Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2004 > maj / czerwiec

Ślady, numer 3 / 2004 (maj / czerwiec)

Kultura. Opinie

Pasja Chrystusa

Film Mela Gibsona przedstawia ostatnie godziny życia Jezusa z Nazaretu, Jego śmierć i zmartwychwstanie, widziane oczyma Maryi.


Film Mela Gibsona jest próbą opowiedzenia za pomocą sztuki filmowej współczesnemu człowiekowi o męce, śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa, których świadectwem są Ewangelie i nauczanie Kościoła. Usiłuje on poprzez estetyczne wzruszenie na nowo ukazać aktualną siłę pytań, jakie rodzi w człowieku ów fakt męki Pańskiej. Gdy stajemy przed którymś z obrazów Caravaggia, czy też takim pomnikiem literatury światowej, jakim jest np. Boska komedia Dantego, jesteśmy niejako zmuszeni do postawienia sobie pytań o przeznaczenie, sens ludzkiej wędrówki, o zasadę, która podtrzymuje świat przy życiu. W analogiczny sposób – chociaż przy zachowaniu wyraźnych różnic – wobec tego filmu może się w nas rodzić pytanie dotyczące Jezusa, pytanie, jakie zdali sobie ci pierwsi, którzy Go spotykali: „Kim On jest?”. Oczywiście, widz może oglądać film o Jezusie z taką samą beztroską z jaką oglądał aktora Gibsona w filmie Zabójcza broń i wyjść z kina co najwyżej z przekonaniem, ze dobrze lub źle wydał pieniądze. Francuski poeta Charles Péguy mawiał, że artysta dźwiga wielką odpowiedzialność: tworzy on dzieło sztuki, którego wartość jest tym większa, im więcej uczucia, uwagi i zaangażowania wkłada w jego tworzenie. Mimo to, jednak nigdzie nie jest powiedziane, że miliony osób oglądających film będą na tyle uważne, by wzbudził on w nich najbardziej prawdziwe, autentyczne ludzkie pytania, by doznali naprawdę głębokiego poruszenia.

 

Niezliczona ilość szczegółów

Sztuka ma jedno zadanie: to wyróżniający się spośród innych gest, podejmowany przez człowieka po to, by przekazywać swoje doświadczenie. Tonie jakiś artykuł, esej, odezwa, ani też dyskusja wśród przyjaciół. Gibson w swojej Pasji przekazał swoje doświadczenie chrześcijańskie i uczynił to – jak to zazwyczaj czynią artyści – łącząc ze sobą w jedną, całościową wizję, niezliczoną ilość szczegółów. To właśnie owe pojedyncze szczegóły (te, które odciskają się w naszej pamięci i do których wracamy po obejrzeniu filmu) poruszają wyobraźnie i budzą silne emocje. W tym przypadku słyszymy brzmienie oryginalnych języków, zderzamy się z brutalnym traktowaniem skazanego Jezusa, patrzymy na twarze i wymowne spojrzenia bohaterów, obserwujemy pojawiające się w pamięci Jezusa i innych sceny z przeszłości, gdzie właściwie nic nie jest bez znaczenia. Są to jakby fragmenty mozaiki, którą reżyser układa z wielką troską po to, by rzucały się w nasze oczy, by poruszyły wewnętrzne oko naszych emocji. Artystyczny efekt oddziaływania tych scen polega na tym, że energia każdego z owych szczegółów skupia się we wzruszeniu ludzką postacią Chrystusa w chwili, gdy świadomie wypełnia On misję powierzoną Mu przez Ojca. Jezus nie jest jakimś super bohaterem, ale człowiekiem, który w momencie największej słabości ukazuje źródło swojej zwycięskiej mocy: „Stał się posłusznym aż do śmierci”.

 

Spojrzenie Maryi na Syna

Uderza „normalność” tych wyjątkowych wydarzeń. Bóg staje się człowiekiem. Młody cieśla, żartujący ze swoją matką. Mężczyzna, który mówi do swoich przyjaciół przy wieczerzy – a każde wspomnienie jest jak obraz Caravaggia (reżyser czerpał z niego inspirację nawet przy wyborze odcieni kostiumów, użytych w tej scenie) – łamiąc chleb, nalewając wino: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś oddaje swoje życie za przyjaciół”. Potem zdrada Judasza. Zaparcie się Piotra, przygniecionego lękiem przed cierpieniem. Magdalena, która doświadczyła przebaczenia. Jak się nie zdumieć – tak jak zdumiony jest żydowski żołnierz – „prostotą”, z jaką Jezus uzdrawia ucho, odcięte przez Piotra? A przede wszystkim, jak można nie doznać wzruszenia postacią Maryi – matki, która pod wpływem wydarzeń „postarzała się więcej, niż o dziesięć lat” (Péguy).

Gibson posłużył się spojrzeniem Maryi na Syna jako głównym środkiem do wyrażenia „dramatyzmu” wydarzeń, to znaczy użył go jako elementu akcji, dzięki któremu my widzowie możemy wyraźnie uchwycić owo wzruszenie, ku któremu zmierzają wszystkie szczegóły.

To spojrzenie jest podstawową „przestrzenią dramatyczną” filmu. Jest ono nieskończenie ważniejsze od każdego innego szczegółu, co więcej zostało niejako przez wszystkie pozostałe szczegóły (proces, obecność przeciwstawnego spojrzenia szatana, krew, której jest tak wiele, krzyki, pejzaż) uwydatnione i można by powiedzieć, wzmocnione. Ona, patrząc na Niego, wie wszystko. Ona patrzy na swojego Syna z nieskończoną, rozdartą bólem czułością tej, która jest przy Nim i nie może Mu ulżyć w cierpieniu. Towarzyszy mu swoim macierzyńskim pragnieniem, by umrzeć wraz z Nim, ale też ma świadomość, że oto rozgrywa się najważniejsze dla świata wydarzenie. On zaś odpowiada na to spojrzenie, szukając go, jak każde dziecko, które cierpi. Szuka go także w chwili, gdy w kulminacyjnym momencie na krzyżu, obejmując wzrokiem historię świata, ustanawia niejako w osobach Jana i Maryi Kościół, jako środowisko ich życia. Gra spojrzeń ma niepoślednie znaczenie również podczas Ostatniej Wieczerzy, której obrazy stanowią coś w rodzaju znaczącej przeciwwagi dla obrazów męki Pańskiej.

 

Czyste uderzenie

Dzięki mądremu i nowoczesnemu wykorzystywaniu środka wyrazu, jakim jest film, Gibson przekazuje nam wizję pasji Chrystusa oraz Jego osoby, która nie ma w sobie nic z cukierkowatej słodyczy czy sentymentalizmu. Polemikę towarzyszącą filmowi trudno wytłumaczyć inaczej, jak tylko jako swoistą formę zakłopotania wobec faktu, ze oto uwaga opinii publicznej została skierowana na postać Jezusa, wraz z Jego niebywałym roszczeniem. Podobnie zresztą trudno podzielać głośne oskarżenia filmu o antysemityzm: naród żydowski, który dźwigał na własnych barkach cały ciężar przyszłej historii, to ten sam naród, z którego pochodzą Piotr i Jan, Maria Magdalena, Maryja i wreszcie Jezus z Nazaretu, jako wypełnienie starożytnego proroctwa.

Prawda jest taka, ze gdy chodzi o problem Jezusa Chrystusa, to tym razem od widza zależy to, czy nie pozostanie on tylko widzem i czy w jego sercu zabrzmi owo rzucone przez film pytanie: „Kim On jest?” to od niego zależy, czy będzie szukał właściwej odpowiedzi na to pytanie. Można mieć tylko nadzieję, że znajdzie on poza salą kinową okazje, które pozwolą w sposób konkretny jeszcze raz obudzić to pytanie i przyjąć je jako tzw. hipotezę roboczą. Bowiem centralnym problemem ludzkiego życia, wszystkich czasów i całego świata jest to, jaką postawę wobec owego faktu przyjmie wolność każdego człowieka.

Ks. Giussani opowiadał swego czasu o pewnej kobiecie, którą spotkał w konfesjonale. Jej mąż umarł, a jeden z synów popadł w obłęd i zabił drugiego syna. Kobieta została sama, co zrodziło w niej bunt przeciwko Bogu za tę niesprawiedliwość. Ks. Giussani zaprowadził ją przed ogromny krucyfiks w głębi kościoła i powiedział: „Jeśli ma pani coś do powiedzenia, to proszę powiedzieć to Jemu”. Ona zaś, po długim milczeniu stwierdziła: „Ksiądz ma rację”.

Może właśnie na tym polega siła tego filmu. Czyste uderzenie, prowokacja, która ma przypomnieć, że chrześcijaństwo to nie sentymentalizm, to nie problem dobrego postępowania człowieka, ale fakt całkowicie i „aż do bólu” ludzki. Budził on i budzi irytację, nie tylko z powodu swojego realizmu. Czy bowiem Bóg może uniżyć się do tego stopnia, by przyjąć na siebie słabość i cierpienie aż po śmierć?

Film kończy się sceną zmartwychwstania. I to jest początek nowej historii, bez której ta opowiedziana przez Mela Gibsona pozostałaby niezrozumiałym faktem z przeszłości. Jest to historia tak samo zwyczajna, jak i wyjątkowa, bo jednocześnie ludzka i boska.

W ten sposób pytanie „Kim On jest?” otwiera nas na pytanie kolejne, bardziej decydujące, gdyż dotyczące dzisiejszego życia: „Gdzie On jest?”. Tutaj rozgrywa się cały dramat wolności i teraźniejszości. Kto wie, może opowie o tym następny film.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją