Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2007 > maj / czerwiec

Ślady, numer 3 / 2007 (maj / czerwiec)

Kultura

Nielubiane słowo "wychowanie"

Wrocławska prezentacja książki ks. Luigi Giussaniego Ryzyko wychowawcze stała się okazją do rozmowy na temat wychowania. Spotkanie odbyło sie 15 marca 2007 r. w auli Akademii Ekonomicznej z udziałem ks. bpa Andrzeja Siemianowskiego, Krzysztofa Zanussiego i Jarosława Obremskiego - wiceprezydenta Wrocławia. Prezentację prowadził Marek Biernacki. Proponujemy fragmenty wypowiedzi rozmówców.


Idea prezentacji Ryzyka wychowawczego dojrzała we wrocławskiej wspólnocie CL, kiedy został opublikowany Apel o wychowaniu. Polska, tak jak cała Europa, doświadcza naglącej potrzeby wychowywania. Książka ks. Giussaniego stała się już inspiracją do wielu działań odpowiadających na tę potrzebę zarówno na naszym kontynencie, jak i za oceanem. Czy stanie się tak również u nas? Rozpoczynając spotkanie, Marek Biernacki zapytał rozmówców, czy podpisaliby wspomniany apel.

 

Nie warto zaczynać od zera

 

Ks. Biskup Andrzej Siemieniewski:

Każdy kryzys dotyczy wszystkich członków społeczeństwa. Jeżeli pojawiło się ryzyko, że wyrośnie pokolenie ludzi młodych, którzy czują się sierotami, bez ojców i mistrzów, to jest to ryzyko dotykające wszystkich. Oczywiście taka konstatacja to nie deklaracja rozpaczy czy poddanie się, to raczej apel wzywający do działania. Zostały tu wymienione trzy środowiska: rodzina, szkoła i Kościół. Mają one jedną cechę wspólną, mianowicie bardzo ważną rolę autorytetu w społeczności hierarchicznej. To nie są społeczności, gdzie wszyscy są w tej samej roli. Role są tam bardzo wyraźnie zaznaczone. Nasze życie jest bardzo przepojone duchem demokracji. Ideał demokracji może czuć się nieswojo w towarzystwie takich zhierarchizowanych środowisk, z tak bardzo wyraźnie zaznaczonymi rolami życiowymi, i stąd pewnie pojawia się tendencja do zburzenia takich bastionów tradycji. Na pewno dobrze, że ideał demokracji się zakorzenia i upowszechnia, ale nie możemy zapomnieć, że demokracja funkcjonuje wtedy, gdy ludzie są dobrze wychowani. Demokracja będzie dobrze, poprawnie i owocnie funkcjonować wśród ludzi dobrze wychowanych.

 

Profesor Krzysztof Zanussi:

Duch czasu, jeżeli jest coś takiego, „Zeitgeist”, który nam towarzyszy mówi odwrotnie. To znaczy, że człowieka w ogóle nie trzeba wychowywać. Człowiek z natury jest dobry. Powiedział nam to J. J. Rousseau i wielu uwierzyło, że człowiek rodzi się dobry i świat go psuje. Co my myślimy o człowieku? Czy on się rodzi taki dobry z natury, czy pozostajemy bliżej judeochrześcijańskiej myśli, że człowiek rodzi się raczej skażony? Czy człowiekowi wystarczy wolność, czy potrzebne mu jest doświadczenie pokory, które przekazuje rodzina, szkoła i społeczeństwo? Czy w związku z tym człowiek ma rozpoczynać każdy swój proces rozwoju od zera, żeby go nikt nie wychowywał, czy też można mu już coś przekazać? Na wszystkie te pytania jest prosta odpowiedź: oczywiście nie warto zaczynać od zera.

 

Pan Jarosław Obremski,

Wiceprezydent Wrocławia:

Są syndromy choroby, ale też nie jest do końca tak, że zainfekowana jest większość społeczeństwa. Kiedy rozmawiam z dyrektorami szkół, mówimy dosyć dużo o kryzysie wychowawczym. W pierwszej chwili, 10 lat temu, wydawało mi się, że szkoła powinna być z dala od wychowania, powinna pozostawać na pewnym poziomie społecznym, ale nie (nic) więcej, dalej są rodzice. Pojawia się jednak problem, że nauczyciele wyraźnie wskazują na „dezercję” rodziców od obowiązku wychowywania.

 

Nieodzowna triada

 

Ks. bp A.S:

Łatwo zauważyć, że w dzisiejszej mentalności z wymienionych w Ryzyku wychowawczym trzech czynników wychowania: tradycji, przeżywanej teraźniejszości i krytyki, najbardziej apetycznie wygląda krytyka. Z tym, że krytyka, która nie wynika z zakorzenienia w wartościach, także w wiedzy, którą czerpiemy od poprzednich pokoleń, szerokości spojrzenia tych, którzy przed nami żyli, taka krytyka tylko wydaje się wynikać z wolności. Tradycja, przeżywana teraźniejszość i krytyka, zdolność do racjonalnej, rozumnej krytyki – ta triada jest kompletem, wszystkie jej elementy są niezbędne. Jak pomóc współczesnemu młodemu człowiekowi w poznawaniu i weryfikowaniu tradycji? Taką widoczną w Kościele pomocą, którą zresztą Jan Paweł II nieustannie podkreślał w czasie swojego pontyfikatu, jest zjawisko ruchów kościelnych. Ruchy kościelne są różne, tak jak różne są poszukiwania duchowe w Kościele, ale mają pewien wspólny wymiar – stanowią środowisko kulturowe. Bez środowiska kultury chrześcijańskiej, dla młodego człowieka – to są słowa Papieża – życie moralnymi czy duchowymi wartościami chrześcijańskimi, szczególnie wśród rówieśników, jest często prawie niemożliwe. I tu bym widział bardzo ważne miejsce nasiąkania tradycją, przeżywania zaangażowania w teraźniejszość i też potrzebnej – ale rozumnej – krytyki.

 

Prof. K.Z:

Elementem życia jest dramatyzm, jest to ludzka nazwa dla stresu w kulturze – dramatyzm życia. Jan Paweł II walczył bardzo z Zachodem, który doświadczał „zdedramatyzowania” życia, twierdząc, że wszystko jest banalne, łatwe i niczego nie trzeba brać serio. Z bezstresowości nie wyniknie jednak wiele człowieczeństwa. Natura wymaga stresu. Tylko musimy chcieć podjąć ten cały wysiłek, który kosztuje nasz rozwój duchowy. Chcemy się rozwijać duchowo, to zbliżamy się do tajemnicy, to zadajemy sobie te wielkie, przerażające pytania o sens, o to – po co żyjemy, o to – dokąd zmierzamy. Jeśli chcemy się tego wyrzec, to redukujemy nasze człowieczeństwo do marnej egzystencji.

Dlatego, ja bardzo wierzę, że tradycja akumuluje doświadczenie. Kultura artystyczna jest jednym ze sposobów przekazywania tradycji, nie jedyny oczywiście. Wierzę, że stawić czoło współczesności to znaczy szukać w niej prawdy, sensu, to jest wielkie wyzwanie. Wreszcie krytyka to znaczy nie przyjmować niczego w sposób ostateczny, tylko ciągle pogłębiać. Odpowiedź, która była na wczoraj, nie jest odpowiedzią na jutro. Trzeba znowu jej szukać. Wiara jest przecież ciągle procesem odnowy, a nie procesem skamieniałym, który można zamrozić, zatrzymać w lodówce. Człowiek bez przerwy staje przed wyzwaniem, przed tajemnicą, przed grozą tajemnicy, przed poczuciem, że jest nieskończoność, która nas zawsze przerasta. I wtedy człowiek ma impuls, żeby rosnąć. Właściwie sens życia człowieka polega na tym, że albo rośniemy albo karlejemy. Albo maleje on albo rośnie w swoim człowieczeństwie. Jeżeli nie podejmujemy wysiłku, żeby zmierzyć się z tym wyzwaniem, to wydajemy wyrok na siebie, po prostu psujemy życie, które nam było dane.

 

Autorytet – po prostu ratunek

 

Ks. bp A.S:

W adhortacji apostolskiej Sacramentum Caritatis papież Benedykt XVI mówi o spójności eucharystycznej, „do której nasza egzystencja jest obiektywnie powołana”. To, w czym uczestniczymy (Eucharystia) obiektywnie nas powołuje do pewnych postaw. Fakty liturgiczne, modlitwa wzywają nas w obiektywny sposób, Bóg nas przez nie wzywa, nawet mało tego, zobowiązuje, abyśmy w pewien sposób zachowali, jak Papież to nazywa, abyśmy dawali „publiczne świadectwo naszej wiary”. Papież pisze, że dotyczy to szczególnie tych, „którzy z racji pozycji społecznej czy politycznej, jaką zajmują, muszą podejmować decyzje dotyczące wartości fundamentalnych”. Pozycja wychowawcy należy do absolutnie newralgicznych pozycji społecznych. Spójność eucharystyczna, jeśli chodzi o katolickiego, chrześcijańskiego wychowawcę, jest obiektywnym zobowiązaniem. Chociaż w przewodnim tego słowa znaczeniu, każdy jest wychowawcą – czy tego chce, czy nie. Często nie chce, aby go naśladowano, a i tak go będą naśladować. W tym sensie każdy wychowuje, szczególnie młodsze pokolenie.

 

Prof. K.Z:

Autorytet jest w ogóle koniecznością, dlatego, że jeśli żyjemy bez autorytetu, to musimy wszystko sprawdzać bez przerwy od początku. To jest bardzo niepraktyczne. Ja nie mogę ciągle każdego sprawdzać, czy kradnie i każdego sprawdzać, czy nie kłamie, chciałbym o paru mieć już pogląd, że w zasadzie sprawdziłem, nie kłamał, nie kradł, czyli następnym razem nie sprawdzam, tylko ufam. To jest potrzebne do sprawnego działania. Inaczej człowiek jest strasznie osaczony, musi we wszystko wątpić. Z drugiej strony bardzo łatwo uwierzyć w fałszywe autorytety. To są ci wielcy zawiedzeni, którzy autorytet wiążą bardziej z funkcją, a mniej z osobą. Potrzeba autorytetu jest zdrową, naturalną potrzebą. Krytyka jest też naturalną potrzebą, dla równowagi. Chcemy żyć w równowadze, to musimy sobie zdawać sprawę, że nie wolno być łatwowiernym. Autorytet jest rzeczą potrzebną w społeczeństwie. W najgorszych czasach, w których żyłem, był po prostu ratunkiem. W szkole miałem paru nauczycieli, którym mogłem zaufać. Autorytetem jest się przede wszystkim w sferze moralnej.

 

P. Wiceprezydent J.O:

Chcę powiedzieć o autorytecie funkcji, urzędowym. Pewna sprawność zarządcza jest związana z kapitałem społecznego zaufania. To znaczy, dużo łatwiej jest podejmować pewne decyzje i mieć efekty, kiedy pracownicy i obywatele ufają tym, którzy te decyzje podejmują. Każdy kryzys w świecie politycznym, wokół którego bywa tworzona pewna atmosfera medialna, sprawia, że jest dużo trudniej. Autorytet nie jest bytem doskonałym, gdzieś są jego słabości. Media robią pewien spektakl, co powoduje, że autorytet karleje. Odpowiedzią na taką sytuację jest stopniowe uczenie się pewnego zmysłu krytycznego. Problemem jest dla mnie to, w jaki sposób bronić autorytetów. Jak uczyć ludzi, że jakaś skaza czy wada nie jest od razu dyskwalifikacją kogoś, kogo poważaliśmy. Każdy autorytet będzie miał trochę niedoskonałości, ale trzeba patrzeć na całą jego drogę życiową, na jego funkcję. Problemem jest to, jak uczyć krytyczności w stosunku do mediów.

 

Skazani na wychowanie

 

Ks. bp A.S:

Wychowanie jest na pierwszym miejscu świadectwem, że odkryło się swoje własne powołanie. Żebyśmy słowa „powołanie” nie zeświecczyli, bo we nim brzmi „wołanie”, a wołać musi Ktoś. Powołanie nie znaczy, że coś z przyjemnością albo sprawnie robię. W słowie „powołanie” pobrzmiewa jakaś druga osoba, która wezwała. Ktoś zawołał, a ja odpowiedziałem, jak w księdze Izajasza. Obraz medialny wychowawcy jest zachwiany. Poznaję ludzi, którzy czują się wezwani przez Chrystusa do pełnienia misji i jeśli uczą, to tak widzą swoje powołanie.

Trzeba umiejętnie łączyć pojęcie problemu intelektualnego z problemem egzystencjalnym. Żeby uniknąć maniery przedstawiania ładnych pytań, moralnych na przykład, jako tematu do dyskusji, i na tym się kończy. Młody człowiek może mieć wrażenie, że już się moralnie zachował, dlatego że w dyskusji w klasie zajął odpowiednie stanowisko. Na pewno ważne są takie debaty, ale jeszcze ważniejsze, aby to się stawało problemem w praktycznym życiu. Tak rozumiem to sformułowanie. Towarzyszenie młodemu człowiekowi, to wprowadzanie go w sytuacje, bycie w tych sytuacjach i troszkę podpowiadanie, troszkę obserwowanie, troszkę pomaganie zachowywać się tak, jak moje powołanie tego wymaga. Od ruchów w Kościele zacząłem i na ruchach skończę. Myślę, że ruchy są w naszych czasach znakomitym miejscem takiego odkrywania swojego powołania przez towarzyszenie, gdzie przekazana treść staje się problemem, ale problemem również egzystencjalnym, nie tylko tematem do przedyskutowania, ale do przeżycia.

 

Prof. K.Z:

Pierwszy raz Comunione e Liberazione i z ks. Giussanim zetknąłem się w 80. roku, i warto przypomnieć kontekst w jakim to nastąpiło. Chrześcijaństwo we Włoszech i w Zachodniej Europie czuło się wówczas w jakiś sposób znokautowane przez rok 68., przez rebelię, która powiedziała, że istnieje tylko partnerstwo, nie ma żadnego autorytetu, szkoła ma zostawić dzieci w spokoju, a rodzina najlepiej, żeby się rozsypała. Znamy ten obraz katolików, narzekających, jęczących i przepraszających, że żyją. Ale to jeszcze nie u nas, bo u nas otwarcie atakowany katolicyzm musiał być waleczny. Natomiast ten został przyłapany na pewnym zagapieniu. Uwierzył w demokrację chrześcijańską, która rządziła tyle lat, i wszystko trochę się zakisiło. Szczególnie we Włoszech. I nagle przyszedł cios, nastąpił bunt, młodzież odwróciła się w ogromnym stopniu od Kościoła, i wielu ludzi Kościoła zaczęło się prześcigać, żeby w odnowie pokazać, że są bardziej postępowi od najgorszych postępowców. Na tym tle ks. Giussani wyszedł z zupełnie inną myślą i zebrał zupełnie inne żniwa. On natchnął ludzi młodych, żeby wyszli z letniości, gdyż katolicyzm był letni, w ogóle nie miał temperatury. Powiedział też, że miłość jest prawdziwym, poważnym zobowiązaniem. Nie jedną z miłych rzeczy, które sobie dodamy do pewnej gamy kolorów, tylko samą treścią życia. Jeszcze do tego sięgnął do kultury. Tradycyjnie środowiska katolickie pozostawiały ją zawsze z daleka, samą sobie, nie wtrącały się do niej, pozostawiły ją lewicy, zapominając, że również kultura to pole nieustającej walki, tak, jak walczy się o świadomość. I to „pozostawienie” kultury było na pewno wielkim niedopatrzeniem. W tym kontekście okazało się, że znalazł się ktoś, kto był w stanie zmobilizować ludzi do działania, do przekładania swojego wyznania na działanie. To było nadzwyczajne. Na tle świetnie zorganizowanych we Włoszech bojówek młodzieży lewicowej, to znaczy komunistycznej, nagle pojawiło się Comunione e Liberazione. Zdolne, żeby coś zrobić, zdolne powiedzieć nie, zdolne się zmobilizować, zdolne przyjść i coś poprzeć. To było wtedy nadzwyczajne. Ja przeżyłem to na własnej skórze, bo kiedy ukazał się film o papieżu – to była jego pierwsza biografia, ledwie początek pontyfikatu – lewica postanowiła, że będzie z tym walczyć. I mówiąc prawdę zaczęły się tam, w północnych Włoszech starcia – komunistyczne bojówki próbowały przerwać projekcję. Młodzież z CL przychodziła wówczas liczniej i wyprowadzała tych, którzy przerywali.

Mnie się zdaj, że w Polsce mamy szansę na to, żeby słyszeć głos rozsądku. Istnieje poczucie, że jak świat światem mądrzeliśmy dzięki doświadczeniu pokoleń, a to doświadczenie przekazuje rodzina, Kościół i szkoła.

Jesteśmy skazani na to, że żyjąc wychowujemy innych, czy nam się to podoba, czy nie. Nie bądźmy tacy pewni siebie, że jak się otarliśmy o prawdę, tośmy ją sobie przyswoili. Wychowanie to jest po prostu obowiązek. Cokolwiek robimy wobec drugiego człowieka, to wychowujemy i jego, i siebie. My tego słowa nie lubimy, bo wychowanie ma w sobie coś szkolnego. Giussani dość dobrze z tym walczy, mówiąc o wychowaniu, które trwa całe życie. Jeśli zostaliśmy powołani do życia, to potem w tym powołaniu do życia są wszystkie inne powołania. W czasie wizyty w Ameryce pewien młody człowiek zapytał Andreja Tarkowskiego: To co ja mam robić, żeby być szczęśliwym? Tarkowski się wściekł: po co on ma być szczęśliwy? Zanussi poprosił natomiast, aby powiedział mu co jest ważne: „Trzeba zrozumieć, po co nas powołano z niebytu do bytu i zobaczyć, co z tego wynika. I to jest wszystko, co jest w życiu ważne”. Dla niego, jako prawosławnego było tak oczywiste, że jak zostaliśmy powołani do życia, to zostaliśmy powołani do czegoś. Nie żyje się tak sobie, ot, że nam się należy. Jak żeśmy się urodzili, jak się te nasze atomy zebrały ze sobą, te geny się gdzieś tam połączyły, to przecież po coś. Ktoś tego chciał. I wtedy to jest powołanie. A reszta, wszystko co robimy, jest konsekwencją powołania, więc wychowanie jest też powołaniem.

 


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją