Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2006 > styczeń / luty

Ślady, numer 1 / 2006 (styczeń / luty)

Kultura

Ks. Jan od Uśmiechniętego Boga

Napisano już o nim dostatecznie wiele. A jednak ciągle za mało... Ubrano go w najładniejsze slogany, a on je wszystkie przerasta... Założono mu gorsety definicji, a on się czuje nieskrępowany... Nazwano go tytułami wielkimi, a on się tylko umniejszał...

Jarosław J. Maćkiewicz


Sam dla siebie chyba pozostał zagadką, dla nas pozostaje tajemnicą. Ksiądz Jan Twardowski. Ks. Jan od Biedronki, kapelan warszawskich wizytek, „najstarszy zabytek Warszawy”, jak zwykł o sobie mówić. Napisano o nim wiele. Jest kilka naprawdę bardzo dobrych opracowań monograficznych, między innymi Sulikowskiego i Karwali, jest sporo artykułów i przyczynków. Wszystkie próbują podjąć fonemem popularności poezji ks. Twardowskiego. I oczywiście te same klucze: prostota, humor, dziecięce zaufanie, rewelacyjna pointa, franciszkańska afirmacja życia...

Czy jednak pojęcia te są rzeczywiście kluczami? Wydaje się, że bardziej stanowią jakieś wytrychy, w najlepszym wypadku klucze dorabiane. Co zatem otwiera drzwi do twórczości autora „Patyków i patyczków”? Konia z rzędem temu, kto da odpowiedz jednoznaczną, albo może właśnie batem tego, kto jednoznaczne odpowiedzi ważyłby się dawać. Z jednym pogodzić się najtrudniej: z prostotą. Piszą i mówią o tej prostocie, której wielu nie potrafi dostrzec. Owszem, istnieje ona, nawet bardzo wyraźnie, ale to jakby mówić, że meble konstruuje się z politury. Prostota w twórczości „Jana od biedronki” jest czymś w rodzaju najbardziej zewnętrznej warstwy, owej politury na niemodnym już meblu. Koncentrowanie się na niej jest nieporozumieniem. Choć sam  Twardowski niejednokrotnie na nią wskazywał, pisząc na przykład „po wiersz tak prosty że każdy zrozumie”. Robił to jednak, żeby od siebie odwracać uwagę. Tak się przynajmniej zdaje... Pragnieniem kapłana było pozostać niezauważalnym, przeźroczystym, „ być jak tęcza, co sobą nie zajmuje miejsca”. Owszem ubiera on doświadczenie w proste, pospolite i nie wyszukane słowa. Ale doświadczenie, o którym mówi właściwie pod tymi słowami ukrywa. Okazuje się, że w istocie poezja ks. Jana jest bodaj najbardziej mistyczną w literaturze polskiej i zdecydowanie bliżej jej do  św. Faustyny niż do kolejki po Nagrodę Nobla. Twardowski zdaje się nigdy nie mówić o Chrystusie jako abstrakcie czy historycznej postaci. Chrystus w doświadczeniu poetyckim jest zawsze osobą żyjąca, jest wydarzeniem, do którego poeta, a właściwie kapłan, pragnie wychowywać czytelnika – odbiorcę. I jeżeli już mówić o prostocie tej poezji, to tylko w funkcji pedagogicznej: jako podprowadzenie pod doświadczenie mistyczne, dostępne każdemu, kto zdecyduje się „zaufać drodze”

Sama „prostota”, o którą tak kruszymy kopie, staje w ostrej sprzeczności z prawdziwym „najeżeniem” wielu utworów śmiałymi wątkami teologicznymi. Zauważa się to już w pierwszym, najbardziej „komercyjnym” spojrzeniu na nowatorstwo doświadczenia wiary autora” uśmiechnięty Bóg. Teologia „uśmiechniętego Boga” jest novum w literaturze polskiej, tak bardzo skłaniającej się ku nie cierpiętnictwu  i doloryzmowi. Wolne od patosu okazuje się nie być wolna od bardzo trudnych kwestii cierpienia, bólu, samotności, niesprawiedliwości czy zła. Odpowiedzi - płynące z doświadczenia a nie ze spekulacji – podkreślamy, okazują się niejednokrotnie śmielsze niż spekulatywne dociekania wielu teologów, do których sam Twardowski odnosił się z rezerwą i dobrotliwą ironią. I pewnie sam pewnie uśmiałby się widząc nieporadność piszącego te słowa, ale czy nie odkrywa się ukłonów w stronę apokatastazy w wypowiedziach zmarłego kapłana poety? I znowu, jeżeli doszukiwać się w jego poezji apokatastazy to nie dlatego jakoby kamuflował swoje poglądy teologiczne, ale dlatego, że takie było jego mistyczne doświadczenie. Trzeba by wszak pamiętać, że język poetycki jest zdecydowanie bliższy językowi mistycznemu, niż teologiczna dysertacja...

Można by podawać wiele przykładów... Zostawmy je jednak na czas lektury. Nierozstrzygnięte pozostaje wciąż pytanie, jak właściwie tę lekturę otwierać? Propozycję krytyczno-literackie nie dają właściwie żadnej odpowiedzi. Zdaje się, że najważniejszym tropem interpretacyjnym są słowa, które ksiądz Twardowski powtarzał za życia bardzo często, a nawet zamieścił w testamencie: on był kapłanem, nie poetą. Trzeba by zatem czytać spuściznę literacką nie jako zapis doświadczenia estetycznego, ale - jak jest w istocie - jako zapis doświadczenia mistycznego, czy szerzej: jako zapis doświadczenia wiary. Proponuję, by każdy, kto poezję ks. „ Jana od Biedronki” uważa za prostą, przemyślał to, co pisał on o samotności, o cierpieniu Boga, o zbawieniu, niech przyjrzy się wychowawczym wysiłkom kapłana pragnącego pozostać przeźroczystym, by lepiej było widać Zbawiciela...

Przez wiele lat ks. Twardowski był katechetą w szkołach dla dzieci z niedorozwojem umysłowym. Był ich wychowawcą na drodze religijnej wrażliwości, świadkiem i partnerem dialogu, uczestnikiem spotkania z Ojcem, który kocha, a kochając pozostaje uśmiechnięty, choć przecież cierpi razem ze swoim stworzeniem.

Może dzieło ks. Jana zrozumiemy dopiero wtedy, gdy staniemy się równi dzieciom, które prowadził do Chrystusa. Może trzeba biedną, logiczną głowę bardziej przyłożyć do serca łobuza i zacząć ufać jak dziecko. I pragnąć świętości, bo tylko ze świętości rodzi się rozumienie świata.

Zduńska Wola, 1 lutego 2006 r., w przeddzień pogrzebu ks. Jana


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją