Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2004 > maj / czerwiec

Ślady, numer 3 / 2004 (maj / czerwiec)

Kultura

Polska - Przegląd prasy


Gość Niedzielny. Pomieszanie pojęć

Ks. Remigiusz Sobański

Gośc Niedzielny, 23 maja 2004 r.

 

Media dość zgodnie potępiały wyczyny chuliganów i rozjuszonych kibiców. Bezradność społeczeństwa i państwa wobec rosnącego rozwydrzenia (np. wydarzenia na stadionie Ruchu i w Łodzi, fortyfikowanie się mieszkańców Warszawy podczas „szczytu ekonomicznego”) musi do głębi niepokoić. Ale nie mogę zaaprobować sposobu relacjonowania imprezy gejowskiej. Powtarzano jej hasło „kultura dla tolerancji”.

A przecież to zbitka słów, która nic nie znaczy. Połączenie łącznikiem „dla” dwóch chwytliwych słów nie daje żadnego sensu.

Więc o co chodzi? Czytam, że o równe prawa. Czyli o jakie? O prawo do bycia razem? Przecież nikt im tego nie broni, tyle, że oni chcieliby swoje związki nazwać małżeństwem. O rejestrowanie związków partnerskich – dziwny postulat w ustach wykrzykujących o wolnej miłości – więc jednak nie wolnej, lecz rejestrowanej? We wszystkich przypadkach odmieniano słowo „tolerancja”. Rad bym usłyszeć konkretyzację tego postulatu – nie ogólnikową, lecz osadzoną w realiach i uwzględniającą również punkt widzenia innych. Usiłowałem dociec, o co chodzi w tym domaganiu się tolerancji. Okazuje się, że chodzi o swobodę „promocji orientacji seksualnej”. Taki postulat zgłasza się wyraźnie, praktycznie chodzi więc o swobodę werbunku do zachowań homoseksualnych, której domagają się, powołując się na prawa mniejszości.

I tu zgłaszam sprzeciw. Bo jeśliby homoseksualista miał mieć prawo „promować” swą orientację, gdzie chce i kiedy chce, to tolerancja oznaczałaby prawo do deprawowania. Mogą homoseksualiści głosić swe poglądy, że różnica płci nie ma większego znaczenia niż różnica koloru skóry, ale nie mieści mi się w pojęciu tolerancji np. prawo do opowiadania tego w szkole. Zastanawiający jest przy tym sprzeciw wobec badań nad przyczynami homoseksualizmu. Kwestionują zarówno pogląd, ze jest skutkiem uwiedzenia (bo wtedy musiałby być karany), jak też boją się, że badania wykazałyby istnienie przyczyn genetycznych, co interpretowano by jako wady rozwojowe, czyli jako stan nienormalny. Narażając się na zarzut nietolerancji, niedouczenia czy nawet rasizmu (bo takimi epitetami obdarzają geje tych, co z nimi się nie zgadzają), uważam jednak komplementarność fizyczną i psychiczną mężczyzny i kobiety za stan „normalny”, a nie za jedną z alternatyw. Trudno dyskutować bez uznania tej oczywistości.

 

Życie. 15 lat wolności.

Tomasz Wołek

Życie, 4 czerwca 2004 r.

 

TAMTEN CZERWIEC

Z historycznymi datami o symbolicznym wymiarze zazwyczaj bywa pewien kłopot. Zwłaszcza kiedy mamy do czynienia z procesem dziejowym, który dokonuje się w kilku odsłonach. Tak też jest z naszą odzyskaną niepodległością. Czy wybuchła ona właśnie 4 czerwca 1989 roku? Czy dopiero z chwilą powołania pierwszego niekomunistycznego rządu? Czy też wraz z wyborem Lecha Wałęsy na prezydenta RP? A może dopiero po wycofaniu wojsk sowieckich z Polski? Nie ma tu jednoznacznej odpowiedzi.

Tak czy owak, data 4 czerwca 1989 trwale wpisała się w naszą historię. Dorośli Polacy z pewnością na zawsze zapamiętali ówczesny, niepowtarzalny nastrój entuzjazmu, z jakimi szli do tzw. „kontraktowych wyborów”. Zapewne, nie była to pełna satysfakcja, ale furtka wiodąca do demokracji i wolności – została właśnie wówczas nie tylko uchylona (uchylił ją bowiem po raz pierwszy jeszcze sierpień 1980, po czym zatrzasnął ją na powrót stan wojenny), lecz naprawdę wyważona z zawiasów. Ruszyła niepohamowana lawina zdarzeń, które doprowadziły do ostatecznego upadku komunizmu i odrodzenia suwerennej Rzeczypospolitej.

4 czerwca doszło w istocie do złamania monopolu PZPR. Ogromna większość społeczeństwa wypowiedziała posłuszeństwo narzuconemu w 1945 roku ustrojowi ekonomicznemu absurdów, systemowi opartemu na kłamstwie i przemocy. Ciąg dalszy był już tylko logiczną konsekwencją tamtego, zasadniczego wyboru.

Pierwszy niekomunistyczny premier, a wkrótce także prezydent, reformy Balcerowicza (zdławienie inflacji i wymienialność pieniadza), redukcja zadłużenia zagranicznego, zniesienie cenzury, wycofanie Armii Czerwonej, pierwsze w pełni demokratyczne wybory, zawarcie konkordatu, wejście do struktur NATO, wreszcie przystąpienie do Unii Europejskiej – oto kolejne etapy tego niezwykłego, iście rewolucyjnego cyklu, jaki dokonał się w przeciągu zaledwie lat kilkunastu. A jeśli rewolucja, to całkowicie pokojowa – co w dziejach Europy i świata zdarzało się niezmiernie rzadko.

Bilans tych lat jest złożony; satysfakcja miesza się z poczuciem niespełnienia, radość z goryczą. Żyjemy jednak w Polsce niepodległej, wolnej i demokratycznej, i w ogromnej mierze od nas samych zależy, jak ten dar – o jakim nasi rodzice mogli tylko marzyć –potrafimy mądrze wykorzystać.

 

Wiadomości KAI

Ediotrial

Religijność Polaków

Marcin Lisak OP

Wiadomości KAI, Nr 18, 9 maja 2004 r.

 

Polska weszła w struktury poszerzonej Unii. Ze strony Kościoła słychać apel, by silni w wierze Polacy dzielili się swoją religijnością z innymi Europejczykami. Pojawia się pytanie, czy rzeczywiście nasza wiara jest na tyle mocna, by sprostać takim oczekiwaniom.

Z pomocą przychodzą nam świeżo opublikowane wyniki badań religijności Polaków. Wydaje się. Że jest dobrze. Z raportu wynika, ze wzrosła liczba głęboko wierzących, systematycznie praktykuje prawie 58 procent społeczeństwa, a ponad 80 procent badanych przystępuje przynajmniej raz w roku do spowiedzi. Gorzej jest z przyjmowaniem nauczania moralnego Kościoła. Obserwujemy negatywną transformację obyczajowości zwłaszcza wśród polskiej młodzieży. Wzrosła akceptacja antykoncepcji czy współżycia seksualnego przed ślubem.

Widać zmianę akcentów w oczekiwaniu wobec kapłanów. Wierni chcą spotkać nie tyle sprawnego budowniczego, urzędnika czy komentatora polityki, ile człowieka, który ich wysłucha, powiernika, który wesprze dobrą radą i modlitwą. Z pewnością takich kapłanów w kraju nie brakuje, ale z drugiej strony nigdy ich za wiele.

Polski nie dotknęła gwałtowna sekularyzacja. Badania wskazują na dość dobry stan religijności. Jednak są to tylko socjologiczne przybliżenia. Trzeba posługiwać się naukami społecznymi. Jednak pamiętajmy, że nie ogarniają one tajemnicy, która dokonuje się w sercu i umyśle każdego, kto spotyka się z Bogiem. A są to spotkania nie do zmierzenia żądnym wskaźnikiem religijności. Miarą wiary nie jest sukces czy ilość wyznawców, ale świętość. Nic gorszego niż uwierzyć, że jest zbyt dobrze i spocząć na laurach. Tym bardziej, że powinniśmy zajmować się nie tylko sobą.

 

 


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją