Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2007 > listopad / grudzień

Ślady, numer 6 / 2007 (listopad / grudzień)

Pierwszy plan. Przykłady dla wszystkich. Przyjaciele Bottiniego

Patrzeć na kogoś, kto patrzy

Prawie stu młodych ludzi raz w miesiącu spotyka się na kolacji, aby pomagać sobie podejmować rzeczywistość. Jest ktoś, kto stal się dla nich punktem odniesienia. Trzeba brać pod uwagę piękno, które możemy odkryć wszędzie.

Davide Perillo


Scena pierwsza: Sant Moritz, lato ubiegłego roku. Łąki, zieleń, krajobraz typowy dla pocztówki ze Szwajcarii. Wśród zajętych wieczornym spacerowaniem turystów nagle ukazuje się dwieście radosnych twarzy. Sprzedają Ślady, zapraszają do udziału w festynie, pojawiają się grupki młodzieży. Motorem tego wszystkiego jest szczupły mężczyzna w dżinsowej kurtce, który nie wycofuje się z podejmowanych gestów, nawet kiedy trzeba zaprosić na wieczorne spotkanie burmistrza. Scena druga: pokoik w centrum Mediolanu, przy stole dwadzieścia osób. Są to pracownicy banku, zebrani na Szkole Wspólnoty. Wśród nich ta sama dżinsowa kurtka. Scena trzecia: długa wąska sala domu parafialnego na peryferiach miasta. Na stołach nakryto do kolacji na około sto osób. Również tu widać młode, pogodne twarze, ale i wózki dziecięce. Wystarczy skierować wzrok śladem ich spojrzeń, aby zrozumieć, że punktem odniesienia jest znowu on, mężczyzna w znanej kurtce, czyli Claudio Bottini. 54 lata, żonaty, troje dzieci, pracownik banku. Czytając takie curriculum wyobrażamy sobie zwyczajnego, spokojnego mężczyznę. Nic bardziej mylącego, a przekonujemy się o tym poznając jak wygląda jego dzień. Określenie „żywy człowiek” to w tym przypadku stanowczo za mało, mamy przed sobą coś w rodzaju nieustannego trzęsienia ziemi.

Idąc ulicą rozdaje jakieś ulotki lub back office swojego biura; następnie spotykamy go na mszy i zaraz potem na zebraniu związkowym. Zajmuje miejsce na podium, naprzeciw dziesiątek osób, ale pojawia się również twarzą w twarz z człowiekiem, który przyszedł jako ostatni, i zostaje przyjęty w sposób wyjątkowy, przez spojrzenie w oczy i szczery uścisk. Możecie go nazwać jak chcecie, ale ktoś, kto w taki sposób angażuje się w rzeczywistość nie tworzy dzieła, ale sam jest dziełem – oczywiście dziełem osobliwym. Dziełem bez instytucji, struktur, fund raising. Dziełem „pewnego «ja», intensywnie przeżywającego rzeczywistość”, aby użyć określenia księdza Giussaniego, określenia, które często przywołuje ostatnio Julian Carrón, ukazując konieczność pójścia w głąb doświadczenia.

 

Obawa przed dorosłością

Chcecie jakiś przykład? Spróbujmy wrócić do Redecesio, mieszczącego się w północno-wschodniej części Mediolanu i znaleźć się za stołami wspomnianej wcześniej, co miesięcznej kolacji. Jest to wyraz przyjaźni, jaka zrodziła się kilka lat temu w bardzo prosty sposób. Na początku byli dwaj chłopcy, którzy spotkali „Bota” i odkryli, że w tym, co robi jest coś wyjątkowego. Po każdym kolejnym spotkaniu towarzystwo się powiększa, „zatacza coraz większe kręgi” – jak wyjaśnia Bottini. „Najpierw spotykaliśmy się, aby czytać Czy można tak żyć? Potem zrodziły się pytania o metodę i pewną stabilność podjętej pracy”. Ktoś przyprowadził drugiego, następnego i jeszcze następnego... W ten sposób rozkwitło miejsce wypełnione przez różne osobowości, od nastolatków, wyrastających właśnie z GS, po prawie trzydziestoletnich młodych małżonków.

Opowiadają o sobie. Rozmawiają o pracy, dzieciach, problemach. „Współdzielą życie – mówi Bottoni – a ja z nimi”. Można tu posłuchać kogoś takiego, jak 27-letniego Emanuele, który szczerze mówi o swojej „obawie przed byciem dorosłym”. Można posłuchać opowieści o tym jak projekty zderzają się z ograniczeniami: „Chciałem być fotografem, a znalazłem się za kierownicą ciężarówki mojego wuja, który zajmował się złomowaniem. Byłem rozczarowany. Taka sytuacja kończy się zwykle utratą poczucia własnej wartości i brakiem szacunku dla siebie. Wszystko to udało mi się przetrwać dlatego, że byłem tutaj, wewnątrz tego towarzystwa, jakby wzięty w ramiona, przyjęty bez żadnych dyskusji. Wiedziałem zawsze, że mam tu przyjaciół i że zawsze również na mnie czeka kolacja. Dzięki takiemu miejscu nigdy nie tracisz pewności, że nawet jeżeli popełnisz błąd, możesz zacząć na nowo”. We wspólnocie z Redecesio spotykamy również Borę, która opowiada jak doświadczyła, że jest przyjęta taką, jaka jest. „Nie proszono mnie abym coś zmieniła, abym odrzuciła swoje zamiłowania, gust... Nic. Muszę przyznać, że lubię gotować i to ja przygotowuję tę kolację. Gotuję za każdym razem dla 70-80 osób. Ale nauczyłam się robić to w inny sposób”. Silvio, 28-letni matematyk, mówi, że jest to miejsce, które nie ogranicza osoby, nie zamyka w sobie”. Claudio, dziewiętnastolatek, powiedział, że na pierwszej Szkole Wspólnoty znalazł się wobec czegoś niespodziewanego. „Bottini przywitał mnie uściskiem, jakbyśmy się znali od zawsze”. Mniej więcej takie same są słowa Sary („ten uścisk również mnie zbił z tropu, poczułam się zaakceptowana”), Tani („spotkałam ludzi, którzy wiedzą o co pytać, kiedy masz jakieś problemy”), Mattiego („nie jest tak, że bycie tutaj załatwi twoje sprawy, ale czujesz się akceptowany, chciany”), i Marka, 27-letniego barmana, który oczekuje narodzin drugiego dziecka („gdybym nie znalazł się tutaj, nigdy bym się nie ożenił. To miejsce robi wrażenie jego istotą nie jest jednak to, że będąc tutaj postępujesz zawsze słusznie, ale fakt, że zostajesz pochwycony, aby przejść razem kawałek drogi”), Jacopo spotkał Bottiniego i jego chłopców wiele lat temu, podczas pierwszomajowego festynu. „Zdumiewało mnie jak oni byli razem. I czułem, że jestem w to coraz bardziej wciągany. Bardzo trafia do mnie idea, że jest ktoś inny, kto szuka człowieka i zawsze w życiu mu towarzyszy, nawet bardziej niż by się tego spodziewał. Jednocześnie nie zastępuje go i pozostawia mu cały smak jego życia”. Przykłady? „Czasami zdarza się, że Bot rzuci ku tobie pytanie: „A jak się ma ten twój przyjaciel? Nie wiesz? Dlaczego?”. Krótko mówiąc, coś ci sugeruje, a robi tak, ponieważ zależy mu na tobie. Potem jednak ty sam ową sugestię podejmujesz, albo nie”.

„Widzisz? Nie boją się. Nie unikają więzi. To znaczy, że czują się razem jak u siebie w domu”. rzeczywiście, w porządku, ale dlaczego jest to również twój dom? Chcę powiedzieć, co ma wspólnego pracownik banku z wychowywaniem młodzieży? „Jeżeli nie pociągamy ludzi w górę, nie „podnosimy” ich, możemy wszystko stracić w organizowaniu. Nie chodzi mi o to, aby człowiek stał się na siłę kimś z CL, interesuje mnie, aby był sobą, aby był do końca, aż do głębi sobą. Ja również trwam, nie dzięki formułom, ale dzięki więziom. Oni prowokują moją wolność, a ja ich. Jak w przypadku dziewczyny, która kiedyś, podczas jednego wieczoru zapytała: «Chcę zamieszkać z chłopakiem, co o tym myślisz?» Powiedziałem jej: «To pięknie, że chcesz zamieszkać w domu ze swoim ukochanym. Czy jednak można budować coś niszcząc to? Pomyśl, a potem jeszcze raz o tym porozmawiamy»”. To jest właśnie ten serdeczny uścisk –jak ktoś powiedział wcześniej – bez moralizowania. „Myślała nad tym, a tydzień później rozmawialiśmy. Powiedziała mi: « Masz rację Bot. Lepiej poczekać».

 

„Jaki ty masz zapał”

Z pewnością teraz zrozumiemy jak doszło do tego, że w sali w Redecesio wzięły początek liczne gesty charytatywne (wśród nich szczególnym jest oratorium, bardzo przypominające inicjatywę podjętą w Bassa), punkty wzajemnej pomocy (godna uwagi idea grupki przedsiębiorców „Dunder 30”) i grupki Bractwa. W praktyce chodzi o bardzo intensywne przeżywanie własnego życia. „Punktem przylgnięcia do rzeczywistości jest zawsze własna świadomość siebie – mówi Bottini – jest to spojrzenie, jakie ktoś przyjął i przyjmuje. Spojrzenie, które wychowuje”.

Takie spojrzenie Bot znał od dziecka. Było to spojrzenie jego matki Luigii, „która również dziś ma zawsze w ręce różaniec”, oraz ojca Eminia, robotnika i socjalisty. Ojciec w niedzielę o piątej trzydzieści uczestniczył we mszy, a potem szedł do Pirellego, aby „zaokrąglić” nieco pensję. „W ten sposób zarabiał na opłacanie moich studiów – mówi Bottini – wzrastałem w tradycji katolickiej i lombardzkiej. Tradycja ta przypominała rzekę, która jednak z czasem stała się strumyczkiem, a potem kałużą. W pewnym momencie wszystko to było dla mnie za ciasne”.

Głębszy oddech przyniosło pewne spotkanie w oratorium Santa Maria al Naviglio. „Zwróciłem uwagę na tamtych ludzi, ponieważ naprawdę byli razem”- wspomina. Następnym razem okazało się zaproszenie na „Trzy dni” w Varigotti (spotkanie młodzieży szkolnej organizowane przez ks. Giussaniego na początku roku szkolnego – przyp. tłum.), gdzie został zaangażowany w pracę sekretariatu („słuchałem księdza Giussaniego pozostając z tyłu kościoła, rozumiałem niewiele, ale wychodząc miałem jedną jasną myśl: to jest naprawdę człowiek”). W czasie rekolekcji w 1974 r. spotkał się bezpośrednio z księdzem Giussanim. „Było to dosłownie zderzenie. Wszedłem na podwyższenie, obok niego, aby przeczytać ogłoszenia. Skończyłem, i poczułem straszne uderzenie w plecy: „Jaki ty masz zapał!”. Wziął mnie pod ramię i poszliśmy w stronę hotelu”. Jako chłopiec wiele razy przeżywał podobną scenę: brał go pod ramię ojciec i szli razem do spowiedzi. „W pewnym sensie mój ojciec przypominał księdza Giussaniego. To znaczy powtarzał mi często: pamiętaj, że życie nie jest tym, czego ty chcesz. Ksiądz Giussani był nieustannym przypomnieniem prawdy o zależności. Głębia jest oczywiście różna, ale chodzi ostatecznie o to samo, czyż nie?”.

Tak, chodzi o to samo. To samo spojrzenie. Spojrzenie ojca. „Przed ślubem, Dora i ja byliśmy niepewni gdzie zamieszkać. Chcieliśmy porozmawiać z księdzem Giussanim. Zepsuł się akurat autobus i dojechaliśmy półtorej godziny później. Zadzwoniłem. On otworzył i uścisnął mnie. Było to tak poruszające, że do dziś mam tę chwilę w pamięci. Podobną sytuację przeżyłem dopiero wiele lat później, kiedy podczas Jubileuszu świata pracy zdarzyło mi się witać Jana Pawła II. Po tym spotkaniu dosłownie płakałem. Ten człowiek patrząc na ciebie patrzył na Chrystusa i patrząc na Chrystusa patrzył na ciebie. Widzisz, chrześcijaństwo to nie tylko kontruderzenie, zdumienie, ale także uścisk. To ktoś, kto cię objął w uścisku i już nie wypuści. Najbardziej interesuje mnie w życiu właśnie to, aby świat poznał piękno Chrystusa, a jedyną rzeczą jaką można zrobić, aby tak było jest potwierdzenie: przyjdź i zobacz również «ty»”.

 

Szukając źródła

Istotne jest to, że dla Bottiniego owymi „ty” są w praktyce wszyscy, których spotyka. Nie wyłączając nikogo. Weźmy na przykład Claudia, jego kolegę ze Straży Robotniczej, który widząc jak się przeżegnał przy stole zapytał: „Przepraszam, ale jaki to ma związek z makaronem?”. I wyobraźcie sobie, że tym pytaniem rozpoczęła się jego droga do klasztoru, gdyż został zakonnikiem. Inne zdarzenie związane jest z Domenico, jednym z kierowników działu kadr, który zaciekawiony plakatem CL zaczął czytać jedną z książek księdza Giussaniego. Wobec pierwszej swojej obiekcji („nic z tego nie rozumiem”) usłyszał odpowiedź: „Ja również, więc przeczytajmy to razem”. „Zaczęliśmy Szkołę Wspólnoty. Po jakimś czasie zapytał mnie: «Dlaczego nie zaproponujesz mi spotkania z księdzem Giussanim? Chciałbym poznać źródło tej rzeczy». Miał rację, znacząca jest relacja, która bierze początek ze źródła”.

Źródło. Szukali go również dwaj przyjaciele „Bota” ateiści, choć zobaczyli jedynie duchowe dzieci księdza Giussaniego – a mianowicie tłum zgromadzony na pogrzebie w mediolańskiej Katedrze. Zapytali kim był ten człowiek i zostali głęboko poruszeni, gdyż natknęli się na tę samą dynamikę, czyli bezpośrednie zaproszenie. Taka sytuacja sprawiła, że Silvio, jeden z nich, postanowił odkryć karty: „Claudio, jeżeli Twoja propozycja dotyczy wydarzenia takiego, jakie widziałem w Katedrze i wolności, jaką widzę w tobie, to jest to coś dla mnie”. Alice, kierowniczka biura, na początku „ścierała” się z Bottinim, ale kiedy zobaczyła plakat nie mogła nie powiedzieć: „Nareszcie coś ładnego w tym miejscu”, i od tej chwili rozwija się dobra relacja. Taka jest prawda.

„Kto sprawia, że to robię? Miłość, którą otrzymuję. Miłość Chrystusa do mnie. Miłość, aż do osobistej tęsknoty. Wszystko rozgrywa się właśnie w tym wymiarze. Może wcześniej miałbym zuchwałość, aby powiedzieć: to ja, zależy to ode mnie. Teraz jest jednak jasne, że to Ktoś Inny. To tajemnica działa. Tu muszę podziękować mojej żonie. Pierwszą rzeczą, którą robie kiedy rano wstaje, jest założenie szlafroka i pójście do kuchni, aby odmówić Anioł Pański. To ciekawe. Po trzydziestu latach małżeństwa Dora nieustannie mnie zaskakuje, nieustannie odkrywam w niej coś nowego. To rzecz niesamowita”. Jednakże również to zależy od wychowania, i od spojrzenia. „Sposobu bycia z żoną nauczyłem się patrząc jak przeżywali swoje małżeństwa moi przyjaciele. Tak samo wiele się uczę od moich przyjaciół z Memores. Patrzyłem na nich, modlących się na kolanach i mówiłem sobie: oto skąd czerpią energię. I tak, stopniowo również ja zacząłem wstawać wcześniej, podejmować milczenie, przychodzić do kościoła tak, aby zanim rozpocznie się msza przez pół godziny trwać przed Najświętszym Sakramentem. Nie trzeba mówić dlaczego”.

Kończy się spotkanie i wieczór. Ogłoszenia, pozdrowienia. Przed pożegnaniem „Bot” opowiada jeszcze jeden fakt. Dwa miesiące temu na kolacji w tym oratorium, razem z Borą, Marco, Jacopo i Lelą był również ksiądz Carrón. Patrzył jak żyją, słuchał ich opowiadań. „Powiedział nam również dwie podstawowe rzeczy: «Bądźcie uważni na to wasze doświadczenie i nie zmieniajcie metody, ponieważ Tajemnica przechodzi przez proste inspiracje»”. Proste tak, jak patrzenie na kogoś, kto patrzy.

 

 


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją