Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2006 > styczeń / luty

Ślady, numer 1 / 2006 (styczeń / luty)

Strona Pierwsza

Eucharystia: teraźniejsza, rodzinna Rzeczywistość

Zapis medytacji Luigi Giussaniego z Rekolekcji Młodzieży Uczniowskiej (GS) Szwajcarii. Fryburg, listopad 1967 r.

Luigi Giussani


1. Rodzinność Tajemnicy

 

„Jeden z uczniów Jego - ten, którego Jezus miłował - spoczywał na Jego piersi. Jemu to dał znak Szymon Piotr i rzekł do niego: «Kto to jest? O kim mówi?» Ten oparł się zaraz na piersi Jezusa i rzekł do Niego: «Panie, kto to jest?» Jezus odparł: «To ten, dla którego umaczam kawałek [chleba], i podam mu». Umoczywszy więc kawałek [chleba], wziął i podał Judaszowi, synowi Szymona Iskarioty. A po spożyciu kawałka [chleba] wszedł w niego szatan. Jezus zaś rzekł do niego: «Co chcesz czynić, czyń prędzej!». Nikt jednak z biesiadników nie rozumiał, dlaczego mu to powiedział. Ponieważ Judasz miał pieczę nad trzosem, niektórzy sądzili, że Jezus powiedział do niego: «Zakup, czego nam potrzeba na święto», albo żeby dał coś ubogim. A on po spożyciu kawałka [chleba] zaraz wyszedł. A była noc” (J 13, 23-30).

W tej bardzo krótkiej scenie mieści się cały, trwający od dwóch tysięcy lat, chrześcijański dramat. Nie jest to dramat społeczny (chyba, że poprzez odzwierciedlenie). Dramat chrześcijański od dwóch tysięcy lat jest dramatem relacji pojedynczej osoby, relacji Boga z to­bą. Dlatego, że dramat chrześcijański rozgrywa się na poziomie jednostki, na poziomie osoby, a reszta jest tego konsekwencją.

Chciałbym, abyśmy zwrócili uwagę na ten obraz, na przedstawionej tu chwili, kiedy jeden z dwunastu, znajdujący się najbliżej Jezusa, oparł głową na jego ramieniu, aby zapytać: „Kto to jest?”.

Abstrahujmy na moment prawdę chrześcijaństwa. Pomyślcie tylko, jakie ma znaczenie tego rodzaju sytuacja: Bóg, Stworzyciel, Zasada, Tajemnica czyniąca rzeczy jest Człowiekiem, na którym opiera się drugi człowiek, nieco młodszy od pozostałych, ponieważ Jan miał w tym czasie około 20 lat. Jest przytulony do Jezusa, kładzie głowę, aby Mu coś powiedzieć, a było to pytanie: „Kto to jest?”.

Jezus odpowiada. Ileż w tej scenie zażyłości i rodzinności, jakie wyjątkowe, jakie szczególne upodobanie. Kontekstem, w jakim Bóg umieścił siebie wobec człowieka jest ludzka, fizyczna, widzialna rzeczywistość. Człowiek przed Bogiem znajduje się w takim właśnie kontekście: to już nie jest „Bóg”, ale pojawia się właśnie ten kontekst, ktoś, rzeczywistość, na której człowiek może oprzeć głowę. Od tamtego momentu sytuacja religijna człowieka jest dokładnie taka. Bóg pozostaje wewnątrz naszego sposobu życia, wewnątrz naszej egzystencji, do tego stopnia, że relację z Nim jest obiektywnie przedstawiona przez przywołaną sytuację. Nie jest to chwila wyjątkowa, ale moment-norma, moment paradygmatyczny tego, co zdarza się od czasu owego, przedstawionego w Ewangelii zdarzenia.

Coś „więcej”, którego każdy pragnie, nieokreślone, ale bardzo potrzebne „więcej", niewiadome, często, czy raczej zazwyczaj, nieświadome „więcej”, którego człowiek nie zdoła nigdy ująć w jego znaczeniu, „istota rzeczy”, o której mówi Jewtuszenko (i nie potrafi powiedzieć czym jest) (E. Jewtuszenko, Po każdym wykładzie, cyt. w L. Giussani, Zmysł religijny, Pallottinum, Poznań 2000, s. 115-116), to nieokreślone „więcej”, w podobnej sytuacji staje się możliwe, fizycznie uchwytne, fizycznie zdeterminowane, możliwe do spełnienia, rodzinne, jasne, jak osoba, która żyje pod tym samym dachem, z którą nieustannie rozmawia się przy stole, je i gawędzi. Owo "więcej", od tamtego czasu, jest czymś oczywistym, jest świętą potrzebą. Staje się oczywistością również w sposobie działania. Od tego momentu ktoś wie jak postępować, powinien wiedzieć jak postępować. To, co było nieznane, co stanowiło tajemnicę, od tamtego czasu pozostaje dokładnie określoną normą, którą ktoś rozumie i interpretuje, jest rzeczą realną. Miłosierdzie z góry, miłość do bytu - do Boga czy wszechświata, do Jezusa czy ludzi, to bez różnicy - staje się normatywna, staje się wyraźnym bodźcem, możliwością i powinnością wszystkich, staje się obowiązkiem w każdym działaniu, jego świadomą i jasną inspiracją.

Prawdziwym przestępstwem, prawdziwą naszą zbrodnia jest zapominanie o Jezusie Chrystusie! Powiedziałem, że postawa przy myśleniu o Bogu, wyobraźnia jaką człowiek instynktownie ogarnia swoje idee, swoje myślenie, jego fantazja, musi zatrzymać się na opisanym w tych niewielu linijkach obrazie. Jest to bowiem normalna sytuacja w jakiej się znajdujesz. Zbrodnią jest nieświadomość, gdyż - po prostu - przez nią potrafisz wymazać z twojego istnienia, z twojego życia, również to.

Dzisiaj rano wskazałem, że fizycznym spotkaniem, spotykaną fizyczną rzeczywistością, dzięki której człowiek natychmiast i niespodziewanie uświadamia sobie, odczuwa z zawrotną jasnością, narzuca mu się jako wymóg wspominane „więcej”, jest sakrament. W przeciwnym razie to „więcej” łączy się z przyjemnością, stanowi przedmiot pieśni poetów albo moment wzruszenia, równocześnie jednak przeżywane jest jako pozbawiony możliwości scharakteryzowania niepokój, niepłodny, równie dręczący, co jałowy.

Rzeczywiście nie ma żadnej różnicy natężenia Tajemnicy w przedstawionym „obrazie”, w fakcie, że Bóg jest tamtym człowiekiem, do którego jestem tak bardzo przywiązany uczuciowo, z którym jestem tak zaprzyjaźniony, który mnie kocha, z którym jestem tak bliski i zżyty, tym człowiekiem tu, który je ze mną, oraz w fakcie, że Bóg, że Tajemnica Boga jest obecna w geście czynionym przez wspólnotę Kościoła - wspólnotę chrześcijańską -, czyli w sakramencie. Jaka jest różnica pomiędzy pierwszym i drugim aspektem Tajemnicy? Żadna. Drugi aspekt nie jest wcale bardziej tajemniczy, Spowiedź czy Komunia nie są bardziej tajemnicze niż „obraz” Jana Ewangelisty siedzącego tuż obok Jezusa Chrystusa. W tych dwóch aspektach  jednej Tajemnicy nie ma absolutnie żadnej nierównomierności.

Faktycznie Tajemnica Sakramentu jest dokładnie taka jak Tajemnica, którą żył Jan Ewangelista, ma ten sam „układ”. Bóg - niewidzialny, niepojęty, bezmierny, głębia rzeczy - czyni siebie doświadczalnym: nie jako Bóg, Bóg nie może stać się doświadczalnym jako Bóg, ale przekłada się w pewną obecność, w pewną teraźniejszą rzeczywistość, którą spotykam,
w rzeczywistość doskonale ludzką. Jezus był działającym i przemawiającym człowiekiem tak, jak są ludźmi ci, którzy działają i przemawiają w sakramencie, w Misterium. Misterium, sakrament jest gestem czynionym przez ludzi, tak samo jak Jezus Chrystus i ci, którzy Go otaczali byli dla faryzeuszy ludźmi spełniającymi gesty i w ten sposób sprzeciwiającymi się ich najczystszej idei niepojętego i niewyobrażalnego Boga. Podobnie dziś racjonaliście może się wydawać absurdem roszczenie, że ten gest jest gestem, przez który Bóg odnawia człowieka. Gest, przez który moc Kogoś Innego czyni mnie tysiąc razy dziennie nowym bytem, może się wydawać absurdem, dopóki nawrócenie nie stanie się widoczne, ponieważ ja, który mogłem być jak ty, nie jestem jak ty. Jeśli masz czterdzieści lat i będziesz tak postępował, nie zobaczysz tego, co ja widzę, nie odczujesz tego, co ja odczuwam. Podczas gdy to, co ty odczuwasz, co widzisz, ja odczuwam i widzę, dlatego, że również ja byłem jak ty, ale ja jestem w tym bardziej niż ty, dzięki czemuś, co przyszło na mnie, przyszło od wewnątrz, nie zawdzięczam tego sobie, nie wydobyłem tego z siebie: to coś pojawiło się w moim wnętrzu, bliskie fizycznej rzeczywistości.

Twierdzenie, że Spowiedź przemienia jest całkowicie bezpodstawne dla kogoś, kto jej nie stosuje lub podejmuje jako sposób bycia pobożnym, jako pobożną praktykę, a nie w prostocie, jako przyjęcie Tajemnicy. Tak samo, jeżeli nie żyje się Komunią, kiedy się jej nie przyjmuje lub przyjmuje dla bycia pobożnym, jako pobożną praktykę, całkowicie nieuzasadnionym i abstrakcyjnym będzie powiedzenie, że Komunia przemienia, że stwarza nowego człowieka, socjologicznie widzialnego, z inną mentalnością, z bezgranicznie głębszą wrażliwością w odczuwaniu człowieka i jego przeznaczenia. Będzie to absurdem, jeżeli nie przyjmuje się jej jak żebrak zanurzający się w Tajemnicy Boga, pozbawiony roszczeń, ale pewny, że Odkupienie przyjdzie, że się ukaże kiedy Bóg zechce i tak, jak Bóg zechce. Wewnątrz jednak już się wydarza, ktoś żyjąc tymi gestami nie może być całkowicie jak przedtem, nie może.

Największym zagrożeniem dla kogoś kto przystępuje do Sakramentów jest zatem przystępowanie nie ze względu na to czym one są, ale dla jakiegoś wyobrażenia wynikającego z racjonalistycznej lub moralistycznej redukcji rzeczy, która w istocie jest czystą Tajemnicą.

Sytuacja w jakiej znajduje się Jan Ewangelista, młodzieniec opierający głowę na tamtym człowieku, obiektywnie i realnie - stwierdzając to nie jestem „szalony” - powraca w sakramencie. Jeśli ktoś dochowuje wiary i nieprzerwanie pozostaje na drodze sakramentów, trwa w spotkaniu,  staje się inny, zmienia się jego mentalność, wrażliwość i życiowa energia.

Istnieją możliwości moralne absolutnie niepojęte poza przeżywanym, żywym chrześcijaństwem (nie w podtrzymywanej moralności, nie w realizowanej religijność, ale w przeżywanym chrześcijaństwie, sprawia to Tajemnica, którą rozpoznaje się jako obecną, prosząc aby weszła w ciało i kości, w każde działanie, Bóg, którego się zaprasza, aby był wewnątrz każdego podejmowanego czynu, wewnątrz samego życia, Bóg, którego się przyjmuje i prosi, aby coraz bardziej wchodził w życie). Na przykład wierność w miłości i miłość do prawdy - niemożliwe jest zatrzymanie się, niemożliwe jest, aby to, co się wydarza stało się przeszkodą, zgorszeniem i zatrzymało w wędrówce. Przede wszystkim zaś pojawia się zdolność ciągłości, nie jakiejś ciągłości abstrakcyjnej, ale ciągłości ponownego rozpoczynania, ciągłości zawsze obecnego życia, realistycznie zawsze obecnego, ciągłości Zmartwychwstania.

Rozumiecie zatem jak, moim zdaniem, musi przemienić się, musi zmienić się, musi nawrócić się wasza postawa wobec tych rzeczy, wobec momentów życia stanowiących oparcie tak, jak Jezus Chrystus stanowi oparcie naszej historii. Nie bylibyśmy tutaj z takim pokojem między nami, aby o tym mówić, nigdy byśmy się nie spotkali, gdyby nie zdarzył się ten Fakt.

Pierwszym aspektem naszego nawrócenia, pierwszym sposobem zapuszczenia do wnętrza naszego życia żarliwej świadomości tego „więcej”, sposobem, aby to „więcej” stało się konkretne, aby stało się duszą przemieniającą nasze praktyczne życie, aby zacząć doświadczać tego „więcej” pośród spraw, które codziennie podejmujemy, pośród obowiązków, podczas zamiatania podłogi, uczenia się czy jedzenia (jak z innego punktu widzenia mówił Szaniawski, ukazując wieśniaka czyniącego przed posiłkiem znak krzyża), aby to „więcej” weszło do wnętrza, świadome, wciąż bardziej wibrujące, przekształcone, przyjacielskie, rodzinne, rozpoznane, aby nasza wędrówka nie była chodzeniem we mgle, pierwszym punktem nie będzie zebranie się i zrobienie nie wiadomo czego. Pierwszym sposobem realizowania tego "więcej", realizowania nawrócenia, jest przystępowanie do Sakramentów. Nie polega to na spełnianiu praktyki religijnej, do której was popycham, ale na świadomości gestu, rzeczywistości stanowiącej Tajemnicę, czerpiąc z niej staniecie się inni. Doświadczycie tego, obiecuję wam, kiedy Bóg zechce i tak, jak zachce. Nie wzywam was do jakiejś pobożnej praktyki, ale do momentu, którym jest Tajemnica.

 

2. Świadomość własnej nicości i pragnienie spełnienia

 Jak zachowasz się wobec Tajemnicy? Czy wejdziesz w z nią w układ? Zawrzesz umowę? „Przygotujesz się” i wówczas powiesz: „Teraz mam prawo przyjść i zbliżyć się do ciebie?” Czy zbliżysz się do Tajemnicy tak, że najpierw uporządkujesz samodzielnie sprawy, a potem powiesz: „Teraz zatem Ty musisz mnie przyjąć?” Byłoby to roszczenie i zarozumiałość.

Aby zbliżyć się do Tajemnicy wymagana jest jedna tylko rzecz: świadomość naszej niezdatności, która jest większa niż nicość, naszej fundamentalnej niezdolności i ciągłego wiarołomstwa, karygodnej biedy, naszej chcianej niedoskonałości, naszej nieprzytomności, ciągłej nieudolności, naszego bycia niczym. Słowo „nic” nie wyraża jednak dostatecznie tego, czym jesteśmy. Istnieje wyłącznie jeden warunek: świadomość czym się jest, i to wystarczy. Aby zbliżyć się do Tajemnicy jest tylko ta jedna konieczność.

Nawet jeżeli sposób zbliżenia się do Tajemnicy przez sakrament różni się od sytuacji, kiedy ktoś spożywa posiłek razem z drugim i kładzie głowę na jego ramieniu, słucha jak ten mówi o końcu świata i Sądzie, oraz lęka się głosu, który już teraz go osądza, chodzi jednak o różne sposoby podejścia do tej samej Tajemnicy.

W ten sposób Chrystus pozostawił nam pod określonymi postaciami samego siebie. Spowiedź i Komunia są dwiema podstawowymi postaciami, przez które zbliżamy się do Tajemnicy. Są to dwie postacie podstawowe, ponieważ jedna znajduje się u początku, a druga w głębi naszej postawy, ale logika jest jedna. Stanowią one współczynniki logiczne jednej postawy. Z tego punktu widzenia najbardziej jednoznaczną stronicą Ewangelii, jak powiedziałem dziś rano, jest na pewno ta, ogłaszająca, że celnik wyszedł ze świątyni usprawiedliwiony - Ewangelia ukazując jak on postąpił nie mówi tego aby wprowadzać w błąd, bynajmniej nie po to.

Przechodząc do szczegółów, Spowiedź nie może być rozważana tak, jaki teraz chce ukazać, gdyż w taki sposób podejmowana, jest moralistyczną, pobożną praktyką. Mianowicie: „Aby pójść, aby przystąpić do spowiedzi, muszę być zdecydowany na pozostawienie rzeczy, które dotąd czyniłem, inaczej byłbym oszustem, hipokrytą, gdyż poszedłbym wiedząc, że za godzinę mogę nadal błądzić, jeśli będę miał okazję zbłądzę po trzech minutach. Zatem, pójdę do Spowiedzi kiedy zdecyduję”. A ja zapytam, jaka jest potrzeba, aby weszła w twoje życie Tajemnica Boga, skoro sam jesteś już zdolny do zdecydowania. W innym przypadku ktoś może starać się dotrzeć do Spowiedzi w pewien wewnętrzny sposób, poprzez stan ducha, który zawiera już nawrócenie: gorzkie opłakiwanie uchybienia, odczuwanie udręki swojego błędu. Powiem jednak: skoro już się przemieniłeś, zbyteczne jest abyś się spowiadał. To, do czego zmierzasz będzie tylko formalistycznym potwierdzeniem. Jest to faktycznie formalizm.

Tymczasem w spowiedzi jest tylko to, że idziesz na spotkanie, ponieważ nic nie potrafisz, nie jesteś zdolny, a zatem, przede wszystkim, nie jesteś zdolny by postanowić dobro. Idziesz na spotkanie, bo jesteś zablokowany przez twój błąd. Dlatego też idziesz na to spotkanie jak ku jakiejś obcej rzeczy, wobec której jesteś nieprzepuszczalny, jesteś wypełniony przez twoje złe uczucie, jesteś ich pełny. Rozpoznajesz, że jesteś biednym człowiekiem,
i właśnie dlatego idziesz na spotkanie - to jest jedyny warunek. Aby uznać, że jest się biednym, nieudolnym człowiekiem, mizerakiem, łajdakiem, aby uznać, że jest się niesprawiedliwym - to jest słowo najbardziej powściągliwe, ale również najbardziej dobitne -, aby uznać, że jest się sobą samym, aby to uznać, trzeba poznać owo "więcej" z góry. Trzeba rozpoznać, że przynależysz, że twoje czyny należą do pewnego większego kontekstu, którego nie bierzesz pod uwagę. Potrzeba abyś to wszystko poznał i abyś uznał, że ty sam nie potrafisz przywołać się do porządku, że nie jesteś zdolny aby odrzucić to lub tamto, że nie potrafisz nic uczynić. To jest warunek, tylko to. Idziesz wołać, prosić, aby to się zmieniło.

W spowiedzi ból nie jest uczuciem, stanowi osąd, uznanie, że czyn nie był miłością, wolnością, otwartością na "więcej", nie był częścią pewnego kontekstu, ale roszczeniami i dążeniem do bycia prawem dla samego siebie. Ból jest osądem i postanowieniem, nie programem nad którym panujesz (nie jest tak, że natychmiast stałeś się panem samego siebie!), gdyż byłby wówczas nieużyteczny, przenosiłby Tajemnicę Chrystusa na inne miejsce, sam byłby sposobem, aby cię zbawić. Decyzją jest właśnie ten krzyk ostatniej resztki szczerości w tobie: „Ja nie potrafię, Boże, Ty mnie przemień. Ja nie wiem jak to zrobić, nie wiem jak postępować, nie wiem jak zmienić, Ty mnie ocal”. Decydującą jest ta ostatnia resztka szczerości, która, nie znajdując w sobie uznawanego za konieczne rozwiązania, przywołuje Tajemnicę Boga, moc Boga. Dlatego jest oczywiste, że Bóg jest potężniejszy niż nasza niezdatność i złośliwość, moc Boga jest większa.

Miłosierdzie Boga jest większe niż grzech. Nie znaczy to jednak, że Bóg jest kłamcą i mówi: „Jesteś dobry kiedy jesteś zły”. Bóg nie uświęci twojego dobra kiedy chcesz zła. Bóg, potrzebuje tylko jednego punktu oparcia w tobie, najmniejszego punktu prawdy, aby swoją mocą zbudować na nim twoje nawrócenie. Aby cię stworzyć na nowo! Tylko moc Boża może cię na nowo stworzyć, ale potrzebuje jednego punktu prawdy w tobie. Ponieważ Bóg nie może budować na kłamstwie. Tym najmniejszym punktem prawdy w tobie jest szczerość prośby, i to wystarczy.

Spowiedź jest modlitwą, błaganiem, nie jakimś ustalonym programem. Jedynym warunkiem jest szczerość błagania. Taka szczerość, czyż nie może być również w kimś, kto czuje się usidlony i pewny że nadal będzie błądził! Jeśli ktoś, czując się omotany w pewnej sytuacji, nie idzie do spowiedzi, popełnia dwa poważne błędy: przede wszystkim, w gruncie rzeczy, pogłębia swoją negatywną sytuację, utwierdza ją, a następnie, coraz bardziej oddala się również od religii. Taka jest logika drogi grzechu. Zły czyn, pozostając, staje się historią zła, a kresem tej historii jest kłamstwo. Człowiek porzuca prawdę, nawet jeżeli idzie jeszcze do kościoła, brakuje w tym przylgnięcia i uznania.

Jaka jest zatem ostatnia resztka prawdy o sobie, dla kogoś, kto całkowicie usidlony rozumie, że nie zdoła z tego wybrnąć, kto jest pewny, że znowu zbłądzi? Jest to wołanie do Boga: „Boże, przemień mnie, ponieważ ja nie jestem w stanie się zmienić. Uczyń ze mną co zechcesz, ponieważ ja nie potrafię się zmienić. Zbłądzę za godzinę, zbłądzę dziś wieczorem, zbłądzę jutro”. To, co wam mówię nie jest jednak jakąś instrukcją, to znaczy, nie mówię: "Załóżcie sobie, że zawsze zbłądzicie, wystarczy, że wołacie do Boga, jak to przedstawiłem". Nie, ponieważ takie wołanie nie byłoby szczere. Błaganie jest szczere, prośba jest szczera, jeśli ktoś rzeczywiście nie może postępować inaczej, nie potrafi działać inaczej. Jest szczere, kiedy człowiek jest cały sprężony, aby uczynić ile może, również uciąć krótko, jeśli zdoła. Nie chodzi tu o wyeliminowanie współpracy, ale o realistyczne stwierdzenie twojej sytuacji, sił i warunków.

Przypomnijcie sobie wypowiedź Marshalla, dotyczącą właśnie tego punktu, wypowiedź bardzo wnikliwą i moim zdaniem definitywną w jej jasności. Przeor Gaston, bohater książki Grosz dla każdego człowieka [A ogni uomo un soldo], musi wyspowiadać schwytanego przez francuskich partyzantów Niemca, który ma zostać zabity. Ponieważ jest katolikiem
i ca­ły dygocze, partyzanci, chociaż są komunistami, pozwalają mu na spowiedź. Przeor Gaston mówi: „Wyspowiadaj się dobrze mój chłopcze, ponieważ musisz umrzeć. Co zatem uczyniłeś?”. Tamten odpowiada oczywiście: „Kobiety”. "Teraz zatem żałuj, ponieważ musisz się stawić przed sądem bożym". Tamten odpowiada zakłopotany: "Jakże mam żałować? To była rzecz, która mi się podobała, gdybym miał możliwość uczyniłby to również teraz. Jak mam żałować?". Przeor Gaston zaczął się więc niepokoić, że nie zdoła odesłać tego osobnika do Raju, ale w pewnej chwili przyszedł mu do głowy genialny pomysł i zapytał: „A czy żałujesz, że nie żałujesz?”. To była ostatnia resztka prawdy spowiadanego, uznanie tego, co prawdziwe. Na tym najmniejszym impulsie Bóg konstruuje obronę człowieka. „Ojcze, nie wiedzą, co czynią” - Jezus powiedział to po trzech latach prześladowań doznawanych od tych, o których mówił.

Pozostajecie bez wybaczenia, jeśli się nie spowiadacie. Bez wybaczenia, ponieważ daleko od Spowiedzi trzyma was nie to, co uczyniliście, nie samopoczucie. Ani jedna, ani druga z tych rzeczy, w żadnym przypadku, nie może oddalić was od Spowiedzi, nie może uzasadnić oddalenia od Spowiedzi. Oddala tylko jedna rzecz: kłamstwo względem siebie samych. To jest zanegowanie owego „więcej”, wyparcie się „więcej”, zanegowanie Boga, wyparcie się Jezusa Chrystusa. Jest jeszcze ostatni fragment dzisiejszego czytania: „A była noc”. Potem, czujecie się spokojni, oby tylko, czujecie, że jesteście w porządku, ponieważ oskarżacie chrześcijaństwo, że nie ma już argumentów aby się utrzymać. „A była noc”.

Jest to przede wszystkim zdrada siebie samych, nie Chrystusa czy Boga według tradycji w jakiej zostaliście wychowani. Jest to coś głębszego, to znaczy zdrada Boga i Chrystusa, Boga i jego Objawienia, na ile są Oni wpisani w wasze człowieczeństwo, w wasze ciało, zdrada tego "więcej", którego się wypieracie. Jest to kłamstwo przeciwko sobie samym, grzech przeciw prawdzie. To właśnie jest zasadniczym punktem. Oddala was od Spowiedzi brak pragnienia dobra, brak zaakceptowania błagania o dobro, tylko to. Fakt przewidywanej przemiany jest cudem, bo jutro znowu zbłądzicie, jednak cud może się zdarzyć i musicie o niego prosić, jeśli chcecie dobra, jeśli chcecie "więcej", jeśli chcecie być prawdziwi. Cud może się zdarzyć za dwadzieścia lat, kiedy umrze konkubina. Nie ważne, mówię to, nie aby wpaść jawnie w pewien tor systematycznego wiarołomstwa, ale aby scentrować, zogniskować cały problem w jego sercu, w jego ostatecznej prawdzie, w jego istocie.

Jesteście daleko od Komunii nie przez nastrój, albo dlatego, że nie odczuwacie - a zatem mówicie, że byłaby to obłuda. Jesteście obłudnikami, ale nie dlatego, że byłaby to obłuda. Jesteście obłudnikami, ponieważ obłudą jest negowanie tego, co mamy w sobie. Jest to może nieśmiałe, bo zastraszone, pełne lęku, bo przerażone, całe zamazane i nieokreślone, ponieważ nie było karmione i wychowywane przez życie społeczne w jakim się znajdujemy, ale jednak istnieje. Negujecie to "więcej", miażdżycie nogami to "więcej", nieustannie samym sobie zakazujecie lepszej części, nie pragniecie dobra, dlatego pozostajecie daleko od Komunii. I jesteście obłudnikami mówiąc: "Jestem oddalony, bo byłaby to hipokryzja". Ponieważ przystąpienie do Komunii jest krzykiem, wołaniem biedaka, krzykiem człowieka porzuconego, który już nic nie rozumie i nie czuje, i dlatego ucieka się do czyniącej wszystko siły, do Tajemnicy, do mocy, która go nawróci. Ucieka się do Tajemnicy Boga, który stał się człowiekiem, wcielając się w jego życie, dosięgnął go swoimi słowami i faktami poprzez Tajemnicę Kościoła i mówi do niego: "Jestem tu", który przemienił wielu i dlatego może przemienić także ciebie. Komunia to osąd i pragnienie dobra, wołanie wobec dobra. Nie jest nastrojem, uczuciem, upodobaniem, szczerością kupca.

W tym sensie, zatem, zapraszam was do podsycania tego "więcej", aby stać się wreszcie ludźmi, aby żyć po ludzku, aby nasze czyny miały duszę, której im zazwyczaj brakuje, ażeby nasz niepokój został rozjaśniony i był prowadzony, aby wyznacznikiem naszego życia było miłosierdzie, to znaczy miłość, aby działać z coraz większą świadomością związku naszego działania z wielkim kontekstem dla którego jest ono podejmowane i w którym istnieje, aby nasze życie było chrześcijańskie, aby zrozumieć czym jest Bóg i że Bóg stał się człowiekiem, aby zrozumieć czym jest moc boża, aby doświadczyć, że Chrystus jest prawdziwy, że moc boża stała się widzialna między nami, zapraszam was przede wszystkim do spotkania z sakramentami. Jedynym powodem naszego zbliżania się do sakramentów jest spotkanie z rzeczywistością, której nie możemy chociażby niewyraźnie rozpoznać, nie możemy zrozumieć, a którą spotykamy, jako pewne dziwne uzupełnienie gestów sakramentalnych.

Kiedy nimi żyjemy, one same rozjaśniają się i również, coraz wyraźniej, określają w naszej duszy pewną metodologię życia, możliwą do zastosowania we wszystkich relacjach i we wszystkich naszych działaniach, a mianowicie odnoszenie Sakramentów do życia, lub też czynienie wszystkich swoich relacji Komunią. Ale to są cele, które przyjdą później.

Pierwszą ważną sprawą jest zacząć. Ważne jest aby rozpoznać Obecność, aby wołać do tej Obecności, ponieważ w Niej jest moc Tego, który stwarza wszystkie rzeczy. Dokładnie tak owa moc była obecna w twarzy Chrystusa, w człowieku Chrystusie, a faryzeusze ją usunęli, tak jak my usuwamy Sakramenty z naszego życia, Jego Obecność w naszym życiu, Jego fizyczną Obecność. Ewentualnie powstrzymujemy ją dostosowując do naszego odczuwania, redukujemy do naszych uczuć, teologicznych teorii lub wiedzy historycznej. Tymczasem jest to Obecność, choć stanowi rzeczywistość trudną do zrealizowania, transcendentną, nienaturalną, nieprzyswajalną, nieprzenikalną, „absurdalną”, niewiadomą. W tym jest chrześcijaństwo, i również zrozumienie i światło w tym biorą początek.

To jednak wprowadza ostatnią sprawę, którą chciałem powiedzieć.

 

3. Sakrament, najprostsza forma modlitwy

 Pierwszym sposobem rozpalenia i podsycania w nas, tego fenomenu, nazwanego „więcej”, fenomenu, przez który nasze działanie zmienia się, choć pozostaje sobą (zamiatanie podłogi pozostanie zamiataniem podłogi, uczenie się pozostanie uczeniem się, bycie lekarzem pozostanie byciem lekarzem, miłość człowieka, miłością człowieka, a podnoszenie dzieci podnoszeniem dzieci, nie stanie się czymś innym, nawet jeśli wewnątrz wzrośnie, ale jest to pewna nowość, wewnątrz tych samych rzeczy, owo "więcej", które je przetwarza, otwiera na oścież, tak, że ktoś czuje się innym człowiekiem. Czuje się jak nowo narodzony, jak wspaniale wyraził cytowany tego ranka fragment tekstu Péguy, przytaczający myśl wypowiedzianą przez Jezusa do Nikodema w trzecim rozdziale Ewangelii św. Jana). Pierwszą rzeczą do zrobienia nie jest nauczenie się jak zmienić własne postępowanie, przeprowadzenie analizy psychologicznej czy zrealizowanie jakiegoś duchowego programu, nie jest to coś, co musimy zrobić my, nie. Pierwszą rzeczą, którą należy podjąć jest modlitwa, czyli prośba, prośba, aby nastąpiło w nas nawrócenie, również jeśli nie rozumiemy, co oznacza to nawrócenie.

Usiłuję wyrazić pewną moją emfazę, pewne odbicie mojego odczuwania, bardziej niż jakieś koncepcje czy idee. Jest pewne odczucie, które próbowałem wywołać wczoraj, a dziś chciałbym przyczynić się do jego ponownego stworzenia - czy może jeszcze lepiej - jest pewne przeczucie czegoś, co powinno przemieniać, powinno przemieniać zwyczajne życie: sposób pisania, jedzenia, sposób podania ręki dziewczynie. Jest coś, co musi zmieniać.

Pierwszą rzeczą potrzebną, aby utrzymało się to przeczucie, aby wzrastało i zaczęła się naprawdę wewnętrzna przemiana, i aby w krótkim czasie przemiana była zauważalna na zewnątrz, jest modlitwa, prośba aby tak się stało. Nie chodzi o zabranie się do robienia czegoś, poza proszeniem o przemianę.

Sakrament jest obiektywnym i najprostszym sposobem tego "proszenia"; najprostszym, ponieważ jest tylko gestem, człowiek przystępuje do niego i to wystarczy. Podczas gdy modlitwa zawiera wypowiadanie słów, ujmowanie myśli, uczuć, przede wszystkim wyszukiwanie słów. Sakrament jest aspektem pierwotnym, prostszym: jest cichym gestem - w tym znaczeniu jest czystą obecnością, byciem - , jak wówczas, kiedy ktoś staje wobec drugiego i nie wie jak powiedzieć, i prosi samą swoją obecnością.

 

Sakrament jest byciem - dlatego Jezus Chrystus uczynił go obowiązkowym, nie wskazał natomiast, że obowiązkowe jest Ojcze Nasz. Wy natomiast nie przywiązujecie do tego wagi, taka jest wasza postawa. Ktoś może przystąpić do spowiedzi i przyjmować Komunię również tylko przystępując, odpowiadając na to, co mówi ksiądz, o co ksiądz, z mądrością płynącą ze znajomości człowieka, zapyta, i to wystarczy. Nawet wskazując tak lub nie skinieniem głowy, i to wystarczy. Komunie wystarczy przyjąć, to sam gest, dlatego zarówno ktoś prosty, jak i profesor uniwersytecki mogą go uczynić w ten sam sposób. Podczas gdy modlitwa będzie już zabarwiona przez różnice kultury i świadomości.

Jednakże modlitwa jest fenomenem szerszym, ponieważ także Sakrament jest modlitwą, jest najprostszą formą modlitwy. Modlitwa to nic innego jak prośba o bycie sobą, o stanie się sobą, prośba o to, by stać się doskonałym, by się spełnić. Jest prośbą, aby wydarzyło się owo "więcej", aby stać się tym, czym się powinno stać, prośbą o tą "istotę rzeczy", której brak zauważał Jewtuszenko. Modlitwa jest proszeniem o wolność, proszeniem o miłosierdzie, o miłość, o życie jako miłość, proszeniem, aby przemieniło się nasze ciężkie i banalne, to znaczy zwyczajne działanie (zwykłe, banalne rzeczy). Jeśli zechcecie być ludźmi w pełni, do czego miłość siłą rzeczy powinna was popychać, nowość musi zdarzyć się wewnątrz rzeczy banalnych: w sposobie uczenia się, zamiatania podłogi, w rozmowie z dziewczyną, ale też wewnątrz ryzyka politycznego, jeśli będziecie chcieli je podejmować. Dlatego pierwszym warunkiem jest modlitwa, ustępstwo, w którym decyduje ubóstwo, nędza i groza, bieda i pustynia waszego życia.

Również tu mniemacie, że modlitwa utożsamia się z waszym, określonym uczuciem, macie bowiem dziwną koncepcję modlitwy. Tymczasem jest to osąd oraz pewien rytuał, i to wszystko. Im bardziej oschły się czuję, im bardziej chłodny, daleki, niezdolny, im bardziej nie wiem, co mówić, im bardziej czuję się jakby bez wiary, tym bardziej wołam. Nawet kiedy ktoś świadomie został ateistą, powinien jeszcze prosić: "Boże, jeżeli istniejesz, objaw mi się".

Człowiek zaczyna być człowiekiem, kiedy dociera do tego punktu. Poniżej jest nieszcześnikiem, przestępcą i we wszystkim, co robi wyrządza szkodę, każdą rzecz, którą podejmuje robi źle i stanowi śmiertelne zagrożenie dla każdego, kto się do niego zbliża, kto współdzieli z nim życie.

I odwrotnie, kiedy wewnątrz życia jest nieustannie to wołanie, każdy defekt, wada, zmęczenie, każde ubóstwo i słabość, każde złe przyzwyczajenie, staje się dobrem, jako kierunek, którego czas i kres należą do Boga. Dlatego potrzeba cierpliwości, która bezpośrednio widoczna jest jako wyrozumiałość wobec innych, jako sposób traktowania drugiego człowieka, przede wszystkim jako sposób osądzania go. Pierwszą rzeczą w nas, ulegającą przemianie jest osąd o innych. Jako pierwsza, pojawi się w nas niesamowita wyrozumiałość. Bycie wyrozumiałym znaczy że, wprost, fizjologicznie, twój duch się rozszerza, ponieważ obejmuje drugiego, ogarnie drugiego, zaczyna kochać drugiego. Potwierdzenie siebie rozpoczyna realizowanie siebie samego, nawet jeżeli cała lista defektów mechanicznie nadal istnieje. Chrystus przyszedł na świat, jako ziarno, wszedł w historię, i naprawdę trzeba Go zdradzić, aby powiedzieć, że przez dwa tysiące lat niczego nie zdziałał. Wystarczy bowiem iść za Nim jeden metr, aby pojąć, że zmienia, już zmienia. Jeśli jednak nie doświadczysz, co Chrystus zmienia w tobie, możesz oczywiście powiedzieć, że przez dwa tysiące lat nie zdziałał niczego.

Jest ziarno rzucone w historię, przetwarzające historię zgodnie z czasem i zamysłem bożym. W ten sposób owo wypełniające nasze wnętrze wołanie, ten gest, przekładający się przede wszystkim na Sakrament, wyrażający się w echu modlitwy, jest ziarnem przemieniającym historię waszego życia zgodnie z czasem i sposobem nakreślonymi przez Boga. Ja jestem w tej sytuacji spokojny, ponieważ nie mogę narzucać Bogu mojego pośpiechu, co byłoby jeszcze, w głębi, ostatnim, podstępnym sposobem usiłowania potwierdzenia siebie i ratowania się przed upokorzeniem.

Na koniec przeczytam wam znany fragment, ponieważ sami nigdy go nie czytacie z uwagą.

„Gdy Jezus przebywał w jakimś miejscu na modlitwie [wyobraźcie sobie, jak się modli, a jego uczniowie, nieco oddaleni, patrzą na Niego, ponieważ jest to wyjątkowy widok. Człowiek świadomy, wyobraźcie sobie, co za widok, człowiek świadomy całym sobą. Moment, kiedy człowiek jest świadomy. Gdy taki moment staje się przyzwyczajeniem, gdy człowiek zaczyna stabilnie być człowiekiem, zaczyna doświadczać atrakcyjności, jakiej nikt z nas, nie może porównać z czymś, co byłoby podobne, ponieważ jest tak wyjątkowa. Ale w tym właśnie zaczyna się atrakcyjność człowieka. Wówczas, ktoś zaczyna naprawdę rozumieć wielkość ducha jako dominującego i zdolnego ogarnąć materię, wówczas zaczyna się przemieniać: te same dane fizyczne, te same dane biologiczne zostają pociągnięte siłą i atrakcyjnością tego innego czynnika. Co dacie waszej żonie, co dacie mężowi, co dacie dzieciom, jeśli nie dążycie ku temu, jeśli nie prosicie o tę drogę?] i skończył ją, rzekł jeden z uczniów do Niego: «Panie, naucz nas się modlić, jak i Jan nauczył swoich uczniów». A On rzekł do nich: «Kiedy się modlicie, mówcie: Ojcze, niech się święci Twoje imię [“imię”, w języku hebrajskim znaczy "moc": niech Twoja moc działa w świecie]; niech przyjdzie Twoje królestwo! Naszego chleba powszedniego dawaj nam na każdy dzień i przebacz nam nasze grzechy, bo i my przebaczamy każdemu, kto nam zawini; i nie dopuść, byśmy ulegli pokusie». Dalej mówił do nich: «Ktoś z was, mając przyjaciela, pójdzie do niego o północy i powie mu: "Przyjacielu, użycz mi trzy chleby, bo mój przyjaciel przyszedł do mnie z drogi, a nie mam, co mu podać". Lecz tamten odpowie z wewnątrz: "Nie naprzykrzaj mi się! Drzwi są już zamknięte i moje dzieci leżą ze mną w łóżku [było zatem jedno łóżko]. Nie mogę wstać i dać tobie". Mówię wam: Chociażby nie wstał i nie dał z tego powodu, że jest jego przyjacielem, to z powodu jego natręctwa wstanie i da mu, ile potrzebuje. I Ja wam powiadam: Proście,
a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą. Jeżeli którego z was, ojców, syn poprosi o chleb, czy poda mu kamień? Albo o rybę, czy zamiast ryby poda mu węża? Lub też gdy prosi o jajko, czy poda mu skorpiona? Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą»” (Łk 11,1-13).

Poproszę teraz, abyście spędzili kwadrans w milczeniu, bez słowa. W ciągu tych minut zatrzymajcie się wobec tego, o czym mówiliśmy. Szczególnie zapraszam, abyście zwrócili uwagę na tę rzeczywistości najbardziej aktywną, operatywną, praktyczną, wyraźnie ludzką. Nie istnieje nic ludzkiego, jeśli nie jest pod napięciem prośby, prośby o "więcej", to znaczy, jeśli nie jest podejmowane ze świadomości istnienia czegoś, czego jeszcze nie mamy w tym, co robimy, w tym, czym jesteśmy. Zwróćcie uwagę na taki moment waszego dnia, albo lepiej, na moment w waszym zwykłym sposobie działania, który wymaga modlitwy, czyli prośby. To bowiem jest szansa, aby stał się przyzwyczajeniem ten szlachetny punkt, który jest jedynym momentem aktualizacji naszego człowieczeństwa w pełnym jego wymiarze (inaczej zostaje ono zdeptane, zmiażdżone przez niesamowity masochizm lub sadyzm, który Kościół Katolicki nazywa grzechem pierworodnym). Potrzeba, aby ta prośba stała się przyzwyczajeniem - jak mam zwyczaj mówić - do tego stopnia, że jest jakby wciąż obecna: robicie wszystko, ale ukradkiem jest zawsze światło, cień, czy zarys obecnej prośby. Przede wszystkim jednak potrzeba przynajmniej, abyście w ciągu dnia potrafili ustalić, wykroić moment, w którym chcielibyście odnaleźć siebie, chcielibyście być prawdziwi, w którym będziecie zainteresowani, aby w waszej, całkowicie rozproszonej codzienności pojawiła się chociażby chwila prawdy. Taki moment prawdy nie jest chaotycznym krzykiem ku jakiemuś quid, które się nazywa Bóg, ale prośbą o nawrócenie: „Przyjdź Królestwo Twoje”, nawet, jeżeli nie potrafi się tego wydarzenia szczegółowo, zgodnie z tworzącymi je czynnikami, opisać. Tego się nauczycie.

 

tłum. Urszula Piętka


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją