Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2007 > listopad / grudzień

Ślady, numer 6 / 2007 (listopad / grudzień)

Strona pierwsza

U źródeł darmowości

Notatki z wystąpienia Juliana Carróna podczas Zgromadzenia ogólnego Towarzystwa Dzieł (CDO). Mediolan, 18 listopada 2007 r.

Juilàn Carròn


Dziękuję wam za zaproszenie do udziału w tym dorocznym spotkaniu CDO (Comagnia delle Opere – przyp. tłum.). Cieszę się, ze jestem tu razem z wami, gdyż jako chrześcijanin nie mogę nie patrzeć z sympatią na wasze działania. W aktualnym kontekście historycznym nie uchylacie się od ryzyka wolności, starając się rozszerzać stowarzyszenie ludzi, którzy pragną przyczynić się do pomnażania dobrobytu i tworzenia miejsc pracy oraz odpowiedzieć na inne zauważane potrzeby poprzez dzieła charytatywne i kulturalne.

 

1. Kontekst historyczny

Żyjemy w pewnej panoramie społecznej, która staje się coraz bardziej szara, przywodząc na myśl „wielką homologację” przepowiadaną przez Pasoliniego. Najbardziej dotyka to młodzieży, która jest jakby symbolem przezywanych trudności oraz najwyraźniejszym pytaniem o naszą odpowiedzialność dorosłych.

„W 1968 roku młodzi byli ucieleśnieniem nadziei, przyszłości, wolności i utopii. Współczesna młodzież jawi mi się często jako awangarda lęku i niepokoju w obliczu przyszłości. Moim zdaniem jest ona ofiarą pewnego rodzaju «syndromu Piotrusia Pana»”. Napisał filozof francuski Luc Ferry. Dalej zauważa on: „Są dziećmi, nastolatkami, zrzekającymi się dorastania (...). Lęk i niepokój są związane z pewnego rodzaju brakiem odpowiedzialności i robieniem z siebie ofiary. Wszystkiego oczekują od państwa i polityki (...). Wchodząc w dorosłe życie boją się pozostać bez wsparcia ze strony państwa”[1].

Powtórzył to w ostatnich tygodniach Umberto Galimberti, który w swojej książce napisał: „Młodzi, nawet jeśli nie zawsze zdają sobie z tego sprawę, czują się źle. ma to związek nie tylko z normalnymi kryzysami, jakie dotykają wiek młodzieńczy, ale również z faktem, że między nich wdziera się pewien budzący niepokój gość, nihilizm, który przenika ich uczucia, miesza myśli, usuwa perspektywy i horyzonty, osłabia duszę, wysusza ich zamiłowania, pozbawiając je życia”[2].

Jak twierdził kilka lat temu pisarz Pietro Citati, młodzi: „wolą pozostać pasywni (...), żyją jakimś tajemniczym snem”[3].

Dawanie przykładu jest tysiąckroć ważniejsze od wypowiadanych słów. Niedawno słyszałem, że w pewnej rodzinie w trakcie obiadu rozmawiano o sytuacji na rynku pracy i trudnościach, jakie wiele osób ma ze znalezieniem zatrudnienia. Wobec komentarza ojca na temat, jak niekorzystne i upokarzająca dla dorosłego człowieka jest zależność od zasiłku dla bezrobotnych, jego syn, student pierwszego roku uniwersytetu, siedząc na sofie odpowiedział: „Ja chętnie wziąłbym zasiłek dla bezrobotnych”.

 

2. Towarzystwo Dzieł: narzucenie pewnego faktu

Towarzystwo Dzieł (CDO) trzeba rozważać w takim właśnie kontekście antropologicznym i kulturowym, ujawniającym osłabienie typowego dla człowieka protagonizmu. Patrząc z tej perspektywy, pierwszą zdumiewającą rzeczą jest sam fakt, że taka rzeczywistość w ogóle istnieje, gdyż są to osoby, które  nie dały się pokonać owemu tajemniczemu uśpieniu, które mają energię i odwagę bycia razem, aby się wspierać, osoby podejmujące ekonomiczne i społeczne próby odpowiadania na potrzeby własne i tych, z którymi żyją.

W myśl hasła, określającego waszą historię, można wskazać dwie charakterystyczne cechy fenomenu Towarzystwa Dzieł, a mianowicie dążenie do ideału i konkretną przyjaźń.

W tym zakresie okazaliście się pionierami: ponad dwadzieścia lat temu podjęliście pewną potrzebę, co obecnie wszyscy uznają za konieczne dla odnowy społecznej.

„Z wielką siłą objawia się zarówno w Europie, jak i w Stanach Zjednoczonych – napisał ostatnio Aldo Schiavone – pewne nowe i nieprzewidziane pragnienei więzi społecznych, potrzeba pewnego ludzkiego świata, jeżeli mogę się tak wyrazić, w którym relacje byłby gęstsze i bardziej zaciśnięte (...). jest to w gruncie rzeczy poszukiwanie (...) jakiejś nowej formy społecznego wspierania wzrostu każdej jednostki (...), formy, która umożliwiłaby technice wejście w relację z życiem (...), tworząc bezpośrednio niezależność (...) od rynku, jednakże unikając zarazem osłabienia tego ostatniego”. „We właściwy sposób i natychmiast uchwycił to Kościół, gotowy, aby znaleźć się w tym, bardzo bliskim mu horyzoncie”[4].

Towarzystwo Dzieł jest swoistą dokumentacją faktu, że nie jesteśmy skazani na bezradne przyglądanie się, jak wszystko – pragnienia, nadzieje, próby działania i budowania czegoś – rozpada się w naszych dłoniach. Jego istnienie ukazuje, że możliwość zaczynania na nowo jest realna, także w sytuacji zniszczenia człowieczeństwa, w jakiej przychodzi nam żyć. Jest bowiem coś, co trwa nawet w najbardziej niesprzyjających okolicznościach.

Aby jednak dogłębnie zrozumieć wasze poczynania, trzeba powrócić do ich początku.

 

3. Przyjrzeć się początkowi

Jak zrodziła się wasza inicjatywa w dziedzinie przedsiębiorczości i jako stowarzyszenie? Ks. Giussani wyraźnie łączył jej początek z wystąpieniem na Zgromadzeniu Krajowym Towarzystwa Dzieł w 1989 roku: „Towarzystwo Dzieł (...) nie rodzi jako projekt socjalny czy wyobrażenie o jakimś budowaniu, ale jako cud przemiany. Przemiana, która zdumiewa przede wszystkim nas samych, jako tych, którzy na nią patrzą”[5].

Rzeczywiście dla wielu z was – z pewnością dla tych, którzy je powołali – przedsięwzięcie i stowarzyszenie (CDO) były owocem przemiany dokonanej w was przez wydarzenie chrześcijańskie. chrześcijaństwo przeżywane jako doświadczenie objawiło w was moc twórczą, budząc wasze „ja”. Oddziałująca na was ludzka atrakcyjność była tak silna, że poruszyła waszą osobę do kreatywności i wyzwoliła bogactwo inicjatyw, będących świadectwem o Chrystusie i historycznej wartości Kościoła., jak to podkreślał ks. Giussani przy podobnej jak dzisiejsza okazji[6]. Innymi słowy, spotkanie chrześcijańskie budzi w nas zmysł religijny, czyli ów zespół wymogów prawdy, piękna, sprawiedliwości, dobra, szczęścia, który stanowi oryginalną strukturę każdego człowieka i ono stoi u początku waszych poczynań.

Dzięki powstaniu CDO i dziełom podjętym w celu odpowiadania na potrzeby i konieczne sprawy życiowe, spotkaliście wiele osób. Wśród nich są i takie, które nie będąc chrześcijanami, odczuwały te same pilne potrzeby, spotykając was odkryły, że wasze poczynania są odpowiednie również dla nich. „Jest czymś niemożliwym, aby wyjście od zmysłu religijnego nie popychało ludzi do łącznia się między sobą”[7], ponieważ właśnie ta egzystencjalna konieczność „przewodzi osobistym i społecznym sposobom wyrażania się człowieka”[8].

Wpatrywanie się w ten początek jest czymś podstawowym, ponieważ bez świadomości początku pozostajemy jak dzieci. Początek „krzyczy”, że nikt z nas nie czyni się sam i każdy potrzebuje nieustannie być rodzonym, aby móc mówić „ja”, aby mieć odwagę powołać do istnienia jakieś dzieło bądź kontynuować jego działalność, pokonując wszelkie pojawiające się na drodze przeszkody. Tak jak sami nie dajemy sobie życia biologicznego, tak też nie dajemy sobie życia, z którego wypływają zdolności, energia i pragnienie tworzenia. Wystarczy rozejrzeć się dookoła, by zobaczyć ilu zmęczonych ludzi porzuca wszelkie próby w obliczu aktualnej sytuacji, lub nie próbuje nawet smaku zainicjowania czegokolwiek.

Dlatego tak ważne jest wpatrywanie się w początek, ponieważ to właśnie w nim, wraz z faktem który go tworzy, ukazuje się nam metoda pozwalająca kontynuować dzieło bez poczucia wyczerpania się.

 

4. Metoda: wierność początkowi

Największym niebezpieczeństwem, dla człowieka, który angażuje się w jakieś dzieło jest zmiana metody przez oderwanie się od początku. Aby tego uniknąć trzeba być naprawdę świadomym naszej pierwotnej zależności, gdyż w przeciwnym razie dojdziemy do traktowania początku jako pewnej, normalnej oczywistości. Nie będziemy mu zaprzeczać, ale pozostanie jako pewien oczywisty podkład i prędzej czy później uznamy siebie za jednych twórców naszego dorobku.

W ten sposób ulegamy iluzji Oświecenia, które redukując chrześcijaństwo do etyki wysunęło roszczenie osiągania owoców takich, jakie przynosiło chrześcijaństwo. Zaczęło rodzić podmioty i dzieła w oderwaniu od Chrystusa, który stanowił jego prawdziwe źródło. Konsekwencje tego są niszczące zarówno dla podmiotu, jak i dla chrześcijaństwa. Gdy chodzi o podmiot, proces ten ujawnia się w absolutnym braku zainteresowania, prowadzącym do owego uśpienia, z którego nic nie może się narodzić, gdyż brakuje miejsca, gdzie mogłoby wydarzyć się odrodzenie „ja”. Gdy chodzi o chrześcijaństwo to zatraca ono swoją autentyczną naturę wydarzenia historycznego, zdolnego do wskrzeszenia „ja”, i zostaje sprowadzone do jakiejś przesłanki etycznej czy abstrakcyjnego dyskursu kulturowego niemającego nic wspólnego z życiowymi zainteresowaniami.

Sprawa ta dotyczy także nas, co zauważamy dzięki słowom, które dokładnie 30 lat temu powiedział ks. Giussani do grupy nauczycieli, a które do dziś pozostają aktualne: „Dla wielu z nas prawda, że zbawieniem jest Jezus Chrystus oraz że wyzwolenie życia i człowieka, tu na ziemi i w wieczności, jest nieustannie związane ze spotkaniem z Nim, stała się pewnym wezwaniem «duchowym». Konkretem jest tymczasem coś innego: (...), organizacja, jednostki pracy, a zatem i zgromadzenia, ale nie jako wyraz życiowego wymogu, a raczej jako umartwienie życia, opłata za przynależność”[9].

To, co powinno służyć ciągłemu spotkaniu z Nim, dzięki naszej potrzebie bycia nieustannie rodzonymi, staje się przywołaniem duchowym. Lecz abstrakcyjne przywołanie duchowe nie jest w stanie pobudzić podmiotu. Co więcej, skoro istnieje przesłanka duchowa, to bardzo łatwo może dojść do dwuznacznego rozumienia, że owa przesłanka wraz z dobrymi intencjami postępowania w określony sposób, może zastąpić chrześcijaństwo jako przeżywane doświadczenie. Lecz dobra teoria na temat miłości, wraz z dobrą intencją zakochania się nigdy do zakochania nie doprowadziła. Różnicę widać w działaniu, w tym jak postępuje ktoś, komu zdarzyło się zakochać. Jeśli chcecie poznać, jaki rodzaj doświadczenia przeżywacie, patrzcie, jak poruszacie się w rzeczywistości, obserwujcie siebie w działaniu. Cała nasza dobra wola nie uchroni nas przed uleganiem, przy wielu okazjach, powszechnej mentalności w sposobie faktycznego postępowania, osądzania i działania jak wszyscy inni, w oparciu o kalkulację lub korzyść.

„Oczywistym wymogiem propozycji wiary – powiedział kard. Ruini – jest to, aby pokazać, że wiara jako taka nie jest tylko jakimś prostym i ostatecznie iluzorycznym pragnieniem ducha ludzkiego, ani także czystym doświadczeniem wewnętrznym, lecz właśnie, że w każdym ze swoich istotnych punktów jest precyzyjnie i niezwykle mocno związana z rzeczywistością”[10].

Konsekwencje tej zmiany metody, bądź uznania jej za coś naturalnie oczywistego widzimy bardzo wyraźnie: nie wywiera już żadnego znaczącego wpływu na „ja”. Uznanie przez wszystkich istniejącej obecnie pilnej potrzeby wychowywania jest niczym innym, jak wyrazistym znakiem historycznej klęski oświeceniowego roszczenia, by przynosić owoce chrześcijaństwa bez Chrystusa.

Co może nam pomóc, abyśmy nie zmieniali metody? Także w tym punkcie Kościół okazuje realizm, pomagając nam w zdaniu sobie sprawy ze wszystkich występujących czynników:

1) Po pierwsze, uznanie, że człowiek jest zawsze potrzebujący, gdyż nieustannie osłabia się jego otwartość i jego pierwotny impet. To właśnie świadomość własnej potrzeby przynagla go do poszukiwania owego początku, bez którego człowiek słabnie. Dlatego też, pamiętając, ze jesteśmy grzesznikami, czyli potrzebującymi, Kościół oferuje nam pomoc znacznie bardziej zdecydowaną niż myślimy. Fakt, że najbardziej znaczący gest, jakim jest msza, rozpoczyna się od uznania bycia grzesznikami, nie jest tylko jakimś „pobożnym” początkiem; jest czymś najbardziej realnym, ponieważ tak czyniąc, ustawia nas w pozycji odpowiedniej do rozpoczynania czegokolwiek.

2) Po drugie, natura chrześcijaństwa jako wydarzenia, którego istotą jest zdumienie wzbudzone przez piękno Chrystusa. Przylgniecie do Niego – piękno ułatwia nasze przylgnięcie –uniemożliwia osłabienie „ja”, przed którym nie byłby w stanie uchronić nas żaden sukces, właśnie dlatego, że nie potrafi zaspokoić wymogu pełni naszego „ja”. I tylko jeśli jesteśmy w pełni pobudzani przez atrakcyjność Prawdy możemy rzeczywiście zachować nadzieję.

Faktycznie, towarzystwo takie jak wasze ma na co dzień do czynienia z władzą i pieniędzmi. Czyż nie jest realistycznym myślenie, że kto ma do nich dostęp może zostać zamieszany w pewien sposób używania ich, który nie buduje już ani jego ani innych? Albo mówiąc innymi słowami, czy jest możliwe stworzenie stowarzyszenia przedsiębiorstw i dzieł, które byłoby nowe, inne? Według mnie tak, na pewnych warunkach. Miałem wątpliwość czy jest odpowiednim i stosownym mówienie to w waszej siedzibie, gdzie gromadzą się osoby pochodzące z różnych środowisk. Uspokoiłem się, kiedy ktoś z was powiedział mi, że Korporacja Farbiarzy – czyli ludzi takich jak wy, tak samo zaangażowanych w pracę, mających to samo pragnienie sukcesu – prosiła o wykonanie w katedrze w Piacenza napisu ze słowami: „Jeżeli chcemy nadać nowe znaczenie rzeczywistości, jeżeli chcemy nowego życia, musimy powrócić do dziewictwa”. A ks. Giussani komentuje: „Dziewictwo jest poszukiwaniem przeznaczenia we wszystkim, co się robi, dzięki czemu każda okoliczność jest utkana ze swego znaczenia, a zatem spełniona w sposób bardziej prawdziwy, bardziej lojalny i użyteczny. W ten sposób życie ludzkie staje się prawdziwsze, bardziej lojalne i użyteczne. Staje się lepsze. Życie ludzkie rodzące się jako pasja dla Chrystusa (...) konkretyzuje się jako pełna pasji wola, aby życie człowieka było prawdziwsze, bardziej lojalne i pożyteczniejsze”[11].

Jedynie taka pasja dla Chrystusa, jedynie „bezpośrednie spojrzenie na Coś większego”[12] umożliwia dziewictwo, pozwalając nam przyjąć właściwą postawę wobec władzy i pieniędzy, tak aby nie być przez nie zdeterminowanym, lecz aby poddać się fascynacji pięknem, o której mówił Jacapone z Todi: „Chrystus pociąga mnie całego, aż tak jest piękny”[13].

To On sprawia, że możliwa jest darmowość, którą umieściliście w tytule waszego spotkania. „Gdyby Bóg (...) nie stał się człowiekiem – przypomina nam ks. Giussani – nikt z nas nie byłby w stanie oprzeć swojego życia na darmowości”[14].

 

5. Wyzwanie tego rodzaju towarzystwa

Nie ma wątpliwości, że zgoda na podjęcie próby takiej jak wasza niesie ze sobą ryzyko. Cała nowość, jaką Chrystus jest w stanie zrodzić, zostaje powierzona waszej wolności i odpowiedzialności. Częścią wydarzenia, które was zrodziło jest zdolność podejmowania ryzyka, wchodzenia w rzeczywistość z takim ideałem (ja również podejmuję ryzyko związane z dziełem jakim jest Ruch). Dobrze wiemy, że ten ideał nie może być w pełni przeżyty w historii, co jednak nie osłabia dążenia ku niemu.

Takie dążenie znakomicie opisuje Eliot używając określeń, które jakże współgrają z nami: „Bestialscy, jak zawsze przedtem, zmysłowi, samolubni, jak zawsze przedtem / egoistyczni, niedowidzący, jak zawsze przedtem, / Jednak zawsze zmagający się, zawsze znów wysławiający, zawsze / podejmujący marsz na drodze rozświetlonej światłem. / Często chromający, opieszali, spóźnieni, wracający, jednak stąpający tą drogą”[15].

Bestialscy jak wszyscy, jednak zawsze zmagający się, jednak stąpający tą drogą.

Dlatego nie wystraszcie się waszych ewentualnych błędów, nieuchronnych w każdym ludzkim dziele. Ale też nie usprawiedliwiajcie ich. Możemy je uznać, ponieważ nie jesteśmy przez nie definiowani. W przeciwnym razie, tak jak wszyscy, bylibyśmy zmuszeni zarozumiale im zaprzeczać, aby potwierdzić siebie.

Wewnątrz spotkanego doświadczenia otrzymaliśmy zasadę pozwalającą nam korygować siebie i wciąż zaczynać na nowo. Zawsze zmagający się; a pierwsze zmaganie rozgrywa się w nas, zmaganie się o potwierdzenie dobra większego niż nasza miara i nasze projekty.

 

6. Głębokie uzasadnienie mojej sympatii

Postrzegam wasze dążenie jako zgodne z moim sposobem rozumienia wydarzenia chrześcijańskiego, jako wydarzenia nowego stworzenia, o czym mówi św. Paweł. Chodzi o pojawienie się nowego podmioty na scenie świata, nowego protagonisty w społeczeństwie.

Zdanie sobie z tego sprawy wydaje mi się sprawą bardzo pilną, ponieważ tylko chrześcijaństwo przyjęte jako wydarzenie może odpowiadać na aktualne sytuacje, w których jak widzimy słabnie podmiot a narasta uśpienie. Tymczasem bez podmiotu będącego w stanie powiedzieć „ja” nie jest możliwa nowość i rozwój jakiegokolwiek kraju. Czy rozumiecie dlaczego od lat mówimy o „pilnej potrzebie wychowawczej”?

Oto dlaczego wasza próba jest decydująca także dla zrozumienia natury chrześcijaństwa. Kogo może zainteresować chrześcijaństwo niezdolne do zrodzenia podmiotu, będącego w stanie wejść w rzeczywistość? Byłoby to jakimś niepotrzebnym komplikowaniem życia, i tak już pełnego problemów! Oto dlaczego tym, co może zainteresować życie każdego, kto was spotyka, czymkolwiek się zajmuje, jest chrześcijaństwo jako odpowiedź na problem życia, ponieważ to jest źródło i metoda waszej oryginalności., w taki sposób można uchronić się przed ryzykiem wskazanym przez kard. Ruini: „Dotyczy ono koncepcji naszej wiary, która chce być «czysta», lecz w ten sposób ryzykuje swoje odcieleśnienie, ponieważ nie interesują jej, czy też nie podejmuje uwarunkowań społeczno-kulturowych i instytucjonalnych, wymaganych dla utrzymania i umocnienia tejże wiary w ludzie czy też wspierania jej umiejętności w pełnieniu funkcji przewodniczki w historii. (...) Trzeba nam przezwyciężać formy spirytualizmu, które mogą skrywać pewien rodzaj naszego wyobcowania z nas samych. Czynniki społeczno-kulturowe nie są z pewnością decydującą siłą napędową chrześcijaństwa, sytuującego się w tajemnicy naszej więzi z Bogiem zbawiającym, lecz stanowią wszakże wciąż nierozerwalny element w konkretnym splocie historii, jak to nieustannie pokazywały wydarzenia minionych dwóch tysiącleci”[16].

Dzieła, którym poświęciliście życie, jawią się jako „ironiczne próby” – używając za ks. Giussanim tego określenia – wyrażenia nowości, jaka wkroczyła w wielu z was dzięki sakramentowi Chrztu św.: nowe stworzenie, nowy sposób wypowiadania „ja”, niemający nic wspólnego z wyobcowaniem wobec samego siebie! Nowy podmiot zdolny do podejmowania ryzyka jest właśnie owocem wychowania chrześcijańskiego. Macie wielką odwagę do podejmowania ryzyka w tych czasach! Czymś prostszym byłby brak zainteresowania sobą samym i innymi. Wy jednak podejmujecie to ryzyko. I dlatego jestem wam wdzięczny za świadectwo, ponieważ gesty waszej kreatywności są wkładem na rzecz dobra i dobrobytu społeczeństwa.

Bycie protagonistami wewnątrz rzeczywistości społecznej chroni przed spłyceniem wewnętrznym „ja”, jakie pojawia się, kiedy człowiek wszystkiego oczekuje od państwa. Wobec tego nowego protagonizmu państwo zajmuje właściwe dla siebie miejsce i jest w stanie wypełniać swoje podstawowe zadanie, a mianowicie umożliwiać wolność wyrazu i stowarzyszania się, zapewniać przestrzeń, w której człowiek będzie mógł kroczyć własną drogą, podejmując problemy i szukając odpowiedzi, które przyczyniłyby się do bardziej ludzkiego i godnego życia. O tym czy takie inicjatywy osób wspierać czy też nie każde państwo zdecyduje zgodnie z tym, jak postrzega swoich obywateli: jako protagonistów czy jako poddanych.

Encyklika Benedykta XVI, w tym sensie, staje się „wielką kartą” wszelkich właściwych relacji między społeczeństwem a państwem: „Nie państwo, które ustala i panuje nad wszystkim, jest tym, którego potrzebujemy, ale państwo, za które dostrzeże i wesprze, w duchu pomocniczości, inicjatywy podejmowane przez różnorakie siły społeczne, łączące w sobie spontaniczność i bliskość z ludźmi potrzebującymi pomocy” (Encyklika Deus caritas est, II, 28)[17].

To opłaca się zarówno państwu, jak i społeczeństwu. I tu, jak mi się wydaje tkwi interesujący powód do udziału w tego rodzaju towarzystwie, także dla laika.

 


[1] L. Ferry, „Tenemos miedo de todo, del tabaco, del sexo, del alcohol, de la mundilización...”, w ABC, 1 kwietnia 2006 r., s. 27.

[2] U. Galimberti „La generazione del Nulla” [Pokolenie nicości], w La Repubblica, 5 października 2007 r., s. 27.

[3] P. Citati, „Gli eterni adolescenti” [Wieczne nastolatki], w La Repubblica, 2 sierpnia 1999, s. 1.

[4] A. Schiavone, „La destra non sa più spiegare il mondo” [Prawica nie potrafi już wyjaśniać świata], w La Repubblica, 16 października 2007, s. 26.

[5] L. Giussani, L`io ilpotere,le opere {Ja, władza, dzieła], Marietti, Genua 2000, s. 159.

[6] Por. tamże, s. 99.

[7] Tamże, s. 168.

[8] Tamże, s. 165.

[9] L. Giussani, „Viterbo 1977”, w: Il rischio educativo [Ryzyko wychowawcze], Sei, Turyn 1995 r., s. 61.

[10] C. Ruini, Chiesa del nostro tempo III [Kościół naszych czasów III], Piemme, Casale Monferrato 2007 r., s. 135.

[11] L. Giussani, „Presentazione” [Wprowadzenie], w E. Manfredini, La conoscenza di Gesù [Poznanie Jezusa], Marietti, Genua_Mediolan 2004 r., s. 24.

[12] L. Giussani, Perché la Chiesa [Dlaczego Kościół], Rizzoli, Mediolan 2003 r., 203.

[13] Jacapone da Todi, Lauda XC [Modlitwa XC], w Le Laude [Modlitwy], Libreria Editrice Fiorentina, Florencja 1989 r., s. 313.

[14] L. Giussani, L`io, il potere, le opere [Ja, władza, dzieła], jw., s.132.

[15] T.S. Eliot, Cori da „La Rocca” [Chóry z „Opoki”], Bur, Mediolan 1994 r., s. 99.

[16] C. Ruini, Chiesa del nostro tempo III [Kościół naszych czasów III], jw., s. 56-57.

[17] Benedykt XVI, Deus caritas est, II, 28.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją