Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2008 > maj / czerwiec

Ślady, numer 3 / 2008 (maj / czerwiec)

Listy

Jedyna alternatywa

i inne...


Jedyna alternatywa

Drogi księże Carrón, kilka dni przed rekolekcjami ukończyłem 50 lat, w tym 36 „aktywnej walki”, jak mawiało się niegdyś. Ostatnie lata mojego życia były bardzo ciężkie. Ruina ekonomiczna, niezrealizowane cele, gorycz, kryzys małżeństwa, niszczonego przez nieodwzajemnione uczucie do innej kobiety. Ogólne wrażenie, że nie zrealizowałem niczego pozytywnego w życiu, które, jakkolwiek powoli, zaczyna upadać. Możesz sobie zatem wyobrazić z jakim samopoczuciem wsiadałem do samochodu, aby jechać do Rimini. Kiedy pierwszego wieczoru powiedziałeś, że „Chrystus nas podtrzymuje w nas samych i nowy początek jest możliwy dla każdego w jakiejkolwiek sytuacji się znajduje”, kiedy jasno powtórzyłeś, że „naszym Przeznaczeniem jest wielkie uczucie, nieoczekiwana ale prawdziwa odpowiedniość”, zrozumiałem, że było rozumnym zaufanie, powierzenie siebie Jemu nawet w okolicznościach, które wydają się nieprzyjazne. Poczułem znowu siłę, aby pozbierać strzępy i spróbować odbudować drogę przynależności do Ruchu. Nie ma dla mnie innego przeznaczenia. Mówię to z przekonaniem, nie z rezygnacją. Nie ma dla człowieka alternatywnej wartości, dla której można żyć (i umierać). Nie ma innej nadziei, której można by zawierzyć. Zacisnę zęby i będę prosił o siłę stawiania kolejnych kroków. Po powrocie do domu, obejmując mocno żonę i dzieci, zrozumiałem po latach, że odpowiedniość – owo stokroć, którym byłem tak zafascynowany jako młody chłopiec – to nie słowa, nie jakaś abstrakcyjna koncepcja. Nie wiem, czy potrafię kontynuować wędrówkę, ale droga jest wyznaczona.

Stefano, Mediolan

 

Ksiądz Danilo

4 maja zmarł ksiądz Danilo Muzzin. W homilii pogrzebowej ksiądz Savino Gaudio powiedział: „Wypełnia nas ból, ponieważ nie zobaczymy już jego uśmiechu, ale nie potrafimy się smucić, gdyż to, co pozwolił nam spotkać ksiądz Danilo nigdy nas nie opuści. Dzięki niemu stało się to głęboką i słodką pewnością, która zalała wręcz nas wszystkich w Paragwaju i Argentynie”. Spośród licznych listów, które z tej okazji dotarły do redakcji publikujemy ten, zaadresowany bezpośrednio do księdza Danilo.

Wciąż wspominam popołudnie Chrztu naszego syna Fabrizia. Zdjęcie z tego wydarzenia jest zawsze na półce w naszym biurze, gdzie codziennie pracujemy wraz z innymi zdjęciami, które dodają nam siły i zachęcają, aby nie zapominać. Współdzielenie z tobą niedługiego czasu, danego przez Chrystusa, abyś nam towarzyszył w Paragwaju, nieustannie budziło we mnie pytanie: „Co tutaj, z nami robi ten człowiek? Dlaczego tak interesująca osoba przyjechała z daleka, aby ofiarować swój czas komuś tak głupiemu jak ja?”. Zawsze można próbować wyjaśnić to teoretycznie, odpowiedzieć pięknym wywodem, prawie automatycznie. Ale w głębi serca taka odpowiedź nie wystarczy, gdyż ono idzie dalej niż logika i teoria. Wobec „Ty” obecnego i zaangażowanego całą pełnią osoby w więź z Tajemnicą, i wobec samej Tajemnicy nie ma odpowiedniego wyjaśnienia, nie ma. Można obserwować, patrzeć, uświadamiać sobie Tajemnicę i wierzyć. Dyskurs zostaje ograniczony. Twoja obecność między nami, znak Kogoś Innego, ma większe znaczenie niż wszystkie słowa, teorie i wywody. Jest to realne i namacalne spotkanie z niezgłębioną Tajemnicą.

Violeta, San Lorenzo, Paragwaj

 

Nadzieja nie zawodzi

W maju 2005 roku po raz pierwszy uczestniczyłam wraz z moim mężem w rekolekcjach Bractwa, chociaż mój ojciec, przekonany członek CL, starej daty, zapraszał nas co roku, od zawsze... Od pięciu lat jesteśmy małżeństwem i pragnęliśmy powiększyć rodzinę, ale dzieci się nie pojawiały, chociaż medycyna nie odkryła u nas, żadnych szczególnych problemów. Tuż przed rekolekcjami rozpoczęliśmy starania o adopcję. I oto ksiądz Baroncini zaskoczył nas wielką prowokacją: „Wszystkim małżeństwom, które  przychodzą do mnie mówiąc, że nie mają dzieci i starają się o adopcję, zadaję pytanie: a czy prosiliście o cud?!”. Modlimy się zawsze do Matki Bożej, aby wstawiała się za nami do Swojego Syna, ale nigdy nie pomyśleliśmy, aby prosić o cud... Również dlatego, że adopcja nigdy nie była dla nas jakimś rodzajem poniżenia, ale drzwiami otwartymi na świat. Podjęliśmy prowokację i rzeczywiście modliliśmy się o cud. Jednocześnie przebywaliśmy długa drogę do adopcji: konsultacje z psychologami i pracownikiem opieki społecznej, spotkania ze stowarzyszeniami, rozczarowania, ale również nowe przyjaźnie... i w końcu, w ubiegłym roku dołączyła do nas Beatrice z Wietnamu, piękna i wspaniała. W lutym ukończyła roczek. I również w lutym ja urodziłam jej siostrzyczkę... Benedettę! Naprawdę możemy powiedzieć: „Nadzieja nie zawodzi”.

Cristina, Pavia

 

Jak Jan i Andrzej

W tym okresie mój mąż przeżywa bardzo trudną sytuację w pracy. W piątek wrócił z biura napięty jak struna skrzypiec, włożył do walizki ostatnie rzeczy i wyjechał na rekolekcje. Nie mieliśmy nawet czasu na pozdrowienia, zauważyłam w jego oczach zniechęcenie. Wyglądał na bardzo zmęczonego. Było mi niezmiernie przykro. Po kilku godzinach napisałam do niego smsa Niech te rekolekcje pomogą ci przeżywać każdą okoliczność (również stres z ostatnich dni), jako okazję zbliżenia się ku własnemu spełnieniu”. Odpowiedział mi: „Nie rozumiem dobrze ale przeczuwam, że to wszystko dzieje się dla mojego dobra. Ale jakie to trudne! Dziękuję za twoją pomoc”. W niedzielę po powrocie z Rimini, w czasie kolacji opowiadał mi, co go najbardziej poruszyło. „Ksiądz Eugenio ukazał pewien obraz wiary: dziecko zasypiając na rękach matki i ojca jest na początku spięte, ale potem jego ciało staje się ciężkie i powierza się całkowicie”. Opowiedział mi także o Zarbinich z Brazylii: „Są to osoby proste jednakże całkowicie przekonane, że Chrystus jest drogą nie do rozwiązywania życiowych problemów (w Brazylii trochę ich mają!), ale do własnego szczęścia i ludzkiego spełnienia”. Na koniec, po uporządkowaniu stołu wyjął z walizki prezenty dla dzieci. Tym razem był jedne dla mamy: CD Chieffo, z serii Spirto Gentil. I objął mnie nucąc I cieli [Niebo], ściskając między nami naszą małą Annę, naszą czwartą córkę. Jego spojrzenie było tym razem pełne wzruszenia i wdzięczności. Powiedziałam: „Wydarzyło się to, co dwa  tysiące lat temu!”. Przypomniałam sobie słowa księdza Giusa: „Jan i Andrzej, po tym jak przez godzinę patrzyli na Niego, kiedy mówił, tamtego popołudnia, wrócili do domu ze swoimi zwyczajnymi troskami, ale też ze świadomością, iż spotkali wyjątkowego Człowieka, który potrafi odpowiedzieć na wymogi ich serca (które są naszymi). Andrzej objął żonę i dzieci z serdecznością i ciepłem innym niż zwykle”.

Paola, Luino

 

Wiara: niecierpliwe napięcie

Drogi księże Carrón, w czasie podróży do Rzymu, gdzie miałem uczestniczyć w bierzmowaniu pewnego chłopca z CLU, mojego drogiego przyjaciela, przypomniałem sobie innego, tym razem starego przyjaciela, z którym przeżyliśmy fascynujące lata studiów uniwersyteckich. Zatelefonowałem do niego i po pierwszych pozdrowieniach zaczęliśmy rozmawiać o „zwykłych sprawach”. Zapytał mnie: „Czy udało ci się zmienić samochód? Zrobiłeś karierę? A dom? Czy twoja żona znalazła pracę?”. I tak rozmowa biegła, aż do bram Rzymu, ale po jej zakończeniu odczułem w ustach pewną gorycz. W czasie ceremonii celebrowanej przez kardynała Ruini myślałem wciąż o tej rozmowie, o owej lekkiej goryczy, jaką we mnie pozostawiła. Dlaczego? Co jest jej powodem? Wówczas przypomniałem sobie to, co powiedziałeś w czasie rekolekcji, w sobotę popołudniu. Powiedziałem sobie: „Jest możliwe, że rozmawiasz ze starym przyjacielem z Ruchu, z którym dzieliłeś pasję, aby Chrystus był widziany na uniwersytecie i żaden z was nie miał odwagi zapytać: «A jak tam twoja więź z Chrystusem? Czy wzrosła twoja miłość do Niego? Wzrosła twoja bliskość z Nim? Czy jest ci łatwiej rozpoznać Go w ciągu dnia?»”. W czasie rekolekcji powiedziałeś: „Byliśmy razem i było pięknie, ale nikt nie odczuwał potrzeby wypowiedzenia Jego imienia”, i nieco dalej: „...mówimy o Chrystusie na pewnym poziomie duchowym, ponieważ konkret to coś innego”. To prawda: konkret to coś innego. Wydaje się, że po czterdziestu latach jedyną konkretną rzeczą są pieniądze, jakie zdołałeś zdobyć i posiadany kawałek władzy. Dlatego chcę ci podziękować, że postawiłeś w centrum podstawową sprawę, że przypomniałeś nam, iż „wiara jest tym niecierpliwym napięciem, aby rozpoznać i wypowiedzieć Jego imię, to On działający pośród nas”.

Davide, Avezzano

 

Niecodzienna codzienność

Drogi księże Julian, dzięki przyjaciółce, która powiedziała mi, że nie możemy żyć czekając na rentę, zaczęłam co rano robić Szkołę Wspólnoty. Na początku nie zdawałam sobie sprawy, ale teraz, po około trzech miesiącach, zauważyłam, że jest to spotkanie związane z przebudzeniem, pierwsze spotkania poranka, zanim zanurzę się w tysiącach codziennych spraw. Nawet nie spostrzegłam, że właśnie to zaczęło mnie przemieniać, że każdego ranka pozwala mi to odzyskać świadomość, kim jestem, każdego dnia na nowo mnie stwarza. Nawet jeżeli potem zapominam, zanim upłynie pół godziny, kiedy zaczynam sapać prowadząc syna, czy kiedy zdaje się, że bieżące sprawy mnie duszą i nie prowadzą mnie tam, gdzie wymogi serca, ta świadomość pozostaje i powoli staje się podstawą. Staje się punktem, z którym mogę wszystko porównać, jakby stałym punktem rozumu. Nie potrafię wyjaśnić, jak to się dzieje, ale wiem, że wchodzę do klasy bardziej wolna. Wolna, aby kochać spotykanych tam młodych ludzi takimi, jacy są, oraz pokazywać im, że z Chrystusem życie jest pełniejsze i piękniejsze, że uczenie się jest wspaniałą rzeczą, nie wyłączając związanego z tym trudu, gdyż to pomaga rozumieć nasze ludzkie doświadczenie i otaczającą nas rzeczywistość. Jestem wolna spotykając przyjaciół i opowiadając o tym, co się wydarza. Jestem wolna, aby robiąc Szkołę Wspólnoty z młodzieżą GS stawiać pytania, aby mogło zdarzyć się coś ciekawego, przede wszystkim dla mnie. Jestem wolna, kiedy wracam wieczorem, zmęczona i często zdenerwowana, ale mogę powiedzieć z pewnością: „dziś wydarzyło się coś wyjątkowego”. Jak mówi Eliot „bestialscy jak zawsze... ale wciąż walczący... i nigdy nie wstępujący na inną drogę”.

Antonella

 

Prawdziwa przemiana

Drogi Juliánie, wracając z Rimini wciąż myślałem: „od jutra zmienię moje życie”. Może przez sam fakt mówienia „od jutra”, a nie „teraz” powinienem był spostrzec, że niczego nie zrozumiałem. Jak kukiełka na sprężynie, która obciążona ładunkiem rekolekcji może się przesuwać do przodu, aż do następnego doładowania. W poniedziałek rano, jak czasem mi się zdarzało, kiedy tylko usłyszałem sygnał budzika, wyłączyłem go i spałem dalej. Wstałem z myślą: „Nic się nie zmieniło, wszystko jest dokładnie tak, jak wcześniej”, z niszczącą nutą sceptycyzmu, jaką zdarza mi się często odczuwać. W sumie, było tak, jakby wszystko, co przeżyłem w czasie rekolekcji zostało natychmiast wymazane. Jednak było coś, co nie powracało. Nie byłem już przekonany, że nic się nie wydarzyło, i nie mogłem już tak powiedzieć. W drodze do biura przypomniałem sobie to, co w tych dniach mówiłeś i wyciągnąłem notatki. Zdałem sobie sprawę, że nowością, która tak mnie poruszyła kiedy słuchałem jak mówisz – i nie mogę zaprzeczyć, że były to chwile kiedy ją przeżywałem – nie jest natychmiastowe stanie się dobrym i doskonałym, ale uświadomienie sobie, że jest się przedmiotem miłości i nieskończonej uwagi oraz, że w każdej chwili można realnie podjąć więź z Chrystusem. Nie muszę się zbytnio przejmować jak ma się to spełniać w czasie i jak ma trwać. Tym niemniej jestem zafascynowany możliwością pogłębiania i weryfikowania tej relacji oraz spostrzegania szczególnych działań Chrystusa, o których mówiłeś. Z tego powodu jesteś kimś bardzo ważnym w moim życiu, chociaż nie znamy się osobiście.

Lorenzo, Mediolan

 

Być ludźmi

Drogi Juliánie, dziękuję ci za świadectwo dane w czasie rekolekcji, ponieważ nie mówiłeś nam, co mamy robić, jacy mamy być, ale pokazałeś, co znaczy być człowiekiem, który na serio podejmuje to, co stanowi istotę jego człowieczeństwa. Sposób, w jaki nas wychowujesz jest wzruszający przez twoje całkowite i dramatyczne zaangażowanie w relację z Chrystusem. Właśnie to porusza moją wolność i jest wyzwaniem, abym wyszedł z kryjówki, do jakiej zredukowałem wspólnotę i powrócił do rzeczywistości. Każdy krok należy do mnie, ja musze decydować, czy go uczynić. Dlatego bardzo mnie poruszyły niektóre twoje wtrącenia, jak: „Czy to was interesuje?”, „Jeżeli nie macie potrzeby patrzenia w ten sposób, to nie wiem, co jeszcze możemy sobie powiedzieć”, „Ale wy nie podejmujecie tej pracy”, „Otrzymaliście łaskę, którą ja otrzymałem, tylko, że ja z niej korzystam”. Poruszyło mnie to, ponieważ podsyciło moją świadomość, że to ja muszę zabrać się do pracy, to ja muszę iść w głąb rzeczywistości, ja muszę mówić do Chrystusa „Ty”. Dzięki tym twoim krokom zrozumiałem, że wciąż mam pokusę, aby uporządkować siebie w oparciu o to, co mówisz, podczas gdy ty mówisz: „Zaangażuj w grę całe swoje ja!”, ukazując mi to, co jest najlepsze, i że mogę to stracić. Dziękuję! Jestem też wdzięczny przyjaciołom od „piwa” i tym od „niedzielnych wieczorów”, ponieważ w czasie rekolekcji zrozumiałem jeszcze bardziej, że w ostatnich miesiącach właśnie oni pomogli mi trwać.

Gianni

 

Przyjacielski uścisk

Drogi księże Juliánie, na rekolekcje jechałem mając w oczach i w sercu wielki ból mojego przyjaciela oraz jego żony, spowodowany nagłą śmiercią ich ośmioletniego dziecka. W czasie agonii syna, mój przyjaciel, daleki od jakiegokolwiek doświadczenia wiary, żyjący bezmyślnie, w ciszy – która połączona z modlitwą, była dla mnie jedynym możliwym sposobem towarzyszenia mu – powiedział do mnie: „zazdroszczę ci wiary”. Nic więcej. Nie  potrafiłem dać żadnej odpowiedzi, ale nie mogłem nie pamiętać słów, które mówiliśmy na temat wiary na Szkole Wspólnoty. Czego „zazdrościł” mi mój przyjaciel? Udzielenie odpowiedzi na to pytanie stało się dla mnie czymś bardzo ważnym, decydującym. Potrzebowałem odkryć na nowo tę odpowiedź, gdyż czułem, że w przeciwnym razie moje „ja” traci grunt pod nogami, tak jak, to się stało mojemu przyjacielowi wobec bólu umierającego syna. Przyjechałem na rekolekcje z tym pytaniem. Słuchałem jak mówiłeś o „Ty”, które rzuca wyzwanie naszemu życiu i je podtrzymuje, powtarzając: „Czym jest wiara, której mój przyjaciel mi «zazdrości»? Odpowiedziałem w końcu, że jest patrzeniem w twoją twarz, kiedy mówisz to wszystko, nie, aby mnie przekonać, ale z miłości do mnie. Zauważyłem, że podobnie było wówczas, w ostatnich chwilach życia jego syna. Moja wiara była właśnie staniem obok niego, z całą moją biedą, i ukazywaniem mu jedynie przez uścisk, w jakiś tajemniczy sposób, owego „Ty”. To „Ty” jest przyczepione do ściany mojego życia, jak kartka, o której opowiedziałeś. A ja mogłem być tym „Ty” w pokoju, jakim jest ból mojego przyjaciela. Jego «zazdrość» to znak, że również w nim odrodziło się pragnienie pełni. Dziękuję za twoje świadectwo i miłość dla naszego „ja”.

Mauro, Chioggia

 

Coś, co przemienia

Drogi księże Carrón, w ostatnim czasie dzięki pracy podjętej po rekolekcjach i dzięki Szkole Wspólnoty, zauważyłam, że coś się zmieniło w moim życiu. Mam 32 lata i po ukończeniu studiów uniwersyteckich wyszłam za maż. Urodziłam trójkę dzieci i obecnie jestem ich gospodynią  domową. Do niedawna byłam przekonana, że koniecznie musi się coś wydarzyć (może propozycja ciekawej pracy, pojawienie się jakiegoś wyjątkowego odpowiedzialnego we wspólnocie, itp., itd.) aby wypełnić wewnętrzną pustkę, jaką wciąż odczuwałam, aby spełnić pragnienie, które wzbudziła we mnie obietnica dana mi w czasach CLU. Dlatego tez nic nie szło dobrze, wszystko przynosiło poczucie niespełnienia: praca, mąż, dzieci, przyjaciele. W czasie rekolekcji uświadomiłam sobie, że owa obietnica, owa pełnia i piękno jest już we wszystkim, co robię, w twarzach moich dzieci, męża oraz starych i nowych przyjaciół. Chrystus pozostaje i zawsze był obecny we wszystkim, tylko ja nie chciałam Go zobaczyć. Jak wspaniale jest zdawać sobie sprawę, że przygotowywanie pizzy z dziećmi może być momentem wielkiej radości i spotkania z Nim. Zawsze, kiedy jakaś matka, taka jak ja, czeka przed szkołą na swoje dziecko, w rzeczywistości czeka, abym wyszła jej na spotkanie i powiedziała, że jeżeli jest Chrystus to każdy jej gest jest wspaniały i wielki. Nie mogę nie pragnąć dla wszystkich, których spotykam, możliwości przeżywania doświadczenia, które stało się moim udziałem. Staje się ono momentem modlitwy i kierowanej do Chrystusa prośby, pełnej przekonania, że On na pewno odpowie. On odpowiada tworząc nieoczekiwaną przyjaźń i więzi, wciąż bardziej intensywne. Nie ma godziny, w której nie uczyłabym się tej metody.

Silvia, Genewa

 


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją