Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2008 > marzec / kwiecień

Ślady, numer 2 / 2008 (marzec / kwiecień)

CL

Litwa. Prawdziwe światło Wilna

Wystawa „Okna na światło” zmobilizowała litewską wspólnotę CL i stała się wydarzeniem na skalę kraju. Dzięki niej odkryliśmy skąd wypływa przyjaźń zdolna stać się propozycją dla każdego.

Davide Perillo


Za zasłoną całkowita ciemność. Na sali cztery wznoszące się rzędy, jak na stadionie. Z boku wielkie zdjęcie greckiego teatru, a po drugiej stronie biały ekran. Pośrodku podium, pulpit i lampka rzucająca pierwszy strumień światła na aktora, czy też przewodnika, ponieważ odbywa się tutaj nie spektakl teatralny, ale pokaz naukowy zatytułowany „Langas i sviesa” [Okna na światło].przez siedem pomieszczeń prowadzi szlak, który dla objaśnienia światła i jego zjawisk szybuje pomiędzy tęczami i cytatami Dantego, załamaniami promieni i obrazami Van Gogha, modelami odtwarzającymi cykl słoneczny i fragmentami filmu Listonosz Masima Troisi. Półtorej godziny czystej przygody, skoncentrowanej na dwóch ideach, które z optyką mogą mieć wiele albo i nic wspólnego, a mianowicie poznanie i przebaczenie. „W poznaniu spotykamy wieczność – znaczenie, które łączy w całość pozornie nie mające żadnego związku szczegóły”, wyjaśnia Paolo di Trapani, profesor fizyki. „W chwili, kiedy coś odkrywamy następuje jakby oddanie nam czegoś, co jest już nasze – jak powrót do domu. Dlatego mówię o przebaczeniu”.

Pomysłodawcą wystawy, którą zorganizowano na pierwszym piętrze głównej stacji kolejowej Wilna, był właśnie Paolo. Na Litwę zaprowadziły go badania naukowe, oraz zainteresowanie laserem i jego różnymi zastosowaniami, gdyż Wilno zawsze było silnym ośrodkiem w tej dziedzinie. Zna on zatem zarówno miejsce jak i sam temat, ale nawet on nie spodziewał się, że wystawa w ciągu dwóch miesięcy trwania wywoła tak wielkie poruszenie: ciągłe kolejki, aby kupić bilet, cała seria prezentacji, 15 tysięcy zwiedzających. Wilno liczy 550 tysięcy mieszkańców, a cała Litwa 3,5 miliona. Sprawdzając proporcje można zauważyć, że jest to wydarzenie porównywalne do Meetingu w Rimini!

Mamy tu rzeczywiście do czynienia z tym samym sercem. Lud, który stworzył oba wydarzenia jest ten sam. W przygotowaniu wystawy wzięła udział cała litewska wspólnota CL, pociągając do zaangażowania osoby niekoniecznie związane z Ruchem (od studentów prezentujących wystawę i chłopca w kasie biletowej, sprzedającego także książki Giussaniego w języku litewskim po ambasadora Włoch, który w każdej z sal był cztery lub pięć razy i za każdym razem wychodził poruszony i wzruszony). Jednym słowem – wydarzenie, ale także okazja by opowiedzieć o życiu Comunione e liberazione na Litwie. „Ponad sto osób, dużo młodych”, wyjaśnia Paola z Memores, mieszkająca w Wilnie od 8 lat: „jest to historia splatająca się z odzyskaniem niepodległości przez ten kraj, a zatem z początkiem lat dziewięćdziesiątych”.

 

Podróż do Talina

Aby odnaleźć źródło trzeba pojechać na zachód, w okolice liczącej 12 tyś. mieszkańców miejscowości Kaisiadorys. Siedemdziesiąt kilometrów przez brzozowe lasy, wśród mnóstwa jezior. Jedno z nich widać nawet z tarasu domu Daivy i Mindaugsa. To właśnie tu narodził się Ruch. W 1991 r. przybyli na Litwę dwaj przyjaciele z Memores Domini Roberto i Maurizio,  przysłani przez księdza Giussaniego. Roberto rozpoczął pracę jako lektor języka włoskiego na Uniwersytecie w Wilnie, a Maurizio w drukarni, właśnie w Kaisiadorys. „To tam go spotkałem”, opowiada Mindaugas: „Był jedyną osobą, która patrzyła na innych w ludzki sposób, nawet w momentach kryzysowych”. Potem mieliśmy wspólny wyjazd służbowy i w czasie podróży do Talina, w Estonii odbyliśmy długą rozmowę. Dzięki tej znajomości Mindaugas zaczął rozumieć, że wiara jego ojca, która pozwoliła mu przetrwać piętnaście lat gułagu, nie jest jedynie prywatną sprawą. „Od razu zainteresowała mnie nazwa Komunia i Wyzwolenie, oraz idea współuczestnictwa, ale najbardziej poruszyła mnie przyjaźń”. Przyjaźń, która zaraża. Następnie przyjaciół z Włoch, poznała żona Mindaugasa – Daiva. Studiowała wówczas teologię i zaczynała uczyć religii. Prowokacyjne słowa Maurizia: „Przecież w szkole też można coś zrobić, prawda?”, powiedziane podczas wspólnych wakacji, potraktowała na serio i okazało się, że faktycznie można było coś zrobić. Powstało GS, które zakorzeniło się na tyle, iż wiele zaangażowanych w nie osób przeszło z czasem do CL, potem założyło własne rodziny. Również Daiva i Mindaugas wybudowali dom. Dosłownie wybudował go Mindaugas z pomocą przyjaciół, i dziś stanowi on punkt odniesienia, nie tylko dla całej wspólnoty, ale i dla mieszkańców miejscowości. Mindaugas jest sekretarzem jednego z parlamentarzystów: „Spotykam wielu ludzi znajdujących się w potrzebie. Można ich traktować w sposób szybki i formalny, ale można też zauważać, że dzięki nim sam Chrystus wychodzi nam naprzeciw”.

 

Album rodzinny

Wystarczy wyjść z domu, pozdrowić kogoś i do razu widać dlaczego CL jest tutaj tak bardzo żywe. Ma ono mocny fundament, mocny jak ramiona Mandagasa, który na pytanie kim jest dla niego Chrystus, patrząc ci głęboko w oczy, odpowie natychmiast: „Wszystkim”. Poruszająca jest również prostota serca, widoczna chociażby w sytuacji, o której opowiada Daiva: „Bardzo lubię robię zdjęcia. Miałam kiedyś album ze zdjęciami rodzinnymi i osobny ze zdjęciami związanymi z Ruchem. W pewnym momencie wszystkie zdjęcia zaczęły się mieszać w jednym albumie, nawet nie zdałam sobie z tego sprawy. Można by go teraz zatytułować: „To jest moje życie”.

Jedność życia. Wielu powraca do tego tematu. Opowiadając jak na Litwie – w kraju, który jako ostatni w Europie przyjął chrześcijaństwo, dopiero pod koniec 1300 roku, a następnie był jedyną „rzymsko-katolicką wyspą” pośrodku sowieckiego oceanu – wiara stała się znaczącym czynnikiem oporu, ale siłą rzeczy była przeżywana w sposób indywidualistyczny. Z KGB nie było przecież żartów, nawet w tych stronach.

Arûnas, 52-letni mężczyzna, uniwersytecki kolega Paola („W 1991 r. wyjechał po mnie aż do Moskwy, aby mi towarzyszyć w podróży przez Rosję”), na pytanie co sprawiło, że się tak zaprzyjaźnili, odpowiedział: „Paolo wniósł tu nowy sposób bycia. Wcześniej moje życie biegło jakby dwoma torami: zawodowym i prywatnym. Z jednej strony była praca i publikacje, z drugiej strony osobiste zainteresowania. Z nim było inaczej, w jego życiu nie istniał żaden podział. Jego obecność przyniosła coś w rodzaju poczucia wolności”. Rok później doświadczenie to zostało umocnione wspólnymi wakacjami we Włoszech. „Pamiętam spacery, msze święte, spotkane osoby... Całe przeżywane tam piękno dopełniał wspaniały krajobraz, sprawiając, że było ono doskonałe. Zawsze kiedy spotykam dużą grupę ludzi pozostaję trochę nieufny, być może przypomina mi to Komsomoł i młodych pionierów... Jednak to, co wówczas zobaczyłem pozostanie na zawsze wśród najpiękniejszych wspomnień mojego życia”. Po prostu, prawdziwa przyjaźń, przekraczająca wiarę. „Czy jestem katolikiem? Nie chodzę na msze: raczej trudno o sytuację, aby księża mówili coś nowego, mimo to w wielu rzeczach współuczestniczę”. Arûnas jest osobą, która opowiadając o swojej Ojczyźnie przed i po zburzeniu Muru i wypowiadając słowo „wolność”, dołącza do niego jeszcze jedno, w szczególny sposób je podkreślając, a mianowicie słowo odpowiedzialność. „Nie chodzi o to, by robić to, na co ma się ochotę. Jeśli masz jakiś dar, powinieneś mieć także poczucie obowiązku wobec społeczeństwa. Musisz ten dar rozwijać”.

 

Dlaczego warto „dalej to ciągnąć”?

Oto słowa, które przychodzą namyśl natychmiast, kiedy otwiera się drzwi biura SOTAS, które już od pięciu lat pomaga dziesiątkom dzieci i ich rodzinom. Jest to oczywiście przysłowiowa kropla w morzu potrzeb w społeczeństwie, w którym nadużywa się alkoholu, wskaźnik rozwodów dochodzi do 60%, troje na dziesięcioro dzieci rodzi się poza związkami małżeńskimi, a wiele kobiet samotnie wychowuje dzieci. „SOTAS zrodziło się dzięki kontaktom z AVSI oraz jako wyraz pragnienia kilku przyjaciół, aby stworzyć miejsce wspólnych spotkań dla nich samych, dla dzieci i całych rodzin”, opowiada odpowiedzialna za dzieło Lijana: „W pewnym momencie stwierdziliśmy, że warto zaryzykować”. Ta gotowość podjęcia ryzyka zaprowadziła ich do odrapanego budynku na peryferiach Kalvarju. Drugie piętro, cementowe schody, ściany bez tynków, drzwi... i wchodzi się do małej oazy porządku i piękna. Dziesięć pracujących tu osób prowadzi zajęcia świetlicowe dla dzieci, które przychodzą z całej dzielnicy. Realizowane są tu projekty wychowawcze dla dzieci z domu dziecka, wiele rodzin otrzymuje wsparcie, dla matek prowadzone są kursy zawodowe, uczące także szacunku do samych siebie. „Trudno je zaangażować”, mówi Lijana: „Nieraz mają za sobą straszne historie, nigdy nie doświadczyły życia w prawdziwym związku. Najczęściej pada z ich ust pytanie: „Po co dalej to ciągnąć?”. Jednakże nas nie interesują osiągnięcia, ale osoba. Ważne jest, aby podjąć na serio pragnienie drugiej osoby, uznając, że warto. Postępując w ten sposób sama odkrywam kim jestem. Odkrywam, że jestem pragnieniem nieskończoności”.

 

Kwestia spojrzenia

W podobny sposób myśli Nijole, która spotkała Ruch, kiedy przyjechała tu do pracy: „O tym, że Bóg jest tajemnicą wiem od dziecka, ale czytając słowa księdza Giussaniego odkryłam, że tajemnicą jest również sam człowiek. Każdy człowiek. Była to dla mnie niesamowita nowość, odkrycie, które zrewolucjonizowało całkowicie mój sposób pracy”. Przykładem może być historia pewnej młodej dziewczyny, która w wieku 15 lat została matką i chciała oddać swoje dziecko do domu dziecka. „Zapytała mnie, czy potrafię wskazać jej choć jeden powód, dla którego warto dalej żyć... Zrozumiałam wtedy, ze najważniejszą rzeczą jest, aby odkryła piękno, którym ja sama już żyję, a nie jakiś projekt pomocy. Chodziłyśmy razem do teatru. Towarzyszyliśmy jej. W końcu zdecydowała, że nie odda dziecka i znalazła pracę”. Arûnas znalazł się w SOTAS z powodu pracy. Jest psychologiem. Na początku nie był nawet chrześcijaninem. „Mój dziadek, zesłany na Syberię, gdzie spędził wiele lat, był wierzący. Ojciec opowiadał mi jak dziadkowi zmieniała się w czasie mszy twarz: kiedy wychodził była szczęśliwsza. Dla mnie Bóg pozostawał jednak sprawą dla głupców, choć postać dziadka wyraźnie temu zaprzeczała: był on człowiekiem bardzo inteligentnym. Nie rozumiałem więc jak mógł w ogóle mieć coś wspólnego z wiarą”.

Żeby zrozumieć musiał spotkać Lijanę, Roberta, Nijolę, rodziny, którym pomagano, twarze, na które natknął się we Włoszech... „Zacząłem zadawać sobie pytanie, co ci wszyscy ludzie w sobie mają? Zapytałem o to Lijanie, kiedy wracaliśmy razem do Wilna. Wtedy ona uśmiechnęła się i odpowiedziała mi: Arûnas, ty spotkałeś Chrystusa”. Zmienił się mój sposób pracy: „Pojąłem, że moja praca to nie kwestia techniczna, ale kwestia spojrzenia. Teraz nawet mój zawód psychologa przeniknięty jest tym spojrzeniem. Doświadczenie jest jedno, nie może być podzielone na jakieś części. Po prostu bardziej autentyczny sposób życia, w którym bezinteresowna pomoc innym czy powiedzenie żonie, że się ja kocha, nie są czymś głupim, ale czymś jak najbardziej rozumnym”.

Oto mamy idealny przykład „poszerzenia horyzontów”. Inny dają młodzi ludzie z CLU, a raczej dziewczyny z CLU, gdyż dominuje tu płeć żeńska. Wystarczy jedno spojrzenie, aby uświadomić sobie skąd pochodzi ich pasja: „Od Chrystusa, który jest sensem wszystkiego”, mówi z rozbrajającą prostotą Rimgaile. „Spotkałam Ruch, gdy miałam trzynaście lat. Na początku nic nie rozumiałam. Myślałam, że Zmysł religijny to jakaś powieść. Dziś jest dla mnie jasne, że wszystko jest drogą ku przeznaczeniu”. Opowiadają o spotkaniu, które zmieniło ich życie: „Wydarzyło się to właściwie przez przypadek –mówi Inga –, mój ojciec chciał, bym uczyła się języka obcego, a mi podobał się włoski, trafiłam do Instytutu Kultury i tam spotkałam Paolę. Wszystko to jest bardzo proste, ale jednocześnie nie daje spokoju –niekończące się wyzwanie”. Ruta wyznała: „Doświadczyłam całkowitego poszanowania mojej wolności i spojrzenia, które jest w stanie powiedzieć innym: jesteś kimś ważnym. Ja także zapragnęłam mieć takie spojrzenie”. Opowiadają o Aniele Pańskim odmawianym przed lekcjami, o wspólnej nauce („szalony pomysł, nigdy wcześniej nie było u nas zwyczaju spotykania się z przyjaciółmi na wspólnej nauce, a nie na przykład przy piwie”, uśmiecha się Inga), o włoskich przyjaźniach zrodzonych dzięki Erasmusowi (jest tu sześciu studentów), o śpiewie, który dla Rity jest także wezwaniem do nauki, a dla Rimgaile pasją od zawsze (musielibyście sami posłuchać jak one śpiewają na dwa głosy Luntane, `cchiu luntane, albo jakieś cudowne litewskie piosenki: aż czuje się dreszcze). Coś naprawdę niesamowitego: „I jest coraz pięknej”, mówi Inga. „Pewnie, że można tak żyć!”.

 

Co to ma wspólnego z gwiazdami?

To prawda. Można tak żyć, jeżeli osądza się to, czym się żyje. Tak jak było w przypadku wystawy, która wymagała ogromnego wysiłku. Po ostatnim jej pokazie odbyło się spotkanie z około czterdziestoma osobami, które pomogły w zrealizowaniu tego przedsięwzięcia. Pomimo znanej, litewskiej powściągliwości, uczestnicy chętnie zabierali głos, okazując wielkie zainteresowanie. Inga: „Była to okazja, aby nauczyć się osądzać, aby nauczyć się używać pewnej metody”. Rûta: „Odkryłam to, czym żyję, nie zdając sobie  z tego sprawy: przebaczenie”. Następnie, pytania, również zaczepne, zadawało wielu ludzi, którzy nawet nie wiedzieli, co to jest CL, a znaleźli się tam, gdyż pracowali jako przewodnicy wycieczek szkolnych czy jako porządkowi przy kasach biletowych. Dziś rozmawiają oni o miracle month (Sonata) albo opowiadają, jak Petrus: „Pewien chłopiec przy wejściu stwierdził: «Ta wystawa to jakaś bzdura, co ma wspólnego fizyka z religią?». Odpowiedziałem mu: «Życzę ci, abyś odkrył to osobiście, tam w środku». Przy wyjściu zapytałem chłopca, czy znalazł odpowiedź. Tamten tylko spuścił wzrok, ale w oczach jego przyjaciela, który był obok, można było zauważyć błysk fascynacji. Znaleźli odpowiedź. Moim zdaniem warto było zorganizować wystawę choćby nawet dla tego jednego chłopca”. Czy też dla pewnej trzynastoletniej dziewczyny, która usłyszała tam, że Dante mógł widzieć słońce oczami Beatrycze. Napisała potem w księdze zwiedzających: „Teraz wiem, że kiedy nie widzisz słońca w oczach swojej dziewczyny znaczy to, iż nie jest ona dla ciebie”.

Choć może nie zostaną oni naukowcami, teraz mogą powiedzieć coś więcej o doświadczeniu Pod koniec spotkania Barabasz był wyraźnie wzruszony: „Potrzebuję pomocy by wciąż pogłębiać związek ze wszystkim, co kocham. Oni są dla mnie taką pomocą”.

Kolejna podróż samochodem, kolejne domy, w których można się czuć jak u siebie. W domu Barabasza spotkałem jego żonę – Marię, która każdą chwilę i całą swoją duszę oddaje czwórce dzieci, sprawiając, że lepiej rozumiesz, czym jest spojrzenie Chrystusa na człowieka: oddanie, cierpliwość, pewne zamiłowanie... Kto powiedział, że zajmując się domem nie można budować Królestwa Bożego? Około trzysta metrów dalej kolejny dom, dom Memores Domini. Razem z Lijaną mieszkają tam jeszcze dwie kobiety. Cristiana opowiada ze zdecydowaniem: „Trzy najpiękniejsze rzeczy w moim życiu to spotkanie, powołanie i przybycie tutaj”. Kiedy? „Pięć lat temu. Nie znałam języka angielskiego, a co dopiero litewski. Mimo to doświadczam tu odpowiedniości. odpowiedniości całkowitej. Ponieważ Chrystus przemawia do człowieka poprzez fakty”. Przykłady? „24marca byliśmy w Bazylice św. Piotra w Rzymie. Papież zaprosił nas wówczas do pójścia na cały świat. Od razu zadałam sobie pytanie, jakie znaczenie ma to dla mnie? Po czym odwróciłam się, a tuż za mną stały dwie dziewczyny z Kaisiadorys. To chyba jasne, prawda?”. Jasne. Jak spojrzenie Paoli („tu nazywają mnie Paoletta), która przyjechała tu w lecie 2006 roku, ale dokładnie pamięta dzień, w którym jej to zaproponowano: „19 marca. Czułam się dobrze w Pesaro, ale to była możliwość oddania wszystkiego Chrystusowi. Chciałam wszystkiego i wszystko do mnie przyszło. Związek z Chrystusem stał się dla mnie wszystkim, do tego stopnia, że teraz proszę Go o najprostsze sprawy. Żeby nie było za zimno, albo żeby lepiej mnie rozumiano, kiedy mówię po litewsku”. Banalne? Chyba nie, kiedy na termometrze temperatura sięga minus 20 stopni i nie jest się w stanie szybko nauczyć nowego języka (uwierzcie mi, bardzo skomplikowanego), albo nie potrafi się zamienić kilku słów z sąsiadką w autobusie. „Wszystko, co nie podoba mi się w pierwszej chwili, jednak ostatecznie całkowicie mi odpowiada. Nie wstydzę się powiedzieć, że nigdy wcześniej nie rozumiałam tak Ruchu jak teraz. A wszystko po to, abym mogła powiedzieć «ja».

Wszystko. „Wszystko rodzi się dzięki jednemu «tak»” – dodaje Paola. „Ja jestem tu dłużej, Ruch był wtedy jeszcze bardzo mały. Można było mieć pokusę, aby powiedzieć: teraz zrobimy tutaj CL. Tymczasem wszystko jest jeszcze prostsze. Wystarczyło być prawdziwą w relacji z Chrystusem. Zawsze pamiętałam fragment Ewangelii, znajdujący się po słynnym «tak» Piotra. Kiedy Chrystus mówi, aby za Nim poszedł, Piotr pyta: a Jan? I wtedy Jezus odpowiada: nie martw się, chodź za Mną. To jest rzecz najważniejsza”. To jest światło Wilna.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją