Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2008 > maj / czerwiec

Ślady, numer 3 / 2008 (maj / czerwiec)

Kultura

Co uczyniło mnie protagonistą

Wielki pisarz żydowski wyjaśnia, dlaczego, w Rimini, mówiąc o zmyśle religijnym i „owym nic, które zostało stworzone niewiele mniejszym od Boga”, w rzeczywistości opowiada historię pewnego życia: swojego. Wywiad z Aharonem Appelfeldem

rozmawiał Camillo Fornasieri


Dzieciństwo w łagrze. Powrót do Izraela. Odkrycie Biblii. Więzi z przodkami, językiem i Abrahamem... Wielki pisarz żydowski wyjaśnia, dlaczego, w Rimini, mówiąc o zmyśle religijnym i „owym nic, które zostało stworzone niewiele mniejszym od Boga”, w rzeczywistości opowiada historię pewnego życia: swojego.

Ahron Appelfeld to jeden z największych i najbardziej autentycznych pisarzy naszego czasu. Jest bez wątpienia protagonistą, ponieważ daje świadectwo jak człowiek, któremu zabrano wszystko, może odnaleźć owo wszystko, posiadając to w nowy sposób, nieprzewidywalny, poprzez bolesne doświadczenie bycia poddanym zamierzeniom kogoś, kto chce ludzkie „ja” uczynić „nikim”.

Autor książek publikowanych w ponad trzydziestu językach w dwudziestu sześciu krajach – od lat wykładowca Uniwersytetów Ben-Gurion i Beer-Sheva na południu Izraela – nie jest człowiekiem międzynarodowej public relation. Nie jest „pisarzem Shoahu”, jak nieopatrznie został określony, ale osobą, która wzrusza dobrocią, inteligencją i człowieczeństwem, połączonymi w nadzwyczajna zdolność pisarską. Pisaniu poświęca codziennie prawie osiem godzin.

Dla Appelfelda samo jego życie, pamięć o rzeczach i osobach stają się prawdą, która opowiada z głęboką świadomością świata i własnej biografii. Urodzony w 1932 r. w Czerniowicach na ukraińskiej Bukowinie, w wieku ośmiu lat stracił matkę, która została zamordowana, i wraz z ojcem znalazł się w obozie koncentracyjnym. Po udanej ucieczce przez pięć lat ukrywał się z bandą rabusiów w niemieckich lasach i w domu rosyjskich prostytutek. Jako dziecko o jasnych włosach, dumnie strzegł swojego sekretu, bycia Żydem, patrząc jak ludzkość i cały świat „zmierza ku końcowi”, jak opowiadał podczas spotkania w Centrum Kulturalnym Mediolanu w październiku ubiegłego roku.

Przyjął nas w swoim domu w miasteczku Mevassereth, co znaczy „zwiastun Syjonu”, położonym 9 kilometrów od Jerozolimy, zwierzając się, że chciałby opowiedzieć na Meetingu czym jest dla niego zmysł religijny: napięciem przeżywanym przez człowieka, który z jednej strony jest pyłem, niczym, ale z drugiej strony został przecież stworzony niewiele mniejszym od Boga.

 

Kim są bohaterowie pana książek i co sprawia, że czytelnicy czują się ich uczestnikami?

Pisarz pisze o sobie. On jest starcem, dzieckiem, kobietą. W praktyce, wszystkie osoby występujące w książce są samym pisarzem. Szczególnie prawdziwe jest to w moim przypadku. Jednakże, jeżeli pisarz mówiąc o sobie nie bierze pod uwagę różnych postaci, które go otaczają w życiu, przestaje tworzyć. Popada w ograniczenia lub manie, jest ofiarą egocentryzmu.

 

W 1946 roku przyjechał pan do Izraela ze świata, który przestał istnieć. Przyjechał pan sam. W jaki sposób odnalazł pan siebie, stał się protagonistą swojego życia i znanym pisarzem?

Miałem szczęście przezywać w młodości odrodzenie języka hebrajskiego. Kiedy przyjechałem do Ziemi Świętej po hebrajsku mówiło około 200.000 osób. Odczuwałem potrzebę i pragnienie wypowiedzenia imion moich najbliższych i chciałem to zrobić w nowym języku. Był to bardzo bolesny początek, wielkie rozdarcie. Dzięki językowi hebrajskiemu mogłem na nowo sięgnąć po Biblię. Byłem goszczony przez kibutz, gdzie pewien człowiek podarował mi tę Księgę. Pamiętam, jak ja przepisywałem, codziennie jeden lub dwa rozdziały. Przepisywanie przybliżyło mi na nowo jej oryginalny tekst i od tamtego czasu codziennie czytam po kilka rozdziałów. Ona właśnie była moją pierwszą szkołą pisania, pierwszą i ostatnią. Zrozumiałem jasno, że świat, który zostawiłem za sobą, rodzice, dom, droga, miasto, pozostaje żywy i zakorzeniony we mnie, że wszystko, co mi się wydarzyło, lub ma się wydarzyć jest połączone ze światem, w którym dorastałem. W chwili, kiedy ro zrozumiałem przestałem być sierotą, która wlecze się za swoją samotnością i stałem się mężczyzną gotowym, aby żyć.

 

W Historii jednego życia napisał pan: „Literatura, jeżeli jest prawdziwą literaturą, jest religijna melodią, którą straciliśmy”.

Większość moich bohaterów to osoby, które są związane z boskością, ale czasami nie zdają sobie z tego sprawy. Nie przynależą do religii instytucjonalnej. Ten fenomen można spotkać przede wszystkim u dzieci, które nie są świadome tej swojej zdolności. Ja pochodzę z rodziny niereligijnej, ale mój ojciec miał małe przedsiębiorstwo i w naszym domu pracowały dwie służące z Ukrainy, które były religijne. Do dziś pamiętam jak wielkie wrażenie wywarła na mnie jedna z nich, kiedy wyjęła ikony i uklękła, aby się modlić. Był to chyba pierwszy konkretny przejaw religijności, jaki spotkałem, mój pierwszy kontakt z wiarą. Ciekawe jest jednak to, że i ja doszedłem do wiary, ponieważ dziś jestem człowiekiem religijnym. Stało się to dzięki chrześcijaństwu. Paradoks! Potem Biblia i jej proza nauczyły mnie rzeczy, które stanowią podstawę każdego zjawiska religijnego, jak na przykład to, że milczenie jest ważniejsze niż mówienie. Mówienie jest ograniczone, milczenie jest nieskończone. W wielu przypadkach mówienie jest przebraniem, kamuflażem.

 

Alain Finkelkraut określił pana kiedyś jako kogoś, kto chce trzymać się blisko pamięci i najdalej jak to możliwe od elokwencji, kto pisze, aby uchronić świat przed łatwymi, pustymi słowami, przed clichés. Czy miernikiem bycia pisarzem jest dla pana świadectwo?

W czasie wojny do mówienie nie służył głos, ale twarze, ręce. Patrząc w twarz człowieka mogłeś zrozumieć, czy ktoś, kto stoi przed tobą jest skłonny do udzielenia ci pomocy, czy też knuje przeciwko tobie. Słowa nie pomagały w tym rozpoznaniu, natomiast nie zapomnisz już nigdy dłoni, która podała ci kawałek chleba lub kubek wody, kiedy byłeś tak słaby, że upadałeś na kolana. Język hebrajski dąży do pewnego minimalizmu. Jeżeli jakąś rzecz możesz powiedzieć w dwóch słowach, to nie używaj trzech. Oszczędność ta wynika z koncepcji słowa. Jest ono w pewien szczególny sposób święte, a zatem zabrania się profanowania go. Język hebrajski nie jest łaskawy dla opisów, dlatego też, na przykład, nie wiemy nic o wyglądzie zewnętrznym Abrahama, patriarchów, czy innych postaci. Wszystko jest skoncentrowane na czynach, na działaniu. Prawie wszyscy bohaterowie Biblii nie mają żadnych nadzwyczajnych uzdolnień, nie są święci.

 

Co to znaczy?

Abraham jest osobą bardzo konkretną, można powiedzieć materialną. Z drugiej strony rozmawia z Bogiem, dyskutuje, pertraktuje. Biblijni protagoniści to osoby konkretne, nieokrzesane, impulsywne, pełne instynktów i słabości, ale pozostające w niemal naturalnej więzi z boskością. Mówiłem już, że Biblia była moja szkołą pisarstwa, a teraz dodam, że do dzisiaj jej bohaterowie są dla mnie przykładem osobistego życia. Byłoby jednak przesadą stwierdzenie, że naśladują drogę Abrahama i aspirują do jego wielkości. Na konkretnym, ludzkim poziomie postać Abrahama jest dla mnie jasna, ale jego duchowe doświadczenie, jego wizje pozostają dla mnie niepojęte. Szkoła ta jest jak góra, na którą trudno wejść. Jest pewnego rodzaju lustrem, w którym widzę codziennie własne odbicie. Wiem, że daleko mi do boskości, mam więc zwierciadło i szkołę w Biblii.

 

Zazwyczaj za „bohatera” uznaje się kogoś, kto odniósł sukces, ale często oznacza to projekcję własnych oczekiwań. Pośród homologacji i słodkiego nihilizmu jesteśmy przymuszani, aby „nie pragnąć zbyt wiele”.

Miałem szczęście, mówię to ironicznie, spędzić dzieciństwo w piekle i od kiedy z niego wyszedłem odczuwam życie inaczej niż ci, którzy tam nie byli. Przebywanie w ludzkim piekle, gdzie osoby godzina po godzinie, chwila po chwili, wymierzają ci karę jest czymś, co czyni człowieka stworzeniem cynicznym. Świat po przejściu Shoah, wydaje się światem bez Boga, gdzie dominują jedynie siły zła. Wśród Żydów powstała tragiczna sytuacja. Pod koniec XIX wieku większość z nich przestała wierzyć. Był to kiedyś lud w dużej części wierzący w Boga, miał formę związku religijnego, był gotowy umrzeć za swoją wiarę. Obecnie w 80%, może nawet więcej, nie ma już więzi z boskością, a przywódcom wydaje się, ze jest to nieważne. Dla nielicznych, którzy jeszcze zachowali wiarę jest ona jednak przestarzała i nie są oni świadomi tragedii, jaka nastąpiła! Lud żydowski, odłączając się od źródła prawdziwej wiary stworzył wiele jej zamienników.

 

Dla pana tym, co tworzy „ja” są więzi. Napisał pan: „Myśl, że czekają na mnie rodzice chroniła mnie przez całą wojnę. Ścieżki wyprowadziły mnie z lasu, ale nie oddaliły od rodziców... W latach wojny moi rodzice byli stopieni z Bogiem w zastępie niebieskim eskortowanym przez aniołów, który miał przybyć i wybawić mnie z mojego nieszczęśliwego życia”.

Biblia nauczyła mnie pisać i czytać, a przez to odcięła mnie od środowiska, w którym nie było Boga. W języku hebrajskim nie mówi się, że ktoś „umarł”, ale że „został przyjęty do swoich ojców”. Po latach Shoah zostałem sierotą i szukałem łączności z rodzicami, dziadkami, wujami. Owo poszukiwanie przemieniło mnie w pisarza, ale przede wszystkim w człowieka wierzącego. Chęć życia z nimi, co w pierwszym momencie może się wydawać kultem zmarłych, była dla mnie sposobem walki ze śmiercią. W chwili, kiedy na nowo dołączyłem do nich, nie tylko pozostałem normalnym człowiekiem, który nie zgubił się w świecie, ale spostrzegłem, że jestem złączony z czymś wielkim, prawdziwym, po części boskim. Potrafiłem wydobyć się z cynizmu, kontaktować się z innymi jak człowiek z człowiekiem, wierzyć w człowieka. Dzięki Bogu nie stałem się osobą skłonną do „pouczania”, czy kimś, kto uważa, że ma coś więcej niż inni. Nauczyłem się kochać innych, takimi jacy są.

 

Na scenie świata protagonistami zdają się być ideologie, projekty lub, jak napisał Thomas Stearns Eliot, „systemy doskonałe, w których nikt już nie potrzebuje być dobrym”...

Byłem ofiarą dwóch rodzajów ideologii: nazizm wyniszczył moją rodzinę, a komunizm wujów, którzy też byli komunistami, ale nie należeli do partii. Obie zabijały nas, bo byliśmy Żydami. Nigdy nie byłem związany z ideologiami. Nie przynoszą one dobra człowiekowi, ale uszczerbek. Nie słucham ich, słucham głosu człowieka, na ile człowiek jest człowiekiem, jako natura społeczna.

 

W Historii jednego życia napisał pan: „Nauczyłem się szanować słabość i kochać ją: słabość jest naszą istotą i naszym człowieczeństwem... Moralista ignoruje własną słabość i zamiast odnosić swoje pretensje do siebie, kieruje je ku bliźniemu”.

Jeżeli przyjrzymy się nihilizmowi, który przenika społeczeństwo, widzimy, że tym, co zostaje poruszone jest serce człowieka. Społeczeństwo zapominające o jednostce na rzecz kolektywu, nie może być wspólnotą ludzką. W judaizmie istnieje myśl, że ten, kto ocala jedną osobę, jakby ocalił cały świat. Niestety współczesne społeczeństwo stało się społeczeństwem masy, która wchłonę ła jednostkę. Przechodzimy proces dehumanizacji.

 


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją