Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2006 > listopad / grudzień

Ślady, numer 6 / 2006 (listopad / grudzień)

Strona pierwsza

To nie abstrakcyjne myślenie powoduje wzrost i poszerzenie umysłu, ale odnalezienie w ludzkości momentu osiągniętej i wypowiedzianej prawdy

Zapis wystąpień Giancarla Cesany i Juliana Carróna podczas Inauguracji roku CL Lombardii. Mediolan, 30 wrzesnia 2006 r.

Giancarlo Cesana i Julián Carrón


Na początku nowego roku, świadomi naszych potrzeb, świadomi naszej bezmiernej kruchości, prośmy o moc Ducha Świętego.

 

Przybądź Duchu Święty

 

Giancarlo Cesana

Wszyscy nadal pozostajemy pod wrażeniem wystąpienia Papieża w Ratyzbonie, wraz z formami protestu wywołanego zarówno przez fundamentalistów islamskich, jak i przez liberałów z New York Times`a, a także „poprawnych” polityków naszej Europy, którzy odrzucili solidarność, czego przykładem może być parlament włoski. Jak słyszałem wcześniej od Carróna: „Wolność jest towarem deficytowym” (może się to wydarzyć także pośród nas) i dlatego słuszne czujemy się tym oburzeni.

Jednocześnie nie wolno nam zapominać, nie możemy nie wziąć pod uwagę tego, że dopiero co powróciliśmy z Meetingu na temat rozumu, czyli centralnego tematu podjętego przez Papieża. Był to Meeting, podczas którego powiedzieliśmy, że rozum potrzebuje Boga, Nieskończoności, gdyż reprezentuje on stwórczą inteligencję Boga. Bez wiary rozum nie istnieje, ale i odwrotnie, wiara musi uzasadnić samą siebie.

Powodem, dla którego przemówienie Papieża wzbudziło tak wielkie niezadowolenie – zarówno pośród „antydemokratów”, jak i „ultrademokratów” – jest to, iż antydemokratom powiedział, że nie wolno im z Boga czynić tego, co chcą, ultrademokratom natomiast pokazał związek Boga ze wszystkim. Skoro bowiem Bóg ma związek z rozumem, ma też do czynienia ze wszystkim: z pieniędzmi, polityką, kulturą i sprawami codziennego dnia.

Rozum z pewnością wyjaśnia się za pomocą dyskursów, przede wszystkim jednak dokumentuje się i ukazuje w życiu bliższym rzeczywistości, jak ta, przez którą zostali poruszeni szefowie biura naszego przyjaciela Ugo, gdy zaprosił ich i towarzyszył im na Meetingu (opieram się na pierwszej z całej serii wypowiedzi z diakonii diecezjalnej, mającej na celu przygotowanie przedstawianych tutaj spostrzeżeń): zaskoczyło ich człowieczeństwo, doświadczenie, sposób bycia, jaki tam zobaczyli. Rozum dokumentuje się jako relacja z rzeczywistością, jako pewien sposób bycia uznawany przez nas za oczywisty. Pierwszą rzeczą, której nie wolno nam uznawać za coś oczywistego jest fakt, że jesteśmy. Jak mówi ks. Giussani w książce Dall` utopia alla presenza [Od utopii do rzeczywistości][1], „wielkie niebezpieczeństwo kryje się w tym, że nie jesteśmy oryginalni lecz reaktywni, tak jakby to, co nam się wydarza budziło nas niespodziewanie ze stanu uśpienia. To zaś oznacza, że do pewnego momentu nas nie było, aż tu, znienacka, wydarza się coś, co domaga się, byśmy zaistnieli; nie od nas jednak zależy owa zmiana ani to, co się wydarza. Lecz chrześcijaństwo czysto reaktywne –kontynuowała Tycjana – jest niczym środek znieczulający; środek przeciwbólowy na ranę, jaką w sobie nosimy, na to naglące pytanie, dzięki któremu staliśmy się wyznawcami Chrystusa, zwolennikami Kościoła i Ruchu, tzn. zwolennikami tego człowieczeństwa, przez które Bóg połączył się z nami. Bóg złączył się z naszym człowieczeństwem – mówiła dalej Tycjana -, aby pomóc nam nie oszukiwać własnego serca, byśmy nie godzili się na jego znieczulenie, na usuwanie na bok; byśmy nie pozwalali odbierać sobie tego, do czego mamy pełne prawo, czyli do bycia protagonistami świata, w którym żyjemy; abyśmy nie igrali z pozytywną obietnicą życia, pomimo wszelkich trudności życia i naszego serca.

Jak podkreślał filozof Karl Popper – dyskutując na temat teorii metody eksperymentalnej, opartej na czystej obserwacji zjawisk – dla rozwoju nauki nie wystarcza obserwacja. Są ludzie, którzy obserwują, lecz niczego nie widzą; nie widzą tego co się wydarza. Powiedział to także Jezus w Ewangelii, mówiąc o bogaczu, który prosił Jezusa o wskrzeszenie Łazarza i posłanie go do domu jego braci, aby tamci widząc go wskrzeszonego, mieli możliwość zmiany życia: „Jeśli Mojżesza i Proroków nie słuchają, choćby kto z umarłych powstał, nie uwierzą”[2]. Otóż to, są tacy, którzy obserwują i niczego nie widzą. Potrzeba jakiejś intuicji, jakiejś ludzkiej genialności (mówił o niej Carrón podczas Międzynarodowego Spotkania Odpowiedzialnych)[3], aby zobaczyć to, co jest przed pozornie niewidzącymi oczami wszystkich. Geniuszem – mówił nam zawsze ks. Giussani – jest ten, kto widzi i pozwala innym zobaczyć to, co jest, a czego inni sami nie potrafią zobaczyć.

Potrzeba człowieczeństwa, człowieczeństwa wywodzącego się z tego. Czego „nauczyliśmy się od Chrystusa” – jak powiedział Papież podczas audiencji 6 września – czyli nie tylko i nie tyle ze słuchania Jego nauczania, Jego słów, ale bardziej z poznania Jego osoby [...]. On bowiem jest nie tylko Mistrzem, lecz Przyjacielem, co więcej, Bratem”.

Naszemu przyjacielowi Claudio pewna dziewczyna – ateistka – powiedziała: „Tym, czego najbardziej pragnę jest człowieczeństwo”; pewien taksówkarz wyraził to bardziej prozaicznie: „Podoba mi się wasze chrześcijaństwo, ponieważ pomaga lepiej żyć”, tzn. pozwala być ludźmi. Papież, we wspomnianej audiencji, stwierdził dalej: „Nie można zapominać o tym, że według św. Marka, Jezus wybrał Dwunastu w podstawowym celu, «aby Mu towarzyszyli»” (Mk 3, 14)

Celem Ruchu jest to, byśmy trwali przy Jezusie. Także i my, poprzez naszą przyjaźń, potrzebujemy trwania przy Jezusie, nie wzajemnego dostosowania się za sprawą jakichś dobrodusznych, czyli w konsekwencji politycznych kalkulacji (dlatego, że dobroduszność jest polityką, i faktycznie przestajemy się przywoływać). Potrzebujemy trwania przy Jezusie, przez ciągłe porównywanie naszego życia – o czym mówił Cesare – pozwalające nam kroczyć za tym, co się wydarza, a nie za tym, co mamy w naszym umyśle, i o czym sądzimy, że tak właśnie powinno się stać, jak dodał ks. Mauro.

Chrześcijaństwo – mówił Raffaello – nie jest jakąś dobrą i bezdyskusyjną inspiracją religijną kogoś, kto następnie bierze z życia to, co chce, jakby był na targu. Przede wszystkim dlatego, że życie nie jest targowiskiem, ale głównie dlatego, że chrześcijaństwo jest osądem pełnym miłości i miłosierdzia, a zatem zaproszeniem do przemiany (nie można być razem nie zmieniając się), lub jeszcze bardziej właściwie, używając terminologii chrześcijańskiej, do nawrócenia się. Aby podźwignąć nas z kruchości, Bóg proponuje bycie z nami, proponuje odczuwalną jedność ze strumieniem Jego przyjaźni w świecie: tym strumieniem przyjaźni Boga w świecie jest Kościół.

Występuje jeszcze jedna trudność, stanowiąca sedno pytania, jakie kieruję do Carróna: „Dlaczego wśród nas dorosłych (jak zauważył Michele), po wielu latach życia chrześcijańskiego – niekiedy, i to nierzadko – zamiast wzrostu błagania i żebrania narasta roszczenie? Dlaczego – pytał Fabio, przypominając tak często przytaczane przez ks. Giussaniego zdanie jego mamy – zdarza się i nam mówić: „Jak piękny jest świat”, lecz z trudem przychodzi nam dodawać: „Jak wielki jest Bóg”, czyli rozpoznawać, że nie my stworzyliśmy świat, że wszystko jest nam dane?

Odnośnie tego warto przytoczyć krótki fragment Oriany Fallaci zaczerpnięty z książki zatytułowanej Człowiek, cytowanej także przez ks. Giussaniego: „Gorzkie odkrycie, że Bóg nie istnieje (autorka była ateistką) zabiło słowo przeznaczenie. Lecz zanegowanie przeznaczenia jest arogancją, podobnie jak szaleństwem jest twierdzenie, iż to my jesteśmy jedynymi twórcami naszej egzystencji: jeśli zanegujesz przeznaczenie, życie staje się serią straconych okazji, opłakiwaniem czegoś, czego nie było, a co powinno było być, wyrzutem z powodu czegoś, czego się nie dokonało, a co moglibyśmy dokonać, i tak zaprzepaszcza się teraźniejszość, czyniąc z niej kolejną straconą okazję”[4].

A zatem, pojawia się nie tylko zawahanie w powiedzeniu: „Jak wielki jest Bóg”, lecz także, w mówieniu: „Jak piękny jest świat” – o to właśnie jesteśmy proszeni każdego dnia, od chwili, kiedy wstajemy z łóżka, ponieważ, jak można zanurzyć się w dzień bez miłości do świata? Dlatego właśnie potrzebny jest Bóg, potrzebna jest Jego przyjaźń.

Jesteśmy dzisiaj tutaj w poszukiwaniu natężenia naszego żebrania.

 

Carrón

Doktorant jednego z najlepszych uniwersytetów amerykańskich opowiedział mi niedawno pewien epizod. Otrzymał od studentów najwyższe noty za sposób prowadzenia zajęć. Profesor, który go o tym informował, zazwyczaj niezbyt skory do składnia gratulacji, powiedział, że przez wiele lat nauczania nie widział nigdy tak wysokich not. Wielu kolegów owego doktoranta skakałoby dosłownie z radości wobec takiego zdarzenia, on tymczasem, z powodu przeżywanego właśnie momentu trudności –pozostał jak głaz, jakby usłyszana wiadomość nie była stanie poruszyć jego „ja”. Zdumiony profesor zapytał: „Czy dobrze się czujesz?”. Kiedy tego słuchałem przyszło mi na myśl zdanie Jezusa: „Jaką korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a potem zatraci lub zniszczy samego siebie?”[5]. To właśnie tu w takich sytuacjach, życie objawia się z całym swoim pragnieniem odpowiedzi, to tu ukazuje się naprawdę natura „ja”, natura serca, które jest wymogiem pełni. „Quid animo satis?” [Cóż zaspokoi duszę?][6]. Dzisiaj rano, przypominając sobie to zdarzenie, myślałem: Kim Ty jesteś Chryste? Kim Ty jesteś, że kiedy Ciebie brakuje, nie wystarcza mi nawet cały świat? Chrystus bowiem nie jest jedynie czymś więcej, nie jest nawet czymś najważniejszym; Chrystus jest czymś zupełnie innym: jest kamieniem węgielnym, jest punktem zwrotnym, gdzie człowiek odnajduje odpowiedniość, dla której warto żyć.

Tego typu zdarzenie pomaga nam rozumieć naprawdę, o co chodzi w życiu, na czym polega dramat życia: chodzi o alternatywę pomiędzy Chrystusem obecnym, mogącym ująć nasze serce a nicością, ponieważ nic nie jest w stanie tak go pochwycić, nic nie jest dla niego tak odpowiednie jak Chrystus. To pozwala nam pojąć, czym jest nasz wewnętrzny wymóg który nazywamy „rozumem”. Rozum nie jest czymś abstrakcyjnym, lecz wymogiem całkowitego znaczenia, które nosimy w sobie tak, że możemy zyskać cały świat, lecz to nie wystarcza.

Jeżeli rozum nie jest kwestią intelektualną, ale wymogiem ostatecznego znaczenia, dyskusja podniesiona w wykładzie Papieża w Ratyzbonie jest zagadnieniem nie tylko dla „adeptów sztuki” (profesorów, myślicieli czy twórców opinii),ale sprawą odnoszącą się do wszystkich, dotyczącą codziennego życia. W ostatnich dniach nachodziła mnie myśl, którą powtarzałem w różnych momentach: spełniliśmy naprawdę piękny gest, stając w obronie Papieża w obliczu ataków, jakie odebrał, oraz rozpowszechniając jego przemówienia. Wielu było wdzięcznych za tę inicjatywę, co zobaczyliśmy dzięki rozdaniu tysięcy egzemplarzy przemówienia na uniwersytetach, w wielu innych środowiskach i w parafiach. W zdecydowanej większości przypadków spotkaliśmy się z chęcią przyjęcia tekstu, a nawet były liczne prośby o dalsze egzemplarze. Tego typu batalia jest jak najbardziej zgodna z naszą historią, ponieważ ks. Giussani, wchodząc do Berchet zainicjował walkę w obronie rozumu, tego wymogu ostatecznego znaczenia, który nas konstytuuje.

Tym niemniej spełnienie nawet tak pięknego gestu, który zamierzamy nadal kontynuować, nie wystarczy. Nie możemy zadowolić się tą inicjatywą, gdyż wskazanie Papieża – jak powiedział wcześniej Cesana – jest czymś co dotyczy w pierwszym rzędzie nas samych, jest wskazaniem dla nas, ponieważ możemy ulec paradoksowi i bronić właściwej koncepcji rozumu, a następnie w codziennym życiu stosować inną, tzn. racjonalistyczną koncepcję, będącą z założenia przeciwną temu, czego zawsze broniliśmy, koncepcję przeciwną do tej, w obronie której stanął Papież.

Jak widać, na postawie tego co zostało powiedziane wcześniej, nie jest to tylko teoretyczna możliwość. Z łatwością mówimy: „Jak piękny jest świat!”, a jednocześnie trudno nam dodać: „Jak wielki jest Bóg!”. To ukazuje, że często używamy rozumu w sposób taki, jak wszyscy. Wystarczy pomyśleć, kiedy ostatni raz (nie w momencie medytacji czy przy odmawianiu Jutrzni),każdy z nas, patrząc na rzeczywistość powiedział: „Jak wielki jest Bóg!”. Kiedy, patrząc na coś rzeczywistego, uczestnicząc w jakimś zdarzeniu czy geście, nie zatrzymaliśmy się tym, co pozorne, lecz doszliśmy do zdumienia się wobec Tego, który to stworzył? Ponieważ mówienie „Jak piękny jest świat!” w oderwaniu od „Jak wielki jest Bóg!” jest używaniem rozumu zatrzymującym się na tym, co pozorne, czyli właśnie używaniem go w sposób racjonalistyczny. Nie oznacza to, że nigdy nie mówimy „Jak wielki jest Bóg!”, ale zostaje to powiedziane jako coś doczepionego do rzeczywistości, a nie jako sposób patrzenia na rzeczywistość.

Dlatego nie możemy bronić Papieża, ograniczając się jedynie do dystrybucji jego przemówienia; bronimy Papieża idąc za nim, to znaczy używając rozumu zgodnie z jego prawdziwą naturą wymogu całkowitego znaczenia. Właśnie to pozwoli zarówno nam samym, jak i innym zrozumieć znaczenie słów Ojca Świętego.

Na czym polega różnica pomiędzy rozumem przeżywanym zgodnie z jego naturą, a rozumem przeżywanym racjonalistycznie? Musimy to zrozumieć, gdyż inaczej, jak już wspomniałem, choć bronimy właściwego pojęcia rozumu, w praktyce używamy go jak wszyscy inni. Różnicę widać w naszym sposobie przeżywania wszystkich spraw i okoliczności. Często broniąc właściwej koncepcji rozumu, toniemy w rzeczywistości, dusimy się w naszej celi – w celi okoliczności, pracy, rodziny – jak wszyscy, i w ten sposób nie bronimy naprawdę Papieża. Rzeczywistą obroną Papieża jest dawanie świadectwa wobec wszystkich, przede wszystkim wobec nas samych, że realne używanie rozumu odmienia życie, czyni je bardziej odpowiednim do rzeczywistości, pozwala nam oddychać w rzeczywistości, ponieważ odpowiada wymogom serca.

Przeczytam pewien list, aby to udokumentować. „Od roku jestem mężatką i oczekuję dziecka, które urodzi się pod koniec listopada. Od sierpnia jestem w domu i nie pracuję, w związku z czym mój rytm życia uległ całkowitej zmianie. Dni wydają mi się puste, i to nie tylko z powodu mniejszej ilości rzeczy do zrobienia, ale – co jest dla mnie najtrudniejsze – również jako pozbawione sensu, znaczenia (nawet jeśli ktoś pozostaje w domu i nie idzie do pracy, jesteśmy przecież wymogiem znaczenia). Często wstaję rano zmartwiona wobec rozpoczynającego się dnia, który zapowiada się jałowy, oschły i często nudny w czterech ścianach domu. jedynym zajęciem, jakie mi pozostało jest nudna Szkoła Drugiej Specjalizacji (specjalizacja potrzebna dla nauczania w liceum). Sytuacja jest zatem taka, że mam mało pracy i na dodatek jest to praca naprawdę nieprzyjemna. Kiedy nadchodzi wieczór czuję się często pusta i w głębi smutna. Zaskoczył mnie fakt, że podobne odczucie smutku i jałowości wobec przeżywanych dni ma od pewnego czasu mój mąż. Po zmianach jakie zaszły w jego miejscu pracy stracił entuzjazm i teraz od rana do wieczora musi robić coś, co przestało mu się podobać. Jakiż to ból zdać sobie sprawę, ze wystarczyło tak niewiele, by pełnia wniesiona w nasze życie przez Ruch przestała być odczuwana! W takim momencie zaczyna się rozumieć, że problem nie leży w tym, co robimy, dużo czy mało, widać bowiem, że rezultat jest taki sam: głębokie niezadowolenie. Rozumiemy, że rozwiązanie nie polega na staraniu się o zewnętrzną zmianę danej sytuacji, lecz aby odpowiedzieć na pytania, które w tym czasie dochodzą do głosu w tak dramatyczny sposób: kto lub co jest w stanie wypełnić mój dzień (oto rozum, oto wymóg, jaki w sobie odnajdujemy!) Dokąd i z kim idę? Można też powiedzieć: co oznacza intensywne przeżywanie rzeczywistości pośród codziennych, pięknych czy trudnych uwarunkowań? Chciałabym postawić ci te pytania, myśląc o dniu Inauguracji Roku”.

Nie możemy ugrzęznąć w okolicznościach. Tego listu nie pisze ktoś z zewnątrz, piszemy go my, i być może wielu z was odnajdzie siebie w jego słowach, choć pewnie w nieco zmienionych warunkach. Stąd też staje się zrozumiałe, co to znaczy, że nie wystarczy stanąć w obronie Papieża, ale że problem podniesiony przez niego w pierwszym rzędzie odnosi się najpierw do nas.

Z tego właśnie powodu od ubiegłego roku w centrum uwagi stawiamy sprawę wychowania, co oznacza, że to my potrzebujemy wychowania, czyli całkowitego wprowadzenia w rzeczywistość, i mam nadzieję, nie mylimy tego z przekonaniem o naszym byciu ekspertami od teorii wychowania, nawet od teorii ks. Giussaniego, bo nie tego nam przede wszystkim trzeba. Potrzebujemy być ludźmi wychowanymi do przeżywania rzeczywistości w jej pełni, ludźmi, którzy są w stanie wprowadzić się  - przez współdzielenie życia – w sens, w znaczenie rzeczywistości.

To jest właśnie to, co staraliśmy się podjąć jako temat Meetingu: rozum jest wymogiem nieskończoności. Dlatego nie wystarcza jedynie zmiana „celi”[7], w której przebywamy czy też czekanie, by zmieniła się okoliczność, gdyż ta zawsze będzie ograniczona. „Rozum jest wymogiem nieskończoności i swój szczyt osiąga w pragnieniu, w przeczuciu, ze ta nieskończoność się objawi”. Rozumowi nie wystarcza to, co widzi (piękno świata), on jest wymogiem czegoś innego, czegoś nieskończonego, wielkości Boga, bez której nie potrafi istnieć. Odnajdujemy się w tym pragnieniu, w tym ludzkim pilnym wymogu, w tym przeczuciu, że nieskończoność się objawi.

Drogę, która pozostaje nadal do przebycia widać w wysiłku, jaki podejmujemy, by używać rozumu w prawdziwy sposób. Dlatego przed nami cały rok, by sobie w tym pomagać! Trud jaki lapidarnie wyraził nasz przyjaciel („łatwo nam mówić: «Jaki piękny jest świat!», lecz z trudem przychodzi nam dodać «I jak wielki jest Bóg»”) potwierdza się następnie w licznych okolicznościach.

Na Międzynarodowe Spotkanie Odpowiedzialnych zaprosiliśmy naszego przyjaciela Sotoo. Słyszeliśmy wszyscy, kiedy w pewnym momencie, kończąc swoje świadectwo, stwierdził, że to miejsce jest dla niego niczym raj. Wówczas zapytałem siebie: ilu spośród nas, obecnych tam, doświadczyło, odkryło w sobie to samo doświadczenie? Rzeczywiście wiele osób mówiło mi, że dni wspólnego pobytu były dla nich wzruszające, dlatego na koniec zadałem pytanie: wielu mówiło o swoim wzruszeniu, lecz ilu spośród was powiedziało „Ty” do Chrystusa? To jest właśnie to. Można mówić: „Jak piękny jest świat!”, „Jak piękne jest bycie razem!”, aż po wzruszenie, lecz ilu dochodzi do powiedzenia „Ty”, do wypowiedzenia Jego imienia?

Jakiś czas temu byłem zaproszony przez młodzież z GS (Młodzież Szkolna z CL – dop. red.), która także stanęła w obronie Papieża, ale potem podczas rozmowy jeden z nich wyznał: „Łatwo potem tonę na zajęciach z chemii”. I tak jak zawsze.

Jak więc wyjść z takiej trudności, jak ją pokonać, by rozpoznać, że On jest obecny? To znaczy, jak używać rozumu zgodnie z jego naturą zdawania sobie sprawy z rzeczywistości według wszystkich jej czynników? Bez uznania i rozpoznania tego brakuje nam bowiem oddechu/a zatem, jak nauczyć się właściwego używania rozumu? Nie chodzi o żadną strategię ani o udział w wykładach z filozofii. Papież wyraźnie określił cel swego wykładu w Ratyzbonie. Czytam jego słowa: „Rozszerzenie naszej koncepcji rozumu i jego zastosowanie”. W jaki jednak sposób możliwe jest rozszerzenie rozumu?

Zobaczcie, co mówi ks. Giussani we wstępie do książki Chrześcijaństwo jako wyzwanie. U źródeł chrześcijańskiego roszczenia: „Tym, co pozwala wzrastać, co rozszerza umysł, nie jest abstrakcyjne rozumowanie, lecz odnalezienie w człowieczeństwie momentu osiągniętej i wypowiedzianej prawdy”, jakaś pełnia człowieczeństwa. I mówi dalej ks. Giussani: „To jest wielkie odwrócenie metody, które charakteryzuje przejście od zmysłu religijnego do wiary: nie jest to już więcej jakieś poszukiwanie pełne niewiadomych, ale zaskakujące odkrycie faktu, który wydarzył się w historii ludzi”[8].

I tylko wtedy, gdy zdarza się zdumieć jakimś faktem, jest on w stanie rozszerzyć rozum. To właśnie wydarzenie jest tym, co nas wychowuje, właśnie uczestnictwo w jakimś wydarzeniu sprawia, że możliwe jest przekroczenie naszej miary. Ponieważ możemy doświadczyć obecnej Tajemnicy, używamy rozumu zgodnie z naturą Tajemnicy, jak powiedział Papież. W tym celu potrzebny jest nie tylko zmysł religijny, ale potrzebna jest tez wiara, i jak mówił Giancarlo, potrzebne jest obecne wydarzenie.

Tym, co nas wychowuje jako wydarzenie, zatem pomaganie sobie w rozumieniu tego staje się czymś zasadniczym. Dlatego nasze spotkania są gestami, a nie tylko słowami. To nie abstrakcyjne rozumowanie rozszerza umysł, ale uczestnictwo w pewnym zdarzeniu. Dlatego tez mam nadzieję, że kiedy skończy się ten moment, nie odejdziemy natychmiast, ale pozostaniecie na Mszy św., ponieważ Msza jest częścią tego gestu. Problemem nie jest spryt czy przenikliwość. Jesteśmy biedakami. I tylko, jeśli jako żebracy pozwolimy włączyć nas w jakiś gest, jeśli jako biedacy przystąpimy do Komunii św. i otrzymamy moc Kogoś Innego, wówczas będziemy mogli oddychać. Właśnie po to przyszedł Chrystus, aby  ułatwić nam używanie rozumu, aby go rozszerzyć.

„Udał się potem do miasta zwanego Naim, a towarzyszyli mu uczniowie i wielki tłum. Kiedy zbliżali się do bram miasta, właśnie wynoszono umarłego – jedynego syna matki, a ta była wdową. Na jej widok Pan użalił się nad nią i rzekł do niej: «Nie płacz!» Potem przystąpił, dotknął się mar – a ci, którzy je nieśli zatrzymali się. I rzekł: «Młodzieńcze, tobie mówię wstań». Zmarły wstał i zaczął mówić; i oddał go jego matce. A wszystkich ogarnął strach; wielbili Boga i mówili: «Wielki prorok powstał pośród nas, i Bóg łaskawie nawiedził lud swój»”[9].Dlaczego myślą o Bogu? Ponieważ nie mogą zatrzymać się na tym, co widzą. Zdarzenie, które mają przed sobą nie pozwala im obstawać przy ich własnej mierze. Ona to ułatwia im roszczenie ich rozumu, aż po uznanie Boga, aż po uwielbienie Boga.

I ta metoda pozostaje niezmienna. Wiarę chrześcijańską możemy weryfikować we wszystkich okolicznościach, ponieważ nie jest ona przedłużeniem Jego dyskursu, ale jeżeli jest to dlatego, że wydarza się Jego obecność pośród nas. Chrześcijaństwo bowiem albo jest dziejącym się wydarzeniem, albo zmieniło swoją naturę, a zatem nie jest już chrześcijaństwem, nie chodzi o używanie wyrażenia „chrześcijaństwo jako wydarzenie”, gdyż nie jest ono wydarzeniem, bo się wydarza. Nie możemy zadowalać się jakimś formułami czy etykietami: chrześcijaństwo jest obecnym wydarzeniem.

Jak to już w różnych miejscach, wielokrotnie mówiłem, jestem zdumiony ilością wydarzeń, jakie dokonały się pośród nas w ciągu minionego roku, potrzeba jednak ludzkiego „ja”, które by je rozpoznało, potrzeba owego ludzkiego „geniuszu”, o jakim mówił ks. Giussani, a co przypomnieliśmy w La Thuile, pewnego ubóstwa ducha, by pozwolić na bycie uderzonym przez to, co się wydarza. Tymczasem, my często troszczymy się o coś zupełnie innego, nie jesteśmy otwarci na przyjęcie tego, co się wydarza. Rzeczywistość jednak jest twarda i, jak powiadał Pavese, „najbardziej rezolutna myśl jest niczym w obliczu tego, co się wydarza”[10].

Zobaczcie, co się dzieje, kiedy pozwalamy się czemuś uderzyć. „Chciałem ci podziękować, ponieważ te dni były uprzywilejowaną okazją, by lepiej zdać sobie sprawę z tego, kim jestem i do kogo należę – napisał pewien student. Kiedy jesteśmy z tobą odsłania się to zawsze z większą jasnością. Kilka tygodni temu zacząłem czytać Chrześcijaństwo jako wyzwanie. U źródeł chrześcijańskiego roszczenia i uderzyło mnie to, co ks. Giussani pisze we Wstępie: «Tym, co pozwala wzrastać, co rozszerza umysł nie jest abstrakcyjne rozumowanie, lecz odnalezienie w człowieczeństwie momentu osiągniętej i wypowiedzianej prawdy». To mi się właśnie wydarzyło. Wzrosłem, lepiej znam teraz życie i siebie, nie dlatego, że  nauczyłem się czegoś nowego z wykładu, ale dlatego że spotkałem kogoś, kto mnie wprowadził w tę absolutną nowość. Nabrałem większej pewności, że jedyną drogą jest pełne ciekawości pójście za, aby bardziej odkrywać, poznać i zakochać się w Chrystusie, poprzez tego, kto w rzeczywistości pozwala mi odkrywać to jako żywą rzeczywistość. Dziękuję za wychowanie jakie mi ofiarujesz: to jest jedyna możliwość, aby nie popaść w nicość”.

I jeszcze ktoś inny napisał do mnie pod koniec spotkania CLU: „Drogi Julianie, przyjechałem tu, oczekując przemiany i już na początku zrozumiałem, że wyzwanie, jakie nam rzuciłeś zostało pomyślane właśnie dla mnie. Pierwszego wieczoru po kolacji, we wprowadzeniu powiedziałeś, że jesteśmy tu, aby wrócić do domu albo jako lepsi «funkcjonariusze» albo jako bardziej pewni, że rozpoczęta droga jest tą, na której faktycznie zaspokajamy nasze pragnienie nieskończoności. Dzisiaj, kiedy ekipy dobiegają już końca, muszę przyznać, że Chrystus zaczyna zwyciężać, odnosi zwycięstwo, gdyż nie ustaje w podejmowaniu inicjatywy, nie przestaje wzywać mnie do rozpoznawania Jego ciągłej obecności. Kiedy mówiłeś dzisiaj do nas rano, poczułem uderzenie Chrystusa obecnego, uderzenie owej Obecności, z którą w każdej chwili mogę wchodzić w relację. Szczególne wrażenie wywarło na mnie twoje ostatnie zdanie ze spotkania pytań, kiedy mówiłeś, że w imię chrześcijańskiej moralności mogę uczynić coś najbardziej niemoralnego, tzn. nie pozwolić, by On mnie pociągnął. Nie miałem niczego na obronę mojej nicości, ponieważ On jest. Powiedzenie tego jest cudem, któremu niebyła w stanie oprzeć się nawet moja oschłość. Wychodząc z sali w milczeniu poczułem, że jest ono moje, głęboko moje, gdyż nie chciałem uronić nic z tego, co usłyszałem i pragnąłem trwać w relacji z Nim. Także po wyjściu z sali, rozmawiając z przyjaciółmi, pragnąłem jednego: by żadne wypowiadane przeze mnie słowo nie odrywało serca od Jego obecności. Teraz chcę, aby każda chwila mojego życia była milczeniem, czyli pamięcią, a to znaczy – więzią z Nim”.

Dlaczego ktoś pragnie pozostać w milczeniu i nie chce utracić tej relacji z Nim, pragnie żyć pamięcią? Dlatego, że tylko Chrystus, jak nikt inny, odpowiada na pragnienia, na wymogi serca. Jak bardzo jest to dla wszystkich, również dla tych, których nie było w La Thuile, widać w innym liście pewnej dziewczyny, napisanym do przyjaciela: „Zadzwoniłam do ciebie, by powiedzieć tylko to: czytam książkę Memoria: metodo di avvenimento. L`assemblea Internazionale dei Responsabili (Pamięć: metoda wydarzenia Międzynarodowe Zgromadzenie Odpowiedzialnych). Odczuwam całkowitą odpowiedniość tego, co czytam, do tego stopnia, że co jakiś czas muszę oderwać się od lektury, gdyż nie jestem w stanie więcej przyjmować. W takich chwilach rozumiem, jak zostało mi powiedziane, że Jezus objawił się w czasie, ponieważ w przeciwnym razie uczniowie nie byliby w stanie w jednej chwili uchwycić wielkości Jego Obecności. W niektórych momentach dotykam wręcz moich ograniczeń i zarazem wielkości Boga”. Coś, co się wydarza sprawia, że dotykamy wielkości Boga: a to nie są tylko myśli!

Kolejna osoba oczekująca naszych odwiedzin w Ameryce Południowej napisała: „Zanim przyjechałeś, wielokrotnie stawiałam sobie pytanie: czego tak naprawdę spodziewam się od twojej wizyty, czego pragnę, i jedyną satysfakcjonująca dla mnie odpowiedzią, jaką potrafiłam sobie udzielić, było to, co mówił ks. Giussani: «A mnie się wydaje, że oni szukają Chrystusa». Tym, czego pragnęłam było właśnie stwierdzenie ks. Giussaniego: «Gdyby ktoś niósł w sobie treść świadomości wszystkich minionych dni, lat przeżytych w Ruchu czy w Gruppo Adulto (używany w CL sposób nazywania Stowarzyszenia Memores Domini – dop. red.), to nie wiem czy nie spalilibyśmy się ze wstydu (...) w momencie uświadomienia sobie, że nigdy nie powiedzieliśmy „Ty” do Chrystusa (zapytajmy siebie, kiedy po raz ostatni powiedzieliśmy do Chrystusa „Ty” z całą świadomością i wzruszeniem, do jakich jesteśmy zdolni). Ty jesteś Panem, Tym, którego kocham. Św. Augustyn mówił: `Czego najbardziej pragnie człowiek, jeśli nie prawdy?”. Co jest prawdą? Człowiek, który jest obecny. (...) To dzieje się zawsze wtedy, gdy w prawdziwy sposób mówimy do Niego „Ty”, z całą świadomością „ja”. Im większą posiadamy świadomość siebie, tym potężniejsza, większa, prawdziwsza, prostsza i czystsza jest pobożność względem Chrystusa». Twoja prostota, wyrazistość, miłość, twój sposób nieustannego rzucania wyzwania rzeczywistości i poszukiwania w niej potwierdzenia, naprawdę porwały mnie i raz jeszcze pozwoliły mi zrozumieć preferencję i pełnię Jezusowego życia, życia, jakiego Jezus pozwala nam doświadczać każdego dnia. Teraz jest we mnie wielkie pragnienie, aby to piękno towarzyszyło mojemu życiu i życiu moich przyjaciół, którzy je zobaczyli”.

Każdy z nas może stać się dla innych takim towarzystwem. I to nie dlatego, że jesteśmy wspaniali (bo nie jesteśmy) ale pozwalając się pociągnąć przez Jego obecność. Dlatego możemy patrzeć na wszystko, również na to, co nie jest piękne. „Po rekolekcjach Bractwa, w trzecim miesiącu ciąży straciliśmy nasze trzecie dziecko, i ta rzeczywistość nie odpowiadała mojemu pragnieniu. Gdzie była owa nieomylność serca, o której mówiłeś? Gdzie popełniłam błąd? Czy w pragnieniu życia mojego dziecka? Nie uspokajało mnie mówienie, że to, co się stało, było dla dobra. Moje pytanie o życie, o prawdę, o rozum, wymóg znaczenia pozostawało niezaspokojone i postawiłam je, wykrzyczałam je, wykrzyczałam całe moje ograniczenie wobec mojej grupki Bractwa, na mojej Szkole Wspólnoty. Powoli, bardzo powoli, z coraz większą oczywistością, niczym brzask słońca, które wschodzi o poranku i nieuchronnie staje się światłem, ukazało mi się oblicze Chrystusa i objawiła mi się Jego obecność. Tak, jak mówiłeś na rekolekcjach: «Nie wolno nam odrywać wzroku i rozpraszać się, mogę patrzeć na ciało mego zmarłego ojca, aż do powiedzenia, w głębi, „rzeczywistością” jest Chrystus, tu, właśnie tu obecny jest Chrystus”».

Musiałam wpatrywać się w ból mojego serca wobec tego dziecka, którego już nie ma, aby pojąć, że odpowiedniość, o której mówiłeś, nie tkwi w urzeczywistnieniu się pragnienie mego serca, by moje dziecko żyło, ale w czymś innym, a mianowicie w ukazaniu się oblicza Chrystusa w moim życiu, gdyż mego serca w gruncie rzeczy  nie zaspokoi żadne dziecko, może je zaspokoić jedynie Chrystus”[11].

Rozumiemy teraz dobrze dlaczego ks. Giussani od samego początku mówił, jak możemy przeczytać w książce Dall`utopia alla prezenza [Od utopii do obecności], że „Problemem nie jest wspólnota lecz «ja». Nie potrzebujemy czegoś, co zmieniłoby moje działania, lecz czegoś co zmieniłoby moją osobę. Tym, co wchodzi w grę jest powołaniem mojego życia: świadoma i stała tożsamość. A stałym sposobem życia jest jedność ze sobą i z innym ludźmi. Jedność siebie samego odnajdujemy w jedności z Chrystusem. Nasza siła i świadoma tożsamość jest w relacji z Chrystusem. Faktycznie «gdzie nie ma świątyni, nie ma też mieszkań». Oznacza to, że odnalezienie jedności siebie jest zbieżne z dojrzewaniem jedności z Chrystusem; jedność z innymi jest tylko tego konsekwencją, czystą konsekwencją. Lecz jedność z Chrystusem jest uwarunkowana (jak to mogliśmy zobaczyć) przez sposób, w jaki ta Obecność (staje się teraźniejszą) daje się odczuć, tzn. przez ciało, w którym się objawia (uczestnicząc w jakimś geście, w życiu wspólnoty), chodzi o życie wspólnoty, w którym realizuje się tajemnica Chrystusa. Dlatego pójście za tą wspólnotą jest metodą powodującą wzrost więzi z Chrystusem (ponieważ Chrystus właśnie po to przyszedł), a zatem rozwój naszej tożsamości i jedności z innymi”[12].

Każdego dnia musimy się nawzajem do tego przywoływać. Ale do czego? Do faktu, który jest pośród nas i który motywuje naszą jedność. I to właśnie musi stawać się osądem, czyli stałą świadomością, stałą i świadomą tożsamością. „Sprawą, która najbardziej mnie poruszyła w tym roku, bez troski o obronę jakiejś roli, stało się poszukiwanie istoty rzeczy. W ostatnich latach zabiegałem, niczym w reality show, o dawanie satysfakcji innym, aby inni mogli zobaczyć, jaki jestem wspaniały w tym co robiłem. A potem, prywatnie, czułem niezadowolenie. Żyłem dla innych, wypełniałem pustkę innymi, co mnie nie zaspokajało. Przyjaźń z Giorgio, miłość mojej żony, pójście z prostotą za życiem naszego Ruchu, to sprawy, które w tym roku napełniały mnie, jak krople jedna po drugiej napełniają szklankę, aż wraz z tą ostatnią stałem się pełny, nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Po jednej z ostatnich rozmów z Giorgio pozostało mi w pamięci następujące zdanie: «W czym jest twoja konsystencja? (twoja stała i świadoma tożsamość?). W tym co robisz, czy w Tym, który ciebie pochwycił?». Po La Thuile wróciłem do domu z pragnieniem, aby żyć coraz bardziej tym, co istotne, i to nie dlatego, że zamierzam wstąpić do benedyktynów w Cascinanza, ale dlatego, że istotne jest dla mnie to, co się wydarza. Oto dlaczego pobyt w La Thuile był dla mnie piękny, gdyż po raz pierwszy od dłuższego czasu nie myślałem «Teraz wracam i powinienem zostać zaproszony w jakieś miejsce bądź przez jakąś grupę Bractwa», ale zrodziło się we mnie pragnienie, aby być tam, gdzie jestem i mówić: «Spraw Jezu, bym Cię widział, bym nie zamykał oczu i rozpoznawał Twoją Obecność, ze świadomością, że właśnie po to jesteśmy razem. Pomagaj nam rozpoznawać Twoją Obecność w naszym życiu». Taki entuzjazm przytrafiał mi się nieraz w ciągu minionych lat, lecz był on raczej euforią niż osądem. Dziś mogę powiedzieć, że osąd ten jest osadzony przede wszystkim w świadomości siebie, jaką teraz posiadam”.

To właśnie rozszerza umysł i pozwala na stabilność, na stabilną i świadomą tożsamość. To właśnie, umożliwia również dialog między religiami. Jak czytamy w pewnym liście opublikowanym w Tracce. Dwie nasze mamy, odprowadzając swoje dzieci do szkoły, spotkały inne mamy, Chinki, i powoli zaprzyjaźniły się. Po jakimś czasie Chinki powiedziały: „Nie znamy chrześcijaństwa, lecz intuicyjnie czujemy, że to jest prawdziwa i piękna droga dla naszych dzieci” (i przygotowywały się do chrztu). Aby rozpoznać to, co jest pośród nas, wystarczy nie mieć uprzedzeń. Tak, jak napisał do mnie Michele z Bolonii: „Zostałem zaproszony do Rimini na konkurs dla studentów. Był to konkurs dotyczący kultury politycznej, zorganizowany przez Włoskie Stowarzyszenie Mazziniego. Jak przewidywałem, środowisko natychmiast okazało się zdecydowanie wrogie, ponieważ już na samym początku zostało powiedziane, że ludzie powinni wzrastać wolni od jakichkolwiek uwarunkować z jakiejkolwiek strony, szczególnie zaś ze strony Kościoła katolickiego, który kształtuje świadomość przez szkoły wyznaniowe i wywiera wpływ na decyzje Państwa. Ponieważ nie pojechałem tam w celu szukania ideologicznego starcia, w przedłożonej pracy zwyczajnie napisałem, o tym, czego się nauczyłem, dzięki mojemu doświadczeniu, tak, jak ono jest oprowadzone przez Ruch. Napisałem, że tym, co stanowi podstawę dla kształtowania ludzi wolnych, jest właśnie jasna propozycja wychowawcza, a z czasem sama wolność, która staje się zdolna, aby tę propozycję poddać krytyce. Odwołałem się do zamieszek wywołanych we Francji przez studentów, pokazując je jako przykład na to, co się dzieje, kiedy brakuje kogoś, kto zechciałby na serio wziąć odpowiedzialność za konkretną propozycję wychowawczą. Kilka tygodni później organizatorka konkursu poinformowała mnie (czego najmniej się spodziewałem) o zajęciu pierwszego miejsca. Zaraz też udałem się do jej domu w celu odebrania nagrody. Byłem bardzo poruszony, że jurorom (wśród nich był także wielki mistrz pewnej włoskiej loży masońskiej)spodobał się właśnie mój temat. Kiedy powiedziałem o swojej wierze organizatorka była zdumiona i nazwała swoistym paradoksem fakt, że organizacja laicka spośród wszystkich uczestników wybrała i nagrodziła właśnie katolika. Dwa tygodnie później podarowałem tej pani książkę Ryzyko wychowawcze, słysząc w odpowiedzi, że ją przeczyta, jakkolwiek jej myślenie dalekie jest od linii myślowej ks. Giussaniego. Piszę ci o tym wszystkim, aby pokazać, jak w doświadczeniu okazało się, że wychowanie, jakie otrzymujemy od ks. Giussaniego absolutnie odpowiada naturze człowieka i jego pragnieniom. Jest tak do tego stopnia, iż nawet laiccy jurorzy byli w stanie uznać moją pracę za najbardziej rozumną i ludzką. Jestem bardzo wdzięczny, gdyż zdaję sobie sprawę, że to, co opisałem nie jest żadną moją zasługą”[13].

Uznali to natomiast inni! Mam nadzieję, że zaczniemy to rozpoznawać także my, między sobą. Oto zadanie, jakie staje przed nami w tym roku.

Na koniec mam wam do zakomunikowania piękną wiadomość: Ojciec Święty przyjął naszą prośbę i spotkanie z Nim.

 

 

 


[1] L. Giussani, Dall`utopia alla presenza, [Od utopii do obecności], Mediolan 2006 r., s. 56

[2] Łk 16,31.

[3] J. Carrón, Memoria: Metodo dell`Avvenimento. [Pamięć: Metoda Wydarzenia], w Tracce, n. 8, wrzesień 2006 r. s. 8-10.

[4] O.Fallaci,Un uomo [Człowiek], Euroclub, Mediolan 1980 r., s. 151.

[5] Łk 9, 25

[6] Por. A.Gemelli, Il Francescanesimo [Franciszkanizm], Edizioni O. R., Mediolan, 1932.

[7] F. Kafka, Aforismi di Zürau [Aforyzmy], n. 13, Adelphi, Mediolan 2004r., s. 27.

[8] L. Giussani, Chrześcijaństwo jako wyzwanie. U źródeł chrześcijańskiego roszczenia, Pallottinum, Poznań 2002

[9] Łk 7, 11-16

[10] Por. „Il tormento di Pavese,proma che il gallo canti” [Udręka Pavese, nim zapieje kogut], w: La Stampa, 8, sierpień 1990., s. 16-17.

[11] „L`infallibilità del cuore”[Nieomylność serca], w Tracce, n. 8, wrzesień 2006 r., s.12.

[12] L. Giussani, Dall`utopia alla prezenza, jw., s. 8-9.

[13] „Vincere il premio” [Zdobyć nagrodę], w Tracce, n. 9,paźdzeiernik 2006 r., s. 12-13.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją