Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2008 > maj / czerwiec

Ślady, numer 3 / 2008 (maj / czerwiec)

Społeczeństwo. Ryzyko wiary

Dwie lub trzy rzeczy, które zrozumiałem przebywając za wielkim murem

Reportaż z Pekinu

Luca Doninelli


Nowi milionerzy. Import mózgów. Zainteresowanie Dantem. Pocztówka ze stolicy, gdzie żyje się tak, „jakby nie istniało «ja»”. Jednakże daje się odczuć, ze to nie wystarcza.

 

W czasie, gdy byłem w Pekinie, w Tybecie jeszcze nic się nie działo, ale prawdopodobnie, gdyby nawet coś zaszło, napisałbym to samo. Rzeczywiście, nie trzeba być ekspertem w dziedzinie geopolityki, aby rozumieć, ze dopóki istnieje choćby jeden chińczyk na powierzchni ziemi tybet nie zdobędzie niezależności inaczej, jak za cenę wojny – to jest oczywiste – która dla Chin będzie wojną obronną.

Jest to problem niezmienny od tysięcy lat, a lata w Chinach biegną w pewien dziwny sposób: zdają się nieruchome, a potem, nagle, błyskawicznie przyspieszają.

Chciałbym opowiedzieć o tym, co wywarło na mnie największe wrażenie i długo pozostanie w mojej pamięci z podróży do szczególnego świata, w którym nie istnieją żadne elementy naszej cywilizacji, gdzie inaczej liczy się czas i inaczej postrzegany jest człowiek. Świata, choć zdaje się odległy, ale w niedługim czasie może się do nas bardzo zbliżyć.

 

Czynnik ludzki

Istnieją Chiny bardzo nowoczesne i bogate. Fortuny, zgromadzone przede wszystkim dzięki rynkom finansowym, osiągają miliony, a nawet miliony miliardów. Jest tu trzysta pięćdziesiąt milionów bogaczy i dziewięćset milionów biedaków.

Już samo wyjście z lotniska w Pekinie wywiera niesamowite wrażenie, gdyż natychmiast, niespodziewanie otacza człowieka „las” drapaczy chmur, często okazalszych niż na Manhattanie. Większość tych budynków powstała nie więcej niż osiem lat temu. Tereny, które w 2000 roku były jeszcze polami uprawnymi przekształciły się w nowoczesne centra biznesowe. Wszystkie największe biura architektoniczne świata pozostawiły tu swoje dzieła.

Naród chiński jest złożony z wielu grup etnicznych (około dwudziestu czterech). Pekin znajduje się na północy kraju,, niemal w cieniu Wielkiego Muru. Jadąc dalej na północ krajobraz zmienia się w prawie księżycowy i docieramy do terenów słabo zamieszkałych, podobnie jak Mandżuria czy Mongolia. Młodzi ludzie w Pekinie są bardzo urodziwi i modnie ubrani. Spotkania i rozmowy z nimi pozwalają zauważyć ogromną energię: chcą podbić świat i chcą to zrobić szybko.

Podbój świata to mądre pragnienie. Zostaliśmy stworzeni właśnie w tym celu. Muszę przyznać, że Chińczycy wzbudzili moją sympatię. Słyszałem, że w Ameryce gimnazjalista nie wie, kim był Dante Alghieri, tymczasem w Chinach istnieje siedem przekładów Boskiej komedii, a Dante jest bardzo kochany przez młodzież (czytają go jak pewnego rodzaju odmianę Harryego Potera).

Urzędnik Ambasady włoskiej powiedział mi, że chińska społeczność uniwersytecka liczy około miliona osób, w prawie stu uczelniach państwowych i prywatnych. W wielu dziedzinach można znaleźć właśnie tutaj – już nie w Ameryce – najwyższej klasy specjalistów. Chiny zaczęły „importować mózgi”.

Chińskie przedsiębiorstwa handlowe są spragnione kontaktów międzynarodowych. Również w Europie jest już wielu zainteresowanych współpracą, pomimo iż eksperci w dziedzinie finansów oceniają imperium chińskie jako imperium papierowe, bańkę mydlaną, która pęknie, kiedy Ameryka zdecyduje, że ma tego dość.

Słabo znam się na ekonomii, a jeszcze mniej na finansach. Tym, co mnie interesuje jest czynnik ludzki. Siłą Chin są nie tylko zasoby finansowe czy zdolności do ekonomicznego odrodzenia, ale aspekt ludzki.

 

Ubodzy Mao

Klasa rządząca, arystokracja ekonomiczna i intelektualiści nie kochają Mao Zedonga. Zdaniem wielu jedynie zahamował rozwój kraju, stracił czas, na przykład niszcząc uniwersytety i odsyłając naukowców do pracy w polu, a by potem – jednakże dopiero po czterech latach – przywrócić im dawne miejsca.

Tym niemniej na placu Tianamen, największym placu świata, codziennie, przez cały dzień, stoi niekończąca się kolejka przed muzeum Mao. Obraz ściskający serce. Jest to biedota, ubodzy należący do różnych plemion. Często patrząc na nich nie trudno zauważyć, ze ubrania, które mają na sobie są ich jedynymi. Oni kochają Mao i dlatego też cierpliwie, bez pośpiechu, czekają na moment, kiedy staną przed jego ciałem. Dla nich pozostanie on ojcem, to prawda.

W tym komunistycznym kraju nie istnieją żadne związki zawodowe i nie ma żadnej opieki nad pracownikami, żadnego zabezpieczenia dla słabszych (łącznie z niepełnosprawnymi), żadnej opieki społecznej. Zabezpieczeniem emerytalnym są dzieci, a raczej dziecko, gdyż od 1979 roku obowiązuje prawo, które zabrania rodzinom – celem zahamowania przyrostu naturalnego – posiadania więcej niż jednego dziecka.

Oczywiście, jeżeli ktoś chce mieć więcej dzieci – może je mieć – pod warunkiem, że zapłaci za nie państwu. Kwota jest niemała, sięga 7000 dolarów. Oznacza to, że na większą rodzinę mogą sobie pozwolić tylko bogaci. W taki sposób państwo liczy, że za kilka pokoleń liczba bogatych przekroczy liczbę biednych, przeznaczonych na wymarcie.

Ale wówczas, skąd będą czerpać dochody ci wszyscy bogaci Chińczycy? Tymczasem, oczekując na odpowiedź, nietrudno zauważyć, ze człowiek w Chinach, poddany takim zasadom, niewiele znaczy.

Czym jest człowiek? Zaproszono mnie do wygłoszenia wykładu na temat „Włochy i morze” na Uniwersytecie Ekonomicznym Uibe, jednym z największych w Pekinie. Była to dobra okazji, aby opowiedzieć, jak kształtowała się koncepcja człowieka europejskiego. Słuchający mnie naukowcy byli zafascynowani dramatycznością jej powstawania. Uznawanie wartości osoby ludzkiej za źródło prawa okazuje się dla nich bardzo poruszające.

Jedne z nich wyjaśnił mi, że Cesarstwo Rzymskie opierało się na prawach, natomiast chińskie – na zarządcach, urzędach i biurokracji. „Wasza cywilizacja od początku uznawała wartość osoby” – stwierdził. Chińczyk jest psychologiem, potrafi odróżniać odczucia, czytać w oczach, ale nie uwzględnia ontologii człowieka. Człowiek pozostaje kwestią administracyjna. „Ja” nie istnieje, nie posiada konsystencji.

Zresztą, kiedy zwiedza się muzea, Zakazane Miasto, czy przepiękną Świątynię Niebios, nietrudno poczynić wiele innych spostrzeżeń, które prowadzą do podobnych wniosków. Chociażby fakt, że jako zabytki traktowane są i zachowywane przede wszystkim przedmioty przeznaczone do sprawowania kultu, a nie sprzęty codziennego użytku. Wazy – przepiękne – są bardzo podobne z jakiejkolwiek epoki pochodzą, różnica między „oryginałem” a „kopią” nie jest uważana za istotną. Czas liczony jest nie w latach i wiekach, ale dynastiami (czas należy do bogów i cesarza, który jest również jednym z nich). Nazwy miejsc nie nawiązują nigdy do człowieka, zawsze są to: „Brama Pokarmu Ducha”, „Sala ziemskiego Spokoju”, nigdy „pałac Pittich”, „Sala Nervi”, itp. Jakby człowiek nie był prawdziwym mieszkańcem ziemi.

 

Powrót

Przy tym wszystkim, nie jest wcale tak oczywistym, ze bogowie o nas pamiętają. Dlaczego mieliby pamiętać? Kiedy wiec samolot powrotny zbliżał się do Europy, przyszło mi na myśl, że dawno temu, właśnie tu, ktoś podniósł wzrok od swoich trzód, od swoich pól, od swojego śladu na pustyni, mówiąc: „Czymże jest człowiek, że o nim pamiętasz?”.

Wróciłem, pamiętając o wszystkich spotkaniach z wykładowcami uniwersyteckimi, ze studentami z Uibe i tymi, spotkanymi na kursach języka włoskiego, organizowanymi przez Stowarzyszenie Dante Alighieri. Chociaż kultura dominująca przez wieki w Chinach, której ostatnim przejawem jest komunizm chiński, traktuje ludzkie „ja”, jakby go nie było, ono jest. Widziałem je w wielu osobach, w ich pragnieniu zdobywania, poznawania, a przede wszystkim w tęsknocie owego pytania.

W czasie rozmowy z pewnym bardzo miłym profesorem powiedziałem do niego:

„Możecie nam zabrać wszystko, co zrobiliśmy: dzieła sztuki, katedry, pałace, ale nie możecie ukraść nam „ja”. „To właśnie jest tajemnica, która najbardziej nas interesuje” – odpowiedział.

 


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją