas może się okazać”. Opinia ta odpowiada koncepcji współczesnego państwa...

Dramatem współczesnego państwa jest przypisanie sobie zdolności – na podstawie przyznawanej sobie autosuwerenności – zorganizowania życia wspólnotowego, jak gdyby nie istniało wcześniejsze życie przedpolityczne lub metapolityczne. A tragiczne jest to, że zaczyna już tego przedpolitycznego życia brakować. Współczesne państwo jest w stanie wznieść się niczym drapieżny orzeł ponad życiem społecznym, by zaplanować je od zera; dzieje się to na taką skalę, na jaką przyzwoliło mu na to życie społeczne, w miarę powolnego rozkładania się wspólnotowej tkanki. Ostatecznie jest to forma państwa totalitarnego. Zawsze istniały państwa rządzone przez tyranów i despotów, jednak państwo totalitarne jest bardzo konkretnym współczesnym produktem: jest to państwo, które ma zamiar całkowicie zaprogramować życie obywatelskie, czyli nasycić życie społeczne pogardą dla tego wszystkiego, co istniało wcześniej. Jest to absolutna abstrakcja realnego ludzkiego życia. Jest to perwersyjne i zasadniczo przerażające. Zadaję sobie jednak pytanie: czy można zaprojektować życie społeczne?

Jaka jest odpowiedź?

Nie jest to możliwe. Nie można zaprogramować wspólnotowych organizmów, zrodzonych z solidarności ludzkiego życia. Współczesne państwo zostało zdefiniowane w Oświeceniu, Oświecenie zaś jest tylko projektem, poprzez który ludzki rozum – jako że przypisuje on sobie całkowicie pozytywne prawo do osądzania, oddzielone od życia wspólnotowego – może planować życie społeczne w czysto rozumowych pojęciach. Dlatego też wszystkie istniejące wspólnotowe tradycje muszą zniknąć, ponieważ są przeszkodą. Tragiczne jest to, że projekt ten szkicuje się tylko wtedy, gdy życie wspólnotowe zaczyna zanikać. I pozostaje jedynie abstrakcyjny egoizm Hobbesowskiej koncepcji homo homini lupus est, do której odnosi się ksiądz Carrón.

Jakie alternatywy mamy przy podobnej panoramie?

Szczerze: jestem bardzo zaniepokojony. Jednak – choć wiele mnie to kosztuje – nie chcę ulegać antropologicznemu pesymizmowi. Myślę, że z sytuacji, w której żyjemy, nie ma wyjścia ani politycznego, ani ekonomicznego, dopóki nie zregeneruje się wspólnotowa tkanka. I to jest fascynujący aspekt osób takich jak wy, wszystkich waszych dzieł. Nie ma alternatywy politycznej, ale raczej metapolityczna. Nie ma innego wyjścia, jak tylko tworzenie wspólnoty na miarę możliwości, za każdym razem, bez ustanku.

Skąd może pochodzić siła do budowania bez ulegania sceptycyzmowi? Carrón odpowiada stwierdzeniem księdza Giussaniego: „Nie można trwać w miłości do siebie samych, jeśli Chrystus nie jest obecnością taką jak obecność matki dla dziecka”.

Prędzej czy później braknie nam sił, na czym jednak możemy się oprzeć? Na tym, co jest. To proste stwierdzenie jest zaprzeczeniem współczesności, która chce obalić to, co istnieje, aby zastąpić to projektem stworzonym z nicości. Powiem inaczej: zaczyna się od tego, co jest, albo zaczyna się od niczego. Gdzie jednak jest obecność Chrystusa? Tam, gdzie ktoś cię kocha. Gdzie ktoś się zdumiewa i mówi: „Jestem kochany”. I dlatego będziesz wciąż chciał kochać. Nie ma nic innego. To, co pozostaje z tego doświadczenia, jest nadzieją dla życia politycznego.

Dlaczego?

By nie popaść w dwie skrajności przemocy – w przemoc wobec siebie samego i wobec innych – trzeba być pewnym, że w twoim codziennym życiu jest ktoś, kto cię kocha, a więc będziesz mógł dalej kochać. Pierwszy lepszy postępowy profesor wyśmiałby stwierdzenia tego rodzaju, w każdym razie ten tak elementarny fakt jest najgłębszą prawdą. Przez wiele lat byłem marksistą, widząc jednak, że marksizm to wielka pułapka, zdałem sobie sprawę, że powszechna abstrakcyjna miłość nie istnieje... Miłość, która nie jest konkretna, nie pozostawia miejsca prawdziwej miłości [caritas]. Miłość może być tylko konkretna i osobista. Dlatego też tak piękne jest to doświadczenie – na ile znam je z waszych opowiadań – Compagnia delle Opere.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją