Ślady
>
Archiwum
>
2007
>
maj / czerwiec
|
||
Ślady, numer 3 / 2007 (maj / czerwiec) CL. 24 marca. Po audiencji Przypadkowe spotkanie z ks. Giussanim Dyrektor Libero Mercato (Wolnego Rynku) Oscar Giannino 24 marca, na placu Ĺw. Piotra, razem z caĹym Ruchem byĹem obecny rĂłwnieĹź i ja. W ulewnym deszczu, opierajÄ c siÄ na mojej lasce. PrawdÄ mĂłwiÄ c, na deszcz zwrĂłciĹem uwagÄ dopiero pod koniec spotkania, w ogĂłle mi nie przeszkadzaĹ. RĂłwnieĹź dlatego, Ĺźe ktoĹ znajdujÄ cy siÄ obok, prezes BMP Roberto Mazzotta, okazaĹ siÄ tak uprzejmy, Ĺźe zakryĹ mnie swoim parasolem. Podczas caĹej ceremonii, zanim jeszcze siÄ rozpoczÄĹa i potem, kiedy ks. CarrĂłn przypomniaĹ wszystkim znaczenie spotkania w dwudziestÄ piÄ tÄ rocznicÄ papieskiego rozpoznania Ruchu, faktycznie w mojej pamiÄci brzmiaĹo zaproszenie, jakie skierowaĹ do nas, abyĹmy âbyli Ĺźebrakamiâ w Ĺwiecie, ĹÄ czÄ ce siÄ z niezatartym wspomnieniem mojego pierwszego spotkania sam na sam z ks. Giussem. MĂłwiÄ c szczerze, spotkania późniego. Wszystkie, jakie tylko znalazĹem, teksty ks. Giusa, ksiÄ Ĺźki, przypisy i wprowadzenia do opracowaĹ historycznych GS i Ruchu, czytaĹem dopiero niewiele lat temu. OdnoĹnie do tego miaĹbym duĹźo do opowiadania, i nie wiem, czy byĹoby to ciekawe. Powiedzmy zatem tak. WzrastaĹem w kulturze strasznie laickiej. Ale to jeszcze niewiele mĂłwi. Nie byĹoby nawet odpowiednim okreĹlenie âlaicystaâ, w znaczeniu uĹźywanym obecnie, odkÄ d polityka podzieliĹa kraj na stanowiska odnoĹnie DICO i PACS (DICO to projekt ustawy regulujÄ cej kwestie zwiÄ zkĂłw niemaĹĹźeĹskich, w tym homoseksualnych, wĹoski odpowiednik francuskiej ustawy PACS â przyp. tĹum.). W tym znaczeniu, Ĺźe nawet âlaicystaâ nie oddaje dobrze zawziÄtoĹci przekonaĹ, jakie podzielaĹem bÄdÄ c nastolatkiem, i jeszcze po przekroczeniu dwudziestego roku Ĺźycia. Nie majÄ c nawet czternastu lat, zapisaĹem siÄ do partii politycznej, nie tylko dlatego, Ĺźe byĹem zafascynowany rygorem i bezkompromisowoĹciÄ moralnÄ jej lidera â byĹ to Ugo La Malfa, i zapewniam was, Ĺźe w 1974 r. czternastolatkowie dokonywali zupeĹnie innych wyborĂłw â ale rĂłwnieĹź, jeĹźeli nie przede wszystkim, dlatego, Ĺźe wedĹug mnie byĹa to partia, ktĂłra historycznie najlepiej i bardziej niĹź wszystkie inne realizowaĹa antyklerykalizm, karmiony solidnÄ dawkÄ wĹoskiego Odrodzenia. ByĹ to antyklerykalizm Ustaw Siccardziego (9 marca 1850 r. Izba Deputowanych potwierdziĹa ustawÄ o immunitecie [znosiĹa immunitet wobec osĂłb i dĂłbr koĹcielnych], zwanÄ Ustawami Siccardiego, 8 kwietnia zatwierdziĹ jÄ Senat, zaĹ 9 kwietnia krĂłl uprawomocniĹ tekst swoim podpisem â przyp. tĹum.), Ĺwieckiej szkoĹy paĹstwowej, wywĹaszczania dĂłbr koĹcielnych i zakazu stowarzyszania siÄ. A zatem tak, byĹem wĹaĹnie antyklerykaĹem. Na obozach mĹodzieĹźowych zwiÄ zku â wĂłwczas takie organizowano, dziĹ chce siÄ ĹmiaÄ wyobraĹźajÄ c sobie, ze wĹoscy nastolatkowie organizujÄ w namiocie szkolenia poĹwiÄcone myĹli Ugo La Malfa â nocami, krÄ ĹźyliĹmy w pobliĹźu seminariĂłw i klasztorĂłw, wyĹpiewujÄ c Ĺajdackie pioseneczki, typu âspalimy koĹcioĹy i oĹtarze, spalimy dwory i paĹace krĂłlewskie, a na flakach ostatniego ksiÄdza powiesimy papieĹźa krĂłlaâ... oszczÄdzÄ wam dalszego ciÄ gu, jest jeszcze dosadniejszy. Teraz myĹlÄ c o tym juĹź nawet siÄ nie uĹmiecham, jak to zdarzaĹo siÄ na poczÄ tku, ale na szczÄĹcie mogÄ powiedzieÄ, Ĺźe jest tak juĹź od bardzo wielu lat. Nie prĂłbujÄ szukaÄ jakiegokolwiek samousprawiedliwienia. PoniewaĹź musicie wiedzieÄ, Ĺźe ta skrajnoĹÄ antyklerykalna w rzeczywistoĹci nie byĹa upartym, nikczemnym przekonaniem, co juĹź wystarczyĹoby dzisiaj, aby mnÄ pogardzaÄ. ByĹo to coĹ, zakorzenionego w formacji mojego charakteru i rozwoju mojej osobowoĹci, w bardzo odmienny sposĂłb. MiaĹo to pewnÄ cechÄ âosobistÄ â, a nie publicznego czy politycznego ekstremizmu antykoĹcielnego. ByĹa to reakcja, ktĂłra zaczÄĹa siÄ we mnie okreĹlaÄ juĹź od dziecka, wobec silnej wiary, jakÄ moja matka w przeciwieĹstwie do mnie, zawsze ĹźywiĹa i zachowaĹa w kaĹźdym dniu swego Ĺźycia, z tego, co pamiÄtam. Wiary zakotwiczonej w KoĹciele, jako wspĂłlnocie zbawienia i odkupienia, z peĹnym poszanowaniem doktryny i magisterium, ale rĂłwnieĹź i przede wszystkim wiary, ktĂłra w moich oczach kogoĹ przedwczeĹnie dojrzaĹego, zatopionego w lekturach, wydawaĹa siÄ zbyt naiwnie ludowa, z tymi wszystkimi RóşaĹcami i modlitwami do Maryi, do Serca Jezusa i do caĹego kalendarza ĹwiÄtych. Ludowa wiara mojej matki wydawaĹa mi siÄ zbyt fatalistyczna i ulegĹa, za maĹo przekonana do tego, co moĹźe zdziaĹaÄ osobista wola i moc, Ĺźeby zmieniÄ ten Ĺwiat, a przede wszystkim Ĺźycie kaĹźdego z nas. Dlatego mojÄ reakcjÄ byĹ wzrost â tak jak bluszcz, ktĂłry siÄ pnie po Ĺcianie â mojego ânieâ dla KoĹcioĹa i jego przedstawicieli. Nie pomagaĹ nawet fakt, ze w rodzinie mojej matki, kaĹźde pokolenie daĹo przynajmniej jednego syna ĹwiÄtej Matce KoĹcioĹowi. PoniewaĹź juĹź jako chĹopiec, jeĹźdĹźÄ c po Ĺwiecie i bÄdÄ c Ĺwiadkiem nierĂłwnomiernoĹci zarobkĂłw i kultury naprawdÄ straszliwych, w niektĂłrych czÄĹciach planety, nie potrafiĹem godziÄ tego z Ĺźyciem nuncjatury apostolskiej, w ktĂłrej toczyĹa siÄ misja brata mojej matki, bÄdÄ cego teraz w sekretariacie paĹstwa. Opowiem wam to jednak w skrĂłcie. Na poczÄ tku lat dziewiÄÄdziesiÄ tych, moje Ĺźycie siÄ zmieniĹo, i to bardzo gĹÄboko. Powiedzmy, Ĺźe sporo spraw poszĹo nie po mojej myĹli, sprawiajÄ c, Ĺźe zaczÄ Ĺem siÄ zastanawiaÄ â bardzo, bardzo powaĹźnie, nad domniemanÄ spĂłjnoĹciÄ , w ktĂłrej, jak uwaĹźaĹem, znajdowaĹem impuls mojego Ĺźycia publicznego â od lat byĹem w zarzÄ dzie pewnej partii politycznej i jej krajowym rzecznikiem â jak rĂłwnieĹź prywatnego. Refleksja ta trwaĹa kilka lat, a jedynym moĹźliwym dla mnie sposobem jej prowadzenia byĹo czytanie. CzytaĹem jak szalony. RĂłwnieĹź KsiÄgÄ, ktĂłrÄ wziÄ Ĺem ponownie do rÄki, z zupeĹnie innym nastawieniem, niĹź w latach mĹodzieĹczych, kiedy byĹem zafascynowany â dziÄki szczÄĹliwemu spotkaniu z pewnym nauczycielem z liceum â jedynie Formgeschichte i dosĹownymi egzegezami szkoĹy Culmanna i Bultmanna. I oto znalazĹem tam wszystko, w tym, Ĺźe âstaĹ siÄ czĹowiekiem i cierpiÄ cym ciaĹem Joshua ben Joseph`aâ. mam jednak pisaÄ nie o mojej drodze ku tajemnicy Chrystusa, ale o spotkaniu z ks. Giussanim. JednakĹźe nie zrozumielibyĹcie tego spotkania, gdybym was nie zanudziĹ wstÄpem. WĹaĹnie w latach, kiedy dokĹadnie âprzeĹźuwaĹemâ kaĹźdy dzieĹ, i wszystko, co myĹlaĹem i robiĹem ukazywaĹo mi siÄ w zupeĹnie innym Ĺwietle, przyjaciele z turyĹskich czasĂłw liceum, ktĂłrych wielokrotnie widywaĹem w Rzymie, powiadomili mnie, Ĺźe jest moĹźliwoĹÄ, aby spotkaÄ ksiÄdza Giussaniego, ktĂłrego ksiÄ Ĺźki czytaĹem pasjami, co tylko znalazĹem. Spotkanie zdarzyĹo siÄ, praktycznie bardziej przez przypadek niĹź z koniecznoĹci, biorÄ c pod uwagÄ fakt, Ĺźe nie byliĹmy umĂłwieni, a ja miaĹem zajÄcia, ktĂłrych przesuniÄcie nie byĹo moĹźliwe, ktĂłre jednakĹźe w ostatnim momencie odwoĹano. Spotkanie trwaĹo kilka minut, ale byĹy to minuty poruszajÄ ce od wewnÄ trz. Przyjaciele â ci, przeciw ktĂłrym organizowaĹem listÄ podczas wyborĂłw licealnych, przeciwko ktĂłrym kontynuowaĹem polemikÄ, kiedy zabierali gĹos na Ĺamach Sabato (ironia losu i siĹa zdolnoĹci ponownego zastanowienia siÄ nad sobÄ z perspektywy czasu) â oczywiĹcie w jakiĹ sposĂłb coĹ o mnie ksiÄdzu Giussaniemu powiedzieli. ByĹem wicedyrektorem miesiÄcznika, ktĂłry miaĹ siÄ staÄ tygodnikiem, i juĹź wtedy pisaĹem o KoĹciele i katolikach w sposĂłb caĹkowicie inny, niĹź dawniej. Nie o tym jednak rozmawiaĹ ze mnÄ ksiÄ dz Giussani. Raczej o mojej matce. Ku memu wielkiemu zdumieniu. WystarczyĹo. Niemniej wystarczyĹo to, Ĺźebym zaniemĂłwiĹ, pozostajÄ c gĹÄboko wstrzÄ ĹniÄty. PowiedziaĹ mi, Ĺźe jego matka miaĹa na imiÄ tak samo jak moja, i Ĺźe matek trzeba sĹuchaÄ, z sercem i umysĹem otwartym na lekcjÄ Ĺźycia, jakÄ dawaĹy nam kaĹźdego dnia przez swoje dziaĹania, myĹli, a nawet przeoczenia. W ten sposĂłb, Ĺagodnie, a zarazem po ojcowsku, bez nalegania, ale jednoczeĹnie trafiajÄ c prosto w do serca. Z uĹmiechem na ustach, i owym tonem zarazem modulowanym i zdecydowanym, ktĂłry przecieĹź wszyscy znacie o wiele lepiej ode mnie. W tamtej chwili wydawaĹo mi siÄ to jakimĹ pojedynczym zbiegiem okolicznoĹci. Ale nie mogĹem siÄ uwolniÄ od pewnej gĹÄbokiej zgryzoty. W koĹcu, kilka miesiÄcy później âstopniaĹemâ w dĹugiej rozmowie, wĹaĹnie z mojÄ matkÄ . ByĹa to rozmowa na temat jej wiary, moich dawnych wyborĂłw, na temat gĹÄbi zaangaĹźowania ukierunkowanego oczywiĹcie, jak mĂłwiĹ ks. Giussani, na Ĺźycie wieczne, ale tak, aby juĹź tutaj na ziemi doĹwiadczaÄ âstokroÄâ, wĹrĂłd mÄĹźczyzn i kobiet, dla nich i razem z nimi. Bez zapominania, nawet na chwilÄ o wartoĹci Ĺźycia zgodnie z tym wyborem, w kaĹźdym pojedynczym zakamarku naszego Ĺźycia, pracy i codziennej miĹoĹci. PrzedĹuĹźyĹem. Wybaczcie mi. Na placu Ĺw. Piotra myĹlaĹem wĹaĹnie o tym wszystkim, i bÄdÄ za to dziÄkowaĹ z caĹego serca ksiÄdzu Giussaniemu, aĹź do ostatniego momentu mojego ziemskiego trudu. |