Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2007 > maj / czerwiec

Ślady, numer 3 / 2007 (maj / czerwiec)

Społeczeństwo. Rzym

Family day. Lud na placu

12 maja ponad milion osób zgromadziło się w Rzymie, aby wziąć udział w manifestacji organizowanej nie przez jakieś ugrupowanie, ale przez środowisko, dla którego rodzina jest naturalnym sposobem przekazywania życia i wiary. Wśród uczestników Familu day znaleźli sie nie tylko Włosi, ale również cudzoziemcy, obok chrześcijan przybyli wyznawcy innych religii. jest to fakt, który łamie wszelkie ustalne wcześniej schematy.

Carlo Dignola


„Jakie ryzyko dla demokracji włoskiej stwarza ta nowa i podwójna szata Kościoła, który jest zarazem autorytetem i grupą nacisku, niebem i ziemią, amboną i placem?”, pytała La Repubblica trzy dni po Family day, na swoich wygładzonych stronach kulturalnych: wzruszające!

Ponad milion osób przybyło na plac przed bazylikę św. Jana na Lateranie, aby uczestniczyć w manifestacji organizowanej nie przez związki CGIL, CISL i UIL, ale przez Forum Włoskich Stowarzyszeń Rodzin, stowarzyszenia katolików świeckich i katolickie ruchy kościelne. Były obecne między innymi: Droga Neokatechumenalna, CL (Komunia i Wyzwolenie), ACLI (Chrześcijańskie Stowarzyszenia Ludzi Pracy), Akcja Katolicka, Odnowa w Duchu Świętym, MCL (Chrześcijański Ruch Wyzwolenia), Fokolarini, Wspólnota Sant`Egidio (św. Idziego), oraz wiele innych. Po raz pierwszy zgromadzone razem wywołały pewien świeży powiew – Kościół od dwudziestu wieków jest „autorytetem i grupą nacisku, niebem i ziemią, amboną i placem”, tylko, że przez ostatnie trzydzieści lat „poprawne mieszczaństwo”, które czyta dziennik założony przez Eugenio Scalfari, mogło spokojnie o tym nie pamiętać. Ale po 12 maja odczuwa w powietrzu „ryzyko”, i nie jest pewne czy aktualne formy polityki parlamentarnej potrafią temu ryzyku zaradzić.

„Rzeczywiście jest to fakt, jaki wcześniej się nie zdarzył” potwierdził krótko Giulio Andreotti, który także znalazł się na placu, na krzesełku obok estrady, jako „ruchowy katolik”, post-polityk, między Berlusconim (z Odezwą pod ręką – uczestnicy Family day przyjęli odezwę zatytułowaną „Więcej rodziny”), a ministrem Fioronim i Binettim (w wersji uśmiechniętej). „Dobrze, że rodziny, że katolicy wyszli na plac, to zdrowa reakcja”. 12 maja przed bazyliką św. Jana była nowa „akcja katolicka”, która przekroczyła granice tamtej, tradycyjnej.

 

„Świecka odwaga”

Zdaniem Alessandro Cecchi Paone, człowieka „świeckiej odwagi”, który w tym samym czasie na placu Navona przemawiał do swego rodzaju śmietanki, Family day miał być manifestacją „klerykałów i faszystów”. Tymczasem plac należał do matek i butelek ze smoczkami, do poważnych, ustabilizowanych ojców, nieugiętych dziadków. Były tam obecne Włochy, pogodne, ale posiadające sprecyzowane, jasne idee. Nieliczni księża, natomiast bardzo wiele rodzin, z dobrze ugruntowanymi trzema poglądami w głowie: nie dla DICO (projekt ustawy regulującej kwestie związków niemałżeńskich, w tym homoseksualnych –przyp. red.); tak dla polityki, która w końcu zacznie się z nimi liczyć; katolicy zjednoczeni, ale bez sektorowości i klerykalizmu.

Saviano Pezzotta, rzecznik Family day, powiedział: „Ta ustawa nie jest dobra”, ponieważ chcemy „aby nasze dzieci mogły nadal mówić mamo i tato”. Przyszedł czas, aby również państwo uznało poprzez konkretne działania, a nie tylko artykuły Konstytucyjne, ten (nie nowy) podmiot obywatelski: „Chcemy, aby polityka włoska uznała temat rodziny za centralny, zarówno z punktu widzenia kulturalnego, jak też społecznego; chcemy uczynić rodzinę sprawą narodową”. Pewien „model antropologiczny rodziny, skoncentrowany jedynie na autonomii jednostki, utylitaryzmie i słabej, przejściowej uczuciowości” jest błędny. Czy była to manifestacja „gwelfów” (gwelf – włoski zwolennik papiestwa z XII w. –przyp. tłum)? Zdominowana przez papistów? Nie, na placu byli normalni ludzie, którzy nie instrumentalizują religii, ale bynajmniej nie zabraniają religii, aby ta rozjaśniała świadomość osoby, ponieważ wiara nie jest nieważna w budowaniu społeczeństwa”.

Family day, ostatecznie właśnie do tego się przyczynił. Nawet wielkie dzienniki musiały wyrazić pewne zdumienie: Mario Ajello, jeden z najuważniejszych komentatorów, następnego dnia pisał na łamach Il Messaggero: „Ten lud nie przypomina w niczym starego obrazu świata katolickiego, niemodnego już, oszczędnego i broniącego się. Daje się poznać jako daleki reakcjonistycznym pozom i klerykalnym pomrukom. To czyni wszystko trudniejszym, ponieważ chodzi o manifestację czegoś nieuchwytnego”. Raptem urzędowe Włochy zauważyły, że „istnieje pewien lud dotąd niewidoczny”, pewien „głos głębi Włoch”, „biała armia, która nie wydziela woni zakrystii”, a co najwyżej zapach mleka i cukierków.

Dla ubarwionych pacyfistów katolickich, krążących z długimi włosami i bębenkami, dla małżeństwa z bliźniaczym wózkiem dziecięcym, dla dziesiątków tysięcy ludzi z CL, którzy bezzwłocznie wyruszyli ze wszystkich stron Włoch – i tyle, według swojego starego sposobu, dla osób z Odnowy w Duchu Świętym, które przechadzają się z gitarą na szyi, nieprzerwanie śpiewając „Maryja, Maryja”, dla nich wszystkich bardzo jasna jest idea czym są ojciec i matka.

 

Środowisko płodności

Na telebimie umieszczonym w połowie alei pojawia się Giorgio Israel, mówi, że również on, Żyd, przyłączył się do Family day, ponieważ i on odczuwa konieczność zamanifestowania przeciwko „błędnej ustawie”, która zamierza poddawać pod dyskusję rodzinę „opartą na związku mężczyzny i kobiety” oraz na prokreacji drogą płciową (niebawem będziemy musieli mówić o „prokreacji tradycyjnej”). Giancarlo Cesana „podniósł stawkę”: powiedział, że rodzina jest łonem – czyli środowiskiem – płodności, nie tylko dlatego, że rodzi dzieci, ale ponieważ jest miejscem, które sprawia, że człowiek młody różni się od dorosłego, które ukazuje różnice między piękną ideą a faktem – z tego właśnie powodu u niektórych budzi strach. Rodzina jest „pierwszym miejscem, gdzie człowiek może nie być sam”, a „płciowość i miłość należą do sfery odpowiedzialności obywatelskiej”. Coś się zmieniło w tym kraju: katolicy zorganizowali manifestację w obronie płciowości, a w tym samym czasie laicy dyskutowali na placu Navona o eutanazji Piergiorgia Welby. Andrea Rivera (muzyk i konferansjer, który podczas pierwszomajowego koncertu w Rzymie ostro krytykował Kościół i Benedykta XVI – przyp. tłum.) mówił o swoim pogrzebie, tak, że aż Fiorella Mannoia znudziła się i odeszła.

Rodzina może nie ma dziś siły „ideologicznej”, będącej w stanie przekonać wszystkich – ma siłę „biologiczną”, jednakże w swojej walce odniesie ona zwycięstwo, nawet bez wchodzenia do saloników telewizyjnych. W gruncie rzeczy każdy, kto jest przeciwko rodzinie, przeciwko życiu, nosi w swoim ciele pewien uwsteczniający gen.

Alain Finkielkraut napisał: „Nie żyjemy jedynie po to, aby żyć. Nie rozpoczynamy wszystkiego na nowo w każdym pokoleniu, otrzymujemy i przekazujemy. Życie wpisuje się w ojczyznę, w język, w świat, które przypada nam troskliwie, a może nawet z miłością podtrzymywać”. Lud zgromadzony przez Family day wie o tym. Prawdziwymi konserwatystami są tamci, zebrani na placu Navona laicyści „mali jak Tomcio Paluch”, „nieliczni i już zmęczeni”, jak napisała La Repubblica. Natomiast ci, którzy w końcu podjęli decyzję, aby zareagować i bronić tego, co jest dla nich najdroższe, stanowią obecnie we Włoszech znaną rzeczywistość, której leży na sercu rozwój kraju.

 


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją