Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2008 > lipiec / sierpień

Ślady, numer 4 / 2008 (lipiec / sierpień)

Listy

Dobre spojrzenie

i inne...


Dobre spojrzenie

W ubiegłym roku szkolnym postanowiliśmy z Sauro i Luigim (pierwszy jest moim kolegą, a drugi dyrektorem instytutu, w którym uczę religii), że co czwartek będziemy się spotykać z naszymi uczniami, aby razem zjeść kanapkę i pomóc im w nauce. Po ostatnim dzwonku szliśmy do sali wideo, rozkładaliśmy obrus, modliliśmy się i jedliśmy razem, rozmawiając o sobie, a przede wszystkim o trudnościach szkolnych. Po posiłku przystępowaliśmy do nauki. Spotkania te odbywały się przez cały rok. Grupa młodzieży liczyła od 4 do 20 osób. W ostatni czwartek przyszło pięciu chłopców, spośród tych z największymi trudnościami w nauce. Na zakończenie spotkania zaproponowaliśmy przedstawienie pewnego małego zdarzenia, które miało miejsce w szkole. Była to rozmowa Giussaniego z Manfredinim: „To, że Bóg stał się człowiekiem, to rzecz nie z tego świata” mówi jeden do drugiego kładąc mu rękę na ramię, a ten odpowiada „Rzecz nie z tego świata... w tym świecie!” Reakcja chłopców była natychmiastowa i zaskakująca: „A my? Ach, również my przeżyliśmy w tym roku rzecz nie z tego świata, przyjaźń między nami”. „Ja –powiedział jeden z nich – nie wierzyłem, że jest możliwa przyjaźń z nauczycielami i dyrektorem. A jednak potem! To rzecz nie z tego świata w tym świecie, w gimnazjum było to niemożliwe!” Nicolò, który w poprzedniej klasie oblał i przez cały rok był kontrolowany przez Sauro stwierdził, że i on przeżył rzecz nie z tego świata: pomoc i upór kogoś, kto był obok zmuszając go do pracy. Dzięki podjętej w tym roku ofierze nasza młodzież została wciągnięta w doświadczenie obecności tajemnicy. Doskonale wyczuli źródło skierowanego na nich spojrzenia. Kiedy wychodziliśmy z sali Sauro położył mi rękę na ramię i powiedział: „Dziękuję”. Nie było to jednak zwykłe podziękowanie, odczułem to samo spojrzenie, jakie mało tamtych dwóch, na schodach, kiedy dokonali największego w ich życiu odkrycia.

Piero, Chioggia

 

Cud przemiany

Drogi księże Eugenio, w czasie ostatnich pięciu miesięcy odczuwałem, skierowana na mnie wzruszającą i nieoczekiwaną uwagę przyjaciół. Zarówno ci, którzy wiedzieli, jak i ci, którzy jedynie wyczuwali moje złe samopoczucie, towarzyszyli mi z wielką dyskrecją. Wśród nich ty, ze swoją dyspozycyjnością i przyjaźnią, aż do umożliwienia mi spotkania z Carrónem oraz jego uścisk i słowa: „Ja jestem z tobą”. Muszę ci jednak z całą szczerością powiedzieć, że jednocześnie uświadamiałem sobie, iż to wszystko mi nie wystarcza. Byłem wciąż tak samo przygnębiony. Rana pozostawała otwarta. Problem sam w sobie nie uległ zatem zmianie, nie zmieniło się absolutnie nic. W niedzielę wróciłem z rekolekcji i wszystko potoczyło się tak jak zazwyczaj: żona posępna, aby dać mi odczuć, że przez dwa dni zajmowała się dziećmi, podczas gdy ja wciąż mam coś do zrobienia, wciąż na nowo wszystko rozpamiętująca, i ja, próbujący opowiedzieć jej coś, co zobaczyłem i spotkałem. Następnego dnia to samo napięcie, ta sama cisza i żale. Jednakże, chociaż okoliczności się nie zmieniły, rana pozostała taka sama, nie mogę, nie potrafię powiedzieć, że we mnie nic się nie zmieniło, ponieważ w rzeczywistości zmieniło się wszystko! Wszystko! Nie mogę wymazać z myśli wszystkich chwil przeżytych w Rimini. Od tych najbardziej poruszających, jakimi było świadectwo Zerbinich, do najzwyklejszych, jak posiłek z przyjaciółmi. To wszystko było wręcz aż nazbyt wiele, było cudem, pełnią... To był Chrystus. Był między nami, z nami. I to był fakt. Fakt konkretny, nie wykład, ale fakt, do którego moje serce całkowicie przylgnęło ponieważ okazał się dla mnie całkowicie odpowiedni. Tam właśnie, fizycznie, wśród konkretnych osób, w podejmowaniu konkretnych gestów, w ściśle określonym miejscu, z konkretnymi twarzami. Czułem się dosłownie jak ów jedyny trędowaty, który powrócił do Jezusa po cudownym uzdrowieniu. Cud wydarzył się również dla mnie, i jest to cud jeszcze większy. W tych dniach nie patrzę już na krwawiącą ranę, ale na Tego, kto dopuścił, abym jej doświadczył. Jedynie On może ją uleczyć. Nie mogę powiedzieć, że dziękuję Bogu za tę otwartą ranę, ale dziękuję za obecność przyjaciół, którzy są dla mnie świadkami, że można być szczęśliwym również z nieustannie krwawiącą raną. Nie znaczy to, że w ciągu tych pięciu miesięcy Jego nie było, wprost przeciwnie, ale dla mnie jedynym cudem, jaki uważałem za możliwy było uzdrowienie tej rany, tego oddalenia. Tymczasem, tak jak powiedziałeś, On jest w głębi, wciąż na nowo proponuje siebie, czeka, abyś zaangażował swoją wolność, czeka cierpliwie i wydarza się na nowo. I to uczynił dla mnie w czasie rekolekcji. Jezusa nie można zobaczyć, ale można go rozpoznać i tego doświadczyłem.

Autor znany redakcji

 

Braterska przyjaźń

W zeszłym roku musiałam zmierzyć się z bardzo trudną próbą. W sierpniu 2006 r. zdiagnozowano u mnie raka piersi. Przeszłam operację, a następnie chemioterapię i radioterapię. Przeżyłam szok, jak pewnie każdy w podobnej sytuacji. Czułam się zagubiona i zdezorientowana. Wszystko, co jak mi się wydawało, wiedziałam nagle zaczęło mi się wymykać i stało się bezużyteczne. Zatelefonowałam do ojca Giuseppe, jak żebrak, nie spodziewając się, że odpowiedź, jaką otrzymam stanie się w następnych miesiącach główną racją dla mojego życia. Powiedział mi: „Christiane, musisz wyzdrowieć, aby pozwolić Chrystusowi zatryumfować poprzez ciebie, dla siebie samej, ale również dla nas wszystkich”. Począwszy od tej chwili zaczęłam dostrzegać wagę wierności Szkole Wspólnoty. Przychodzenie do was ze szczerym pytaniem o mnie samą i z najgłębszym w moim życiu pragnieniem było dla mnie czymś życiodajnym. Była to okazja do konfrontowania mojej pewności z tym nowym spojrzeniem, z nową postawą, która się nam narzuca, kiedy już nie możemy oszukiwać. Odkryłam, że to, co było dla mnie prawdziwe stawało się jeszcze prawdziwsze, a to, co było ważne nabierało jeszcze znaczenia. Musiałam zaakceptować zaistniałą sytuację i uznać, że wszystko jest mi dane oraz, że to wszystko jest związane z moim przeznaczeniem, które zna jedynie Bóg. Bardzo bliscy okazali się przyjaciele z Ruchu, bez nich wszystko, co się działo nie byłoby możliwe. Paula często mi powtarzała: „Nie jesteś sama, my jesteśmy z tobą”. Mój mąż i dzieci zauważyli, że również im towarzyszą moi przyjaciele. Paula przygotowywała i przynosiła mi różne potrawy. W tej małej refleksji znajduje się cała istota Bractwa: to, co pozwala mi wierzyć i mieć nadzieję, ponieważ spotkałam, coś innego.

Christiane, Montréal

 

Być świętym księdzem

Drogi redaktorze Passos (brazylijska edycja Śladów –przyp. Red.), mam 19 lat i jestem koordynatorem duszpasterstwa młodzieży. W moim regionie jest ponad 25 grup młodzieżowych, gromadzących po 30-60 osób. Chcę was prosić o modlitwę, ponieważ w przyszłym roku pragnę wstąpić do Seminarium. Nie chcę być kolejnym księdzem, ale księdzem świętym, na wzór księdza Luigi Giussaniego. Tutaj bardzo silna jest teologia wyzwolenia, w konsekwencji czego ludzie doświadczają wielkiego pragnienia boga, a wielu młodych traci wiarę, gdyż księża zajmują się bardziej polityką niż świętością. Będąc odpowiedzialnym w środowisku młodzieżowym zauważam wiele rzeczy błędnych, ale wszystko to mobilizuje mnie do bycia prawdziwym uczniem Chrystusa. Jakiś czas temu otrzymałem w prezencie kilka kopii Passos. W dzisiejszych przełomowych czasach trudno spotkać obrońców prawdziwej wiary. Zauważyłem, że wasze pismo z wielką siłą staje w obronie Kościoła. Praca z młodzieżą jest trudna, gdyż duszpasterstwo młodzieży nie ma funduszu na materiały i to, co do mnie dociera pochodzi z Centrum Młodzieży, które działa w oparciu o teologię wyzwolenia. Przyjąłem funkcję koordynatora, ponieważ wierzę, że potrafię pomagać młodym, którzy są nadzieją Kościoła. Na spotkaniach formacyjnych wykorzystywałem wasze pisma. Na końcu mojego życia będę musiał zdać Bogu sprawę z tego, jakie są dusze młodych, uczestniczących w grupach duszpasterskich, których jestem koordynatorem. Pragnę, aby żadna z nich nie zagubiła się w błędach, jakie głosi świat. Wiem, że miłość księdza Giussaniego do młodzieży była niezmiernie wielka i chciałbym przelać tę miłość na naszych młodych.

Autor znany redakcji, Brazylia

 

Wakacje

W tym roku zaprosiliśmy na wspólne wakacje CL do Ustronia zaprzyjaźnioną z nami rodzinę. Po powrocie dzieliliśmy się wrażeniami. Padło pytanie: „Czy ci ludzie zawsze są tacy czy tylko na wakacjach?” Odpowiedziałam: „Sądzę, że starają się być tacy przez cały rok, choć pewnie na wakacjach jest im łatwiej...” I po raz kolejny zamyśliłam się nad fenomenem tego towarzystwa, będącego znakiem Towarzystwa, które kojarzy mi się z konkretnymi twarzami. Towarzystwa, które podtrzymuje i zachęca do okrywania i pielęgnowania osobistej więzi z Chrystusem, które prowokuje i podtrzymuje „pewien rodzaj rozpaczliwego dążenia do wykrzyczenia Twojego imienia, o Chryste”, czyli wcale nie niweluje dramatyzmu mojego życia. Wakacje – czas odpoczynku, ale nie od siebie i swojego Przeznaczenia, czyli tego, co w gruncie rzeczy najbardziej mnie interesuje. Owszem to czas odpoczynku od całej masy spraw mniej ważnych, w które często się angażuję usiłując wypełnić wewnętrzną pustkę i odczuwalny brak. Przede wszystkim jednak to propozycja „zaczerpnięcia ze źródła wody żywej”, zachęta zbliżenia się do owego „Ty”, tajemniczego ale dającego się w jakiś przedziwny sposób, choć niewyczerpująco, pojąć. Ks. Giussani napisał w Zmyśle religijnym: „Przekroczenie tej pustki pomiędzy moim rozumem a chęcią przylgnięcia dokonuje się dzięki obecności autorytetu i towarzystwa”. Ale to jeszcze nie wszystko... potrzebna jest łaska, która sprawia to, czego nie potrafi dokonać nawet nasze towarzystwo. Ś.p. Luigi Crisanti dzieląc się doświadczeniem swojej wiary powiedział kiedyś: „mam świadomość, że mówię o czymś, co jest mi dane, że ta historia jest mi dana. Jest to dużo ważniejsze od tego co zrobiłem dobrego lub złego”. Zaangażowanie osób, które prowokuje do postawienia pytania: „Czy oni zawsze są tacy?”, a potem następnego, pogłębionego: „Dlaczego oni są tacy?”, objawia pragnienie: My też chcemy takimi być... My też chcemy zauważyć owo „Ty”, które jedynie i prawdziwie może zaspokoić pragnienia ludzkiego serca. To jest cud obecności Chrystusa pośród nas, pomimo deszczowej pogody, pomimo naszej słabości, kruchości i tego, co mogłoby być zorganizowane lepiej niż było. „Dziękuję, że zechciałeś się pokazać i że zasiadłeś tutaj z nami o Chryste”. „Chrystus, Życie, pewność dobrego przeznaczenia i Towarzysz mojej codzienności, bliska i przemieniająca wszystko w dobro Obecność: oto Jego skuteczność w moim życiu”. O takiej wierze świadczył  ks. Giussani i do zwycięstwa takiej wiary w naszym życiu jesteśmy wezwani i my – w naszej powakacyjnej codzienności.

Gabriela, Opole

 

Całkowity zwrot

Minęły zaledwie cztery miesiące od śmierci mojego, niespełna dwudziestoletniego syna Francesco, a jakże zmieniło się moje życie. Całkowity zwrot. Patrzę na ogromną fotografię zawieszoną na ścianie i na ten jego uśmiech, który jest piękny, ale nieruchomy. Ileż razy mówiłam do Ciebie, i wydawało mi się, że Ty nie odpowiadasz, a teraz przekonałam się, że odpowiadasz, a teraz przekonałam się, że odpowiadasz, ale trzeba umieć rozpoznawać znaki. Sama moja przemiana już jest znakiem. Następnie miłość, jaką zostaliśmy otoczeni przez przyjaciół ze wspólnoty i kolegów z pracy, postawa chłopaka mojej córki, który potrafił okazać mi przywiązanie i miłość, kiedy tego tak bardzo potrzebowałam, Maria (dziewczyna Francesco) oraz jej rodzice, którzy codziennie telefonują i podnoszą nas na duchu. Obecnie, kiedy część mojego serca jest w Raju z Francesco, łatwiejsze stało się rozpoznanie, że Chrystus jest wszystkim we wszystkich. Nasze dni, moje i mojego męża, wyznacza teraz modlitwa, zaczynając od jutrzni, po Różaniec i modlitwę wieczorną. Czasami pytam: „Jezu, czego od nas oczekujesz?”. Oddajemy Ci całych siebie, wszystkie nasze dni, wszystkie nasze radości, ponieważ odkrywamy, że pomimo śmierci syna potrafimy się cieszyć. Oddajemy ci nasz smutek (ale nie desperację) i tęsknotę za Francesco, bo choć on fizycznie już nie jest z nami, to podtrzymuje nas i odczuwamy jego miłość bardziej niż przedtem. Powierzamy się Jezusowi i Maryi pewni, że oddajemy wszystko w najbardziej pewne ręce i staramy się dawać świadectwo wielkiej Miłości darowanej nam i każdemu człowiekowi. Czynimy to nawet ryzykując bycie uznanymi za szalonych, ponieważ w dzisiejszym społeczeństwie nie jest modne świadczenie o miłości człowieka, który 2000 lat temu umarł i zmartwychwstał dla wszystkich. Staje się to możliwe dzięki miłości, która jest większa niż nasza ofiara.

Milvia e Marcello, Bolonia

 

Szkoda czasu

Drogi księże Carrón, chciałabym opowiedzieć, jak doszłam do podjęcia decyzji zapisania się do Bractwa CL. W 2001 r. miałam okazję przeglądać jakieś pismo Comagnia delle Opere [Towarzystwo Dzieł]. Nie rozumiałam wiele, ale pamiętam, że poruszyło mnie ono do tego stopnia, że odczuwałam potrzebę, aby dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat. Kiedy poprzez Internet dotarłam do materiałów i zobaczyłam o co chodzi, wraz z mężem, jako firma, zapisaliśmy się do stowarzyszenia CdO Alto Milanese. W ciągu następnych lat, otrzymując CdO news, dowiadywałam się o przedsięwzięciach organizowanych w siedzibie CdO Fundacja Św. Jakuba i zaczęłam uczestniczyć w tych spotkaniach. Podobało mi się to, co słyszałam. Dwa lata temu, ponownie postanowiłam dowiedzieć się więcej i weszłam na stronę internetową CL. Przez rok odwiedzałam ją regularnie i byłam zachwycona, szczególnie stroną, gdzie jest prezentowany ruch i charyzmat księdza Giussaniego. Wzrastające pragnienie zmusiło mnie do skontaktowania się z ks. Eugenio di Magnago, gdyż wiedziałam, że jest w CL, a on skontaktował mnie z Ileaną. Było to w poniedziałek, 21maja 2007 r., o godz. 11. We wtorki odbywa się Szkoła Wspólnoty w Busto Arsizio, gdzie wyjaśniono mi ten podstawowy gest Ruchu. Natychmiast ją podjęłam i uczestniczyłam z coraz większym przekonaniem, do tego stopnia, że po prostu nie mogłam inaczej. Nic nie było już takie jak wcześniej, moje życie zmieniało się dzień po dniu, zmieniały się moje relacje z osobami, tak, że nawet nie byłam w stanie pojąć jak to możliwe, jak to się dzieje. Po rekolekcjach w Rimini, które prowadził Eugenio Nembrini, gdzie wszystko było jasne i poruszające, powiedziałam, że nie ma już czasu do stracenia, trzeba się zdecydować i zapisać, gdyż jest tu naprawdę odpowiedź na pragnienia naszego serca. Księże Carrón, wiem, że straciłam już zbyt dużo czasu, Jezus miał dla mnie wiele cierpliwości, przywoływał mnie tyle razy, że już nie potrafię policzyć, a ja nawet tego nie spostrzegałam. Teraz nie chcę i nie mogę już dłużej czekać. Jestem gotowa, aby podjąć drogę, i nie chcę tego stracić. Wiem, że z takim towarzystwem, modlitwą i pomocą Ducha Świętego wszystko jest możliwe. Dla Boga wszystko jest możliwe.

Elisabetta


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją