Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2006 > styczeń / luty

Ślady, numer 1 / 2006 (styczeń / luty)

Pierwszy plan. Ksiądz Giussani

Świadectwa

Rocznica śmierci ks. Giussaniego stawia nas wobec jego dziedzictwa, które nie jest jedynie czymś z przeszłości, ale teraźniejszym wydarzeniem, nieustannie rzucającym wyzwanie naszemu rozumowi i wolności.


Sean O'Malley, arcybiskup Bostonu

Nowe plony w Ameryce

Śmierć ks. Giussaniego była z pewnością krytyczne momenty w życiu ruchu. Ale założyciel poprzez swoje pisma i przyjaźni bardzo głęboko wpływał na życie wielu osób i jestem przekonany, że dobrze przygotował CL na tę chwilę. Z pewnością jego charyzmat nadal będzie przynosił plony. Można tego doświadczyć tu w Bostonie, gdzie mamy Memores Domini i grupę młodych kapłanów, którzy wciągnęli się do CL i wnoszą to doświadczenie w świat uniwersytecki i do parafii. Sądzę, że ruch będzie się rozwijał przynosząc liczne owoce dla Kościoła w Bostonie i Stanach Zjednoczonych.

 

Jesus Carrascosa, odpowiedzialny za wspólnoty Cl istniejące poza Włochami

Ten sam port na całym świecie

Od kiedy w 1996 roku zacząłem pracować dla Centrum Międzynarodowego CL, odwiedzając różne wspólnoty, poznałem wiele osób, głównie młodych. Nieliczni mieli możliwość osobistego spotkania z ks. Giussanim, ale wszyscy mówili mi o nim, proszę abym przekazał mu pozdrowienia lub dostarczył list. Nie było to sentymentalne, ponieważ ruch docierał do serc i przemieniał wiele osób. To jest największy z cudów. Widząc takie doświadczenie zaczyna się rozumieć, co znaczy znaleźć kogoś, kogo Bóg obdarzył charyzmatem. Faktycznie charyzmaty jest jak DNA, który pprzekazywany naznacza człowieka, będąc czymś większym od tego, kto go zrodził. Gdziekolwiek jadę zawsze czuję się jak w domu. Różne historię, różne sytuacje, często bardzo dramatyczne, ale wszędzie spotykam ludzi poruszonych „gorączką życia” ks. Giussa.  Czuję się jak w domu.  Jestem przyjmowany jak jeden z domowników.  Nie dlatego, że przyjeżdżam, aby powtarzać piękny wykład, ale ponieważ naprawdę jestem częścią tej samej, rozwijającej się dzięki bożemu działaniu historii. Pamiętam mój pierwszy pobyt w Ugandzie. W Meeting Point gdzie Rose opiekuje się chorymi na Aids, rozmawiałem z kobietą, której pozostało już tylko kilka miesięcy życia. Zaledwie mnie zobaczyła zapytała czy poznałem ks. Giussaniego i czy miałem okazje spotkać się z nim. Kiedy odpowiedziałem, że zobaczę go za dwa dni, chwyciła mnie za rękę i pokazała Zmysł religijny mówiąc: „Podziękuj mu, gdyż dzięki niemu odnalazłam coś większego i mocniejszego od tej strasznej choroby. Umieram świadoma własnej godności, gdyż spotkałam Chrystusa”. Odwiedzając wspólnoty na pięciu kontynentach, spotykałem to samo.

Widziałem jak dzięki sile płynącej z uznania Chrystusa za Kogoś, kto odpowiada sercu każdego z nas, powstaje wiele dzieł, liczne inicjatywy, nieraz wymagające wielkiego poświęcenia, ofiar możliwych do podjęcia jedynie mocą ideału. Myślę o Pedro, który w Paragwaju pracuje w poprawczaku dla nieletnich przestępców. Mieszka z nimi dzień i noc, a do domu Memores w Asunción wraca tylko na niedzielę. Myślę o Kazachstanie, gdzie bardzo wyraźnie widać kontrast między kulturą, która nie posiada nic, a chrześcijaństwem i genialnością Giussaniego. On zrozumiał, że serce człowieka jest wszędzie takie samo i potrafi obudzić zmysły religijny, pragnienie ostatecznego znaczenia samego życia i wszystkiego, co się wydarza. Rok, mijający od jego śmierci, był czasem próby. Mogliśmy przekonać się o sile naszego doświadczenia, sile płynącej z naszego charyzmatu. Ludzie należący do ruchu, w większości, nie mieli jeszcze okazji by osobiście spotkać ks. Carrona, czekając na możliwość poznania go. Mimo to idą zanim wiedząc, że idą za ks. Giussanim, z taką samą siłą przeżywania wspólnoty i prawdziwej przyjaźni. Mam świadomość, że Giussani jest obecny. Nie chodzi tu o sentymentalne mówienie o zmarłych, jak często zdarza się ludziom, jak idealiści mówili o  Guevara. Jest rzeczywiście obecny przez charyzmat, który Pan w nim wzbudził. To jest siła, żyjąca w naszej komunii.

 

Eugene Stavis, Wykładowca Wydziału Kina Szkoły Sztuk Wizualnych, New York

Człowiek wielkiej wiary

Spotkałem w życiu jedną, może dwie osoby, które z całą pewnością można nazwać ludźmi wielkiej duchowości, co jest rzadkością. Niektóre z nich są osobami świeckimi. Okazuje się, że wiara religijna nie przeszkadza nikomu w osiągnięciu takiej postawy. Znaków pozostawionych przez te szczególne osobistości na ogół nie musimy szukać w jakich specyficznych dziełach. Chodzi raczej o promienność ducha, która jest obecna w samej ich naturze i nie ulega zniszczeniu nawet w momencie fizycznej śmierci. Nadal inspiruje i pobudza szereg zwolenników, oświeconych przez zetknięcie się z ich spojrzeniem na rzeczywistość. Nigdy nie spotkałem księdza Giusssaniego, ale jestem pewny, że to jedna z owych szlachetnych dusz. Jego światło pozostaje w sercach i jest widoczne w oczach każdego, kto go poznał lub doświadczył jego oddziaływania. Nawet osoba niereligijna, jak ja, rozpoznaje dobroć zawartą w samej osobowości oraz uznaję jego przekonanie, bądź intuicję, że drogę ku oświeceniu znajduje się jedynie w potwierdzaniu, nie w negowaniu. „Tak” zamiast „Nie”. „Piękno jest prawdą, prawda jest pięknem”. Nie jesteśmy wzniosłymi na tyle, by nieustannie widzieć w sobie to, co jest „wieczne”. Możemy, że tak powiem, dostrzegać to tylko przelotnie i ukradkiem. Ale jeden raz, kiedy to spostrzegliśmy, zaczyna nas zmieniać na zawsze. Ludzie tacy, jak ksiądz Giussani otwierają nam oczy na wieczność i stają się prawdziwymi i właściwymi punktami odniesienia, wieczni w tym mrocznym i przerażającym świecie.

 

 

Tony Hendra, pisarz

Więź z ojcem Joe

Kiedy została wydana moja książka Ojciec Joe (opowiadanie autobiograficzne ukazujące historię znajomości autora i  benedyktyna, ojca Joe, wyjaśnienie redakcji) okazało się, że nadzwyczajny charakter ojca Joe, jego mądrość i humor, chwytają za serce osoby wszystkich religii, nawet ludzi nie mających w ogóle wiary.  Któregoś dnia, pewien chłopak z CL przeprowadzał ze mną wywiad. Rozmowa przebiegała w bardzo poważnym nastroju.Tom przygotowywał recenzję dla znanej, katolickiej strony internetowej. Podczas dyskusji, niespodziewanie stwierdził, że książkę można zinterpretować jednym zdaniem:  “Ojciec Joe był dla mnie Chrystusem”.  Prawdziwa i pozornie prosta intuicja. Prawdę mówiąc, nigdy jednak nie przyszła mi na myśl. Tym niemniej natychmiast rzuciła światło na znaczną część tego, co napisałem odnośnie ojca Joe.  Faktem jest, że dla ojca Joe zasadnicze znaczenie miały sprawy zwyczajne, codzienne rutynowe; uważał że tak właśnie doświadcza się Boga; że tylko poprzez człowieczeństwo drugiego można się zetknąć z tym, co Boże. Swoim życiem  ojciec Joe ukazał mi możliwość, czy raczej realność Wcielenia. Nie jestem “zrzeszony” więc nie mogę powiedzieć, że jestem z CL, niemniej jednak po tym zdarzeniu zrodził się związek z ruchem. Im więcej rozmawiałem z moimi nowymi przyjaciółmi, tym bardziej zdawałem sobie sprawę, że nie tylko odczuwam szczególną więź, podobną do tej z moim “adorowanym” benedyktynem, ale zauważyłem również ich zdolność do rozjaśniania w sposób niespodziewany, tego co przeżyłem razem z nim. Naturalnie przestudiowałem myśl księdza Giussaniego i historię CL, dzięki czemu stało się dla mnie jasne że, ta przejrzystość pochodzi głównie z przywiązywania wielkiej wagi do człowieczeństwa Naszego Pana, oraz do bezpośredniości i normalności doświadczenia Jego działania we współczesnym świecie. W mojej własnej książce odkryłem wiele nowych rzeczy, których istnienia nawet bym nie zauważył, gdyby nie wydarzył się ten kontakt, gdybym nie spotkał synów oraz córek księdza Giussaniego i nie rozmawiał z nimi. W ubiegłym roku w Rimini, podczas spotkania na temat wolności wydarzył się pewien nadzwyczajny epizod. Niespodziewanie powiedziałem, że gdy wolność w wymiarze fizycznym, intelektualnym i duchowym jest powszechnym prawem ludzkim “prawdziwa wolność pojawia się jedynie we wzajemnym wybaczeniu”, myśl ta nigdy wcześniej nie przyszła mi do głowy. Była to inspiracja ojca Joe lub księdza Giussaniego, gdyż inaczej w tym momencie nie potrafiłbym tego powiedzieć. Jestem przekonany, że obaj znaleźli podobne drogi, aby we wrogim i mało obiecującym kontekście dwudziestego wieku wprowadzić w życie rzeczywistość Wcielenia. Obaj nadali nowe znaczenie bardzo zaniedbanemu pojęciu ojcostwa duchowego, łącząc na nowo ojcostwo z wiecznością. Byłbym bardzo zaskoczony, gdyby spotykając się w domu Ojca - jak zapewne się stało - nie rozpoznali swojego duchowego pokrewieństwa.

Matka Cristiana, Klasztor Humocaro, Wenezuela

Miłośnik rzeczywistości

 

Bo ks. Giussaniego to dziedzictwo wiary,   wizja,  pasja i kultura oszałamiające żywotnością.  Stale obecne, jako wybór i osąd, precyzyjne spojrzenie na życie i na człowieka. Sposób życia, pedagogika relacje i spotkania. Decydująca potrzeba wspólnoty dającej oddech doświadczenia, które Podtrzymuje w czasie, w bólu i śmierci, w sprzecznościach ograniczeń.  Zdolność do podejmowania ryzyka jest skutkiem tego ogromnego oddechu wiary, który nas na wrócił i napełnił "przekaz" niepowtarzalnym znaczeniem. Podczas nielicznych spotkań z ks. Giussanim dostrzegałem w nim przede wszystkim osobę całkowicie zakochaną w Jezusie Chrystusie i tak bardzo zafascynowaną człowiekiem i rzeczywistością, że nie można nie zachwycić się intensywnością jego doświadczenia.  Punktem centralnym przepływu wiary z jego serca do naszych była pewność wydarzenia, którego on dotykał, i również my możemy dotknąć, gdyż nigdy nie zostanie wymazane ani z historii ludzkości, ani  z osobistych dziejów człowieka. Pewność czegoś niezaprzeczalnie zakorzenionego w samym istnieniu.  Jak doświadczenie Piotra, Jana, Andrzeja, Jakuba. " A wy, co myślicie, kim jestem?"," Piotrze czy ty mnie kochasz?"," Idźcie i nauczajcie,  odpuszczajcie grzechy...", " Abyście się miłowali,  tak jak Ja was umiłowałem". Szliśmy jakby wewnątrz głosu, który był prorokowaniem pewnej obecności. Obecność ta stawała się w nas żywotną konsystencją.  Dlatego też pozostaje nadal pytanie:" Dlaczego ojcze został ci dany dar dotknięcia Pana, życia Jego Obecnością, bycia przenikniętym przez spotkanie z Nimi tak dogłębnie, że stało się możliwe ogłaszanie, bez wytchnienia ze zdumieniem dziecka i wiarą, że On jest tu, że On jest wszystkim? Bez Niego nic nie możesz uczynić, On jest sensem i przeznaczeniem życia, w każdej chwili od Niego otrzymujemy siebie. Teraz w tym momencie, On mnie czyni... Niech będzie przeklęty każdy, które redukowałby człowieka, stworzonego przez Tajemnicę, do jakiegoś ulotnego projektu...".

Jesteśmy tacy nieprzezroczyści i tak utrapienie obojętnością, że może nie pozwalamy już aby nas kształtowało jego wołanie, ale on, który żyje w sercu Ojca jest przeniknięty Jego boską wszechmocą I nie odstępuje od prowadzenia swojego ludu. Mamy taką nadzieję. Dzięki jego niezachwianej wierze, pojawiła się w nas pasja dla Kościoła, dla owej błogosławionej wspólnoty, którą Benedykt XVI tak intensywnie przywołał w Uroczystość Chrztu Pańskiego: „Wspólnota przyjaciół, która nigdy nas nie opuści, ani w życiu, ani przy śmierci, ponieważ ta wspólnota przyjaciół jest rodziną Boga, niosącą w sobie obietnicę wieczności. […]. Wspólnota […] rodzina, która da ci słowa życia wiecznego, słowa zawierające odpowiedzi na wielkie wyzwania życia i wskazujące właściwą drogę”. Potrzebujemy nieustannie żyć w sercu wspólnoty, ludu Kościoła. Stąd nasza pasja dla piękna wszechświata, dla uroku rzeczywistości, dla poetyckiej intuicji i muzycznego geniuszu, zdolnego do zawarcia harmonii świata w głosach instrumentów. Odziedziczyliśmy po ks. Giussanim to wewnętrzne drżenie w obliczu piękna, które zawsze wynurza się przed wzrokiem tego, kto potrafi widzieć. Odziedziczyliśmy to „tak”, w którym została zawarta istota orędzia, aby mogła stać się prawdą w naszym wnętrzu. Stąd również pasja do wolności wielkiego i niezbywalnego wymiaru ludzkiego ducha, który, jak powiedział biskup Caffarra podczas Meetingu w najgłębszym swoim wyrazie zbiega się z miłością. Aby nie zdradzić tego wielkiego daru potrzebna jest podtrzymująca serce modlitwa.

 

Ezio Mauro, Dyrektor La Repubblica

Jego prowokująca nowość

„Utrzymują, że Jezus Chrystus istniał”. Świadectwo ks. Giussaniego można streścić w tych kilku słowach, którymi na pierwszych stronach Mistrza i Małgorzaty Woland przerwał ideologiczne dyskusje Borelioza i Bezdomnego. Przywołani, pochylili się na ławeczce, aby usłyszeć wyszeptane stwierdzenie. Zauważyłem, że wiele lat temu, kiedy pierwszy raz czytałem Bułhakowa, podkreśliłem to zdanie. Stanowcze, niezawodne, nie dopuszczajace replik, potwierdzone świadectwo, komunikujące coś, co jest pewne. Kilka lat później zauważyłem, że uderzyło ono również ks. Giussaniego, gdyż cytował je w swojej książce. Odkryłem Giussanego na początku lat osiemdziesiątych, kiedy dyrektor La Stampa, Giorgio Fattori, zlecił mi przeprowadzenie wywiadu na temat Comunione e Liberazione. Rozmawiałem z wieloma osobami, podzieliłem materiał na cztery części, zapisałem wszystko, co udało mi się zgromadzić. Wydaje mi się, że od tamtego czasu rozumiem pewną rzecz, którą można zdefiniować na wiele różnych sposobów, ale ja wyjaśniłem ją tak: Bóg wędruje przez kraj, który nie miał nigdy własnego sposobu na katolicyzm, który z założenia uchodząc za – jak się mówi - „naturalnie chrześcijański” uległ dechrystianizacji. Chcę powiedzieć, że w szarym i zrezygnowanym katolicyzmie, jak to miało miejsce we Włoszech w latach osiemdziesiątych, wtargniecie tego bułhakowskiego hasła zobowiązywało każdego kto wierzył do przyjęcia odmiennej postawy. Jeśli chrześcijaństwo nie jest filozofią czy kulturą, ale „wydarzeniem”, jak powtarzał wszystkim Giussani, to każdy wierzący, może spotkać swojego Boga. Jeżeli zaś spotka Boga – spotka naprawdę, zmienia się i nie potrafi już „jeść i pić jak dawniej”. Takie odwrócenie w sposobie pojmowania wiary wydawało mi się wielką nowością – prowokacją Giussaniego. Nie rozumiałem nigdy jak ta koncepcja mogła być przybliżana przez CL do metod, które zawsze wydawały mi się przeciwne, w pewnych przypadkach wręcz rażąco, aż do pogańskiej i postępującej w sposób pogański prawicy, populistycznej i oligarchicznej. Kiedy w latach dziewięćdziesiątych spotkałem ks. Giussaniego i razem z moim przyjacielem Angelo Rinaldim, rozmawialiśmy z nim podczas obiadu, mówiliśmy o wszystkim, tylko nie o tym. Pytał o moje dzieci, pracę, przyjaciół. Wiedział jakie jest moje myślenie, znał moje świeckie pogląd, ale był zaciekawiony rozmową. Pamiętam jak patrzył. Pamiętam też, że obiecaliśmy sobie kolejne spotkania. Nigdy jednak do nich nie doszło. Zauważyłem, że dążenie do zrozumienia myśli ks. Giussaniego, pomogło mi w odczytywaniu tego, co działo się i dziej obecnie między wiarą a polityką we Włoszech. Pozwala lepiej rozumieć aktualną sytuację. Chociaż chciałbym móc zapytać ks. Giussaniego o jedną rzecz: jeśli chrześcijaństwo jest doświadczeniem, a nie kulturą polityczną, regułą i filozofią życia, czyż nie jest zdradą pozwolenie na używanie go w polityce, jak czynią tak zwani pobożni ateiści?

 

Ks. Pierino Gelmini, Założyciel Wspólnoty Spotkanie

Pewność szczęścia

„Muszę powiedzieć, że przybyłem tutaj (do Wspólnoty Spotkanie) z wielkim entuzjazmem, ponieważ blisko ks, Gelmini każdy czuje się, nie tylko innym, ale prawdziwszym człowiekiem” (Mulino Silla di Amelia, ks. Luigi Giussani).

Ks. Luigi miał zdolność do „uchwycenia” zamysłu bożego wobec człowieka, wobec pojedynczej osoby. W jego życiu, ale poza tym, co jest zjawiskowe. Dla człowieka oderwanego od rzeczywistości i rozproszonego w rzeczywistości jest to jak sen, ponieważ został on pochwycony przez rzeczy skończone. Dlatego też do moich ludzi mówię: „Śnijcie ze mną!”. Jak powiedział Gius: „Miarą człowieka jest miara jego pragnienia..., a pragnienie nie jest prawdziwe jeśli nie staje się prośbą”. Ale prośba rodzi się z potrzeby. Nauczenie osoby, która jest istotą będącą w potrzebie, aby czuła i rozpoznawała tą potrzebę jest pierwszym krokiem do prawdy o niej samej. Celem Wspólnoty Spotkanie jest wspomaganie, aby ktoś, kto jest w potrzebie potrafił rozpoznac swoje własne potrzeby. Jak mówił ks. Luigi: „ Takie poszukiwanie czynione samotnie prowadzi do rozczarowania i rezygnacji; lekarstwem jest poszukiwanie towarzystwa, które by podtrzymywało wysiłki osoby, solidarna przynależność”. Ale również towarzystwo trwa krótko jeżeli zostanie oparte na instynktowności. „Towarzystwo jest jak organizm, który staje się zdolny do działania, budowania i urzeczywistniania jeśli potrafi znaleźć przywódcę. Jako pewien syntetyczny punkt odniesienia „. (zobacz Chrystusa i Jego Kościół). Jeśli jest przywódca, rozczarowanie z powodu poczucia bezradności, smutku, samotności, bycia nielicznymi, zostaje pochłonięte przez wiarę w niego, w posłuszeństwie wobec niego, w dyspozycyjności. Doświadczenie 40 lat istnienia Wspólnoty Spotkanie, jest dla mnie potwierdzeniem, że „Jeden plus jeden to nie dwa, ale dwa tysiące razy jeden”, jak powiedział Chesterton. Wspólnota zwiększa nasze możliwości. Ks. Luigi wskazał nam dwa niebezpieczeństwa: przygnębienie i instytucjonalizację. Przygnębienie wobec naszych potrzeb, pozostawia nas w samotności oraz nie pozwala zobaczyć przewodnika i proroka danych nam dla podtrzymywania naszej energii. Funkcje publiczne, jeśli nie są pełnione przez ludzi szlachetnych i dyspozycyjnych, którzy tworzą ekipę idąc za przywódcą, okazują się nietaktowne i nieadekwatne, przez co osoba pozostaje ze swoją niemocą, a jej pragnienie nie otrzymuje odpowiedzi. „Bez posłuszeństwa i pójścia za kimś, niczego się nie stworzy. Zostaną zmarnowane energie i siły. Traci się czas”(ks. Luigi Giussani).

Pozwala to rozumieć doświadczenia życiowe jako próbę, nie zaś jako niesprawiedliwość; ponieważ człowiek jest stworzony do szczęścia”. Tylko dzięki temu, każda bolesna droga ma sens. Ma sens w samej sobie, nbie przez pozytywne rozwiązanie i wiarę, że w ten sposób znajdziemy sprawiedliwość, ma sens przed tym wszystkim. „Założyciele mają w sobie coś, co nie jest ich, i co tylko oni potrafią przekazać, ponieważ wędrują pośród bardzo niebezpiecznych labiryntów i trudności, oraz przemierzają obszary jeszcze nigdy przez nikogo nie badane. W pewnych momentach niedocenianie ich intuicji doprowadza do dezorientacji i płaczów” („Kwiaty morza”, 69). Ks. Luigi, jak wszyscy wezwanie do bycia przewodnikami, prorocy, założyciele, przywódcy jest podobny do Mojżesza: lud idzie za nim ponieważ jest przywódcą, nawet jeśli nie jest władcą (nie posiada tytułu królewskiego, nie ma ziemi, nie ma planów, nie ma armii). Potrzeba uciśnionego ludu podążającego w ślad za swoim przywódcą pozostaje nadal taka sama: zrodzenie własnej wolności, odkrycie ziemi. Ziemi, która jednak została już obiecana, obietnicą niezawodną, ponieważ „sensem życia jest pewność szczęścia”.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją