Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2008 > wrzesień / grudzień

Ślady, numer 5 / 2008 (wrzesień / grudzień)

Podsumowanie

Fakty trzeba czytać sercem

Ks. Jerzy Krawczyk


Tajemnica zdaje się nam abstrakcyjna. Musimy pomóc sobie, aby razem patrzeć na zdarzenia, próbując dobrze ustalić związek między rozumem i doświadczeniem.

 

Zapytajmy, co budzi się w nas, kiedy patrzymy na to wydarzenie? W czasie pielgrzymki: 1200 młodych ludzi, podejmujących trud drogi, angażujących się w proponowane im gesty – na przykład wędrowanie w milczeniu przez dwie godziny – w pełnej wolności i rozumności przeżywających posłuszeństwo. Jaka nowość człowieczeństwa! Na Meetingu w Rimini: świadectwo Vicky i Rose. Kiedy patrzymy na te fakty rodzi się zdumienie. Jaka nowość! Skąd się rodzi ta nowość? Skąd ta nowość? Jak ją zrozumieć?

W jaki sposób, z czego rodzi się coś tak wielkiego? Patrząc na te osoby widzę jak one przylgnęły do Chrystusa. Z „tak” powiedzianego Chrystusowi, zrodzili się protagoniści. Nawet w najbardziej dramatycznych okolicznościach ich życie odnajdują najgłębszy sens, wolność, odnajdują spełnienie.

 

Patrząc na znaki pytamy: Kim jesteś Ty, który to czynisz?

Patrząc na wydarzenie, w których uczestniczyłem, co się we mnie obudziło? Patrząc na to wydarzenie, na tych świadków wiary, co się we mnie obudziło? Poruszony świadectwem tylu świadków z Brazylii, Afryki, widziałem, jak charyzmat ks. Giussaniego rozwija się na całym świecie i po powrocie do Polski też chciałbym tak żyć w całej pełni. Chciałbym tak żyć w całej pełni, ale nie potrafię. Chciałbym tak całkowicie przylgnąć do Jezusa, ale jak to uczynić? Jak to uczynić, skoro doświadczam swojej kruchości? Ja sam nie potrafię dać sobie życia, a życia obudzonego przez spotkanie ja sam nie potrafię utrzymać. Widzę doskonale jak często wolność się blokuje, traci swoją dynamikę. Widzę jak rozum nie potrafi sam wejść w głąb rzeczy.

Davide Prosperi postawił J. Carrónowi takie pytanie: „Te zdarzenia, z całą ich niezwykłością, nie wystarczają, a w każdym razie wydają się nie wystarczać, by uczynić nas pewnymi tej drogi… jedna z przyjaciółek wyznała: «Bardzo uderzyło mnie to, co widziałam i słyszałam, to było niespodziewane, a jednocześnie odpowiednie, co uchroni mnie przed wątpliwością – która przyjdzie może nie od razu, ale za dwa miesiące –, że był to tylko taki chwilowy stan ducha?». Czasem odkrywamy w nas i pośród nas słabość połączenia między zdarzeniem a pewnością, czyli między wydarzeniem, które do nas przychodzi, między spotkaniem, które przeżyliśmy, a pewnością, jaka się z niego rodzi. Ale jeśli tak jest, absolutnie musimy sobie w tym względzie pomagać, bo inaczej owa wątpliwość uczyni marsz męczącym, kulejącym, ponieważ aby żyć potrzebujemy pewności, potrzebujemy jej jak powietrza, którym oddychamy.

Reasumując, powtarzam dwie sprawy, w których prosimy o twoją pomoc.

Po pierwsze: co te wszystkie zdarzenia, które wywarły na nas takie wrażenie, mają wspólnego z wiarą?

Po drugie: jak te niezwykłe fakty pomagają w pewności?”.

ks. Julian Carrón odpowiedział na to pytanie w czasie Dnia Inauguracji roku pracy Szkoły Wspólnoty w Mediolanie:

„«Panie, czym jest człowiek, że o nim pamiętasz? I czym syn człowieczy, że się nim zajmujesz?» Ależ kim jesteśmy, żeby Tajemnica litowała się nad nami z taką czułością?

Vicky, która – jak widzieliśmy w jej świadectwie na Meetingu – bez przerwy pyta: «Ależ kim ja jestem, żeby zdarzyło mi się coś takiego?» Osoba, która pozwoliła się ugodzić obecnej Tajemnicy, przeżywa drżenie, jak świadczy również Maryja: Pan wejrzał na nicość Swojej służebnicy. I odczuwam nieskończoną wdzięczność za tę czułość Tajemnicy wobec nas, tak wielką, że nie jesteśmy w stanie tego pojąć, bo naprawdę Pan zlitował się nad naszą nicością. Myślę, że tymi słowami wyrażam uczucia wielu z was wobec tego, co się dzieje. Wydarzenie.

Jak uczy nas ksiądz Giussani, to jest punkt wyjścia, owo doświadczenie poruszenia tym, co się dzieje, jest początkiem, to z tego punktu wypływa pytanie o źródło wzruszenia; a my nie możemy potraktować poważnie tego pytania inaczej, niż patrząc na pewne zdarzenia i osoby, z którymi się zetknęliśmy. Musimy patrzeć na te zdarzenia, aby pomóc sobie zrozumieć, co się wydarza. Nie rozumiemy jednak naprawdę tego, co się wydarza, jeżeli jednocześnie nie przyjmujemy również metody, poprzez którą Tajemnica sprawia, że się to dzieje. Jest to bardzo ważne, ponieważ to, co widzimy w tej chwili daje nam odpowiedź na spostrzeżenie, od którego wychodziliśmy w czasie Rekolekcji: że Tajemnica zdaje się nam być abstrakcyjna.

Możemy jednak pokonać źródło tej trudności, którą ksiądz Giussani identyfikował z oderwaniem, jakie często przeżywamy, rozdzieleniem między tym, co zdarza się w doświadczeniu a naszym rozumem (sposobem naszego myślenia o Tajemnicy, z którego nawet nie zdajemy sobie sprawy). Dlatego musimy pomóc sobie, aby razem patrzeć na zdarzenia, próbując dobrze ustalić związek między rozumem i doświadczeniem.

Punkt wyjścia to zawsze wydarzenie, zawsze rzeczywistość, jak uczył nas ksiądz Giussani w dziesiątym rozdziale Zmysłu religijnego.

Pierwszą rzeczą jest zatem uczenie się patrzenia na rzeczywistość.

Gdybyś teraz wyszedł z łona matki, ze świadomością, jaką masz teraz, to co byś zobaczył? Pierwszą reakcją wobec rzeczywistości jest zdumienie, że Rzeczywistość jest mi dana. Ja nie uczyniłem rzeczywistości. Ja nie czynię sam siebie. Ja jestem, dlatego, że jestem uczyniony. Zostałem obdarowany w sposób absolutnie czysty, darmowy, dziewiczy.

Co czyni Jezus w Ewangelii: „Przypatrzcie się krukom: nie sieją ani żną; nie mają piwnic ani spichlerzy, a Bóg je żywi”. Od czego wychodzi Jezus w tym stwierdzeniu? Od spojrzenia na ptaki. Ale nie przechodzi nad ich istnieniem do porządku dziennego. I dlatego On, który uświadamia sobie ich obecność w rzeczywistości, nie może nie dojść do odniesienia tego do Ojca. W taki sposób chce nas uczyć spojrzenia, które nie zatrzymuje się na tym, co pozorne, ale dociera do samego źródła, aż do Ojca, od którego nieustannie wypływa rzeczywistość. To właśnie jest decydujące dla każdej chwili życia, bo jeśli nie jest nam znajome takie spojrzenie na rzeczywistość, to za każdym razem gdy ta ostatnia pokaże nam swoje gorsze oblicze poddajemy w wątpliwość Ojca. Ale piękna czy brzydka, rzeczywistość jest, a fakt, że jest brzydka nie oznacza, że jej nie ma, jest – i boleśnie tego doświadczamy. Ale jeśli jest, jeśli ta rzeczywistość jest, jeśli są te okoliczności, ta choroba, która mnie łapie, ten smutek, który w tej chwili mnie nachodzi, jeśli to jest, to znaczy, że ja jestem, a jeśli ja jestem, jest Ktoś Inny, który w tej chwili mnie czyni.

Czy istnieje większa wdzięczność od wdzięczności za to, że przez 25 lat jesteśmy stale prowokowani przez tego wielkiego świadka, jakim był ks. Giussani, a teraz również J. Carróna, aby wchodzić w rzeczywistość, ale w sposób całościowy. To Ruch uczy mnie patrzenia do końca, aż do rozpoznania tego Ty, który wszystko czynisz, który mnie czynisz. Prowadzi do związania z Nim swojego życia, ale nie według swojego wyobrażenia, ale według wiary. Aby żyć w relacji z Obecnością, która mnie czyni.

 

 

 

Fakty trzeba czytać sercem

To znaczy rozumem zaangażowanym uczuciowo. Nadzwyczajne fakty – świadkowie poruszają i pociągają nasze człowieczeństwo. Patrzmy zatem na to, co się nam wydarzyło.

Pamiętam jak w 1985 r. spotkałem Marysią, z którą chodziłem wcześniej do liceum. Zobaczyłem ją po dziesięciu latach i musiałem zapytać: Skąd w tobie ta nowość? To spotkanie z Ruchem. Potem, w tym samym 1985 r. ks. Joachim zaprosił mnie na spotkanie z ks. Giussanim do Krakowa.

Pamiętam kaplicę w Krakowie, a w niej duży krzyż. Ks. Giussani zapytał nas: Dlaczego tutaj jesteście? Ja spotkałem nauczyciela, który poruszył moje serce słowami: Słowo stało się Ciałem. Odwieczna Prawda, Miłość, Dobro, którego pragnie moje serce stało się ciałem i zamieszkało miedzy nami. Ja szedłem za tą przemianą, a ona stawała się coraz większa. ks. Giussani powiedział: Ale Wy nie spotkaliście mojego nauczyciela. Dlaczego tutaj przyjechaliśmy? Jesteśmy tutaj, bo wierzymy w Chrystusa, który jest obecny tu i teraz, który jedynie może zmienić człowieka i świat, nadając mu nowy kształt. W jaki sposób Chrystus jest dzisiaj obecny? Jest obecny w Swoim Ciele, poprzez tych, których pochwycił przez chrzest święty i wiarę. Poprzez to ciało rozszerza się na całej ziemi. I tak, przez tę rzekę świadków, dotarł do mnie.

Mam poczucie swojej kruchości. Ale Pan ulitował się nad moją nicością i wyszedł mi naprzeciw. Otworzyły się nowe okna na świat. Poprzez spotkanie z Marysią, ks. Joachimem, ks. Giussanim zobaczyłem na nowo rzeczywistość Kościoła – Kościół, jako żyjące oblicze Jezusa.

Jestem szczęśliwy, że to spotkałem. Chcę za tym iść, chcę się tego uczyć, żyć taką wiarą.

Tylko dzięki wydarzeniu spotkania odnalazłem pewność życia większą od ludzkiej kruchości. Dotarło do mnie spojrzenie, które obudziło tę Bożą iskrę, którą tchnął Wszechmocny w Adama. To poprzez okno świadków, dotarło do mnie światło nadziei nie z tego świata. Pewność wiary, która przewyższa ludzką kruchość, która wzywa do drogi.

 

 

 

Wolność

„Byt pragnie obdarować człowieka w sposób darmowy czekając na ludzkie Tak” (Por. Dante „Boska Komedia, Hymn do Maryi”). Największym dramatem jest jednak fakt, że człowiek tego nie widzi, nie spostrzega tej oczywistości. Tutaj właśnie dochodzi do głosu wolność, jako pragnienie całkowitego spełnienia. Najwyższy dramat polega na tym, że Byt błaga, aby Go rozpoznano i uznano, a człowiek jest zamknięty w sobie i nie pozwala siebie obdarowywać. Bóg czekał na „tak” Maryi i Ona nie zawiodła Boga. Stała się pierwszą bohaterką – protagonistką w historii zbawienia, bo odpowiedziała „tak”.

Wszystko mi mówi, żebym nie bał się zostawić wszystko i powiedzieć: „Oto idę Panie”, ale wolność się blokuje. Z jakiego powodu? Bo jest niedoskonała, zatrzymuje się na czymś mniejszym, co jej nie zaspokoi całkowicie, w czym nie znajduje pełni życia. Potrzeba prostoty serca w pójściu za, aby pozwolić się dać zaprosić do tej nowej rzeczywistości, która objawia się przez okno, jakim jest świadek. Wiara jest posłuszeństwem serca wobec formy nauczania, w której Chrystus wyszedł mi naprzeciw. Nikt za mnie nie wejdzie, to pozostaje w moich rękach.

Jak działa wolność widzieliśmy na przykład w czasie wakacji, chociażby wobec konkretnej propozycji wspólnej zabawy. Została nam przedstawiona propozycja, ale ja mogą pójść na swoją prywatną wycieczkę i zbierać sobie różne wrażenia i dalej pozostawać w swoim ciasnym świecie i nie pozwalać, aby w moje życie wkroczyła nowość. Mogę też pozwolić wciągnąć się w pewną historię, która jednak każe mi coś stracić, aby zyskać stokroć więcej. Potrzeba tylko jednego – ubóstwa serca, gotowości – wejścia, zaangażowania się całym sobą.

Protagonistą staje się ten, kto mówi tak. Wystarczy szczerość uznania, że jedynie On odpowiada na pragnienia mojego serca, jak nikt inny. Cały problem ciągle rozgrywa się we mnie: czy chcę iść swoją drogą potwierdzając siebie, budując ze swojej wielkości pomnik na glinianych nogach, który bardzo szybko się zawali (tak wielu dzisiaj chce ciągle potwierdzać swój punkt widzenia, a to jest droga do nihilizmu), czy też chcę wejść w tę nową rzeczywistość (którą Pan postawił na naszej drodze poprzez świadków), poprzez konkret, w pójściu za.

Mogę na różne sposoby szukać alibi: nie jestem godzien Panie z powodu mojej słabości, albo: pójdę Panie ale… W takiej sytuacji, przyjmując taką postawę, prawdopodobnie nigdy nie będę godzien. Mogę też przesunąć wiarę z poznania na etykę. Odczuwam wstyd z powodu swojego grzechu i niewierności, ale sam go nie pokonam. Gdybym potrafił go pokonać, to nie potrzebowałbym Chrystusa. „Panie nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja”. To Pan ulitował się nad moją słabością. Kim jest człowiek, że o nim pamiętasz? Kim jestem, że się mną zajmujesz i troszczysz się o mnie? To Pan ulitował się nad moim wstydem, wyszedł mi na spotkanie i stale wychodzi. Podarował mi tak wielu świadków, abym przez ich życie zobaczył na nowo Bożą rzeczywistość. Dał mi tę piękną historię, pełną świadków, aby mnie wyrywać z nicości i wprowadzać w pełnię rzeczywistości.

Prawdziwa niemoralność nie polega na niespójności moralnej, ale na hermetyczności wobec zaproszenia. Prawdziwą niemoralnością jest odrzucenie wezwania kierowanego ku człowiekowi przez Chrystusa, bycie zamkniętym w swoim świecie, kroczenie własną drogą i pozostawanie po drugiej strony okna.

Drugą pokusą wolności jest chęć zamknięcia Jezusa w intymnej, prywatnej religijności, w swoich prywatnych przeżyciach religijnych. Nie zauważenie, że jest obiektywna, konkretna, cielesna rzeczywistość. „Szawle, Szawle, dlaczego mnie prześladujesz?”. Św. Paweł odkrył tę rzeczywistą obecność Chrystusa w Jego Ciele, jakim jest Kościół (mówił o tym Ojciec św. w czasie ostatniej audiencji). Obecność Chrystusa to obiektywna Obecność, do której trzeba przylgnąć, w której trzeba się zanurzyć i za nią stale podążać. Pójść za nią w posłuszeństwie wiary.

J. Carrón powiedział, że naszym udziałem jest „przyjęcie tego, co zastajemy, pokora dania pierwszeństwa dziejącej się rzeczywistości”. Jeśli nie podejmujemy tego procesu poddania się poznaniu, nie rozumiemy tego, co się dzieje i dlatego wciąż żyjemy w oderwaniu rozumu od doświadczenia, wciąż mówimy, że Tajemnica jest abstrakcją. A kiedy ma się ową prostotę wobec faktów, pokorę, którą opisuje Papież, wtedy musimy wywnioskować z tego, co widzimy jakiś inny czynnik. Co się ze mną dzieje? Czym jest to co widzę? Czym jest przemiana, którą widzę w tych ludziach? Czy wystarcza byle jakie wyjaśnienie takiej przemiany? Czy pozwala budować życie na skale, a nie na piasku?

Dać pierwszeństwo tej nowej rzeczywistości, która wkroczyła w moje życie. Chcieć się tego uczyć, jak dziecko, bez limitu.

Popatrzmy na nasze doświadczenie. Na początku było to wydarzenie Chrztu św., ale pozostałoby ono niczym, gdyby nie obudziło się na nowo przez wydarzenie spotkania z naszym towarzystwem. Czyż serce mi nie mówiło, że najbardziej rozumną rzeczą jest pójście za? Zrodziło się nowe pragnienie życia. Moje serce mi mówi, że w Twoim Ty dokonuje się spełnianie mojej wolności .

 

 

 

Satysfakcja jako sprawdzian wiary

Wiara chrześcijańska to właśnie to: nie jest to uznanie jakiejś obecności, ale tej Obecności rozpoznawaniej dzięki niewątpliwym śladom, obecnej w historii dziś tak samo jak dwa tysiące lat temu. Nie pobożne wspomnienie, nie tania duchowość: Jego obecność teraz, obecność której możemy dotknąć ręką i przez którą możemy czuć się obserwowani i objęci! Ten, który wciąż lituje się nad naszą nicością, obecny tak bardzo, że sprawdzianem wiary jest właśnie ta nowość, ta satysfakcja, jaką ze sobą niesie. Jak widzieliśmy, to właśnie zdarzyło się w chorobie i śmierci Luigiego Crisanti i Doroty Kozłowskiej.

Przypomnijmy sobie list napisany przez chłopca przed śmiercią do przyjaciółki z uniwersytetu: „Wszyscy w życiu zdawaliśmy jakiś egzamin, to nic niezwykłego. Tak myślałem zanim poznałem ludzi, którzy zmusili mnie, robiąc prawdziwą rewolucję, bym zapytał siebie jak poważnie przeżywam swoje życie. Za parę dni, jak wiecie, wracam do szpitala na przeszczep szpiku i pytacie się: co to ma wspólnego z moim egzaminem? Gdybym nie był w Ruchu, gdybym nie nauczył się w Ruchu traktować nauki jako fantastycznej okazji do poszukiwania prawdy, dania sensu mojemu życiu i jego ostatecznego osądu, już od dawna byłbym o to spokojny, zaszyty w domu w oczekiwaniu na powrót do szpitala. Może przeczytałbym jakąś książkę czy gazetę ale generalnie spędzałbym dnie na biernym, rozpaczliwym poszukiwaniu rzeczy pozwalających, aby szybciej płynął czas, zanim zacznie się wojna (bo to jak iść na wojnę). Kiedy uczyłem się do egzaminu to nie był pusty czas mający zapełnić dzień, to ja zapełniłem go samym sobą: to nie była pustka wybijająca rytm życia: to ja to robiłem, byłem panem i właścicielem mojego życia. Siedziałem nad postępowaniem cywilnym, dzień po dniu stawałem przed przypadkami, szczęśliwy z tej władzy, którą jeszcze miałem nad własnym dniem i, ostatecznie, nad życiem [to jest własnie bycie bohaterem: aż do ostatniej chwili!]. Gdybym biernie patrzył na upływający czas, stałbym się jego niewolnikiem, byłbym skończony nawet tego nie spostrzegając. Dziś jestem szczęśliwy, że zdałem egzamin z postępowania cywilnego, ale jeszcze wczoraj byłem strasznie dumny z siebie, czułem się spełniony jako człowiek bo wiedziałem, że ufam wbrew wszelkiej nadziei”.

Zmarł w czasie operacji, tak jak zmarła nasz przyjaciółka Dorota z Białegostoku. To jest satysfakcja, którą można znaleźć w najbardziej rozpaczliwej sytuacji. Dlaczego? Co sprawia, że można w ten sposób przeżywać nawet swoją ostatnią chwilę? Utożsamienie się z Jezusem. Atrakcyjność, przez którą Jezus pociągał polegała na tym, że Jego ostatecznym odniesieniem nie był On sam, ale Ojciec. Wiara chrześcijańska daje satysfakcję nie z tego świata, bo wprowadza w tajemnicę Ojca. To nie tak, że odczuwamy tę jedyną odpowiedniość wiary, ponieważ spotykamy coś rzeczywistego, obecnego, co może nas zaspokoić, ale dlatego, że w tym, co spotykamy jest coś, co otwiera na nieskończoność. Spotkać Jezusa tak, jak spotkać tych wszystkich świadków, to coś, co otwiera nas na nieskończoność, dlatego nas zaspokaja, bo bardziej otwiera na Tajemnicę. W zaspokojeniu jest zawsze obecne błaganie o głębsze wniknięcie w Tajemnicę.

 

 

 

Posłuszeństwo

W jaki sposób możemy zatem bardziej wniknąć w tę Tajemnicę? Poprzez posłuszeństwo. Możemy bardziej zagłębić się w Tajemnicę, a przez to przezwyciężyć wątpliwość, że to tylko taki stan ducha, jeśli jesteśmy posłuszni temu, co Pan czyni między nami. Jesteśmy świadkami tego, co się wydarza, jeśli idziemy za tym, co czyni między nami Ktoś Inny. Widzieliśmy to i odczuliśmy dobroczynne efekty na własnej skórze, ale fragment tekstu Szkoły Wspólnoty, który teraz rozpoczniemy jest decydujący, aby zrozumieć to w całej pełni, ponieważ weryfikacją wiary, uznania i satysfakcji, którą ona daje, jest posłuszeństwo.

Zobaczmy, co tak naprawdę wydarzyło się minionego lata dzięki naszej zdolności do posłuszeństwa wobec tego, co On czyni. Jeżeli tym wydarzeniem, zwieńczonym satysfakcją, była wiara, to wszyscy możemy zrozumieć wyzwanie, jakie tego rodzaju fakt rzuca wobec rozumu i wolności – rozum i wolność, a nie sentymentalizm – człowieka, któremu naprawdę zależy na życiu, na szczęściu. Zobaczyliśmy coś, co nas otwiera, co umożliwia nam nadzieję w życiu, nadzieję na możliwość życia. Zobaczyliśmy to, jakby Pan dał nam tych świadków, żeby odebrać nam jakiekolwiek alibi: ktoś może powstać, nawet będąc chory na AIDS, gdzieś w głębi Afryki, albo przebywając w więzieniu, albo będąc bliskim śmierci. Żadna okoliczność nie może tego uniemożliwić. Tę nadzieję uobecniają nasi świadkowie, teraz ktokolwiek pragnie tak żyć nie może nie poczuć tego wyzwania.

Jak zawrotne jest to doświadczenie pokazuje nam już sposób w jaki ksiądz Giussani rozpoczyna tekst Szkoły Wspólnoty, bo aby mówić nam o posłuszeństwie nie głosi nam kazania o posłuszeństwie, ale pozwala nam utożsamić się z doświadczeniem Apostołów, gdyż my przeżywamy to samo (jedyna odpowiedniość czyniąca rozumnym pójście za Nim). To jest prawdziwe wyzwanie. Jak słyszymy, można podążać za kimś zachowując miarę w sobie – idę za Tobą dopóki się z Tobą zgadzam, dopóki nie przekraczasz pewnej miary (jak robiła większość) – albo naśladować odrzucając wszelkie miary z wyjątkiem odpowiedniości serca, jak zrobili uczniowie: Szli za Jezusem z powodu litości, jaką miał dla ich nicości. Jezus wzruszył się wobec głodu, który odczuwali, rozmnożył chleb, by ich nasycić, ale potem, wciąż czując tę samą litość dla ich nicości, powiedział: słuchajcie, samo to nie wystarcza aby żyć, bo jest wielu, którzy nie mają problemu głodu, a przecież nie mają sensu życia, możecie żyć tylko, jeśli będziecie spożywać Moje Ciało i pić Moją Krew. „Tego już za wiele” – pomyśleli –, uznali Go za wariata i odeszli. A dlaczego Jezus właśnie to im powiedział? Czy może dlatego, że ich nie kochał? Nie. Jeśli by tego nie powiedział, oszukałby ich! Jezus, który zna naszą ludzką potrzebę, mówi nam: jeśli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego nie będziecie mogli żyć. Kiedy wszyscy odeszli, nie oszczędził nawet najbliższych uczniów: „Wy też chcecie odejść?”. To jest przyjaciel. Rozumiecie? Rozumiecie, z jakiego powodu Jezus tego im nie oszczędził? Było tak, jakby chciał wydobyć z ich wnętrza to, czego doświadczyli: czy to rozumne odejść po tym, co widzieliście, po tym, co wam się zdarzyło, gdy byliście ze Mną? Czy to rozumne? A oni powiedzieli sobie: nie, to nierozumne. Poszli za Nim i byli posłuszni mocą tej odpowiedniości.

Oto rzucone nam wyzwanie. Zdolność do posłuszeństwa stoi przed tym, co wydarza się przed naszymi oczami, przed tym Czymś, co jest na początku, jak przypominał nam zawsze ksiądz Giussani, odpowiadając na nieustannie czyhające ryzyko zmiany metody w chwilę potem. Bardzo ładna ta metoda odpowiedniości serca przy spotkaniu, ale potem powody dla których podążamy za to już inna sprawa. A Giussani mówi: Nie. Natknięcie się na inne człowieczeństwo jest wcześniej, nie tylko na początku, ale w każdym momencie, który przychodzi po początku, rok i dwadzieścia lat później. Początkowe objawienie ma być fundamentalnym objawieniem w każdym momencie naszego rozwoju. Nie ma żadnego rozwoju, jeśli to początkowe zdarzenie się nie powtarza, jeśli wydarzenie nie pozostaje współczesne. Jeśli wydarzenie nie dzieje się teraz, a my nie idziemy za tym, co On czyni, nie jest możliwa kontynuacja tego, cośmy widzieli.

Dlatego też Szkoła Wspólnoty daje nam w tej chwili narzędzie by nie stracić tego, co widzieliśmy. W ten sposób rozumiemy, czym jest posłuszeństwo, bo moglibyśmy je zredukować do czegoś, czym nie jest. Ksiądz Giussani: mówi: „naśladowanie to nie coś, co mogę włożyć jak przebranie […]; nie, to nie jest przebranie, jak znane potocznie pojęcie posłuszeństwa, czyli powiedzenie tak i robienie tego, co ci każą. Bynajmniej!”. Uwaga! Wszyscy popadamy w ryzyko, wszyscy, ten, kto wydaje polecenia i ten, kto słucha, bo ten, kto rozkazuje ryzykuje, że postawi się w miejscu Tajemnicy, zamiast iść za tym, co Tajemnica czyni, a ten, kto słucha może iść za tym, kto rozkazuje, bo to mu oszczędza ryzyka podążania za Tajemnicą. I tak możemy zredukować posłuszeństwo do klerykalizmu, a to – mówi ksiądz Giussani – nie jest posłuszeństwo, ale dziecinada, próba oszczędzenia sobie całego dramatu stania wobec rzeczy przez Niego czynionych. Wszyscy ponosimy to ryzyko, bo łatwiej jest odpowiedzieć „tak” na to, co mówi szef, a potem zająć się własnymi sprawami. To nigdy nie będzie chrześcijańskie posłuszeństwo, bo posłuszeństwo – jak ukazuje nam Szkoła Wspólnoty – to pójście za doświadczeniem odpowiedniości (i to właśnie czyni życie dramatycznym). W gruncie rzeczy – mówi Szkoła Wspólnoty – ostateczną formą posłuszeństwa jest pójście za odkryciem samego siebie, prowadzone Słowem i Obecnością Kogoś Innego.

Jak widzimy posuwając się naprzód w pracy Szkoły Wspólnoty, wszystko zależy od pierwszego rozdziału, który mamy już za sobą, a który jest zatytułowany „Wiara”. Bez wiary nie ma wolności, nie ma satysfakcji, nie ma posłuszeństwa, chyba, że jako klerykalizm, bo zaraz potem staje się tylko moralizatorstwem. Dlatego, kiedy pracujemy nad tekstem Szkołę Wspólnoty, decydujące jest dla nas, aby mieć na uwadze metodę, bo moglibyśmy pracować na Szkole Wspólnoty robiąc komentarze do komentarzy i rozprzestrzeniając nihilizm jeszcze większy, niż ten, jaki już mamy. Najbardziej przeraża mnie to, że moglibyśmy pracować nad treściami Szkoły Wspólnoty wbrew samym treściom, czyli używając innej metody. Dlatego wezwanie, które powtarza ksiądz Giussani – Coś, co przychodzi wcześniej – jest decydujące dla dobrej pracy nad tekstem Szkoły Wspólnoty, inaczej będziecie pracować (owszem, możecie i pracować), ale nic się nie wydarzy, bo robimy to sposobem innym niż ten, przez który Tajemnica każe wydarzać się czemuś pomiędzy nami.

Być posłusznym to iść za odkryciem siebie, czynionym przez Kogoś Innego. To jest jedyne rozumne posłuszeństwo. Kto doświadczył tej niezwykłej odpowiedniości i nie chce stracić tego doświadczenia, jest mu posłuszny. Pozostaje posłuszny temu, czego doświadczył. Posłuszeństwo to najrozumniejsza rzecz, bo bez bycia posłusznym tracę największą rzecz, jaką przeżyłem, nie będąc posłusznym tracę najintensywniejszy moment, najpełniejszy, najwyższy punkt mojego ludzkiego doświadczenia. Odpowiedź należy do każdego z nas. To jest wyzwanie stojące przed nami w tym roku. Wyzwanie zawrotne, bo chcemy, aby Ruch stał się przygodą dla naszego „ja”.

Jest to rok św. Pawła, który powiedział „Żyję już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus.” „Śpieszę, aby Go pochwycić, ja, który już zostałem pochwycony przez Chrystusa. Wszystko co osiągnąłem (swoją sprawiedliwość) uznaję za śmieci, bylebym tylko zdobył Jego sprawiedliwość, a nie swoją”.

Wszystko uznaję za śmieci bylebym tylko znalazł się w Nim. Został obudzony impet, aby wejść w głąb tej Tajemnicy. Pozwól się czynić przez Tego, który cię pochwycił, przynależąc do Niego, idąc za Nim. Pozwól się czynić, przez narzędzia, które zostały nam dane. Tutaj, w konkrecie rozstrzyga się moje posłuszeństwo, to czy idę za sobą, czy za wydarzeniem.

Niedługo przyjedzie do nas ks. Julian Carròn. Serdecznie Was wszystkich zapraszam na spotkanie, które odbędzie się w Warszawie. Zróbmy wszystko, aby się z nim spotkać.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją