Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2007 > listopad / grudzień

Ślady, numer 6 / 2007 (listopad / grudzień)

Kultura. Książki. Powieść Cormaca McCarthy`ego

Na tej Drodze spotyka się tajemnicę

Ojciec, syn i zniszczony całkowicie świat. Pomimo to opowiadanie wielkiego pisarza przełenione jest pewnością i niesie pozytywne przesłanie.

Davide Perillo


Być może znacie już tę historię, gdyż książka w Ameryce otrzymała nagrodę Pulitzer`a, przez wiele tygodni była bestsellerem New York Times`a, przyjęto ją do Klubu Książki Oprah Winfrey i została wyróżniona najstarszą angielską nagrodą w dziedzinie fikcji – The Tait Black Memorial Proze. Obecnie trwają przygotowania do ekranizacji powieści. W jednej z głównych ról ma wystąpić Viggo Mortensena. (Wydanie w języku polskim zapowiedziano namarzec 2008 r. – przyp. tłum.) Jest bardzo zwięzła, toteż łatwo można ją streścić. Ukazuje mężczyznę i dziecko – jego syna, oraz ich długą wędrówkę na południe w stronę oceanu. Idą, aby przeżyć pozostającą w domyśle katastrofę, która zniszczyła Ziemię. Dookoła jedynie popiół, chłód i gruzy. Nie ma słońca, ani żadnego śladu życia, gdzieniegdzie tylko jakiś niedobitek, próbujący za wszelką cenę przeżyć. Ojciec jest chory i wie, że pozostało mu już niewiele życia, całkowicie oddaje się synowi, jedynemu dobru, którego strzeże w czasie podróży nadziei. Ma prawie pusty wózek i pistolet z dwoma nabojami.

 

„Co z nim będzie?”

Tak przedstawiona Droga CormacaMcCarthy (Wydawnictwo Literackie, 270 stron), sprawia wrażenie opowiadania pełnego totalnej, odbierającej oddech rozpaczy. Jest jednak dokładnie przeciwnie. Powieść czyta się rzeczywiście z zapartym tchem, nie można się oderwać od tekstu, i to nie tylko dlatego, że są tam sceny okrutne i mocne jak zdarza się w przypadku niektórych arcydzieł. Jest jeszcze inny powód. Jeżeli macie syna, to z pewnością zdarzy się wam, że w pewnym momencie poczujecie potrzebę, aby przerwać czytanie, zamknąć książkę i pójść do jego pokoju, przytulić go i pogłaskać. Nam się to zdarzyło. Spał. Przypomniały nam się wówczas słowa, jakie ksiądz Giussani powiedział do Enzo Piccininiego: „Zatrzymaj się, cofnij o krok i zapytaj: co z nim będzie?”.

Przenikliwe pytania o przeznaczenie, właśnie to wydobywa z twojego wnętrza Droga. W gruncie rzeczy chodzi o pewnego rodzaju zranienie. Nie jest to lektura „religijna”, ani też usilne poszukiwanie rzeczy, których nie ma. Już od dawna nie natknąłem się na książkę tak mocną, gdzie jednocześnie wszystko byłoby skoncentrowane na ujęciu samej istoty rzeczy, dosłownie wszystko. Począwszy od pięknego, momentami poetyckiego języka, w którym nie znajdujemy żadnego niepotrzebnego odcienia, zarówno wśród słów jak i w interpunkcji, poprzez występujące osoby, pozostawione nawet bez imion („mężczyznę i dziecko można przełożyć na każdego Mężczyznę i Dziecko”, czytamy – i słusznie – na okładce książki), aż do samego serca przedstawianych wydarzeń, którym jest potwierdzenie życia i tajemnicy. W scenerii całkowitego zniszczenia wyłania się ostateczna pozytywność, która staje się drogą. Wyłania się wewnątrz tej scenerii nie pomimo niej.

Przeważającą część książki stanowią dialogi. Również one są bardzo zwięzłe. Jeden z nich, mniej więcej w połowie historii, ukazuje sens wszystkiego:

Poradzimy sobie, prawda tatusiu?

Tak, poradzimy sobie.

I nie stanie się nam nic złego.

Dokładnie.

Ponieważ my niesiemy ogień.

Tak, ponieważ my niesiemy ogień.

Ogień, ale nie ogień krzesiwa, który oczywiście też służy przetrwaniu, w dosłownym znaczeniu. Chodzi jednak o ogień, który „znajduje się w twoim wnętrzu. Od zawsze. Ja go widzę”, ogień, którym jest pragnienie, serce. Wymogi i oczywistości. Wszystkie wymogi i oczywistości. W powieści spotykamy wyraźne ślady piękna, prawdy i sprawiedliwości. Dobra. Uosobieniem tego wszystkiego jest dziecko. To ono przekonuje ojca, aby podzielili się tym co mają ze spotkanym na drodze starcem (szaleństwo, przecież oni również umierają z głodu). Syn sprawia, że zawracają, aby oddać ubrania zdesperowanemu, który przy nadarzającej się okazji chciał ich okraść i zabić („zły”, jak nazywa takich ludzi ojciec). Dziecko, w tak oszpeconym świecie, w jakimś zakątku, gdzie zatrzymują się na odpoczynek, stwierdza: „to jest ładne miejsce, tatusiu”, zdumiewa i zaskakuje. Patrząc na nie, na „te jasne, poplątane włosy, jak złoty kielich, nadający się dla ugoszczenia boga”, w tej tak brzydkiej rzeczywistości, mężczyzna zaczyna być zaskakiwany niemożliwym do wyjaśnienia pięknem.

Głównie dzięki dziecku mężczyzna zaczyna liczyć się z pytaniem o znaczenie i sens, którego nie da się wykorzenić nawet w tak bardzo zniszczonym przez zło świecie. A Bóg. Są chwile, kiedy zwraca się do Niego prawie bluźnierczo („Jesteś? Wcześniej czy później zdołam Cię zobaczyć? Czy masz szyję, aby można było Cię udusić? Czy Ty masz duszę?”). Innym razem prosi o „serce z kamienia”, aby oprzeć się rozpaczy, która nieustannie zagraża (dwie kule ma nie tylko dla obrony, ale również aby zabić siebie i dziecko, jeżeli nie da się uciec przed „złymi”). Przede wszystkim jednak ma pewność, że Bóg do niego przemówił: „Wiedział jedynie, że dziecko jest jego zabezpieczeniem. Mówił, jeżeli ono nie jest słowem Boga, w takim razie Bóg nigdy nie przemówił”. Bóg do niego przemówił, a raczej przemawia. Postawił przed nim – i stawia, teraz – zadanie: ochranianie syna. Nie ma niczego, co byłoby mniej ideologiczne, niczego, co byłoby bardziej cielesne. Całe życie zostaje ofiarowane jednemu, najkonkretniejszemu celowi: „Wszystkie rzeczy pełne wdzięku i piękna, które niesiemy w sercu, mają wspólne źródło w bólu. Rodzą się ze współczucia i prochów umarłych. Tak jest, szepnął do śpiącego dziecka. Ja mam ciebie”.

Czy jest to interpretacja za bardzo przeniknięta duchem CL? Przekonajcie się sami. Wystarczy przeczytać i osądzać, aby móc powiedzieć, czy faktycznie z książki McCarthy`ego wypływa pewna oczywistość. Nawet w świecie, w którym nie ma już nic więcej, albo jeszcze gorzej, który wzbudza strach, stał się zagrożeniem i ryzykiem, którego trzeba unikać, człowiek odkrywa siebie – i pozostaje sobą, nie straci swojego człowieczeństwa – tylko pozostając w relacji. Jak ojciec i syn, z tym, co niosą w sobie, co jest ostatecznie pozytywne, z dobrą tajemnicą. Staje się to widoczne do tego stopnia, że w ostatnim dialogu, kiedy rozmawiają o drugim dziecku, które dostrzegli w drodze kilka dni wcześniej, padają słowa: „Znajdzie je dobro. Zawsze tak było. I nadal będzie”. Jest to przesłanie dla syna, bardzo jasne: ty nie umrzesz. Są inni „dobrzy”, których można spotkać.

Nie spodziewajcie się radosnego jak z Hollywood zakończenia, ale nadziei tak. Nadziei mocnej i pewnej. Pozwalającej człowiekowi na głęboki oddech również wśród łez. Oddech, który wciąż mieszka w świecie, gdzie „każda rzecz jest starsza od człowieka i drży  tajemnicą”.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją