Ślady
>
Archiwum
>
2008
>
wrzesieĹ / grudzieĹ
|
||
Ślady, numer 5 / 2008 (wrzesieĹ / grudzieĹ) Ĺwiadectwa Ks. Joachim Waloszek Mam mĂłwiÄ o samym poczÄ tku, o moim spotkaniu z Ruchem â taka byĹa proĹba ks. Jurka i diakonii. ByĹo to jak ziarno rzucone na glebÄ mojego Ĺźycia, mojego serca i mojego kapĹaĹstwa przez wydarzenie. Przypadek ten zdarzyĹ siÄ 25 lat temu (a wĹaĹciwie nawet 27) â przypadek piÄkny, jak piÄkny dzieĹ, przypadek spotkania z charyzmatem ks. Giussaniego. Jak mi siÄ to wtedy przytrafiĹo? Dlaczego mnie poruszyĹo, pociÄ gnÄĹo, i co siÄ wtedy staĹo ze mnÄ , z mojÄ wiarÄ , z moim powoĹaniem, z moim Ĺźyciem? Znacie mnie od tylu lat, znajÄ mnie nawet najstarsi. Jestem od poczÄ tku, na róşne sposoby, jakoĹ widoczny w tym towarzystwie Ruchu Comunione e Liberazione w Polsce. OdzywaĹem siÄ teĹź nie raz, i to nawet sowicie, sĹowami i muzykÄ , ale nigdy nie wystÄpowaĹem przed wami w roli ĹwiadczÄ cego publicznie (jakby ex cathedra) o swoim spotkaniu z Ruchem, choÄ pewnie tu i tam prywatnie o tym opowiadaĹem. Chyba nawet â przyznam siÄ â skrzÄtnie tej roli wygĹaszajÄ cego Ĺwiadectwo unikaĹem. ByĹo tak moĹźe dlatego, Ĺźe mĂłj pierwszy entuzjazm, moje zdumienie i radoĹÄ spotkania z Ruchem â niewÄ tpliwie poruszenie serca â byĹy do razu gmatwane i komplikowane rozterkami i nieufnoĹciÄ ksiÄdza niedowiarka, przemÄ drzaĹego i jednoczeĹnie strachliwego intelektualisty. Na szczÄĹcie â jak siÄ okazuje â komplikowanie owgo pierwszego zachwytu nie byĹo skuteczne. Poza tym, jako ksiÄ dz, spotkaĹem Ruch przez kobietÄ, AnneliÄ i opowiadanie o tym publicznie mogĹo siÄ wydaÄ trochÄ niezrÄczne. Czy to wypada, Ĺźeby kobieta nawrĂłciĹa ksiÄdza na Ruch? MĂłwiÄ to z przymruĹźeniem oka, ale tak siÄ staĹo. Jednak tym razem, na proĹbÄ ks. Jurka i diakonii, zgodziĹem siÄ, w gruncie rzeczy przekonany rĂłwnieĹź o tym, Ĺźe Ĺwiadectwa urodzonych sceptykĂłw mogÄ mieÄ paradoksalnie pewnÄ osobliwÄ moc przekonywania, objawiajÄ c jakby z podwĂłjnÄ siĹÄ skutecznoĹÄ Ĺaski, jej zwyciÄskÄ moc, ktĂłrej nie sposĂłb siÄ oprzeÄ. Czystej Ĺaski, ktĂłra tak Ĺatwo nie daje za wygranÄ , mimo oporĂłw jakie jej stawiamy. W koĹcu nawet w Ewangelii zarezerwowano sporo miejsca na Ĺwiadectwa takich niedowiarkĂłw jak Natanael, ktĂłry powiedziaĹ: âCóş dobrego moĹźe byÄ z Nazaretu?â, albo Tomasz, z jego stwierdzeniem: âJeĹli nie wĹoĹźÄ palca w miejsce gwoĹşdzi, nie uwierzÄâ. WiÄc odwaĹźÄ siÄ i ja trochÄ przyznaÄ do tego, jak to ze mnÄ byĹo na poczÄ tku. ByĹem wĂłwczas mĹodym ksiÄdzem, papieski rocznik ĹwiÄceĹ 1978 (zostaĹem wyĹwiÄcony w kwietniu tego roku). PragnÄ Ĺem bardzo szczerze piÄknego i ĹwiÄtego kapĹaĹstwa w Chrystusowym KoĹciele, w ktĂłrym zostaĹem wychowany, w ktĂłrym wzrastaĹem od dzieciĹstwa dziÄki bardzo poboĹźnym rodzicom i dziadkom, dobrym ksiÄĹźom, ktĂłrzy pracowali w naszej parafii i dziÄki wspĂłlnocie seminarium duchownego, w ktĂłrym przygotowywaĹem siÄ do kapĹaĹskiego Ĺźycia. Roczny staĹź pracy â tylko roczny â w dwutysiÄcznej parafii w Zabrzu, w roli wikarego i duszpasterza akademickiego, pokazaĹ mi, Ĺźe z pracy duszpasterskiej moĹźna czerpaÄ bardzo wiele satysfakcji, radoĹci i szczÄĹcia. MyĹlÄ jednak, Ĺźe rĂłwnieĹź niebezpiecznie poĹechtaĹ mojÄ ambicjÄ i próşnoĹÄ â w tamtych czasach Ĺatwiej byĹo imponowaÄ jako ksiÄ dz, z zapleczem PapieĹźa Polaka na Watykanie. ZaczÄ Ĺem doĹÄ szybko wcielaÄ siÄ w ârolÄâ ksiÄdza, takiego zawodowego ksiÄdza, sprawnego liturga, katechety, kaznodziei, chyba doĹÄ lubianego przez parafian, a zwĹaszcza przez Marianki, ktĂłre prowadziĹem (tym bardziej, Ĺźe graĹem na gitarze). Wszystko to niekoniecznie szĹo w parze â tak myĹlÄ â z podejmowaniem prawdziwej dramaturgii Ĺźycia wiarÄ , Ĺźycia miĹoĹciÄ do Chrystusa. ChoÄ niewÄ tpliwie, szczerze tego pragnÄ Ĺem. Czasem tylko, cichym gĹosem jakiegoĹ nieokreĹlonego niezadowolenia i rozczarowania czy wÄ tpliwoĹci odzywaĹa siÄ w tamtym czasie obawa o pewnego rodzaju formalizm, rutynÄ, anonimowoĹÄ bycia w koĹciele zamiast bycia KoĹcioĹem. OdzywaĹ siÄ jakiĹ brak satysfakcji, dysonans pomiÄdzy teologiÄ w gĹowie, wyuczonÄ w seminarium doktrynÄ o Chrystusie i KoĹciele, w ktĂłrym jesteĹmy ciaĹem siostrzanej i braterskiej miĹoĹci, a praktykÄ chrzeĹcijaĹskÄ , sprowadzonÄ bardzo czÄsto do kultu, do obyczaju, do tradycji, do zakazĂłw i nakazĂłw. Kolejkowe, caĹodniowe spowiedzi przed ĹwiÄtami, w ktĂłrych czÄsto sĹyszaĹo siÄ, Ĺźe ktoĹ po roku od ostatniej spowiedzi oskarĹźaĹ siÄ jedynie o to, Ĺźe zjadĹ kawaĹek miÄsa w piÄ tek, sprzyjaĹy â myĹlÄ â takiej obawie. Co to za chrzeĹcijaĹstwo? Towarzystwo braci kapĹanĂłw teĹź pozostawiaĹo niejedno do Ĺźyczenia, bo chyba za duĹźo byĹo w tym towarzystwa, a za maĹo jakiegoĹ koĹcielnego braterstwa, podnoszÄ cego serca ku miĹoĹci. Po roku caĹe to moje duszpasterstwo zawaliĹo siÄ nagle decyzjÄ biskupa, ktĂłry wysĹaĹ mnie na studia muzykologiczne do Lublina na KUL, niektĂłrzy z kolegĂłw Ĺźartowali, Ĺźe to wyjazd do Azji. I tak oto zamiast w tĹumie parafian znalazĹem siÄ w grupce mĹodszych ode mnie Ĺwieckich kolegĂłw i koleĹźanek. ByĹo nas na roku oĹmiu. ZostaĹem zobowiÄ zany do tego, aby przez piÄc lat, caĹymi godzinami ĹlÄczeÄ na studiowaniu ksiÄ Ĺźek, niekoniecznie poboĹźnych, nad nutami i nad klawiaturÄ â musiaĹem wygraÄ kilka godzin dziennie na organach. Teraz, jeĹli moĹźna byĹo czymĹ imponowaÄ i hoĹubiÄ swojÄ próşnoĹÄ, to raczej wirtuozeriÄ i artyzmem muzycznych produkcji, ktĂłrych oczekiwali ode mnie profesorowie na egzaminach. Muzyka wciÄ ga i pasjonuje. Tak byĹo i ze mnÄ . Ale czy po to zostaĹem ksiÄdzem? Pewne âresztkiâ duszpasterstwa mogĹem âuskuteczniaÄâ albo w czasie ferii, albo w rozmowach, twarzÄ w twarz, z moimi kolegami i koleĹźankami, gdzie trudniej byĹo schowaÄ swoje czĹowieczeĹstwo, jego pytania, jego pragnienia, jego tÄsknotÄ za szczÄĹciem, jego problemy z grzesznoĹciÄ . Wtedy teĹź bardzo ostro zdaĹem sobie sprawÄ, jak bardzo nie wystarcza moim kolegom i koleĹźankom ze studiĂłw przestrzeĹ takiego anonimowego KoĹcioĹa, masowego duszpasterstwa, klerykalnego KoĹcioĹa. ZdaĹem sobie sprawÄ, Ĺźe mnie, w gruncie rzeczy, teĹź to nie wystarcza. ZdaĹem sobie sprawÄ, jak bardzo daje siÄ nam wszystkim we znaki jakiĹ niechciany, a jednoczeĹnie nieubĹagany rozdziaĹ wiary, poboĹźnoĹci, praktyk religijnych, Ĺźycia sakramentalnego od Ĺźycia, od samej tkanki codziennego Ĺźycia, od nauki, pracy, wiÄzi miÄdzyludzkich, od polityki. RozdziaĹ wiary i Ĺźycia wszechboleĹnie uderzyĹ wtedy we mnie. Notabene, w polityce i w Ĺźyciu spoĹecznym w naszym kraju zaczÄĹy dziaÄ siÄ rzeczy nadzwyczajne, rozpoczynaĹo siÄ wĹaĹnie ostateczne starcie z komunistycznym reĹźimem. Zbierano siĹy. Strajki, rĂłwnieĹź na KUL-u, protesty spoĹeczne, rozwijajÄ ca skrzydĹa SolidarnoĹÄ, potem stan wojenny. Oparcia i poparcia dla nowego ruchu spoĹecznego i politycznego szukano w KoĹciele, i oczywiĹcie znalazĹo siÄ takie ze strony Episkopatu, ale przede wszystkim ze strony niektĂłrych odwaĹźnych ksiÄĹźy. Ja teĹź chciaĹem do nich naleĹźeÄ. JednoczeĹnie jednak, w tym kotle wielkiego buntu i niepokoju spoĹecznego, naglÄ cym i pilnym stawaĹo siÄ pytanie o specyfikÄ, o jakoĹÄ i jakby o osobliwoĹÄ naszej chrzeĹcijaĹskiej obecnoĹci i chrzeĹcijaĹskiego zaangaĹźowania w Ĺrodowisko, w politykÄ, w Ĺźyciu spoĹecznym. PowaĹźne obawy o instrumentalne, czysto polityczne wykorzystanie sztandaru koĹcielnoĹci okazywaĹy siÄ niestety bardzo uzasadnione. Wtedy wĹaĹnie, w takim momencie, w takich okolicznoĹciach, w takim momencie mojej osobistej historii, mojego kapĹaĹstwa, historii mojej ojczyzny wydarzyĹo mi siÄ przypadkiem â ale przypadek to logika Boga â wydarzyĹo mi siÄ przypadkiem to szczÄĹcie: spotkaĹem Ruch. Albo lepiej i precyzyjniej: spotkaĹem ludzi KoĹcioĹa wychowywanych w wierze przez ks.Giussaniego, nosicieli jego charyzmatu, jego pasji do Chrystusa i do KoĹcioĹa. NajkrĂłcej mĂłwiÄ c, zostaĹem poruszony piÄknem ich sposobu przeĹźywania Ĺźycia, traktowania Ĺźycia, postrzegania i osÄ dzania Ĺźycia i to caĹego Ĺźycia z akcentem na sĹowo c a Ĺ e g o. CaĹego Ĺźycia, wszystkich bez wyjÄ tku spraw z perspektywy wiary w Jezusa Chrystusa, z perspektywy doĹwiadczenia Jego obecnoĹci w komunii, wciele KoĹcioĹa. ZostaĹem â jak to siÄ u nas w Ĺźargonie mĂłwi â uderzony pewnÄ nowoĹciÄ traktowania wiary, jako sprawy absolutnie Ĺźyciowej, decydujÄ cej o Ĺźyciu. ZostaĹem uderzony piÄknem ich odmienionego, a przecieĹź najnormalniejszego w Ĺwiecie czĹowieczeĹstwa, zdolnego do nadziei, radoĹci i wielkodusznoĹci ponad miarÄ. Oni sami â i to teĹź byĹo bardzo waĹźne â nie wahali siÄ bez zawstydzenia pokazywaÄ i nazywaÄ ĹşrĂłdĹo tego piÄkna, ktĂłre mnie uderzyĹo: Jezusa Chrystusa uobecniajÄ cego siÄ w naszej komunii, nie w naszej doskonaĹoĹci moralnej (nie jesteĹmy lepsi od innych). W naszej przyjaĹşni w wierze uobecnia siÄ coĹ wiÄcej: Jezus Chrystus. Na to wyjÄ tkowe spotkanie, spotkanie przez duĹźe S, ktĂłre pewnego dnia, jeszcze przed osobistym spotkaniem z ks. Giussanim, zaowocowaĹo wyznaniem: âchcÄ wspĂłĹdzieliÄ z wami jakoĹÄ waszego Ĺźycia, chcÄ iĹÄ razem z wami ku Przeznaczeniuâ, na to wielkie spotkanie skĹadaĹ siÄ caĹy szereg róşnych spotkaĹ, wydarzeĹ, urzekajÄ cych historii. Wszystkie one drÄ ĹźyĹy w moim sercu i powoli, bardzo powoli rozbrajaĹy je z oporĂłw, obaw, uprzedzeĹ (Ĺźe to KoĹcióŠz importu, Ĺźe inna mentalnoĹÄ, Ĺźe nie wolno nam ksiÄĹźom tak siÄ angaĹźowaÄ). Przestrzegano nas przed tym w seminarium. Nie sposĂłb tych wszystkich wydarzeĹ tutaj przywoĹaÄ, jakby omĂłwiÄ. DrÄ ĹźyĹy one i pozwalaĹy wybrzmiewaÄ cudownej harmonii i nieomylnej korespondencji pomiÄdzy tym, czego w gĹÄbi duszy, swoim religijnym zmysĹem pragnÄ Ĺem, a tym, co spotkaĹem. PomiÄdzy tym, za czym tÄskniĹem, a tym, co teraz spotkaĹem. ChcÄ wspomnieÄ kilka takich wydarzeĹ. ZaczÄĹo siÄ od podróşy chĂłru muzykologii do WĹoch, w czasie ktĂłrej z inicjatywy naszej tĹumaczki i lektorki wĹoskiego na KUL-u Annylii Guglielmi â jak siÄ potem okazaĹo dziewczyny z Memores Domini â goĹciĹy nas róşne wspĂłlnoty Ruchu. Niezapomniane doĹwiadczenie imponujÄ cej goĹcinnoĹci. W goĹcinnoĹci tej byĹo coĹ zupeĹnie nowego â nie wstydziĹa siÄ ona przyznawaÄ do Chrystusa jako motywu wielkodusznoĹci. Potem juĹź po powrocie byĹy niekoĹczÄ ce siÄ rozmowy z AnnÄ lijÄ , gdyĹź chciaĹem wybadaÄ skÄ d siÄ to wszystko bierze? I znowu nastÄ piĹo coĹ nadzwyczajnego: rozmowy te nie omijaĹy bynajmniej tematu mojego ludzkiego âjaâ, jego przeznaczenia, jego podstawowych wymogĂłw, dramatu wiary i Ĺźycia w KoĹciele. Potem wspĂłlna, w grupie najbliĹźszych przyjacióŠlektura tekstu Ĺladami chrzeĹcijaĹskiego doĹwiadczenia (Tracce del esperienza cristiana), wspĂłlnie planowane wyjĹcia na koncerty, kolacje, pierwsze prĂłby przetĹumaczenia ksiÄ Ĺźki Giussaniego â widzieliĹcie na zdjÄciach. ByĹem przebudzony tym nowym duszpasterstwem, ale adresowanym juĹź najpierw do samego siebie. ByĹa pewna istotna róşnica pomiÄdzy tym, co siÄ wczeĹniej dziaĹo w parafii, a tym, co przeĹźywaĹem teraz. âAle, broĹ BoĹźe â mĂłwiĹem â, nie nazywajmy tego Rochemâ. UpieraĹem siÄ konsekwentnie, Ĺźe nie musimy kodyfikowaÄ naszej wspĂłlnej piÄknej przygody i przyjaĹşni w wierze. Potem kolejne zdumienie i zawstydzenie wielkodusznÄ pomocÄ WĹochĂłw z Ruchu dla przeĹladowanej w stanie wojennym SolidarnoĹci. PamiÄtam na przykĹad Gianniego de Santis z Castelbolognese, ojciec kilkorga dzieci, wczeĹniej misjonarza wolontariusza w Brazylii, ktĂłry w czasie trwania stanu wojennego caĹe swoje urlopy poĹwiÄcaĹ na organizowanie transportĂłw do Polski. Potem, po kryjomu, rozwoziliĹmy je do rodzin internowanych. Na trasie, organizowaĹem noclegi dla kierowcĂłw z WĹoch u moich rodzicĂłw w KadĹubie Turawskim. Moi rodzice dzielnie asystowali w tych przedsiÄwziÄciach, bardzo dziwiÄ c siÄ moim nowym znajomym. MiarkÄ przebraĹo wydarzenie zwiÄ zane z chorobÄ mojej siostry, ktĂłra znalazĹa siÄ w szpitalu w Opolu z podejrzeniem biaĹaczki. ZadzwoniĹa do mnie mama, pĹaczÄ c przez telefon, spanikowana â a ja w Lublinie, daleko. NastÄpnego dnia miaĹem egzamin z organĂłw. PowiedziaĹem profesorowi, co siÄ staĹo z mojÄ siostrÄ , a on prĂłbowaĹ mnie tak po profesorsku uspokoiÄ, Ĺźe nic jej w tej sytuacji nie pomogÄ, Ĺźe trzeba siÄ pomodliÄ i zostawiÄ sprawÄ lekarzom, a skupiÄ siÄ na egzaminie. PowiedziaĹem Annielii, a ona na to: Siadaj do samochodu, jedziemy do Opola, do twojej siostry, tam i z powrotem. Wtedy wĹaĹnie, w drodze powrotnej, nie wytrzymaĹem i powiedziaĹem jej âchcÄ byÄ w twoim Ruchuâ. MyĹlÄ, Ĺźe to, co wtedy dziaĹo siÄ w mej duszy najlepiej opisujÄ sĹowa piosenki o oczach i sercu: âCosi volando volanâ. I tak wznoszÄ c siÄ i wznoszÄ c nawet moje maĹe serce przemierzajÄ c przestworza, zmierzaĹo ku jakiemuĹ Wielkiemu Sercu. Ku temu teĹź Wielkiemu Sercu ukrytemu we mnie... ku Temu, ktĂłremu Ĺpiewamy w piosence: âSerce wielkie nam dajâ, wzbijaĹo siÄ moje maĹe i nÄdzne serce, jak maĹy niegoĹcinny kraj, wzbijaĹo siÄ prosto w gĂłrÄ. I nie byĹy w stanie powstrzymaÄ go nawet ziemskie bilanse, rachunki zyskĂłw i strat. Te inwentarze sporzÄ dzane zawsze bez miĹoĹci. I taki byĹ mĂłj poczÄ tek w Ruchu. W kilku miejscach w Polsce, na pewno w BiaĹymstoku, w Krakowie, we WrocĹawiu, w innych, zupeĹnie innych okolicznoĹciach, wydarzyĹy siÄ podobne historie i odezwaĹy siÄ podobne pragnienia. WiÄc pomyĹlaĹ â nie wiem dokĹadnie kto â chyba ks. Francesco Ricci, ktĂłry pielÄgnowaĹ Ĺźywe kontakty z KoĹcioĹem w Polsce, a moĹźe sam ks. Giussani, aby ânas spotkaÄâ razem. Latem roku paĹskiego 1983 tak wĹaĹnie siÄ staĹo, o ironio, w Poroninie â tam, gdzie ongiĹ Lenin obmyĹlaĹ swojÄ bolszewickÄ rewolucjÄ. Z WĹoch byĹ wtedy â o ile dobrze pamiÄtam â ks. Francesco Ricci, Luciano Rigoldi, potem pierwszy wizytor Ruch w Polsce, Claudio Bottini, Andrea Viola i oczywiĹcie Lozanna i Annalija. Ja zapamiÄtaĹem przede wszystkim DimÄ, wtedy jeszcze studenta, ktĂłry wiÄkszoĹÄ swoich wypowiedzi objaĹniajÄ cych nam doĹwiadczenie wiary opartej o pedagogiÄ ks. Giussaniego, doĹwiadczenie wiary zainteresowanej caĹym Ĺźyciem, caĹÄ rzeczywistoĹciÄ , wszystkim zaczyna zawsze od zdania: Qando uno e inamorato â kiedy ktoĹ jest zakochany, ze wzglÄdu na tÄ miĹoĹÄ, wszystko go interesuje. Wszystko, wszystko to samo robi inaczej, z nowym smakiem. A ja czuĹem wtedy w Poroninie, bardzo poruszony urokiem niezapowiedzianego spotkania, czuĹem â wiedziaĹem, Ĺźe jestem na nowo, na nowo zakochany w Chrystusie, w ktĂłrym zostaĹem zanurzony przez chrzest, ktĂłrego przyzywaĹem w swoich dzieciÄcych modlitwach, dla ktĂłrego budowaĹem szopki, ktĂłrego przyjÄ Ĺem w Komunii Ĺw. , ktĂłry mnie powoĹaĹ do kapĹaĹstwa. A teraz litujÄ c siÄ nad mojÄ nicoĹciÄ , nad mojÄ sĹaboĹciÄ pozwoli spotkaÄ siÄ i pociÄ gnÄ Ĺ mnie do przyjaĹşni z Nim jeszcze jakby w zupeĹnie inny, nowy sposĂłb. PozwoliĹ spotkaÄ siÄ w realnej cieleĹnie ludzkiej przyjaĹşni, w realnym znaku ludzkiej wiÄzi, ludzkiej komunii, zaprzeczajÄ c jakiejkolwiek abstrakcyjnoĹci doĹwiadczenia Boga w tym Ĺwiecie. MyĹlÄ, Ĺźe to wĹaĹnie jest newralgiczny punkt tej nowoĹci, jakÄ niĂłsĹ wtedy dla mnie charyzmat ks. Giussaniego. Potem byĹ jeszcze inny akcent, ale w tym momencie chyba najbardziej to. Chrystus staje siÄ kimĹ obecnym cieleĹnie, familijnie bliskim, w tajemnicy Jego CiaĹa, w tajemnicy Jego Towarzystwa, jakim jest KoĹciĂłĹ. Tajemnica wcielenia Boga rozgrywa siÄ na moich oczach tak realnie, jak kiedyĹ dla Andrzeja i Jana. W Poroninie postanowiliĹmy czym prÄdzej zaprosiÄ do Polski ks. Giussaniego i poprosiÄ go, aby nam pomĂłgĹ zrozumieÄ i trwaÄ w tym, co nam siÄ wtedy wydarzyĹo, abyĹmy mogli byÄ jego uczniami â wiÄcej nawet: cĂłrkami i synami. Nie kazaĹ na siebie dĹugo czekaÄ. PrzyjechaĹ juĹź jesieniÄ tego samego (1983) roku do Olsztyna koĹo CzÄstochowy i w ten sposĂłb zaczÄ Ĺ siÄ w Polsce Ruch Communione e Liberazione. 25 lat mojego Ĺźycia, a nawet 27. Ĺťycie bez, ktĂłrego juĹź nie wyobraĹźam sobie Ĺźycia. Ile siÄ przez te lata wydarzyĹo? A przede wszystkim ile razy w spojrzeniach i Ĺwiadectwach spotkanych osĂłb mogĹem jak w zwierciadle â to byĹa Ĺaska dla mnie â przeglÄ daÄ siÄ i przyglÄ daÄ na nowo mojemu pierwszemu poruszeniu serca â kiedyĹ teĹź w twarzy Jurka, ktĂłry byĹ klerykiem w moim seminarium. W ten sposĂłb mogĹem nieustannie odnawiaÄ cud poczÄ tku: ich pewnoĹÄ, Ĺźe to jest prawda. Najbardziej pewny byĹem wtedy, kiedy mogĹem przyglÄ daÄ siÄ najtrudniejszym, bolesnym momentom naszej historii. Gdy umieraĹa Dorotka, kiedy umieraĹ Ligi, paradoksalnie, pewnoĹÄ zostaĹa 25 lat mojego Ĺźycia. Z ziarenka tamtego spotkania wyrosĹo juĹź drzewo, pokaĹşne drzewo. OglÄ daliĹmy jego kwiaty, jego owoce. PatrzÄ dzisiaj na nie razem z wami ze wzruszeniem i z wdziÄcznoĹciÄ . OgromnÄ wdziÄcznoĹciÄ . Niech w tej opowiedzianej krĂłtko â ale i tak chyba za dĹugo â historii mojego spotkania z Ruchem, niech bÄdzie pochwalony Jezus Chrystus. |