Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2012 > Strona Pierwsza

Ślady, numer 7 / 2012 (Strona Pierwsza)

Strona Pierwsza

Odmienność dzieła

Notatki z zebrania Szkoły Dzieł (Scuola delle Opere) dla członków Towarzystwa Dzieł – Dzieła Społeczne (Compagnia delle Opere – Opere Sociali) Mediolan, 13 czerwca 2012


Bernhard Scholz. Szkoła Dzieł powstała po to, by umoĹźliwić dialog i nieustanną formację oraz dawać wsparcie we wszystkich kwestiach dotyczących dzieł społecznych. Rozmawialiśmy o wolności jako o fundamencie rzeczywistej budowli, o kimś, kto nie obarcza innych, ale angaĹźuje się w pierwszej osobie; rozmawialiśmy o zawodowym starcie młodych, o statusie gospodarczym, ktĂłry nie jest celem, ale absolutnie decydującym narzędziem, o otwarciu dzieł na świat, o współpracy, poniewaĹź to rĂłwnieĹź jest decydujące dla rozwoju dzieła. Podczas całej tej drogi coraz wyraĹşniej było widać, Ĺźe rozwĂłj ten zaleĹźy od podmiotu, albo lepiej, od grona osĂłb, ktĂłre pracują dla oraz w dziele. Uświadomiliśmy sobie rĂłwnieĹź lepiej, Ĺźe w tym świecie – w ktĂłrym jest wiele projektĂłw usiłujących zastąpić osobę i jej odpowiedzialność automatyzmami, modelami i mechanizmami – odkrywamy ludzkie piękno, kiedy zaczynamy rozumieć, Ĺźe wszystko, dzieła i profesjonalizm, są wyrazem angaĹźującego się „ja”. Potrzeba więc autentycznie ludzkiej postawy, aby dzieło rzeczywiście mogło słuĹźyć człowiekowi. Dlatego jesteśmy bardzo wdzięczni za to, Ĺźe dzisiaj wieczorem jest tutaj ksiądz CarrĂłn, ktĂłry przyjął zaproszenie. Jest to sposobna okazja do tego, by jeszcze lepiej odkryć, na czym polega ta ludzka autentyczność, na czym polega prawdziwa postawa, twĂłrcza, zdolna przekształcić rzeczywistość dla dobra wszystkich.

 

Monica Poletto. Pytania zadawane tego wieczoru rodzą się przede wszystkim z tegorocznej pracy Szkoły Dzieł, a dotyczą wielu tematĂłw. W rozmowach oraz podczas drogi przebytej w tych latach często wyłaniały się punkty krytyczne oraz trudności; to coś, w czym w pewnym momencie zaczęliśmy się rozsmakowywać, poniewaĹź zdaliśmy sobie sprawę, Ĺźe częścią ludzkiej i przyjacielskiej drogi jest stawianie czoła wszystkim krytycznym sytuacjom, wyłaniającym się podczas naszej pracy. To, Ĺźe tego wieczoru stawimy czoła niektĂłrym z tych trudności, wiąże się z zauwaĹźaniem wielkiej pozytywności – uzdalniają nas one bowiem do obejmowania spojrzeniem wszystkiego.

 

WypowiedĹş. Pracując nad formacją – co dla nas oznacza pomaganie dziełom, by były bardziej profesjonalne, by umoĹźliwiały solidarne działanie – interesuje nas pogłębienie związku między dwoma stwierdzeniami, ktĂłre czasem wydają się ze sobą nie zgadzać, a wręcz sobie przeczyć. Pierwsza kwestia to stwierdzenie, Ĺźe „po owocu poznaje się drzewo”, a więc Ĺźe w jakiejś mierze rezultat wiąże się z istotą naszego działania. Drugie stwierdzenie, ktĂłre często powtarzamy między sobą, mĂłwi, Ĺźe „trzeba być wolnym od rezultatu”. Często dostrzegamy w sobie opĂłr w patrzeniu z realizmem na wynik naszych działań. Łatwiej zatrzymać się na przesłance – na racjach, ze względu na ktĂłre coś robimy – przyjąć cel po części, akcentując niemal wyłącznie sukcesy, a cenzurując punkty krytyczne, brak umiejętności. ZauwaĹźyliśmy, Ĺźe pewien sposĂłb mĂłwienia: „Jesteśmy wolni od rezultatu”, o ile nie jest wyrazem nieodpowiedzialności, wyraĹźa ogromny lęk w patrzeniu na rezultat, poniewaĹź czujemy, Ĺźe on nas stanowi. Jednocześnie odkrywamy, jak fascynujące i po ludzku opłacalne jest dążenie do spoglądania na rezultat naszych działań z pragnieniem, by wszystkie czynniki wyłoniły się z rezultatu, tak byśmy pozwolili się korygować przez to, co się wydarza. W jaki sposĂłb pogodzić dążenie do nauczenia się czegoś z samego rezultatu z wolnością od samego rezultatu?

 

Ks. JuliĂĄn CarrĂłn. Nie wystarczy tylko wyjaśnienie, by udzielić odpowiedzi. Bardzo waĹźne jest, byśmy zdali sobie sprawę, Ĺźe nie wystarczają nam wyjaśnienia, ale Ĺźe potrzebujemy urzeczywistniania tego, co usłyszeliśmy w odpowiedzi. By mĂłc rozpoznać i zrealizować to, co usłyszeliśmy w odpowiedzi, potrzeba ludzkiego doświadczenia, tego, co stanowi istotę, bez czego odpowiedĹş pozostaje teoretyczna. To jest decydujące. Dlatego jeśli całe dzisiejsze spotkanie nie zostanie włączone w drogę, ktĂłrą zmierzamy, robiąc Szkołę WspĂłlnoty, zapewniam was, Ĺźe jest to strata czasu, nawet jeśli uda nam się dokładnie odpowiedzieć na wszystkie pytania, poniewaĹź nie wystarczy „znać” odpowiedzi. To jest oczywisty przykład: jak mogę być tak naprawdę wolny od rezultatu? Pierwszą rzeczą, jaką trzeba zrozumieć, by zacząć być wolnymi, jest uznanie – co kaĹźdy moĹźe od razu rozpoznać na podstawie własnego doświadczenia – Ĺźe kaĹźde dzieło, kaĹźde usiłowanie odpowiedzenia na potrzebę zawsze jest niedoskonałe. A to nie tylko dlatego, Ĺźe jesteśmy grzesznikami – nawet największy ze świętych nie moĹźe zrobić nic innego, jak tylko podjąć ironiczne usiłowanie. Jeśli zaczniemy uznawać niedoskonałość kaĹźdego ludzkiego działania, kaĹźdego ludzkiego gestu, kaĹźdego ludzkiego usiłowania, wĂłwczas powoli zaczniemy w sposĂłb wolny patrzeć na to, co się nie udaje, uznawać to, nie czując się osądzonymi albo zakwestionowanymi tylko ze względu na to, poniewaĹź kaĹźdemu ludzkiemu gestowi przynaleĹźne jest bycie niedoskonałym. Pomimo tego, co wszyscy uznajemy, poniewaĹź doświadczamy tego codziennie, czasem – jak mĂłwicie – jesteśmy gotowi uznać sprawy, ktĂłre układają się pomyślnie, uwydatniając sukcesy, jesteśmy jednak mniej skłonni do uznania punktĂłw krytycznych. Dlaczego? PoniewaĹź pojawia się ogromny lęk. Pamiętam dobrze, nie było mniej przyjemnej rzeczy dla uczących w szkole, w ktĂłrej byłem dyrektorem, niĹź osądzanie tego, co się wydarzało. Zadawałem bardzo proste pytanie: „Czego po czterech latach liceum doświadczył młody człowiek, ktĂłry przyszedł do naszej szkoły? Czy moĹźemy wydać osąd, by zacząć rozumieć, jaki jest rezultat naszego wychowawczego usiłowania, rĂłwnieĹź po to by coś poprawić albo zmienić?”. Byli gotowi na wszystko, za wyjątkiem zaakceptowania osądu. Pozostaje co najwyĹźej sentymentalizm, dlatego uczniowie po ukończeniu szkoły, gdy spotkają nas na ulicy, uprzejmie nas pozdrawiają. Gratulacje! Czy to jest wszystko, na co nas stać? Często boimy się, poniewaĹź wartość upatrujemy w tym, co robimy. Bardzo trafnie mĂłwił o tym ksiądz Giussani w artykule z 2000 roku, opublikowanym ponownie na łamach majowo-czerwcowego numeru „ŚladĂłw”, w ktĂłrym bronił Jana Pawła II, proszącego o przebaczenie grzechĂłw popełnionych przez Kościół w ciągu historii. W pewnym momencie mĂłwi: „Wszystkie ideologie posiadają pewien aspekt, wskutek ktĂłrego człowiek jest pewnym przynajmniej jakiejś jednej rzeczy, ktĂłrą sam tworzy”. To znaczy: ideologie przypisują wartość temu, co robią. I jaka jest tego konsekwencja? Człowiek „nie jest w stanie (…) zrezygnować ani poddać w wątpliwość” tego, co robi. Proste, krystaliczne jak woda. To jest ideologia; „ale chrześcijanin wie, Ĺźe jego wysiłki i wszystko, co posiada albo co czyni, zawsze muszą ustąpić prawdzie”. PoniewaĹź jest niedoskonały, a więc prawda jest większa od tego, co udaje nam się czynić. Odnosi się to zarĂłwno do poziomu osobistego, jak i do pracy, niezaleĹźnie od podejmowanego dzieła. Co więc pozwala człowiekowi uznać ograniczenia tego, co robi? Ksiądz Giussani mĂłwi o tym w tym zdaniu: „Chrześcijanin nie jest przywiązany do niczego za wyjątkiem Chrystusa” (L. Giussani, Quella grande forza del Papa in ginocchio, „La Repubblica”, 15 marca 2000, s. 16; tłum.: Wielka siła PapieĹźa na kolanach, „Ślady” 3/2012, s. 30–31). Tylko wtedy, gdy jesteśmy przywiązani do Chrystusa, tylko wtedy, gdy nie upatrujemy naszej wartości w niczym innym, jak tylko w Jezusie – moĹźe udać nam się uznać ograniczenia tego, co robimy. Dlatego waĹźne jest, byśmy zdali sobie sprawę, Ĺźe nie wystarczy wiedzieć, Ĺźe dzieło jest niedoskonałe, nie wystarczy wiedzieć, Ĺźe ideologie przypisują wartość temu, co robią, nie wystarczy wiedzieć, Ĺźe jedyną moĹźliwością jest posiadanie Jezusa, ale trzeba, by Jezus był obecny w sposĂłb tak rzeczywisty, by był tak oczywistym doświadczeniem, bym mĂłgł patrzeć na moje ograniczenie bez zgorszenia, poniewaĹź moja wartość nie leĹźy w tym, poniewaĹź moja wartość naprawdę znajduje się w Chrystusie: „Chrześcijanin nie jest przywiązany do niczego za wyjątkiem Chrystusa”. A tego nie improwizuje się, dokonując dzieła, poniewaĹź to nie przynaleĹźy do dzieła, ale przynaleĹźy do drogi wiary, ktĂłrą kaĹźdy zmierza. A jeśli tego nie robi, oczywiste jest, Ĺźe przejawia się to potem w braku zdolności uznawania ograniczeń dzieła; w ten sposĂłb wiele razy problemy są nierozwiązanymi osobistymi problemami. To nie są problemy dzieła, to nasze problemy: nie stanowi nas właściwa istota potrzebna do uznania tego, co jest niedoskonałe i co nie układa się tak, jak powinno. A więc tylko ktoś, kto posiada stanowiącą go istotę, moĹźe nieustannie dążyć do tego, by się uczyć, będąc wolnym od rezultatu. Bez takiego doświadczenia – ktĂłre przychodzi wcześniej albo dojrzewa poprzez to, co ktoś robi – nie potrafimy odpowiedzieć na pytania, nawet jeśli znamy teoretyczną odpowiedĹş.

 

WypowiedĹş. Na początku, kiedy dzieło jest małe, bardzo łatwo jest nie utracić jego korzeni; mission dzieła jest jasna i generalnie osoby, ktĂłre je prowadzą, dążą do tego, by nie zagubić celu. Dla wielu jednak, z czasem, gdy dzieło się rozrasta, pojawiają się rozstaje drĂłg i kiedy człowiek to sobie uświadamia, nie ma juĹź jasności co do mission dzieła oraz jego korzeni. Niepokoi mnie to, Ĺźe nasze dzieło rozrasta się coraz bardziej, przychodzą nowi wolontariusze i przynoszą nowe propozycje modyfikacji. Ten nacisk na zmianę jest pozytywnym aspektem, poniewaĹź zmusza nas do działania i nie daje nam spokoju; niesie jednak ryzyko oddalenia się od korzeni oraz od celu dzieła. KaĹźdego dnia staczamy prawdziwą walkę o utrzymanie Ĺźywej mission dzieła i czasem wydaje mi się, Ĺźe nie dam rady utrzymać jej długo Ĺźywą. Chciałbym, byś pomĂłgł mi zrozumieć, jak mogę przeĹźywać to naturalne rozrastanie się dzieła bez oddalania się od jego korzeni oraz zagubienia jasności co do jego celu.

 

WypowiedĹş. My takĹźe w tych latach musieliśmy skonfrontować się z kryzysem, ktĂłry przeĹźywamy. NiektĂłrym dziełom zagraĹźa zakończenie doświadczenia, ktĂłre uchodzi za bogactwo dla innych oraz dla tego, kto je prowadzi. Z pewnością nie jest to najłatwiejszy moment. W obliczu kryzysu brakuje zwyczajnej operatywności, trzeba się uczyć, wprowadzać i rozwijać niektĂłre aktywności, ktĂłre do tej pory nie były w zwyczaju, takie jak na przykład komercjalizacja czy zarządzanie. Trzeba jeszcze raz przyjrzeć się typologii oraz jakości usług. Trzeba, jednym słowem, wchodzić w dogłębną interakcję z rzeczywistością, ktĂłrą mamy przed sobą, w interakcję z całkowicie zmieniającym się kontekstem. Nie przeczę, Ĺźe ta praca jest spontaniczna oraz naturalna. „Co robimy?”, „Dokąd zmierzamy?” – są to pytania, ktĂłre nieustannie zadajemy sobie w naszym gronie. Gdy stawi się im czoła, często wyłania się pytanie dotyczące korzeni dzieła, jego celu. Wiele naszych spółek, w istocie, zrodziło się z doświadczenia wolontariatu, działalności charytatywnej, z doświadczenia być moĹźe nieco pionierskiego, wiele lat temu, w sposĂłb całkowicie innowacyjny, by z hojnością odpowiedzieć na potrzeby spotkanych osĂłb, a ten, kto powoływał je do istnienia, dał naprawdę wiele, by zaistniały. W tej pracy polegającej na nieustannym konfrontowaniu się z aktualną sytuacją zauwaĹźyłem, Ĺźe impuls do konfrontacji z kontekstem, a więc rozwijanie się samego dzieła, zostaje wstrzymany przez określony sposĂłb odnoszenia się do korzeni dzieła, przede wszystkim jeśli nie było ono podtrzymywane przez doświadczenie przeĹźywane z biegiem lat, w wyniku czego zasadza się ono dzisiaj na początkowych metodach. Jak przezwyciężyć tę formę bycia niemal w posiadaniu korzeni dzieła, ktĂłre w obliczu prĂłby faktĂłw okazuje się przeszkodą w rozwijaniu się dzieła? Skąd wypływa ten błąd?

 

Ks. CarrĂłn. Oczywistym jest, Ĺźe w kaĹźdym dziele, w ktĂłrym jest Ĺźycie, występuje ryzyko. Jeśli jest Ĺźycie i Ĺźycie się toczy, zawsze występuje ryzyko. I to samo przez się jest nieuniknione, poniewaĹź nasze Ĺźycie nieustannie konfrontuje się z naszą wolnością. Dlatego nie jest to tyle problem rozrastania się dzieła albo nie; problem polega na tym, Ĺźe kaĹźde dzieło konfrontuje się z wolnością osoby. Nawet brak rozwoju nie zapewniłby w istocie trwałości jego korzeniom. Trudność tego, o co pytacie, jest inną oznaką tego nihilizmu, o ktĂłrym mĂłwiliśmy podczas ostatnich Rekolekcji Bractwa. Chcielibyśmy, by wszystko dokonywało się zawsze mechaniczne, by nie występowało ryzyko. Zawsze docieramy do tego punktu: do zgorszenia wolnością. Opowiadałem juĹź o przygodzie z taksĂłwkarzem, ktĂłry gdy tylko zorientował się, Ĺźe jestem księdzem, powiedział mi, Ĺźe skandalem jest to, Ĺźe BĂłg zostawił ludziom wolność. Powiedziałem mu: „Przepraszam, ale czy chciałby pan, Ĺźeby pana Ĺźona kochała pana nie dobrowolnie, ale dlatego Ĺźe byłaby do tego przymuszana przez jakiś biologiczny mechanizm? – W Ĺźadnym razie! – Sądzi pan więc, Ĺźe Tajemnica ma gorszy gust od pana?! Tajemnica stworzyła człowieka wolnym właśnie dlatego, Ĺźe nie ma gorszego gustu od pana”. Wszystkie prawa Wszechświata nie są warte „tak” wypowiedzianego w sposĂłb wolny. Kiedy ktoś cię kocha, to dla twojego Ĺźycia jest to waĹźniejsze od wszystkich praw Wszechświata. Wolność nie jest więc jakimś haraczem do zapłacenia albo czymś, co trzeba przetrzymać, ale jest to fascynująca umiejętność, ktĂłrą posiadamy my, ludzie, a ktĂłra pozwala nam nie postępować mechanicznie, ale Ĺźyć, ryzykować, uczestniczyć w przygodzie. A więc wzrastać, stawać się coraz bardziej sobą, poniewaĹź wciąż moĹźemy coraz bardziej angaĹźować się w to, co robimy. WĂłwczas zamiast się bać, musimy robić uĹźytek z kaĹźdej sposobności, traktować wszystko jako okazje do moĹźliwości wzrastania w naszej samoświadomości. A jeśli przyjdą inni, by zaangaĹźować się w nasze dzieła, są oni wyzwaniem dla kaĹźdego z was, poniewaĹź jest to moĹźliwość rodzenia takĹźe ich w tej perspektywie, przyzwolenia na to, by stawali się ludĹşmi, przyzwolenia im na uczestniczenie. Na co przydaje się dzieło, jeśli nie czyni ludzi bardziej ludĹşmi? Nie przydawałoby się na nic, byłoby przegrane juĹź na starcie. Tymczasem jeśli kaĹźdy, kto przychodzi, jest moĹźliwością i wyzwaniem dla nas (poniewaĹź nie pozwala nam traktować spraw jako czegoś oczywistego i prosi nas o bycie obecnymi tak, jak gdyby to był pierwszy dzień), wĂłwczas daje wkład innego świata, byśmy nie musieli kisić się we własnym sosie, w naszej bierności, w tym, co juĹź wiemy, poniewaĹź musimy dawać świadectwo drugiemu, ktĂłry przychodzi, o tym, co nas porusza. I to, paradoksalnie, jest największą okazją do tego, by dzieło nie zagubiło swoich korzeni. To ja nieustannie potrzebuję korzeni, by przeĹźywać kaĹźdą sytuację! Dlatego nie moĹźna mĂłwić o korzeniach jako o czymś statycznym, poniewaĹź trzeba, bym odpowiadał i stawiał czoła wyzwaniom, ktĂłre zawiera teraĹşniejszość, będąca miejscem weryfikacji samych korzeni (tego, czy są one w stanie podjąć wszystkie wyzwania, jakie rzuca wciąż nowa rzeczywistość). Wystarczyłoby pomyśleć o tym, jak wiara w kaĹźdej epoce historycznej zawsze musiała stawiać czoła wyzwaniu komunikowania tego samego przesłania w innym języku, rozumiejąc, Ĺźe by pozostać wierną samej sobie, musi się rozwijać. Nie wystarczało mechaniczne powtarzanie pewnych słów, poniewaĹź słowa zmieniały znaczenie albo uĹźywało się innych terminĂłw. WĂłwczas trzeba było czerpać z korzeni, bo w przeciwnym razie się gubiły. Widzicie? Jest na odwrĂłt: korzenie trwają tylko jako coś Ĺźyjącego. W przeciwnym razie obumierają i zostają pogrzebane, albo teĹź gubią się po drodze, zmieniając punkt ĹşrĂłdłowy. Tymczasem właśnie to, Ĺźe korzenie są nieustannie potrzebne do tego, by stawić czoła wyzwaniu teraĹşniejszości, sprawia, Ĺźe pozostają one Ĺźywe. Potrzebujemy ich; dlatego nie wystarcza formalne powtarzanie. Ksiądz Giussani mĂłwił, Ĺźe by komunikować chrześcijaństwo, trzeba w jakiś sposĂłb nieustannie „stwarzać je na nowo”. Gdyby ksiądz Giussani tego nie robił, wielu z nas nie byłoby tutaj dzisiaj. Nie wystarcza formalne powtarzanie tego, co stanowi korzenie, poniewaĹź korzenie nigdy nie są formalne! Korzenie są wydarzeniem, punktem zapalnym, ktĂłry w pewnym momencie sprawił, Ĺźe wyzwoliła się czyjaś wolność. Jeśli nie ma czegoś więcej, wĂłwczas wszystko staje się płaskie. Dlatego ksiądz Giussani mĂłwił zawsze, Ĺźe metoda zawsze jest taka sama: coś, co przychodzi wcześniej. Ale nie tylko u zarania: to coś, co przychodzi wcześniej, jest zawsze, w kaĹźdym momencie drogi, poniewaĹź jest właśnie wydarzeniem. Korzenie są wydarzeniem, są bodĹşcem, są genialnością, nowością. Te korzenie muszą trwać, nie tak jak na początku, ale te same, co na początku.

 

WypowiedĹş. Zaczynamy rozumieć, jak waĹźne jest to, by miejsca zarządzania dziełami były miejscami rzeczywistego brania odpowiedzialności. Często bowiem branie odpowiedzialności pośrĂłd nas było i jest usuwane przez stwierdzenie: „Jestem w tym miejscu dla siebie”. Wydaje nam się jednak, Ĺźe ten dualizm musi zostać osądzony właśnie jako dualizm; w istocie, w moim doświadczeniu nie jestem w stanie myśleć, Ĺźe jakieś miejsce jest dla mnie, jeśli nie wezmę odpowiedzialności, ktĂłra wiąże się z tym miejscem. Stwierdziwszy to, często zauwaĹźamy, Ĺźe przejście od tego, co ironicznie nazywamy „monarchią”, do współdzielonego zarządzania wciąż jeszcze przychodzi z trudem, a trud współdzielenia zarządzania idzie ramię w ramię z trudem współdzielenia odpowiedzialności, czyli dopuszczenia do tego, by osoby wzrastały. Tam, gdzie dokonało się to przejście, byliśmy świadkami przeĹźywania niewiarygodnych doświadczeń. Są spółki, w ktĂłrych podczas kryzysu odpowiedzialność podjęli wszyscy – był to jednak owoc pracy tego, kto nimi kieruje, oraz zaangaĹźowania osĂłb. Nie jest to coś, co zostaje wymyślone. A zarazem jest to owoc, za ktĂłry jesteśmy wdzięczni. W dziełach zaczyna uczestniczyć wielu młodych, ktĂłrzy wzrastają i stają się odpowiedzialni. Nam wydaje się, Ĺźe ten wciąż obecny trud wynika z problemu pojmowania. Ja nie przeĹźywam współodpowiedzialności, jeśli nie uwaĹźam, Ĺźe jest to „coś więcej” dla mnie, co stanowi część mojej natury, co jest w jakiś sposĂłb odpowiadaniem na rzeczywistość poprzez odkrywanie nowych czynnikĂłw, co stanowi dobro czy to dla mnie, czy dla dzieła.

 

Ks. CarrĂłn. Wzięcie odpowiedzialności jest znakiem dojrzałości dorosłej osoby, bez podejmowania w naszym gronie odpowiedzialności wciąż jesteśmy dziećmi. A więc wzięcie na siebie odpowiedzialności jest znakiem tego, Ĺźe wzrastamy jako ludzie. To jest dla nas decydujące, poniewaĹź w ten sposĂłb realizujemy nasze człowieczeństwo. My realizujemy się jako osoby na tej drodze. To nie tak, Ĺźe realizacja mojego Ĺźycia biegnie swoim torem, a dzieło swoim, jak gdyby występował dualizm. Nie: ja realizuję się, podejmując wszystkie wyzwania, jakie rzuca mi Ĺźycie, w domu, w relacjach, w pracy, a takĹźe w odpowiedzialności, jaką muszę na siebie wziąć. Dlatego Ĺźycie to uczenie się relacji istniejącej między „ja”, jakim jest kaĹźdy z nas, a wychodzącymi nam na spotkanie osobami, rzeczami, wyzwaniami, okolicznościami. Jeśli nie odpowiadamy na to, nie odpowiadamy na sposoby, w jakie Tajemnica przyzywa nas za pośrednictwem rzeczywistości, a więc nie wzrastamy. Pomyślcie, co by było, gdyby rzeczywistość nie rzucała wam wyzwania, gdyby jej nie było, gdyby istniała, nie prowokując was. Nasz elektroencefalogram byłby płaski, jak widzimy to w przypadku wielu spośrĂłd nas wokół. Jeśli ktoś zaczyna patrzeć na rzeczywistość w ten sposĂłb, zaczyna dostrzegać, Ĺźe to rzeczywistość go prowokuje, jest dobrem. Jest dobrem, poniewaĹź nie pozostaję w stanie, w ktĂłrym elektroencefalogram wychodzi płaski. WĂłwczas zaczynam patrzeć na rzeczywistość jako na przyjazną, na kaĹźdą okoliczność jako na przyjazną. A kaĹźdy, kto wchodzi w mĂłj horyzont – niezaleĹźnie od intencji, z jakimi to robi, od tego, czy się myli, czy ma rację – kaĹźe mi się zaangaĹźować. Jeśli kaĹźdy z nas nie odpowiada na to, Ĺźycie upływa, nie realizując celu, dla ktĂłrego istnieje, to znaczy nie sprawia, Ĺźe coraz bardziej stajemy się sobą. Dlatego prawdziwe jest to, co ksiądz Giussani mĂłwi w dziesiątym rozdziale Zmysłu religijnego, Ĺźe osoba, dla ktĂłrej rzeczywistość nie jest intensywnym wyzwaniem, nie moĹźe posiadać świadomości siebie, jaką posiada inna osoba, dla ktĂłrej rzeczywistość jest wyzwaniem. Nie dlatego jednak, Ĺźe ta osoba jest lepsza albo gorsza, bardziej albo mniej inteligentna. Nie. Chodzi o to, Ĺźe jeśli rzeczywistość nie rzuca ci wyzwań i nie prowokuje cię, i nie kaĹźe ci zaangaĹźować wszystkich twoich zasobĂłw, jest tak, jakby ktoś nie wykonywał Ĺźadnego ćwiczenia fizycznego. Jeśli nic nie robi, nie Ĺźeby się uszkadzał, po prostu stoi w miejscu, sparaliĹźowany; nie robi nic „przeciw”, ale jako Ĺźe od ćwiczeń zasadniczo zaleĹźy stan fizyczny, jeśli ich nie wykonuje, wiemy, co się dzieje. To jest banalny przykład na to, co dzieje się w Ĺźyciu, w ludzkim istnieniu: jeśli mojej inteligencji nie jest rzucane wyzwanie, jeśli mojej wolności nie jest rzucane wyzwanie, jeśli mojej miłości nie jest rzucane wyzwanie, jestem jak Ĺźyjący nieboszczyk. WĂłwczas, jeśli nie rozumiemy, Ĺźe jest to dobro, bronimy się, opadamy z sił i wciąż narzekamy na wyzwania rzucane przez Ĺźycie. Jeśli natomiast zacznę rozumieć, wĂłwczas pragnę, by nie było mi zaoszczędzone Ĺźadne wyzwanie, poniewaĹź jest ono okazją, gdyĹź na cokolwiek Tajemnica przyzwala, nawet jeśli tego nie rozumiemy, jest nam to dane dla naszej dojrzałości, dla naszego wzrostu, dla naszego człowieczeństwa. To jest wartość czasu, historii: sprawić, Ĺźe staniemy się bardziej sobą. Jeśli tego nie rozumiemy, bronimy się. A przed czym bronimy się najbardziej? Przed tym, co rzuca nam największe wyzwanie: przed „ty” drugiego. Dlaczego wĂłwczas często posiadamy tę „monarchiczną” koncepcję? PoniewaĹź drugi naprzykrza mi się i byłoby lepiej, gdyby go nie było. To jest koncepcja, ktĂłrą z trudem się kwestionuje. To jest błędna koncepcja „ja”: myślę, Ĺźe mogę powiedzieć „ja”, nie mĂłwiąc „ty”. I bronię się przed drugim, zamiast uznać – jak to się dzieje wiele razy, kiedy jesteśmy lojalni – Ĺźe jeśli usiądziemy wokół stołu z innymi, wyłania się taka ilość pomysłów, Ĺźe mnie samemu nigdy nie przyszłyby one do głowy. WĂłwczas widzimy, Ĺźe drugi jest decydującym punktem, Ĺźe daje mi coś, co mi się opłaca, a więc Ĺźe bronienie się przed drugim jest głupotą. W ten sposĂłb drugi nie jest czymś, czego trzeba unikać, trzymać się od niego z daleka, poniewaĹź „zawraca głowę”; przeciwnie, zaczynam postrzegać drugiego jako kogoś, kto moĹźe wnieść wkład w moje dzieło, w to, co chcę zbudować. PoniewaĹź drugi moĹźe wnosić wkład tylko wtedy, gdy zostawię mu przestrzeń, by to robił. MoĹźecie sprawdzić, jaki jest wasz sposĂłb rozumowania przy pomocy bardzo prostego testu: przed drugim się bronicie czy teĹź szanujecie go jako dobro i zasĂłb? I od razu zrozumiecie, jakie jest wasze pojęcie o waszym „ja”. Ĺťycie jest proste, poniewaĹź w kaĹźdej rzeczy, z ktĂłrą pozostajemy w relacji, pokazujemy samym sobie, czy drugi stanowi część sposobu, w jaki mĂłwię „ja”, czy teĹź drugi znajduje się na zewnątrz i stoi obok mojego „ja”. „Ja” jest pojmowane albo jako relacja, albo jako wyizolowanie. To jest wielkie wyzwanie.

 

WypowiedĹş. Innym aspektem odpowiedzialności, z ktĂłrej ogromnej roli zdaliśmy sobie sprawę, jest kwestia zbieĹźności między formą a treścią rzeczy. Nieposłuszeństwo formie dzieła – przez co miejsca formalnej odpowiedzialności nie utoĹźsamiają się z miejscami rzeczywistej odpowiedzialności – tworzy punkt nieposłuszeństwa w ramach dzieła, co odbija się na wszystkim, rĂłwnieĹź na tym, Ĺźe ten, kto przewodzi, projektuje samego siebie i swoje wyobraĹźenie.

 

Ks. CarrĂłn. To jest dualizm w dziele. Jeśli chcecie opróşnić miejsca odpowiedzialności, wystarczy bardzo prosta rzecz: decydowanie poza tymi miejscami. JuĹź je uśmierciliście, poniewaĹź przynosicie do miejsc odpowiedzialności sprawy, co do ktĂłrych decyzja juĹź została podjęta. A wĂłwczas jest to kpina! W ten sposĂłb miejsca odpowiedzialności stają się formalne. To jest kpina w stosunku do osĂłb, ktĂłre zapraszacie do miejsc odpowiedzialności: „Jeśli juĹź zdecydowałeś, do czego mnie zapraszasz? A jeśli mnie tutaj zapraszasz, dlaczego nie decydujesz tutaj? To znaczy, Ĺźe mnie nie potrzebujesz”. Musicie być wolni w odsyłaniu z kwitkiem tego, kto zachowuje się tak w stosunku do nas, jeśli macie tę wolność: „Nie przychodzę juĹź więcej do miejsca formalnego”. PoniewaĹź to grĂłb dla waszych dzieł, poniewaĹź to sprzyja personalizmom, ktĂłre nie prowadzą do niczego dobrego. Jeśli powołujemy pewne organy do zarządzania firmą, robimy to nie dlatego, Ĺźe nie mamy do siebie zaufania, ale poniewaĹź znamy wszystkie swoje ograniczenia. Jedną z rzeczy wywołujących największy zamęt w czasie, kiedy byłem dyrektorem szkoły, było ułoĹźenie planu zajęć. Toczyła się wielka coroczna debata, poniewaĹź przy dobrym rozkładzie zajęć rok szkolny wygląda zupełnie inaczej. Jakie było wyjście z tej sytuacji? Powiedzenie: „By uniknąć tego, bym zrobił coś wypływającego z mojego subiektywizmu i byście nie prĂłbowali mnie szantaĹźować, uzgodnijmy wcześniej jedną rzecz: stwĂłrzmy kryteria. W ten sposĂłb juĹź więcej nie będziecie mi się naprzykrzać. Nie chcę bowiem ulegać mojemu subiektywizmowi (mogę mu ulegać ze względu na moją kruchość, tak jak wy); ale takĹźe wy moĹźecie mu ulegać, nie tylko ja. A więc stwĂłrzmy kryteria, ktĂłre potem zastosujemy”. Dlatego od kiedy jestem w Mediolanie, by przewodniczyć Ruchowi, mam tylko jedną regułę przewodniczenia: kaĹźdy jest wolny w posiadaniu wszystkich relacji, jakie ma, z kim chce, to nie tylko nie jest negatywne, ale jest dobrem dla nas wszystkich; w kaĹźdym razie są miejsca podejmowania decyzji i niech nikt nie pozwala sobie decydować o czymś, co dotyczy samego Ruchu, poza nimi. Koniec, kropka, nie ma innej zasady. To jest sposĂłb na to, by nie opróşnić miejsca zarządzania, poniewaĹź jeśli o sprawach decyduje się na zewnątrz, wĂłwczas opróşniasz je automatycznie.

 

WypowiedĹş. W roku 2009 powiedziałeś do Towarzystwa Dzieł: „Przenikanie darmowości w szczeliny naszych kalkulacji powinno zawsze widnieć przed nami jako ideał, jako pewne napięcie. PoniewaĹź – jako Ĺźe wszyscy jesteśmy grzesznikami – nie jesteśmy chronieni przed upadkiem naszej bezinteresowności i popadnięciem w czyste kalkulacje, przy przekonaniu, Ĺźe ocala nas po prostu przynaleĹźność do naszej przyjaĹşni. Nieustannie czyha ryzyko obwarowywania się w małym korporacyjnym światku naszego dzieła, być moĹźe nawet z planem zdobycia politycznej hegemonii. Darmowość jako ostateczna korzyść oznacza wyścig w poszukiwaniu dobra, ktĂłre wyraĹźa się w poszanowaniu prawa, ale ktĂłre z darmowości czyni przywiązanie, budowanie dla dobra wspĂłlnego, poprawianie bez przemilczeń wobec ciągłego upadania” (J. CarrĂłn, Twoje dzieło jest dobrem dla wszystkich, „Ślady” 1/2010, s. VIII). To zaczęło być dla nas punktem wyjścia do pracy. Opowiem o pewnym fakcie. Wykonując niedawno zlecenie dla pewnej instytucji, zostaliśmy wezwani do wydania w bardzo krĂłtkim czasie naszego osądu dotyczącego pewnego projektu prawnego. Mogło się to stać ogromnym powodem do narzekań: jak to zwykle publiczna administracja, udająca, Ĺźe bierze pod uwagę nasze opinie, niepotrzebna praca, ktĂłra nie przyniesie Ĺźadnego owocu, zwyciężą inne mechanizmy… Tymczasem zabraliśmy się do rozeznania sytuacji, pewni, Ĺźe w zmieniającym się świecie aktywny i wolny od narzekań udział jest prawdziwym zasobem. W nieoczekiwanym rezultacie tej intensywnej i gorączkowej pracy nasi rozmĂłwcy wzięli pod uwagę nasze osądy. Ktoś spośrĂłd nas skomentował to: „To jest metoda. Aktywny i wolny od narzekań udział jest prawdziwym zasobem”. MĂłwię o tym nie po to, by powiedzieć, jacy jesteśmy wspaniali, ale by pokazać, jak pokorna praca polegająca na konfrontacji oraz otwarte stanowisko, ktĂłre jako ideał dowartościowuje w pierwszej kolejności ideał dobra wspĂłlnego, przynosi w rezultacie ogromną satysfakcję, a jeśli taka jest BoĹźa wola, przynosi rĂłwnieĹź te nieoczekiwane owoce. Są jednak momenty, w ktĂłrych w relacjach instytucjonalnych ścieramy się ze stanowiskami ideologicznymi, z nieustępliwością rozmĂłwcy, za ktĂłrą podąża narzekanie hamujące bezinteresowność, dążenie do dobra wspĂłlnego, o ktĂłrym mĂłwiłeś. Bardzo często wydaje się, Ĺźe najbardziej powszechna jest postawa bierności, ścierająca się z postawą, ktĂłrą odkryliśmy niedawno. Jak pomĂłc sobie w utrzymywaniu Ĺźywym tego dążenia do bezinteresowności, rĂłwnieĹź w tych momentach, w ktĂłrych starcie z instytucją wydaje się jedynym dostępnym rozwiązaniem?

 

Ks. CarrĂłn. Jak utrzymywać bezinteresowność Ĺźywą? Innymi słowy: jakie doświadczenie Ĺźycia rozbudza ją w tobie? To nie zaleĹźy od instytucji, nie zaleĹźy od naszej zdolności, ale od przynaleĹźenia do miejsca Ĺźycia, ktĂłre nieustannie cię rozbudza i sprawia, Ĺźe jesteś w stanie bardziej uczestniczyć w doświadczeniu pozwalającym ci obfitować w tę pełnię, z ktĂłrej moĹźe zrodzić się bezinteresowność. PoniewaĹź bezinteresowność jest występowaniem z brzegĂłw, wylewaniem się pełni. MoĹźemy wyjść od pełni albo od pustki. Jeśli wychodzimy od pustki, zawsze będziemy we władaniu rezultatu, tego, co udaje nam się zrobić. A jeśli tak jest, gdy tylko droga zacznie piąć się do gĂłry, zmęczymy się i damy za wygraną. Tymczasem, by Ĺźyć bezinteresownością, nie wystarczy wypowiedzieć słowo „bezinteresowność” albo wiedzieć, co to jest. Trzeba, by bezinteresowność się wydarzała, trzeba, byśmy uczestniczyli w doświadczeniu, w wyniku ktĂłrego Ĺźadna poraĹźka nie będzie mogła nas zatrzymać, poniewaĹź nie zaleĹźymy od niej, poniewaĹź punkt ĹşrĂłdłowy naszej bezinteresowności znajduje się gdzie indziej! To jest wartość chrześcijańskiego doświadczenia jako punktu ĹşrĂłdłowego sposobu bycia w rzeczywistości w odmienny sposĂłb, naprawdę nowy. Wszyscy inni, tak naprawdę, narzekają. Dlaczego? Nieuniknienie narzekają nie dlatego, Ĺźe są Ĺşli, ale poniewaĹź nie posiadają doświadczenia w teraĹşniejszości, ktĂłre wypełniałoby ich nieustannie. A to nie jest problem dzieła, drugiego, ktĂłry nie daje wam posłuchu, instytucji… Nawet gdyby wszyscy dali wam posłuch, problem naszej bezinteresowności pozostałby nierozwiązany. Tylko odmienne korzenie czynią bohaterami w pracy; nie w pracy powierzchownej, ale w pracy dogłębnej. Nie moĹźemy myśleć, Ĺźe – poniewaĹź Ĺźyjemy pięknym doświadczeniem – ta praca będzie nam oszczędzona, jak gdyby wystarczyło wypowiedzieć magiczne słowo. Nie, trzeba wejść w meritum spraw i pokazać poprzez to, co takiego robicie, by mieć na uwadze wszystkie czynniki i umieć lepiej rozwiązać pojawiające się problemy. A to – wszyscy o tym wiemy – nie dokonuje się z dnia na dzień, ale jest pracą, jak doskonale powiedziałeś. Czasem jednak musicie walczyć przeciwko ideologicznemu stanowisku. WĂłwczas jest to wyzwanie dla twojej kreatywności. Czy nie musisz tego robić z twoimi dziećmi, ktĂłre czasem popełniają błędy, a potem znajdują się w ślepym zaułku? I co wtedy robisz? Odsyłasz je z kwitkiem? Czy teĹź są dla ciebie wyzwaniem? „Co mogę im powiedzieć? Co mogę im opowiedzieć? Co mogę dać im do przeczytania?”. I kładziesz się do łóżka, budzisz się rano i idziesz do pracy. A potem – „właśnie to!” – przydarza ci się coś, co podpowiada ci, co moĹźesz im dać. Nie inaczej jest z rozmĂłwcami w pracy, poniewaĹź chodzi o relacje. WĂłwczas zastanĂłw się, czy za kaĹźdym razem, kiedy znajdujesz się w konkretnej sytuacji, angaĹźujesz się; wyobraĹş sobie, Ĺźe zamiast narzekać na ideologię drugiego, zadajesz sobie nieustannie pytanie: „Jak ja mam wejść w relację z tą sytuacją? Co mu mogę powiedzieć, Ĺźeby się nie bronił? Co mogę mu zaproponować? Co mogę mu opowiedzieć?”. A często drugi moĹźe nie rozumieć. Często przytaczam przykład z Abrahamem. WyobraĹş sobie, co by było, gdyby po tym, jak został on wezwany, poszedł do Boga narzekać: „SpĂłjrz, ci tam nie dają mi posłuchu, nie rozumieją, są ideologiczni…” (to samo, co my mĂłwimy). Co odpowiedziałby mu na to BĂłg? „Ale przecieĹź właśnie dlatego cię powołałem! Oni nie rozumieją: dlatego powołałem ciebie, aby zaczęli rozumieć!”. BĂłg daje łaskę jednemu, aby za jego pośrednictwem mĂłgł dotrzeć do innych. My natomiast obwiniamy drugiego, poniewaĹź nie rozumie. Nie! Ty dostałeś ten sposĂłb percepcji, tę łaskę, tę iskrę, by coś zacząć – łaska jest dla ciebie i dotrze ona w pewien sposĂłb do innych za twoim pośrednictwem oraz za pośrednictwem nieznanego ci planu. WyobraĹş sobie, Ĺźe Abraham zacząłby odliczać, ile czasu musiało upłynąć, by inni zrozumieli… Zmęczyłby się po kilku dniach. To nie my decydujemy o BoĹźym planie uczestniczenia innych w tym, co BĂłg nam daje.

 

WypowiedĹş. To, co nazywasz „hegemonicznym planem”, wydaje się pĂłjściem na skrĂłty. Czasem odnosi się wraĹźenie, Ĺźe postawa bezinteresowności jest postawą słabszą. Chciałbym, by ten punkt został pogłębiony, poniewaĹź wydaje mi się, Ĺźe otrzymywany rezultat jest jakościowo odmienny, poniewaĹź hegemonia zakłada, Ĺźe wolność nie istnieje.

 

Ks. CarrĂłn. Właśnie tak. Przy pomocy hegemonii moĹźesz dotrzeć do celu, poniewaĹź masz towarzysza przywiązanego do siebie liną, a nie dlatego, Ĺźe go przekonałeś. W ten sposĂłb nie pracujesz nad racjami twojego wkładu na rzecz świata. Wiele razy moĹźemy się zadowolić posiadaniem hegemonicznej przewagi, w gruncie rzeczy jednak przegrywamy na polu kultury. Tymczasem moĹźemy zwyciężyć na polu kultury, nawet jeśli nie posiadamy hegemonicznej przewagi. Oznacza to, Ĺźe nie mamy bliĹşniemu do zakomunikowania nic innego, jak tylko to, co nam się wydarzyło (i nie wiemy, ile czasu będziemy potrzebować i ile będzie nam potrzeba środkĂłw do tego, by to odniosło zwycięstwo. Kiedy święty Benedykt rozpoczynał, kto by pomyślał, Ĺźe będzie potrzeba tylu wiekĂłw!). My jednak rozumujemy w ten sposĂłb: albo włożę monetę do maszyny i wypadnie napĂłj, albo popełnię błąd. Nie, nie ma błędu, po prostu o rytmie decyduje Drugi, plan jest planem Drugiego. Dlatego jeĹźeli ktoś nie posiada odpowiedniego fundamentu, ile czasu wytrzyma? Problem nie polega na tym, Ĺźe sprawy nie postępują naprzĂłd zgodnie z naszymi przewidywaniami, ale Ĺźe nie posiadamy stanowiącej nas istoty. A więc narzekamy, my rĂłwnieĹź zaczynamy uczestniczyć w powszechnym narzekaniu. Albo zwyczajnie dajemy za wygraną. Dlatego wiele osĂłb bardzo łatwo po jednym, dwĂłch, trzech razach męczy się i sobie odpuszcza. Problem polega na dążeniu. Tak jak postępujesz z twoimi dziećmi. Pomyśl, Ĺźe twoja Ĺźona liczyłaby, ile razy musi się uśmiechnąć, by na twarzy dziecka pojawił się pierwszy uśmiech. SpĂłjrz, ile razy w ten sposĂłb traktowałeś rozmĂłwcĂłw w pracy! ZastanĂłw się, a zobaczysz, Ĺźe nie ma duĹźej róşnicy.

 

WypowiedĹş. Pytanie dotyczy współpracy z innymi pracownikami. Miejsce pracy jest miejscem formacji oraz wychowania. Gdy wchodzi się w rzeczywistość pracy, uczy się jednocześnie zawodu i ludzkiej postawy. Jednym z najbardziej znaczących aspektĂłw mojej pracy jest szkolenie pracownikĂłw (nauczycieli, opiekunĂłw, wychowawcĂłw). Będąc odpowiedzialnym za nauczenie zawodu, mając koło siebie przede wszystkim ludzi młodych, ktĂłrzy zaczynają ze mną pracować, musi leĹźeć mi na sercu przekazanie metody. A metoda nigdy nie jest techniką, nie moĹźe się ograniczyć tylko do aspektu zawodowego. Jednocześnie to poprzez dokładność w przekazywaniu metody przekazuje się ludzką postawę. Ta jedność (między wyuczeniem się zawodu a autentycznie ludzką postawą) sprawia mi trudność, poniewaĹź zauwaĹźam, Ĺźe mogę łatwo popaść w powierzchowny sposĂłb nauczania zawodu, a przywołanie do ludzkiej postawy pozostanie tylko zachętą.

 

Ks. CarrĂłn. Niepotrzebnie, poniewaĹź moĹźesz rozbudzić ludzką postawę tylko poprzez to, co robisz. Nie jest tak, Ĺźe męczysz swoich uczniĂłw przez godzinę zajęć, a potem prawisz im morały w ciągu ostatnich pięciu minut! Problem polega na tym, czy uda ci się przez godzinę trzymać ich w napięciu, poniewaĹź to, co tłumaczysz, jest tak interesujące (poprzez narzędzia, przy pomocy ktĂłrych im tłumaczysz, metodę, jaką się posługujesz). W ten sposĂłb nauczasz metody i rozbudzasz człowieczeństwo. W przeciwnym razie rozbudzanie człowieczeństwa redukuje się do prawienia morałów. Tutaj, jak zawsze uczył nas ksiądz Giussani, treść i metoda są ze sobą zbieĹźne. Jezus nie prawi najpierw morałów Zacheuszowi, a potem mĂłwi do niego: „Przyjdę do twojego domu”. Nie. MĂłwi mu tylko jedną rzecz: „Przyjdę do twojego domu”. Zacheusz zrozumiał od razu. Przyjął Go uszczęśliwiony. Spojrzenie (treść) i słowo (metoda), ktĂłre Jezus wypowiada, są ze sobą zbieĹźne; nie są to dwie róşne rzeczy. Nasz brak troski o metodę wynika z naszego braku miłości do treści; w istocie, treść komunikuje się tylko poprzez formę, metodę. Dlatego ksiądz Giussani był tak bardzo przywiązany do kwestii metodologicznej, poniewaĹź to właśnie za pośrednictwem metody sprawiasz, Ĺźe coś wnika w tkankę istnienia młodzieĹźy. Tego ranka jeden z nauczycieli opowiadał mi o swojej bardzo zdolnej koleĹźance, urzekającej uczniĂłw metodą wyjaśniania zagadnień, ktĂłre dla innych są nudne; pewnego razu jedna z mam mĂłwi jej: „Zazdroszczę mojej cĂłrce, Ĺźe ma taką nauczycielkę!”. Co musiała zobaczyć mama tej dziewczyny! O czym musiała opowiedzieć jej cĂłrka, Ĺźe ta jej zazdrości! Tej toĹźsamości między treścią a metodą nie da się wymyślić w jeden dzień.

 

WypowiedĹş. Dzisiaj, kiedy jesteśmy proszeni o opisanie, skąd pochodzą, jaki jest akt generujący nasze dzieła, wciąż mĂłwimy zazwyczaj, Ĺźe zrodziły się one z usiłowania odpowiedzenia na potrzebę. Doświadczenie nauczyło nas jednak, Ĺźe rozwoju dzieła nie moĹźe determinować potrzeba, ale Ĺźe musi cechować go realizm i roztropność. Ksiądz Giussani powiedział rĂłwnieĹź w 1987 roku w Assago: „Dzieła zrodzone z autentycznej odpowiedzialności muszą charakteryzować się realizmem i roztropnością. Realizm wiąże się z wagą faktu, Ĺźe fundamentem prawdy jest dostosowanie się intelektu do rzeczywistości; tymczasem roztropność, ktĂłra w Sumie teologicznej Ĺ›więtego Tomasza jest zdefiniowana jako właściwe kryterium tego, co się robi, mierzy się prawdą rzeczy wcześniej niĹź moralnością, etycznym aspektem dobra. Dzieło, właśnie ze względu na tę konieczność cechowania się realizmem oraz roztropnością, staje się znakiem siły wyobraĹşni, poświęcenia i otwartości” (L. Giussani, L’io, potere, le opere, Marietti 1820, Genova 2000, s. 169). Z drugiej strony wiemy, Ĺźe kaĹźda nasza działalność, kaĹźda ludzka działalność w ogĂłle, zawiera jakąś dozę ryzyka, tego, co nazywamy balansowaniem na krawędzi przepaści. Często stwierdzaliśmy to na podstawie doświadczenia: właśnie w chwilach mniej przygotowanych, mniej zaplanowanych coś się wydarzało i Opatrzność otwierała przed nami nowe, nieprzewidywalne drogi. Jednak ponosimy nieustannie ryzyko i tutaj leĹźy istota problemu: ograniczanie i wynaturzanie naszych dzieł w wyniku usiłowania zagwarantowania im statusu gospodarczego. Bardzo często potrzeba gospodarcza, ktĂłra przewaĹźa, oraz utrzymanie miejsc pracy, przede wszystkim teraz, grożą wynaturzeniem oraz ograniczeniem samego dzieła. Dlatego pytanie brzmi: w jaki sposĂłb realizm oraz roztropność nie staną się miarą oraz hamulcem rozwoju? A w obliczu nacisku rzeczywistości – spotkana potrzeba, okazja, propozycja, nowa, rodząca się relacja, pragnienie wsparcia nowych dzieł – w jaki sposĂłb realizm i roztropność sugerują, jakie kroki podejmować?

 

Ks. CarrĂłn. Realizm i roztropność muszą nieustannie monitorować sytuację. Jeśli sytuacja się zmienia, realizm i roztropność mogą zmusić was do zmiany wymiaru dzieła. Nie moĹźecie uparcie kontynuować, wbrew realizmowi i roztropności, iść dalej, jak gdyby nigdy nic. Realizm i roztropność są sposobem przezwyciężenia dualizmu. Wiara rozbudza rozum i kaĹźe go uĹźywać zgodnie ze wszystkimi kryteriami poznania rzeczywistości, zgodnie ze wszystkimi czynnikami, a więc z realizmem oraz zastosowaniem roztropności jako właściwego kryterium (jak mĂłwi święty Tomasz) tego, co się robi. Jeśli zaczniecie tworzyć w dziele abstrakcję takiego uĹźycia rozumu, wĂłwczas zaczniecie występować przeciwko rozumowi. Chcecie odpowiedzieć na potrzebę czy szukacie uznania dla samych siebie? Jezus mĂłgł rozwiązać problemy, z jakimi boryka się ONZ w krajach Trzeciego Świata, wystarczyło ulec pierwszej pokusie na pustyni: „Spraw, by te kamienie stały się chlebem”. MĂłgł to zrobić i problem byłby rozwiązany. Dlaczego tego nie zrobił? PoniewaĹź BoĹźy plan był inny, byłby to Jego sposĂłb zdobycia uznania dla samego siebie, wbrew BoĹźemu planowi. A więc nie wszystko, co wydaje się dobre, jeśli jest wbrew BoĹźemu planowi, jest słuszne, poniewaĹź wiele razy nie wiemy, czy szukamy uznania dla BoĹźego planu czy tylko dla własnego widzimisię. A skąd to wiemy? Gdy jesteśmy posłuszni sposobowi, w jaki Tajemnica daje nam środki. Jeśli mamy ich tyle, by zrobić pięć rzeczy – mĂłwię zawsze – nie rĂłbmy czterech i pół, zrĂłbmy pięć. Jeśli jednak moĹźemy zrobić tylko trzy, zrĂłbmy trzy. PoniewaĹź zanim jeszcze będziemy odpowiadać zgodnie z naszą miarą, wcześniej musimy nauczyć się posłuszeństwa. Zresztą, nawet jeśli zrobiłbym 28 rzeczy zamiast trzech, wciąż byłaby to kropla w morzu potrzeb. To jest nasze roszczenie: myślimy, Ĺźe nadymając nieco bardziej dzieło, rozwiążemy jakiś problem. Niczego nie rozwiążemy! Zaspokoimy tylko odrobinę więcej z potrzeby, ktĂłra jest ogromna w stosunku do całej reszty, jaka zostaje do zrobienia. A więc, jeśli w pewnym momencie trzeba przywrĂłcić właściwy wymiar dziełu ze względu na realizm i roztropność, musicie przywrĂłcić mu właściwy wymiar. PoniewaĹź to jest sposĂłb, w jaki jesteście posłuszni. Jeśli potem sytuacja się zmienia i moĹźecie jeszcze raz zrobić to, co robiliście wcześniej, trzeba zmienić wymiar dzieła raz jeszcze, poniewaĹź niezmiennie chodzi o posłuszeństwo. Jeśli tak nie robicie (w imię potrzeby, w imię tego, co jest dobre, w imię tego, Ĺźe jest to słuszne dzieło, w imię nie wiem, czego jeszcze), zajmujecie się swoimi sprawami, szukacie uznania dla samych siebie, poniewaĹź nie akceptujecie znakĂłw rzeczywistości. I w ten sposĂłb pakujecie się w kłopoty, ale to nie jest BoĹźy plan. To jest szukanie uznania dla własnego widzimisię. To, by dzieło naprawdę było obecnością, nie zaleĹźy od wymiarĂłw dzieła, zaleĹźy od odmienności, jaką ono niesie. Dlatego ksiądz Giussani uĹźywał słowa „przykład”. Dzieła nie są usiłowaniem odpowiedzenia na wszystkie istniejące potrzeby, są tylko przykładem. Dlatego słyszeliście, gdy innym razem mĂłwiłem, Ĺźe Jezus nie uzdrowił wszystkich chorych, ktĂłrzy Ĺźyli w Jego czasach. MĂłgł to zrobić, nie chodzi o to, Ĺźe nie miał do tego środkĂłw. Ale BoĹźy plan był inny. Jeśli BĂłg tego nie robi, czy jest tak dlatego, Ĺźe nie ma do tego środkĂłw, czy teĹź dlatego Ĺźe Jego plan jest inny? Być moĹźe musimy sobie zadać to bardzo proste pytanie, poniewaĹź to napełni nas pokojem, nie dlatego, Ĺźe tak jest dla nas wygodniej i Ĺźebyśmy nie robili tego, co musimy robić (jak gdyby był to jakiś uspokajający nas narkotyk), ale byśmy pamiętali, Ĺźe BoĹźy plan jest tym, co musi „zarządzać” dziełami. Co rozumiemy przez posłuszeństwo BoĹźemu planowi? Zwyczajne posłuszeństwo znakom. Przykład: naszym przyjaciołom w Irlandii z racji odbywania się Kongresu Eucharystycznego przyszło na myśl, by zrobić coś znaczącego. I jeden z nich powiedział: „SprowadĹşmy wystawę ÂŤOczami ApostołówÂť, opowiadającą o Ĺźyciu Jezusa, pokazaną podczas Meetingu w roku 2011”. Szaleństwo! Wydawało się to szaleństwem. „SprĂłbujmy. SprĂłbujmy się przekonać, czy znajdziemy środki, by to zrobić”. Wydawało się to rzeczą niemoĹźliwą: taka mała wspĂłlnota, a taki wielki wydatek. Od początku zachęcałem ich: „Jest jeden warunek: bądĹşmy posłuszni znakom. Jeśli znajdziemy osoby, ktĂłre zrozumieją doniosłość, jaką moĹźe mieć to przedsięwzięcie dla Kościoła w Irlandii, zrĂłbmy to. W przeciwnym razie, spokojnie, widocznie Pan tego nie chce. Jeśli chce, poruszy to, co musi poruszyć”. W istocie, poruszył i udało im się zrobić wystawę w wielkim stylu. Opowiadali mi dzisiaj o zdumiewających rzeczach, jakie się wydarzają. To jest metoda. Jeśli się uda, zrĂłbmy to, z odwagą, nie oszczędzając się. Ale jeśli nam się nie uda, zatrzymajmy się, by nie wyrządzić szkĂłd.

 

 

 

 

 


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją