Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2008 > styczeń / luty

Ślady, numer 1 / 2008 (styczeń / luty)

Listy

Odmawiając Anioł Pański

i inne...


Odmawiając Anioł Pański

Drogi księże Carrón, każdego ranka po oddaniu dzieci do przedszkola razem z innymi mamami idziemy do kościoła odmówić Anioł Pański. Naszą modlitwę prowadzi ksiądz Sandoro. Przyjaźń ta jest dla mnie cennym darem, a wspólnie odmawiany Anioł Pański, czy też spotykanie się rano, aby razem przeczytać tekst Szkoły Wspólnoty stało się nowym sposobem na podejmowanie dnia i życia. Jest to jak dawka tlenu, której potrzebujesz ponieważ dusi cię codzienna rutyna. Chodzi o to, aby uczyć się mówić: „To Ty, mnie tworzysz”, aby w każdym momencie powierzać się Chrystusowi. W każdym momencie to znaczy w dobrym i złym, kiedy wszystko kręci się dobrze, ale także kiedy jestem w domu i muszę zmywać naczynia czy też dziesiąty raz zmieniać pieluszkę. Piszę tak, ponieważ kiedyś, właśnie takiego dnia, kiedy zdarzyło mi się powiedzieć: „Znowu pieluszki? Znowu talerze do zmywania? Panie, kiedy odpowiesz na moje pragnienie spełnienia?”, moja przyjaciółka Manu (która, od kilku miesięcy jest sama z czwórką dzieci, ponieważ jej mąż zmarł) powiedziała mi: „Warunki w jakich się znajdujesz to najlepsza rzecz, jaką Pan dla ciebie przygotował”. Wszystko było poprzekręcane. Czekałam na nie wiadomo co, gdy tymczasem zostałam wezwana, aby żyć w mojej rzeczywistości. To jest moje miejsce. Od tamtej pory zaczęłam patrzeć ze zdumieniem na rzeczy, które mam do zrobienia, na dzieci, które proszą abym się z nimi pobawiła, na małą, dawaną mi okazję do pracy. Uczę się prosić o umiejętność rozpoznawania obecności Pana, który jest już tu w mojej rzeczywistości i w tym co mnie otacza. I mam pewność, że nie jestem sama ponieważ osoby, które idą razem ze mną są cielesnym znakiem obecności Pana.

Magdalena, Lecco

 

Rankiem

Drogi Julianie, dziękuję ci za wszystko, co wspólnie przeżyliśmy, za wszystko, co się do tej pory wydarzyło, za dobro, które nam wskazujesz. Dla mnie jest to nowe, nieoczekiwane życie! Dzisiaj rano, obudziłem się bardzo wcześnie i patrząc na moją żonę i dzieci, które jeszcze spały myślałem: „On jest również tutaj!”. Wychodziłem do pracy pełen radości, myśląc o każdym z przyjaciół (kolejno o was wszystkich, po imieniu), wdzięczny Jezusowi za tę łaskę, za wszystko, i za to, co się wydarzy, z pragnieniem, abym rzeczywiście przeżył ten dzień tak, jak On chce, z pewnością, że już się nie wycofam z tej drogi. Wchodząc do biura, powiedziałem sobie: „Jezu, także dzisiaj chcę żyć ze świadomością, że to Ciebie mi brakuje!”.

Dario

 

Jak apostołowie

Drogi Julianie, dziękuję, że nie ustajesz w podjętej drodze, że nie cofasz się nawet o krok, przynaglając wszystkich, aby poważnie liczyli się z tym, na co ty patrzysz! To jest właśnie inny świat! Coś więcej niż wcześniej, inna miara. Rzeczywiście coś innego! W tym okresie, często przychodzą mi na myśl apostołowie. Choć mogę wydawać się zarozumiałym, myśląc o doświadczeniu, które oni przeżyli, uważam, że my przeżywamy to samo. Na pewno także oni byli słabi, byli biedakami tak jak mym ale mimo to pozostawali zawsze przywiązani do Niego. Dla nich był On obiektywnie prawdziwszy od wszystkiego, o czym myśleli. Ukazywał miarę inną niż ta, jaką oni mogli wymyślić. Miarę nieskończenie odpowiadającą im sercom. pozostawali z Nim, patrząc ze zdumieniem na wydarzenia, które sprawiły, że z czasem doświadczyli i zrozumieli kim On jest. Dla wielu spośród nas zaczyna się to samo, choć wydaje się niemożliwe. Doświadczenie apostołów staje się naszym. Powinniśmy dziękować ci przede wszystkim za to, że wskazujesz nam drogę i metodę potrzebną, aby tę drogę przebyć. Zrozumiałem teraz słowa, które często powtarzasz mówiąc o Giussanim: „Zawsze dziękowałem, ponieważ pokazał mi  metodę na przejście drogi”.

Ugo

 

Protagoniści

W sobotę, 24 listopada, poszłam z moją grupą Grall z Sacro Cuore (gimnazjum i liceum prowadzone przez CL – przyp. tłum.), do marketu Pam przy ulicy Pergolesi, aby wziąć udział w zbiórce żywności. Udział w tej akcji okazał się dla mnie bardzo ważny, gdyż pozwolił mi poczuć się „protagonistką”. Nie miałam wcześniej takiego doświadczenia, żebym to ja musiała działać; rozmawiać z ludźmi i zapraszać ich do podjęcia gestu. Poczułam też, że jestem „świadkiem”. Kiedy nadeszła godzina zakończenia akcji, wcale nie chciałam odchodzić, ponieważ zrozumiałam, że służę, że pomagam innym, mniej szczęśliwym ode mnie. Rzeczywiście wracając do domu czułam się usatysfakcjonowana i szczęśliwa; nie zrobiłam nic szczególnego, jedynie stałam przed sklepem i podawałam torebki a jednak dzięki temu zauważyłam Obecność Jezusa.

Cecilia, Mediolan

 

Znaczenie zapytania

Drogi Julianie, bardzo zaskoczył mnie fakt, że rekolekcje CLU zakończyłeś wracając do kwestii pytania! Zauważyłam, że w gruncie rzeczy pytanie zawsze było dla mnie pewnym „wstępem”, zarówno w rozmowach, jak i w życiu. Propozycja powrotu do pytania, postawiona w zakończeniu uświadomiła mi bardzo mocno prawdę, że ogrom pytania jest naszym największym sprzymierzeńcem. Ono codziennie nam towarzyszy i nie można go usnąć; jest to najbardziej ludzka postawa nie tylko dla kogoś, kto jeszcze nie przeżył spotkania. Dla ciebie jest to oczywiste, ale dla mnie okazało się prawdziwym odkryciem. Pierwszy raz zdarzyło mi się, że z naszego spotkania wróciłam do domu, do mojej rodziny i dziś do pracy bez strachu, że pojawi się podział pomiędzy tym co czuję a tym jak przeżywam codzienność. Jakiż oddech, zapał i energia do działania pojawiają się, kiedy pozbywam się lęku patrząc jak biedne są moje dni, względem moich oczekiwań!

Marta, Mediolan

 

Dobry smutek

Drogi Julianie, w pierwszych dniach listopada pojechałem do Paryża odwiedzić moją drogą przyjaciółkę. Byłem bardzo zadowolony, pobyt zapowiadał się wspaniale (zwiedzanie jednego z najpiękniejszych miast na świecie razem z najdroższą przyjaciółką), więc po prostu nie mogłem się go doczekać. Uświadamiałem sobie jak wielkie jest to pragnienie, jednakże w trakcie podróży i potem, kiedy wędrowaliśmy po mieście czułem, że jest coś, co nie daje mi spokoju. Trzeciego dnia, zwiedzaliśmy Luwr, a mnie ogarnęła melancholia. Trochę mi to przeszkadzało, również dlatego, że Agnese dostrzegając mój niepokój była smutna, ponieważ odbierała to jako niezadowolenie. Po pewnym czasie zdałem sobie sprawę o co chodzi: brakowało mi Chrystusa. Taki dobry smutek jest przejawem poszukiwania Jego obecności, Jego bliskości, której coraz częściej doświadczam w codziennym życiu. Nigdy bym jednak nie pomyślał, że będzie to tak silne, także tam, w jednym z najpiękniejszych miast na świecie, z najbardziej kochaną dziewczyną. Zaraz się uspokoiłem i zacząłem prosić o Jego obecność. Z tą modlitwą wszystkie piękne rzeczy, które oglądaliśmy nabrały nowej, niesamowitej intensywności, ponieważ ich piękno sprawiało, że pragnienie, aby On był jeszcze wzrastało. Doświadczyłem, że nawet najpiękniejsze miasto na świecie wraz z osobą, którą się kocha nie wystarczą, aby napełnić serce, jeśli brakuje Chrystusa. Tego rodzaju przeżycie jest wielką łaską. Sprawiło ono, że zacząłem prosić i pragnąć, aby On zdobywał coraz bardziej moje serce, ponieważ poddając się Jemu zaczyna się patrzeć na całą rzeczywistość tak, jak On ją widzi, a to daje możliwość przeżywania wszystkiego z nowym smakiem. Przeżywania prawdy i zbawienia własnego życia.

Autor znany redakcji

 

Nihilizm w klasie

W tym roku podczas godziny wychowawczej podjęliśmy temat „Młodzi i nihilizm”. Ponieważ pani profesor przedstawiła nam pewne cytaty dotyczące omawianego zagadnienia postanowiliśmy podarować jej listopadowe Ślady, do których została załączona książeczka Carróna na temat wychowania. Kiedy wręczaliśmy jej prezent nie wyglądała na zbyt zachwyconą, ponieważ doskonale wiedziała z jakiego rodzaju czasopismem ma do czynienia. Przez kilka dni nic więcej o Śladach nie mówiła. Potem jednak poinformowała nas, że przeczytała cały numer i rozmawiała ze swoim byłym profesorem, należącym do CL. Nie spodziewaliśmy się jakichkolwiek zmian. Dając Ślady chcieliśmy jedynie umożliwić jej zapoznanie się z osądem, który nam wydawał się prawdziwszy do tego, jaki ona przedstawiła w klasie, prezentowała bowiem wyłącznie pesymistyczne spojrzenie, zarówno wobec młodzieży jak i profesorów. Zostaliśmy jednak bardzo zaskoczeni pewnym faktem. Nadszedł dzień, w którym mieliśmy pisać sprawdzian. W wykazie różnych dokumentów, które poznaliśmy w szkole, a które mogliśmy uwzględnić w swojej analizie pojawił się również fragment książeczki Carróna. Nie znamy ostatecznie konkretnego zdania pani profesor, ale wydaje się, że również ona rozpoznała prawdę w tym, co przeczytała.

Maria Chiara i Francesca, Pesaro

 

Droga do Chrztu

L. Albanka wychowana w tradycji muzułmańskiej przyjechała do Włoch, z ojcem jej trojga dzieci, pochodzącym z Pugli. Również jej rodzice i rodzeństwo przeprowadzili się do Lombardii. Po pewnym czasie L. dowiedziała się o ciężkiej chorobie siostry. Postanowiła wówczas, że zabierze dzieci, jedno dwu i trzy-letnie, i pojedzie w odwiedziny do chorej. W czasie tej wizyty dowiedziała się, że mąż ją odrzucił i nie może już wracać do domu. Została sama bez pracy i mieszkania. Krewni zdecydowali, że dopóki nie znajdziemy mieszkania i jakiejś pracy pozostanie u nich. Najstarsza córka zaczęła uczęszczać do przedszkola parafialnego, gdzie L. poznała Mirellę, która przychodziła tam ze swoją córeczką. Po pewnym czasie znajomość przerodziła się w głęboką przyjaźń. Zaczęły dzielić się swoją historią, wspierać się w potrzebach i trudnościach. Mirela pomogła jej nawiązać kontakt z Bankiem żywności, dzięki czemu znalazła długoterminowe wsparcie. Mirella pomogła L., kiedy ta poważnie się rozchorowała i konieczne okazało się przeprowadzenie badań, a następnie leczenie. Dzięki przyjaciółce L. trafiła do „Obiettivo lavoro”, aby znaleźć pracę. Przyjaźń z Mirellą i jej kuzynkami oraz liczne osoby, które spotkała – między innymi my – wspierały ją i stały się jej bliskie, a przy tym na różne sposoby dawały świadectwo wiary. L., która w całej dramatyczności swojego życia nigdy nie czuła się samotna, a w pewnym momencie zapytała Mirellę, co jest przyczyną tego bezinteresownego zaangażowania i dlaczego kuzynki pragną ochrzcić jej dzieci. Zrozumiała, że chodzi o pewne większe dobro, jakim jest powierzenie ich w ręce Boga. Wszystko to sprawiło, że postanowiła przyjąć chrześcijaństwo. Uczestniczyła w katechezach i razem z dziećmi w Wielkanoc przyjęła chrzest. Konsekwencja tego nowego początku było pragnienie przyjęcia także Eucharystii i Bierzmowania. W tym roku L. zapytała Marię Carlę czy mogłaby pojechać z nami na Meeting do Rimini, aby również jej dzieci poznały to miejsce. Było to bardzo piękne doświadczenie, dlatego, że ze zdumieniem i zainteresowaniem oglądaliśmy wystawy i uczestniczyliśmy w spotkaniach, a następnie razem komentowaliśmy te wydarzenia i szukaliśmy ich odniesienia do naszego życia.

Maria Grazia i Maria Carla

 

W więzieniu

Choćby nawet człowiek nie ufał Chrystusowi, Chrystus człowiekowi ufa. Zrozumiałem tę prawdę już tutaj... w więzieniu, gdyż jestem więźniem. Uczęszczam do Polo Uniwersytetu. Chciałbym zrobić niespodziankę Adriano, mojemu drogiemu przyjacielowi, który mnie odwiedza. Poznaliśmy się z Adriano listownie (dzięki przyjaciołom ze wspólnoty), kiedy piszemy to wszystkie nadbudowy ustępują boskiemu pięknu. On wierzył we mnie, zanim jeszcze odzyskałem zaufanie do siebie, po tym jak zostałem skazany i uwięziony. Zrodziła się przyjaźń, jedna z tych rzadko spotykanych gdyż prawdziwa. Przyjaźń wolna od zazdrości i interesowności, które, zamaskowane, nie pozwalają, aby dwa stworzenia wzajemnie sobie ufały. Nasza przyjaźń „zaraziła” jego przyjaciół i moich kolegów. Co tydzień Adriano przychodzi do Polo Uniwersytetu w towarzystwie Silvi i innych osób, pisarzy, malarzy, muzyków, reżyserów, piłkarzy, aktorów, aby opowiedzieć nam jakąś historię, aby uczyć nas otwierania oczu na piękno (tematem spotkań w ostatnim roku było piękno), aby posłuchać tego, co my mamy do powiedzenia. W więzieniu trudno znaleźć kogoś z zewnątrz, kto cię wysłucha, a jeszcze trudniej podtrzymywać przyjaźń. W rozumowaniu przeważają stereotypy, kontakt z więźniami budzi lęk, więc lepiej za bardzo się nie zbliżać: „Nie zapominajcie, że są to jednak więźniowie, nie ufajcie im”. Do Adriano należy rekord upomnień! Ostatni raz spotkaliśmy się z Adriano przy okazji uroczystości zorganizowanej przed Bożym Narodzeniem. Byli obecni niektórzy artyści, których poznaliśmy w ciągu roku, ale także agenci, inspektorzy, wychowawcy i dyrektorzy. Adriano rozpoczął w taki sposób: „Przyszedłem dziś tutaj, aby świętować Boże Narodzenie z moimi przyjaciółmi!”.

Marco, Turyn

 

Szkoła Wspólnoty

Drogi Julianie, piszę do Ciebie przede wszystkim, aby ci z całego serca podziękować. Wczoraj wybrałem się na prowadzoną przez Ciebie Szkołę Wspólnoty. Szedłem na to spotkanie z nadzieją, ze wydarzy się coś nowego. Mam 43 lata, odnoszę sukcesy zawodowe, jestem szczęśliwym mężem i ojcem dwóch wspaniałych synów, ale w ostatnim czasie czułem się tak, jakby brakowało mi powietrza. Nie umiałem rozpoznawać i uświadomić sobie Jego obecności. Uważałem, że jest tak, gdyż w rzeczywistości podstawową naszą troską, często zdaje się być wspólnota jako organizacja, i to właśnie mnie dusi, jakby brakowało mi oddechu. Wczoraj wieczorem rozpoznałem wreszcie Pana i wracałem do domu pewny Jego obecności, wracałem bez poczucia pustki i samotności, jakie ogarniało mnie nawet po wspaniałych wieczorach spędzonych z przyjaciółmi. Wspaniałych, ale jednak przeżytych bez nowości, jaką daje rozpoznanie Jego realnej obecności. Wczorajsza Szkoła Wspólnoty przyniosła tę właśnie nowość. Kiedy mówiłeś, że problem stanowi to, iż myślimy trochę jak wszyscy, jak podkreślił ksiądz Giussani na pierwszej stronie rozdziału o wspólnocie, zatrzymałem się na wprowadzeniu do tematu, które uznałem za najważniejsze dla mnie: co przynoszą nam nasze spotkania i sposób ich podejmowania. Zdałem sobie sprawę, ze ostatecznie traktowałem wspólnotę jako problem „społeczny”, problem relacji między nami, co więcej, moja idea była zabarwiona moralizmem (troską o budowanie dobrych i właściwych relacji między nami). Przy tym nawet nie spostrzegłem, jak odrzuciłem nowość Wydarzenia Chrystusa. Normalnie, nie teoretycznie, lecz w działaniu, nasze zatroskanie skupia się przede wszystkim na tym, ile potrafimy przyjąć inicjatywy wspólnoty, na ile jesteśmy dyspozycyjni, aby w nich uczestniczyć (tak, jakby te pozytywne relacje wystarczyły do bycia Obecnością!), na ile jesteśmy dobrzy w podejmowanych przedsięwzięciach, lub w towarzyszeniu sobie. Wszystko to słuszne, ale samo nie da radości, i z biegiem czasu przestaje interesować. Kiedy wczoraj wieczorem mówiłeś, że wspólnota to więź z Chrystusem, coś, co nie jest realizowane przez nas, ale co jesteśmy wezwani odkryć, co On sprawia między nami, jakby otworzyły mi się oczy. Byłem ślepy i nagle przejrzałem. Osoby bardzo licznie zebrane na Szkole Wspólnoty (wielu na stojąco, wszyscy nieco zmęczeni i ściśnięci) z całą pewnością były tam nie tylko dlatego, że ty byłeś, ale ponieważ szukały Chrystusa, nawet nie wiedząc o tym. Chrystus, rzeczywiście obecny, sprawił, że wydarzył się znowu, w sposób tak imponujący, cud komunii! Tłum ludzi pełen oczekiwania i ja, na początku smutny, po pierwszych wystąpieniach nieco zaciekawiony, apotem, jak nowo narodzony przez rozpoznanie Jego obecności, dzięki twoim ukazującym tę obecność słowom. Poprosiłeś nas, o zatrzymanie się nad tematem początku i uświadomienie sobie, że to On nas łączy, „aby nas wprowadzić w życie, które jest głębią wszystkich rzeczy”, że „wspólnota to Jego życie, które jest głębią wszystkich rzeczy”, że „wspólnota to Jego życie, które On chce nam przekazać”. Jeżeli ktoś odkryje to życie, ono napełnia wszystko i pozwala doświadczyć pełnej satysfakcji. Kiedy to mówiłeś byłem bardzo poruszony: zdumiony i radosny. Zacząłem rozumieć, że Chrystus pragnie abym spostrzegł, iż On, od zawsze, chce w tajemniczy sposób obdarować mnie nadmiarem życia, które bierze początek w więzi z Nim i prosi mnie jedynie o rozpoznanie tego! Potem powiedziałeś, że zawsze, wszystko uważamy za zwyczajne, i w ten sposób nie zdajemy sobie sprawy, Kto staje się obecny, kiedy jesteśmy razem i nie rozpoznajemy obecności Tego, który chce abyśmy byli tutaj. Niespodziewanie jak gdyby otworzyły mi się oczy. Zdałem sobie sprawę, że to Ktoś Inny czyni ten gest: choć nieświadomi tego, byliśmy tam, gdyż On nas wszystkich wezwał, byliśmy tam gdyż w sercach nosimy wielką potrzebę Jego obecności. To Jego obecność sprawiała, że odczuwałem w sercu radość słuchając jak o Nim mówiłeś! Wróciłem do domu przepełniony radością z powodu tego doświadczenia i myślałem jakiego rodzaju nowość weszła w moje życie: Tajemnica, która czyni wszystkie rzeczy, Ten którego – świadomie czy nie – pragnie moje serce i który jest towarzyszem drogi i chce, abym to zauważył i uznał! Jakże jest prawdziwe stwierdzenie, że kiedy człowiek staje się świadkiem tej nowości widać ją nawet w jego oczach. Następnego dnia rano nie mogłem się doczekać, kiedy obudzi się moja żona, aby jej opowiedzieć, co mówiłeś i z jakim wzruszeniem zdałem sobie sprawę z tej, tak odpowiedniej dla oczekiwań mojego serca Obecności, która przyniosła odpowiedzi na pytania, jakie właśnie sobie stawiałem. Odpowiadała jednak w sposób nieoczekiwany, ukazując się w moim życiu. Nie przyniosłem do domu jakiegoś wykładu do powtarzania, ani instrukcji działania, ale skarb rozpoznania Jego obecności i zrozumiałem, że teraz każdy dzień może być czymś nowym, każda okoliczność może być okazją do zauważenia Go we wszystkim, co robimy. Zauważyłem, że w twarzy mojej żony odmalowane jest zdumienie i dyskretna radość, nowość, można powiedzieć, która pojawiła się w naszej relacji. Dzięki temu światłu w naszych oczach cały dzień był Wydarzeniem. O środowej Szkole Wspólnoty opowiadałem wielu przyjaciołom, zarówno telefonicznie, jak i w pracy (nigdy dotąd, albo prawie nigdy, nie zdarzyło mi się rozmawiać w gronie przyjaciół o Szkole Wspólnoty z poprzedniego dnia. Co najwyżej padało pytanie: „Jak było?”, a ktoś odpowiadał: „Dobrze”, natomiast trudno przychodzi nam mówić o tym, że dzięki niej wydarzyło się coś nowego). Chcę Ci jeszcze powiedzieć o tym, jak doświadczyłem prawdziwości słów, które mówiłeś na rekolekcjach odnośnie faktu, że bycie w sposób bierny nie wystarczy, aby doświadczyć nowości Jego obecności. Dzięki pomocy grupy przyjaciół starałem się być wierny pracy proponowanej przez Szkołę Wspólnoty – w sposób jakiego uczy nas Ruch przy pewnych wielkich okazjach – a także lekturze Śladów i modlitwie. Zauważyłem  jak „odległa” jest mi modlitwa! Próbowałem na serio wziąć to, co powiedziałeś w czasie rekolekcji. Mówiłeś, że w Jezusie bliskość i dialog z Tym, który nas w każdym momencie stwarza nie tylko zostają rozjaśnione, ale stają się historycznym towarzystwem, że potrzebujemy modlitwy jako ćwiczenia koniecznego dla podtrzymania świadomości zależności od Tajemnicy. Poprosiłem wówczas przyjaciół, abyśmy pomagali sobie w wierności modlitwie tak, aby podejmować ją z pragnieniem uczenia się tego rozpoznawania. Zaczęliśmy uczestniczyć w Różańcu, odmawianym w soboty w naszym kościele, a potem w codziennej porannej mszy. Jestem pewny, że to bardzo się przyczynia do pogłębiania naszej świadomości bliskości Tajemnicy, jej rozpoznawania i uznania. Jestem wdzięczny za to, że pomagając nam to dostrzegać jesteś niezastąpionym wsparciem w życiowej wędrówce. Pozdrawiam Cię serdecznie również od całej mojej rodziny.

Antonio

 

Pełna pewności nadzieja

Do pierwszej klasy wiary zacząłem uczęszczać 36 lat temu, mając 55 lat. Wówczas zacząłem również żyć wiarą, powiedziałbym z „upodobaniem”. Wydarzyło się to rankiem, o godz. 5.30 na plaży Mirmare, w czasie Mszy dla młodzieży z GS, którą pomagałem przygotować. Znalazłem się tam zaproszony przez mojego syna Marcella. Jest to data, która pozostała na zawsze jak „znamię” w moim sercu. Zaczynałem dość wolno, ale Chrystus pomagał mi angażować się w podarowaną znajomość z coraz większym smakiem i świadomością. Teraz zaczynam rozumieć, że tym nowym „smakiem” mogę cieszyć się także pośród trudności, bólów i sprzeczności mojego codziennego życia i wszystko mogę przeżywać nie tracąc go. Tak jest nawet pośród całej mojej skrajnej nędzy, która już nie wywołuje lęku, ponieważ czuję się podtrzymywany i prowadzony przez bezcenne towarzystwo, które Pan pozwolił mi spotkać. Słowo nadzieja wolę teraz zastępować słowem „pewność”, gdyż pozwala mi ono doświadczać zadatku czułości Chrystusa i pomaga „uczyć się” życia, jako drogi mojego szczęśliwego przeznaczenia. Dziękuję wam wszystkim, wobec których wyrażam wdzięczność i przywiązanie. Dziękuję zwłaszcza temu, którego Pan dał nam jako przewodnika. Teraz mam prawie 91 lat, ale „czuję”, że moje serce ma zaledwie 30. Jakże prawdziwym jest stwierdzenie, że Chrystus nie przyszedł aby nam oszczędzić dramatu więzi z rzeczywistością, ale by umożliwić tę więź i „stać się” towarzyszem wędrówki w stronę życia.

Giancarlo, Rimini


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją