Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2003 > wrzesień / październik

Ślady, numer 5 / 2003 (wrzesień / październik)

Listy

Amerykanin na pielgrzymce, o. Jerry, Rochester...

pod redakcją Paoli Bergamini


Amerykanin na pielgrzymce

W czerwcu uczestniczyłem w pielgrzymce do Loreto. Szedłem za obecnością, z odnowioną świadomością zbawienia, przezywałem wielkie pragnienie powiedzenia „tak” razem z Maryją. Co wydarzyło się „chłopcu” z Midwest, zmierzającemu w kierunku Loreto? Pierwszy czynnik to wzruszenie setek osób z powodu doświadczenia własnego życia, które zbiega się z życiem innych podczas pielgrzymiej drogi. Kiedy zaczęła zapadać noc odczułem w sercu wspomnienie wszystkich, którzy stali się częścią mojego życia. Byłem naprawdę pielgrzymem w drodze. Nie byłem sam lecz miałem świadomość możliwości przeżywania, dotykania obecności wszystkiego, co nas przywołuje do bytu, niesłychaną wdzięcznością za sposób pomocy, daną mi możliwość dotykania Misterium Chrystusa w czasie pielgrzymki. Życie całego ludu łączy się w modlitwie. Modlitwa wstawiennicza przybrała dla mnie nowe znaczenie. Stała się czymś zupełnie innym, przestała być czymś abstrakcyjnym. Powołany, aby stać się pasterzem, pragnę żyć otrzymanym powołaniem i potwierdzać niesłychanie głębokie świadectwo złożone przez biskupa Giancarlo, nazywanego przez wszystkich don Giancarlo. Łatwo dawało się zauważyć miłość ludu dla niego i pragnienie, aby naśladować go jako pielgrzyma wiary. Poczułem się ośmielony przez jego autorytet i tak odważny sposób bycia. Mam pragnienie, by docenić otrzymane doświadczenie jako Amerykanin, wychodząc od daru charyzmatu księdza Giussaniego. Zastanawiam się nad niezwykłą zdolnością wpływu protestantyzmu na Stany Zjednoczone Ameryki. Nigdy nie rozumiałem istoty problemu stawianego przez księdza Giussaniego. Bardziej konkretnie zacząłem zastanawiać się, natomiast przed i po wojnie, którą rozpoczęły Stany Zjednoczone aby wyzwolić Irak. Widok Amerykanów, którzy uważają się za lojalnych wobec Kościoła katolickiego stał się dla mnie wyzwaniem, wydawali się oni niezdolni do przyjęcia apelu przeciwko wojnie, wystosowanego przez Jana Pawła II. Ludzie wybrali lojalność wobec prezydenta Stanów Zjednoczonych. Jeszcze jeden odwieczny problem: „czy Kościół katolicki jest amerykański, czy też Kościół katolicki jest w Ameryce?”. Pamiętam jak pewnego razu jeden z moich parafian stwierdził: „Ja idę za papieżem w kwestiach dogmatycznych, a nie w jego sposobie patrzenia na wojnę w Iraku”. To właśnie jest wpływ protestantyzmu, a nasza walka polega na tym, by iść drogą wskazaną przez autorytet. Pielgrzymka do Loreto wyzwoliła we mnie głębokie pragnienie, by podążać za kimś innym w zupełnej wolności. Nie czymś, lecz kimś. Moje serce wybucha pragnieniem lepszego poznania, tego, kto szedł przede mną tej nocy. W ubiegłym miesiącu rozmawiałem z protestanckim duchownym. Pełni on funkcję pastora kongregacji luterańskiej, pyta samego siebie o sposób w jaki jest wezwany, by stać się katolikiem. Kiedy podjął temat doświadczenia celebracji Eucharystii w Kościele katolickim, mówił jak o czymś najgłębszym, co w sobie zachowuje i pragnie naśladować, czerpiąc z tradycji, która wydaje mu się tak żywa u katolików. Wydaje mi się, że zrozumiałem z większą jasnością co ksiądz Giussani utrzymuje na temat protestantyzmu w Ameryce. Być może mam nieco pomieszane ideały, ale to mnie przynagla do zakochania się w tym, co bardziej poznałem i co zostało mi dane.

Ojciec Jerry, Rochester

 

Dawid i Goliat

Najdroższy księże Giussani, czuję potrzebę napisania by podziękować dobrego Bogu, księdzu i jego współpracownikom za obecność CL w Kościele i społeczeństwie włoskim. O wartości tej obecności zdążyłem się już przekonać, lecz od grudnia 2001 przeżywam interesujące doświadczenie. Po wydaniu książki „Dawid i Goliat – katolicy globalizacji” prezentowałem publikację w wielu środowiskach kościelnych i świeckich, jak diecezje, parafie, uniwersytety, centra kulturalne, stowarzyszenia, szkoły itd. W ciągu roku przeprowadziłem około 80-85 konferencji na jej temat, z nich około 30-35 stanowiły zaproszenia  ze środowisk kulturalnych CL z terenu całego kraju. Moje doświadczenie było następujące: zazwyczaj proszono o zilustrowanie, przedstawienie aspektów ekonomicznych, gospodarczych i politycznych globalizacji. Gdy byłem zaproszony przez CL, niemal zawsze pytanie początkowe stanowiło prośbę o prezentację stanowiska Kościoła i osądu tego zjawiska z punktu widzenia doświadczenia misjonarzy. Oczywiście, prezentowałem również dane ekonomiczne, elementy polityki, handlu itd. My chrześcijanie jesteśmy wszyscy przekonani, ze historia człowieka powinna być odczytywana w oparciu o wiarę i w świetle wiary. To jednak jest trudne do wykonania w zsekularyzowanym środowisku, w którym żyjemy. Nie dlatego, że większość Włochów nie miałaby wiary. Według mnie prawdziwych niewierzących jest niewielu, lecz wiara w Chrystusa może być albo głęboka albo powierzchowna, może mieć znaczenie i oświecać życie, lub w ogóle się nie liczyć. Oto dlaczego chcę księdzu podziękować. Na postawie mojego znikomego doświadczenia wydaje mi się, że mogę powiedzieć, iż CL zachowało jasne stanowisko wiary wyraźnej, żywej i jasnej. Doświadczenie misjonarzy jest rozumiane nie jako etykietka przyczepiona do problemów postawionych przez innych ale jako kryterium osądu kulturalnego.

Ojciec Piero Gheddo, Rzym

 

Ojciec w szpitalu

Ojciec dwóch chłopców z grona młodzieży uczniowskiej (GS) zachorował na zawał serca. Było to trzy miesiące temu, pewnej nocy w niedzielę. Choroba spowodowała stan nieprzytomności. Oto list jednego z synów.

Każda chwila może mieć w sobie coś nieoczekiwanego, jak dla mnie miała noc kiedy zachorował tata. Życie zmieniło się  niespodziewanie, teraz mój ojciec nie jest już tak bardzo obecny przez swoje rady, przez pomoc i właśnie teraz mam głęboko na  sercu jego szczęście. Zmieniły się moje przyjaźnie bowiem prawdziwi przyjaciele pomogli mi zrozumieć, że nigdy nie jestem sam, że nawet najbardziej dramatyczna sprawa nie jest ostatnim słowem wypowiedzianym nad twoim życiem. Teraz muszę iść, żyć z pogłębionymi racjami. Zmienił się mój sposób uczestniczenia w geście charytatywnym. Patrzę na Mario, człowieka mającego zanik mięśni. Staje się dla mnie jasne, że odczuwa on taką samą potrzebę szczęścia i przyjaźni i również ja mogę mu pomóc. Zmienił się mój sposób modlitwy. Wiem, kogo prosić o pomoc, kogoś będącego przyjacielem bliskim tak bardzo uważnym na mnie. Kiedy idę odwiedzić mojego ojca wszystko mnie interesuje nawet najmniejszy szczegół, noga która się porusza, wyraz twarzy, pozwalający lepiej zrozumieć, że jest on obecny w inny sposób, ale jest tak jak Pan tego chce.

Giacomo i odpowiedzialni GS z Marche

 

Od narkotyków do Kossova

Drogi księże Giussani, nie znam Cię osobiście, ale jest zdumiewające, że mogę powiedzieć, kto wie gdzie byłabym, gdybym Cię nie poznała poprzez spotkanie, poprzez oblicza moich przyjaciół. Z tego powodu chcę księdzu podziękować. Podziękować, ponieważ moje życie zostało zbawione przez to spotkanie. W ciągu prawie czterech lat byłam uwikłana przez narkotyki i straszne doświadczenia, które były iluzją, że mogą zaspokoić ogromny brak, który każdy naturalnie odczuwa razem z potrzebą bycia szczęśliwym. Jeśli z tego wyszłam to tylko wyłączna zasługa przyjaźni z pewną profesorką z Ruchu. Zwróciła na mnie uwagę i dyskretnie towarzyszyła mi. Dyskretnie, ale z silną ręką, towarzyszyła mi w tych wszystkich latach, proponując mi w końcu, a by pojechać do Bolonii, by skończyć uniwersytet. W tamtych czasach nauka nie interesowała mnie wcale. Zgodziłam się na jej propozycję tylko dlatego, że przeczuwałam, że znajdę tam odpowiedź na wielką potrzebę życia, która tak mną potrząsała i stopniowo zgasła. W Bolonii odkryłam, poprzez przyjaźń z kilkoma osobami, co mnie fascynowało z tego ukochanego oblicza mojej profesorki. Jej oczy tak piękne, pasja i smak życia mogły stać się również moim udziałem. Wydobyłam się z narkotyków ponieważ Pan wziął mnie za szyję i pozwolił mi odkryć fascynację przezwyciężającą wszystkie obawy, strachy, teraz tylko proszę każdego dnia Maryję, abym była dyspozycyjna i prosta. Pracuję obecnie od czterech miesięcy w Kossowie dla AVSI. Tutaj pośród pięknych rzeczy i wśród trudów każdego dnia, dzięki Bogu, jest żywa pewność, że moje życie rodzi się tylko z przynależności do Chrystusa. Nie zdołałabym patrzeć na dzieci, które spotykam, wiele z nich jest sierotami mającymi problemy, i na inne osoby, bez twarzy i przyjaciół. Pozostali oni w moich oczach, które mi przypominają, że zło i cierpienie nie jest ostatnim słowem, ponieważ Jezus przyszedł, aby powiedzieć mnie i każdemu człowiekowi: „nie płacz”. Jest oczywiste, że ja nie mogę rozwiązać problemów nikogo, również kiedy niosę dzieciom i ich rodzinom pożywienie i ubranie. Mogę jednak prosić Jezusa, aby stał się coraz bardziej widocznym i żeby dał mi moc dla pociągnięcia wszystkiego, co jest przed moimi oczami do wielkiego objęcia, które w sposób cudowny mnie podtrzymuje.

Carla, Kossovo

 

Dziewczęta z Hoima

Drogi księże Giussani i drodzy przyjaciele, żyję z rodziną, mężem i naszymi trzema córkami w Ugandzie. Dwa lata temu spotkałam Resti, siedemnastoletnią dziewczynę, będącą w ciąży. Została porzucona przez swego towarzysza. Przyszła do mnie szukając nie tylko pomocy materialnej, ale również kogoś, z kim mogłaby dzielić swoje przeżycia. I tak od zwyczajnej prośby o pomoc zrodziła się przyjaźń. Powstała także idea, aby dać możliwość wszystkim młodym dziewczętom zostającym matkami między 14 a 20 rokiem życia (tutaj w Ugandzie są one bardzo liczne) możliwość współdzielenia tego, co je spotkało. Wychodząc od osądu innego, niż proponowany przez społeczeństwo ugandyjskie, od takiego, który zbiega się coraz bardziej z nauczaniem Ruchu. Nazwaliśmy tę inicjatywę Together to Share (Razem aby współdzielić) a dzięki pomocy ekonomicznej wielu przyjaciół z Włoch mogła stać się ona bardziej skuteczna. Na przestrzeni roku spotkaliśmy i pomogliśmy pięćdziesięciu dziewczętom. Niektóre z nich w pierwszym odruchu chciały dokonać aborcji, później jednak zdecydowały urodzić dziecko. Inne zapragnęły ochrzcić swoje dziecko.

Manolita, Hoima

 

Chrześcijańska miłość

Oto list, mojej mamy napisany do mnie i do moich braci po śmierci naszego ojca: „Simonie, Marku, Aleksandrze, Danielu, Davidzie, Jacqulin najdrożsi, ufam naprawdę, że pożegnanie, które sprawiliśmy wszyscy ojcu było hymnem miłości Boga i zarazem hymnem życia. Niesienie go na waszych ramionach było ostatecznym wynagrodzeniem za wszystko, co on uczynił dla was fizycznie i moralnie. Pierwszy raz kiedy woziliśmy go na wózku w szpitalu w Niguarda, Marek urządził wyścigi, wcześniej ojciec czynił to z wami wzdłuż dróg na ulicy Forlanini. Tata uzdalniał was do życia, być może oboje byliśmy wtedy zbyt młodzi i mało doświadczeni wobec miłości, zawartej w tym geście. Czyniliśmy wszystko z radością. Często śpiewaliśmy, podczas biegu, zabaw, ale też wtedy, kiedy nie brakowało problemów. Były one zawsze podejmowane z wielką wiarą, nigdy nie przygniotły naszego życia. Trwało to aż do ostatniego, najbardziej trudnego dnia, kiedy objawiła się choroba. Od tego momentu zaczęło się inne życie, zmieniło się nasze spojrzenie na rzeczywistość. Wszystkie nasze gesty stały się bardziej istotne i poważne, skierowane w całości ku pozytywności. Towarzyszyliśmy mu z całą czułością do jakiej byliśmy zdolni. Modliliśmy się, mieliśmy nadzieję, płakaliśmy z nim. Razem z nim prosiliśmy, jak Chrystus, aby oddalony został od niego kielich cierpienia, wtedy, kiedy cierpienie osiągnęło swój szczyt. Przeżywanie bólu pozwoliło nam dotknąć ubóstwa człowieka, ale również wielkości i godności naszego ojca, kiedy je przyjmował. Wasza, dzieci, miłość do ojca, każdego dnia dojrzewała, nosiła autentyczne znamiona miłości chrześcijańskiej. Łączyła się z radością i poczuciem humoru, które pozwoliły nam przetrwać momenty najbardziej krytyczne i wywołać przy tym uśmiech na twarzy ojca, aż do ostatniego dnia. Wszyscy daliście to, co było w waszej mocy, czas, uczucie, odpowiedź na najbardziej bezpośrednie potrzeby, modlitwę, będącą naprawdę przepiękną. Słusznie ksiądz Bruno mówił na pierwszym miejscu o jedności przeżywanej miedzy nami. Wszyscy chcieli, aby ojciec dotknął naszej miłości i aby żył naprawdę w pokoju, w tym pokoju, który on już osiągnął w ramionach Boga. To była łaska, miłość przyjaciół i rodziny, uczestniczących w każdą niedziele razem z nami i z księdzem Antonio w łamaniu chleba. I w końcu łaską było jego pożegnanie przez nas. Nie pozostawił nas samych, ale aż do końca sprawił, że zachowaliśmy jedność, nie tylko między sobą, ale również z tymi, którzy dzielili  z nami bogactwo tego doświadczenia miłości.

Alessandro

 

Szkoła Wspólnoty i doświadczenie

Najdroższy księże Giussani, piszę do Ciebie, by opowiedzieć o doświadczeniu, którym żyję, a które swój początek bierze ze Szkoły Wspólnoty. Mam na myśli ósmy rozdział „kiedy pomagasz nam zrozumieć Jezusową koncepcję życia”. W tym miejscu wyłania się dla mnie najbardziej fascynujące pytanie, to znaczy, czy także dla mnie, dzisiaj, podobna koncepcja ludzka jest możliwa. Mam trzydzieści osiem lat, od co najmniej dwudziestu lat spotykam Ruch. Od dziesięciu lat przeżywam doświadczenie miłości caritas trwając wewnątrz jednego z centrów solidarności. Chcę ci powiedzieć, że sprawa przynależności do Ruchu jest dla mnie odpowiedzią na postawione pytanie, ponieważ czuję się dobrze z powodu, tego kim jestem. To porównanie całej rzeczywistości ze świadomością, która owszem jest krucha, ludzka, daje pomoc dla mojego życia, każda bowiem okoliczność jest wezwaniem Chrystusa skierowanym do mnie. Oto czego się uczę w życiu. Rozpoznać miłość, którą Chrystus miał i ma dal mnie w łasce spotkania z Ruchem. Świadomość taka stawia mnie wobec zadania, aby być jego świadkiem w świecie poprzez to towarzystwo, niczego nie uważając za oczywiste i nieistotne. Dziękuję za wszystko co zrobiłeś, co robisz dla każdego z nas. Modlę się za ciebie księże, dziękując Bogu za inny, wielki dar, mianowicie, że zostałem wychowany przez drogę, którą od dwudziestu lat ty i Ojciec Święty przybywacie razem. Wasza jedność pełna miłości jest dla mnie przykładem, źródłem wychowania zdolnym do tego, że czuję rzeczywistość Kościoła prawdziwie jako kontynuację obecności Chrystusa dziś.

Bruno, Gerenzano

 

Wakacje w Rumunii

„Pragnienie życia i bycia wreszcie sobą. To motto trzech pobytów wakacyjnych nad Morzem Czarnym, uczestniczyło w nich 150 dzieci rumuńskich z miejscowości Cojasca, na peryferiach Bukaresztu. AVSI wraz ze swoim odpowiednikiem rumuńskim FDPSR, działają tam od ponad trzech lat i przeprowadzają projekt wychowawczy w szkole. Nic nadzwyczajnego jeśli pomyślimy, że wszyscy, jedni bardziej, drudzy mniej, w tym samym czasie jedziemy na wakacje Dla naszych dzieci to były jednak specjalne wakacje, bowiem dla większości z nich były to jedyne wakacje w życiu. Mamy nadzieję, że to już minęło. O godzinie 7.30 rano i przed szkołą w Cojasca było pełno ludzi, dorosłych razem z dziećmi. Spotkanie wyznaczono na godzinę ósmą. Nigdzie nasze dzieci nie są tak punktualne jak tutaj. Autobus w krótkim czasie zapełnił się dziatwą od 12 do 14 lat. Wszyscy zadowoleni, zarazem mocno przezywający zbliżający się wyjazd. Pierwszy raz mieli spać poza domem, a więc pocałunkom i uściskom nie było końca. Nadzwyczajność tych wakacji nie polegała na tym, że oni po raz pierwszy w życiu widzieli morze, mieli możliwość kąpieli albo, że każdy z nich spał we własnym łóżku. Nowością było to, że przeżyli cztery dni, które były dla nich i z nimi. Trzeba wziąć pod uwagę ich wiek, w którym zaczyna się czuć bardziej jasno pragnienia i oczekiwania. Zainteresowanie poznaniem rzeczywistości, pragnienie przyjaźni, które zbyt często, z powodu biedy w jakiej żyją, pozostawione zostają na boku. Przykłada się bowiem uwagę tylko do potrzeb, najbardziej elementarnych. Podczas wakacyjnych wieczorów było inaczej, uczyli się śpiewać po włosku, angielsku, hiszpańsku oraz oczywiście po rumuńsku, a w czasie gier i zabaw nie wygłaszano jakichś wielkich przemówień. Mieli oni jednak obok siebie dorosłych, którzy współdzielili z nimi każdy gest wakacji. Chodzi oczywiście o członków AVSI, nauczycieli ze szkoły i młodzież, przybyłą jako wolontariusze. Takie mają potrzeby dzieci z Cojasca, chcą czuć się przygarnięte i dowartościowane z powodu tego kim są. Pragną zostać głębiej wprowadzone w odkrycie rzeczywistości i jej znaczenia a przede wszystkim chcą czuć, że towarzyszy się im podobnie jak nam wszystkim.

Alina, Rumunia


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją