Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2019 > Strona Pierwsza

Ślady, numer 7 / 2019 (Strona Pierwsza)

Strona Pierwsza

ÂŤKIM ON JEST?Âť

Dzień Inauguracji Roku dla Dorosłych i Studentów Comunione e Liberazione Mediolanum Forum, Assago (Mediolan), 28 września 2019

JuliĂĄn CarrĂłn


Prośmy Ducha Świętego o to ubóstwo serca, które czyni nas dyspozycyjnymi, byśmy pozwolili pochwycić się Chrystusowi.

Przyjdź, Duchu Święty

 

W udzielonym niedawno wywiadzie na pytanie: „Co jest najczęstszą obawą?” filozof i psychoanalityk Umberto Galimberti odpowiedział: „Obawa wynikająca z nihilizmu. MłodzieĹź nie czuje się dobrze, ale nie rozumie nawet dlaczego. Brakuje jej celu. Dla nich przyszłość z obietnicy stała się zagroĹźeniem”. I zaraz potem dodaje: „W 1979 roku, kiedy zacząłem pracować jako psychoanalityk, problemy miały podłoĹźe emocjonalne, uczuciowe albo seksualne. Teraz dotyczą braku sensu” (U. Galimberti, „A 18 anni via da casa: ci vuole un servizio civile di 12 mesi”, wywiad przeprowadzony przez S. Lorenzetto, Corriere della Sera, 15 września 2019).
Wydaje mi się, że te stwierdzenia opisują dobrze wyzwanie, które każdy przeżywa. Widzimy to na co dzień, na płaszczyźnie osobistej i społecznej, jak stwierdziliśmy także w tych dniach w związku ze sprawą legalnej eutanazji. Stawka, o którą toczy się gra, jest tak wysoka, że nie można próbować jej zmniejszyć. Wszelkie usiłowanie podejmowane w tym kierunku potwierdza jedynie to, jak decydujący jest mecz.
Na to wyzwanie nie można odpowiedzieć przy pomocy dyskursów o największych systemach, moralizmem albo sentymentalizmem, które nie posiadają większej wartości. Tutaj zaangażowane zostaje w całości to, czego każdy doświadcza w życiu. Ten sam profesor Galimberti jest tego świadomy, do tego stopnia, że na pytanie: „Jaki jest sens istnienia?” odpowiedział: „Muszę poszukiwać go w etyce ograniczenia, w tej, którą Grecy nazywali właściwą miarą”. Każdy może zweryfikować, czy ta jego odpowiedź jest w stanie zapełnić „brak sensu” i stawić czoła nihilizmowi, który on sam zasygnalizował.
Nie wiem, czy ta odpowiedĹş usatysfakcjonowałaby autora takiego jak Houellebecq, ktĂłry w publicznym liście do Bernarda-Henri LĂŠvy’ego pisze: „Z trudem przyznaję, Ĺźe wciąż coraz częściej odczuwałem pragnienie bycia kochanym. NajkrĂłtsza chwila refleksji za kaĹźdym razem przekonywała mnie naturalnie o absurdalności takiego marzenia: Ĺźycie jest ograniczone, a przebaczenie niemoĹźliwe. Ale refleksja była bezradna, pragnienie pozostawało i muszę przyznać, Ĺźe pozostaje do dzisiaj” (F. Sinisi, „Michel Houellebecq. ÂŤLa vita è rara»”, Tracce 6/2019, s. 65). TakĹźe Houellebecq, tak jak Galimberti, zauwaĹźa ograniczenie Ĺźycia, ale to nie usuwa w nim – mimo tego, Ĺźe jego refleksji wydaje się to absurdalne – pragnienia bycia kochanym.
„Jakże ważne jest to, by czuć się prowokowanym przez pytania współczesnych mężczyzn i kobiet!” – powiedział ostatnio papież Franciszek do uczestników spotkania zorganizowanego przez Papieską Radę do spraw Promowania Nowej Ewangelizacji (21 września 2019). Oprócz tego, że przy wielu okazjach my także mamy takie same pytania, skłaniają nas one do rozliczenia się z kontekstem kulturowym, w którym żyjemy. By odpowiedzieć na tę prowokację, ksiądz Giussani zaproponował nam drogę – doświadczenie.

 

1. Doświadczenie – kluczo- we słowo wszystkiego

„Droga do prawdy jest doświadczeniem” – oto temat, który zadaliśmy sobie na te wakacje. A teraz, po tym, co przeżyliśmy, możemy odpowiedzieć na pytanie: „Czy to rzeczywiście prawda, że droga do prawdy jest doświadczeniem?”. Jakie fakty, które przydarzyły się każdemu z nas w tych miesiącach, dokumentują nam to? Jeśli nie widzimy, że w naszym doświadczeniu wydarzają się rzeczy, o których mówimy, nic nie będzie w stanie nas przekonać – nas tak samo jak innych – o ich prawdzie. Oto dlaczego nacisk, jaki kładł ksiądz Giussani na doświadczenie, jest tak zasadniczy – dla niego „rzeczywistość staje się oczywista w doświadczeniu”, jak mówił w 1996 roku do studentów (In cammino. 1992-1998, BUR, Milano 2014, s. 311). Dlatego – podkreśla – „doświadczenie jest kluczowym słowem wszystkiego” (L’autocoscienza del cosmo, BUR, Milano 2000, s. 274). W konsekwencji, jeśli nie chcemy zgubić charyzmatu po drodze, trzeba, byśmy zdali sobie sprawę z tego, czy naprawdę doświadczamy. „Każdy, kto nie wychodzi od doświadczenia – potwierdza Giussani – oszukuje, chce oszukać samego siebie i innych”. I kontynuuje: „Człowiek może jedynie wyjść od doświadczenia”, ponieważ ono „jest miejscem, gdzie wyłania się rzeczywistość […] w [pewnym] określonym obliczu, zgodnie z określonym aspektem, zgodnie ze swoją określoną odmianą” (tamże). Uderza widok tego, jak zagorzały nihilista taki jak Houellebecq daje o tym świadectwo w całej jego dramatyczności. Jego refleksja mówiła mu o absurdalności pragnienia bycia kochanym, ale refleksja nie mogła nic zrobić przeciwko osądowi wyłaniającemu się w nim bez możliwości bycia zakwestionowanym: „Pragnienie pozostawało i muszę przyznać, że pozostaje do dzisiaj”. Na tym osądzie polega doświadczenie. Nic nie jest w stanie uśpić tego pragnienia i nic nie jest w stanie go zaspokoić. To pokazuje nam, po raz kolejny, jak kluczowe jest wskazanie metody, którą ksiądz Giussani daje nam od pierwszego rozdziału Zmysłu religijnego: jedynie wychodzenie od doświadczenia pozwala nam poznać samych siebie i rzeczywistość, zrozumieć, jak wyglądają sprawy, oraz wyzwala nas z niewolnictwa wobec obrazów, schematów, redukcji, którym wiele razy ulegamy, będąc pod wpływem tego, co zewnętrzne, mentalności wszystkich albo naszych chwilowych wygód.

 

Ale czym jest doświadczenie? „Osoba jest przede wszystkim świadomością. […] Doświadczenie zakłada więc rozumienie znaczenia rzeczy” (L. Giussani, Zmysł religijny, Wydawnictwo M, KrakĂłw 2014, s. 18). MoĹźemy zatem powiedzieć, Ĺźe droga do prawdy jest doświadczeniem jedynie wtedy, gdy uruchamiamy świadome porĂłwnywanie między tym, co czujemy, a stanowiącymi nas wymogami. Nie wystarcza, Ĺźe powtarzamy formułę niczym jakąś mantrę, jeśli potem, w głębi, redukujemy stale doświadczenie do tego, czego doznajemy, do czegoś sentymentalnego, do jego najbardziej ulotnego aspektu. Temu ulega wielokrotnie samo chrześcijańskie doświadczenie. Dlatego księdzu Giussaniemu zaleĹźy, byśmy dobrze pojęli, co rozumie on pod słowem „doświadczenie”. â€žDoświadczenie jest podstawową metodą, poprzez ktĂłrą natura wspomaga rozwĂłj świadomości i wzrost osoby. Dlatego nie ma doświadczenia tam, gdzie człowiek nie zauwaĹźa swojego ÂŤwzrastaniaÂť. Aby prawdziwie wzrastać, człowiek musi zostać sprowokowany i potrzebna jest mu pomoc przychodząca z zewnątrz, spoza niego, z rzeczywistości obiektywnej, ktĂłrą ÂŤspotyka»” (L. Giussani, Doświadczenie jest drogą do prawdy, Wydawnictwo Jedność, Kielce 2003, s. 165). Ta metoda, ktĂłra posiada wartość w kaĹźdym środowisku poznania, ma zastosowanie takĹźe w poznaniu Tajemnicy: „Właśnie dzięki prawdziwemu, obiektywnemu doświadczeniu, ludzie dostrzegli obecność Boga w świecie”. Giussani kontynuuje: „Święty Jan pisze o tym z Ĺźarliwością do pierwszych chrześcijan: ÂŤ[…] Ĺťycie objawiło się. Myśmy je widzieli, o nim świadczymy i głosimy wam Ĺźycie wieczne, ktĂłre było w Ojcu, a nam zostało objawioneÂť. Poprzez prawdziwe, obiektywne [mĂłwi to po raz drugi] doświadczenie, obecność Chrystusa w Jego Kościele objawia się w historii człowieka świadomego. TakĹźe spotkanie ze wspĂłlnotą chrześcijańską lub weryfikacja jej orędzia […] jest prawdziwym i obiektywnym [i jeszcze! ksiądz Giussani nalega] doświadczeniem” (tamĹźe, s. 165-166). Trzy razy Giussani powtarza, Ĺźe to, o czym mĂłwimy, jest przedmiotem „prawdziwego, obiektywnego doświadczenia”. „Prawdziwego”, to znaczy rzeczywistego, ktĂłre nie ma niczego, czego mogłoby zazdrościć jakiemukolwiek innemu doświadczeniu. A „obiektywnego”, poniewaĹź jest natknięciem się na coś poza mną, czego ja nie wytwarzam.

 

Około 20 dni temu, w Salvadorze de Bahia, pewien przyjaciel opowiadał: „Od dziecka byłem blisko środowiska protestanckiego. Kiedy nieco podrosłem, zostałem ochrzczony, aĹź wreszcie nie chciałem juĹź Ĺźyć tak, jak Ĺźyli oni; w ten sposĂłb odszedłem i spędziłem około roku, kontestując, a nawet kpiąc z religii. Poszukiwałem miejsc, w ktĂłrych głoszono rozum i naukę przeciwko się religii. Ale w tym wszystkim Ĺźycie, ktĂłre przeĹźywałem, nie satysfakcjonowało mnie. Chciałem czegoś innego, ale nie wiedziałem czego. Zacząłem zdobywać informacje na temat innych religii, ale zawsze pozostawiałem z boku Kościół katolicki, poniewaĹź według mnie był pomyłką. DopĂłki mĂłj przyjaciel z dzieciństwa nie postanowił zaprosić mnie na zabawę przebierańcĂłw, organizowaną przez grupę młodych ludzi z mojej dzielnicy. Poszedłem, poniewaĹź nie było tam niczego religijnego. Ale kiedy wyszedłem z zabawy, zacząłem zadawać sobie pytanie, dlaczego czytałem najróşniejsze rzeczy, ignorując zawsze Kościół katolicki. Zacząłem powaĹźnie traktować moje pytania. Nie tylko zacząłem czytać coś o Kościele katolickim, ale takĹźe naprawdę poszukiwać odpowiedzi, ktĂłra korespondowałaby z moim rozumem i moim sercem. I w moich poszukiwaniach zacząłem czuć, Ĺźe to, co czytałem o Kościele katolickim, odpowiadało mi. Miało dla mnie sens. W ten sposĂłb postanowiłem się nawrĂłcić, zostałem ochrzczony w Kościele katolickim, przyjąłem Pierwszą Komunię św., bierzmowanie. Byłem szczęśliwy, ale chciałem znaleźć coś więcej. Potrzebowałem miejsca, w ktĂłrym mĂłgłbym przebywać. Widziałem wiele środowisk, ktĂłre budziły we mnie duĹźy niepokĂłj, poniewaĹź dawały mi obraz Kościoła bardzo zamkniętego, znajdującego się nieustannie w ciągłej gotowości wobec niebezpieczeństwa pojawienia się antypapieĹźa i tego rodzaju rzeczy. I zadawałem sobie pytanie: jeśli tak jest, jaki zatem sens ma bycie katolikiem? Dlatego kontynuowałem moje poszukiwania, aĹź wreszcie znalazłem wywiad, w ktĂłrym CarrĂłn mĂłwił: ÂŤJeśli w papieĹźu Franciszku nie widzimy lekarstwa, to nie pojmujemy istoty chorobyÂť (J. CarrĂłn, wywiad przeprowadzony przez Johna L. Allena i Ines San Martin, „Cruxnow.com”, 21 czerwca 2017; tłum. pol. zob. www.pl.clonline.org). Wydało mi się to ciekawe, poniewaĹź było to odmienne spojrzenie, i nawet jeśli w innych miejscach kończyło się zawsze wnioskiem: ÂŤWierzymy w naszego Pana Jezusa ChrystusaÂť, w sposobie, w ktĂłry mĂłwił to CarrĂłn, te słowa nie były tylko słowami na papierze, ale Ĺźywą nadzieją. Pamiętam fragment wywiadu, ktĂłry przykuł moją uwagę. MĂłwił o kilku parach Ĺźyjących bez ślubu, ktĂłre zaczęły spotykać się z paroma rodzinami CL, i nawet jeśli rodziny te nie mĂłwiły nic o ich statusie w Kościele, pary te postanowiły się pobrać jedynie dzięki temu, Ĺźe zobaczyły i spotkały te rodziny. W ten sposĂłb powiedziałem: to mnie interesuje, to jest to, czego szukałem! W ten sposĂłb zacząłem za tym podążać. Chciałem się dowiedzieć, kim jest CarrĂłn i kim są te osoby. Podążyłem za, spotkałem ludzi z CL tutaj w Salvadorze. Pozostałem, poniewaĹź zobaczyłem coś odmiennego, coś, co mi odpowiadało. Być moĹźe nie zostałbym w Kościele, gdyby nie ze względu na to miejsce, poniewaĹź zacząłem patrzeć na rzeczywistość w nowy sposĂłb i mieć nowe spojrzenie na samego siebie, większą miłość”. Zdumiewa mnie to, Ĺźe ktoś tak zafascynowany poszukiwaniem odpowiedzi na wymogi serca, właśnie ze względu na lojalność wobec swojego doświadczenia, nie był w stanie zatrzymać się, zanim nie znalazł rzeczywistości – historycznej, obiektywnej, konkretnego oblicza Kościoła – będącej w stanie go pociągnąć oraz odpowiedzieć na jego konstytutywne oczekiwanie.

 

Mając na uwadze to, co zostało przywołane do tej pory, moĹźemy zrozumieć, dlaczego ksiądz Giussani wyznał w pewnym momencie: „NajwaĹźniejszą rzeczą, jaką powiedziałem w moim Ĺźyciu, jest to, Ĺźe BĂłg, Tajemnica, objawił się, zakomunikował się ludziom w taki sposĂłb, Ĺźe stał się przedmiotem ich doświadczenia. Tajemnica takĹźe staje się przedmiotem naszego doświadczenia; staje się przedmiotem naszego doświadczenia, utoĹźsamiając się ze znakiem uczynionym z czasu i przestrzeni” (L’autocoscienza del cosmo, dz. cyt., s. 164-165). To jest kluczowa sprawa. „BĂłg wkroczył w Ĺźycie człowieka jako człowiek, w ludzkiej postaci, aby dać się rozpoznać. W ten sposĂłb myśl, wyobraĹşnia i afektywność człowieka zostały jakby ÂŤzablokowaneÂť, namagnesowane przez Niego” (L. Giussani-S. Alberto-J. Prades, Zostawić ślady w historii świata, Wydawnictwo i Drukarnia Św. KrzyĹźa, Opole 2011, s. 24). To jest więc test dokumentujący obecność Boga w historii, to znaczy Chrystusa działającego w naszym Ĺźyciu: Ĺźe jesteśmy „zablokowani”, przyciągani przez Niego niczym przez magnes. Ewangelia jest wspaniałą dokumentacją tego. „Jeden z faryzeuszĂłw zaprosił Go do siebie na posiłek. Wszedł więc do domu faryzeusza i zajął miejsce za stołem. A oto kobieta, ktĂłra prowadziła w mieście Ĺźycie grzeszne, dowiedziawszy się, Ĺźe jest gościem w domu faryzeusza, przyniosła flakonik alabastrowy olejku, i stanąwszy z tyłu u nĂłg Jego, płacząc, zaczęła łzami oblewać Jego nogi i włosami swej głowy je wycierać. Potem całowała Jego stopy i namaszczała je olejkiem. Widząc to faryzeusz, ktĂłry Go zaprosił, mĂłwił sam do siebie: ÂŤGdyby On był prorokiem, wiedziałby, co za jedna i jaka jest ta kobieta, ktĂłra się Go dotyka, Ĺźe jest grzesznicą». Na to Jezus rzekł do niego: ÂŤSzymonie, mam ci coś powiedzieć». On rzekł: ÂŤPowiedz, Nauczycielu!Âť. ÂŤPewien wierzyciel miał dwĂłch dłuĹźnikĂłw. Jeden winien mu był pięćset denarĂłw, a drugi pięćdziesiąt. Gdy nie mieli z czego oddać, darował obydwom. KtĂłry więc z nich będzie go bardziej miłował?Âť. Szymon odpowiedział: ÂŤSądzę, Ĺźe ten, ktĂłremu więcej darował». On mu rzekł: ÂŤSłusznie osądziłeś». Potem zwrĂłcił się do kobiety i rzekł Szymonowi: ÂŤWidzisz tę kobietę? Wszedłem do twego domu, a nie podałeś Mi wody do nĂłg; ona zaś łzami oblała Mi stopy i swymi włosami je otarła. Nie dałeś Mi pocałunku; a ona, odkąd wszedłem, nie przestaje całować nĂłg moich. Głowy nie namaściłeś Mi oliwą; ona zaś olejkiem namaściła moje nogi. Dlatego powiadam ci: odpuszczone są jej liczne grzechy, poniewaĹź bardzo umiłowała. A ten, komu mało się odpuszcza, mało miłujeÂť. Do niej zaś rzekł: ÂŤTwoje grzechy są odpuszczoneÂť. Na to współbiesiadnicy zaczęli mĂłwić sami do siebie: ÂŤKtóş On jest, Ĺźe nawet grzechy odpuszcza?Âť. On zaś rzekł do kobiety: ÂŤTwoja wiara cię ocaliła, idĹş w pokoju!»” (Łk 7, 36-50). Oto kobieta, ktĂłrą Chrystus przyciągnął do siebie niczym magnes. To jest powaĹźna sprawa dla nas i dla świata. Otóş jeśli nie jesteśmy przyciągani przez Niego niczym przez magnes, jesteśmy bombą z opóźnionym zapłonem, znajdujemy się we władzy naszych myśli, we władzy naszych reakcji, we władzy naszego sposobu myślenia, naszego sposobu stawiania czoła sprawom. KrĂłtko mĂłwiąc: we władzy nicości. Róşnica rzuca się w oczy, kiedy natykamy się na osobę zagarniętą aĹź do głębi. To jest wiara. Tak bardzo jest to prawdziwe, Ĺźe Jezus mĂłwi jej: „Twoja wiara cię ocaliła”.

 

2. „Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?”

A zatem – drugi punkt – gdy to wydarzenie miało raz miejsce, Ĺźe BĂłg wszedł do historii jako człowiek, by dać się rozpoznać, jedyną kwestią jest problem, ktĂłry postawił przed nami ksiądz Giussani podczas Dnia Inauguracji Roku w minionym roku, czyniąc swoim pytanie Jezusa: „Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?” (Łk 18, 8). Nasz problem nie polega więc na tym, czy zastanie nas mĂłwiących o Nim, organizujących nasze spotkania albo podejmujących pewne gesty, ale czy będzie jeszcze ktoś z nas namagnesowany przez Niego, kto pozwolił się Mu schwytać aĹź do głębi, by nie skończyć w nicości. Warunkiem tego, by mogło się tak stać, jest to, by ta Obecność, ktĂłra weszła do historii, pozostała teraĹşniejsza, jak powiedzieliśmy w drugiej lekcji Rekolekcji Bractwa. Otóş nie musimy usiłować uczynić Go obecnym. On sam zapewnił nas o tym, Ĺźe pozostaje w historii: „Jestem z wami przez wszystkie dni, aĹź do skończenia świata” (Mt 28, 20). Naszym prawdziwym problemem jest więc to, czy jesteśmy otwarci na dostrzeganie Go w teraĹşniejszości, tak jak przyjaciel z Salvadoru de Bahia, nie pozwalając, by umknęło nam to, co się wydarza – On, On, ktĂłry się wydarza. Nie jest Ĺźadnym pewnikiem to, Ĺźe uchwycimy Jego obecność w tym, co się wydarza i o czym sobie opowiadamy. Jak mĂłwił ksiądz Giussani podczas ubiegłorocznego Dnia Inauguracji Roku, stawką nie jest przynaleĹźność do jakiegoś stowarzyszenia – moĹźemy przynaleĹźeć do stowarzyszenia i Go nie dostrzegać. To nie stowarzyszenie rozwiązuje problem nihilizmu, braku sensu. Czyni to jedynie wiara. Dlatego ksiądz Giussani mĂłwił: „To właśnie wiary poszukujemy, to w wiarę chcemy wniknąć, to wiarą chcemy Ĺźyć” („Żyjący znaczy obecny!”, „Ślady” 5/2018, s. 4), poniewaĹź cała reszta nie jest w stanie przyciągnąć nas niczym magnes, wydobyć nas z nihilizmu. Ale jak to jest moĹźliwe dzisiaj? Dokładnie tak, jak było to na początku: poprzez natknięcie się na obecność pełną znaczenia, ktĂłra domaga się z naszej strony ubĂłstwa, dyspozycyjności, byśmy pozwolili się zadziwić. I to właśnie On, kiedy wydarza się na nowo, czyni nas ubogimi, prowokuje w nas tę dyspozycyjność, byśmy pozwolili się zadziwić i pochwycić. „Pozbawieni poczucia cudowności, pozostajemy głusi na to, co wzniosłe” (jak mĂłwi Heschel, cytowany w dziesiątym rozdziale Zmysłu religijnego, we fragmencie wybranym na tytuł Meetingu 2020), to znaczy pozostajemy głusi na to, co się wydarza. Dlatego ksiądz Giussani zaprasza nas do utoĹźsamienia się z początkiem. „Jak to się stało, Ĺźe zaczęli wierzyć?”. Nalega na to, by na nowo zaproponować to pytanie, byśmy utoĹźsamili się z początkiem, ktĂłry jest kanonem, paradygmatem tego, co się wydarzyło, tak jak zostało to udokumentowane w Piśmie Świętym – jest to metoda na kaĹźdą chwilę drogi. Oto jak odpowiada Giussani: „Nie uwierzyli, poniewaĹź Chrystus mĂłwił o tych rzeczach; nie uwierzyli, poniewaĹź Chrystus czynił te cuda, nie uwierzyli, poniewaĹź Chrystus cytował prorokĂłw, nie uwierzyli, poniewaĹź Chrystus wskrzeszał umarłych. IluĹź ludzi, przewaĹźająca większość, słyszało, jak mĂłwił w ten sposĂłb, słyszeli, jak wypowiadał te słowa, widzieli, jak dokonywał cudĂłw, a nie stali się uczestnikami wydarzenia. Wydarzenie było czymś, czego cud albo wywĂłd były częścią, były elementami, były czynnikami, ale było coś innego, coś więcej, coś tak odmiennego, Ĺźe nadawało znaczenie wywodowi i cudowi” (L. Giussani, „Żyjący znaczy obecny!”, dz. cyt., s. 8).

 

A zatem dlaczego uwierzyli? „Uwierzyli ze względu na to, Ĺźe Chrystus się pojawił. […] Wierzyli ze względu na obecność. Obecność nie gładką albo głupią, obecność nie bez twarzy – obecność o ściśle określonej twarzy, obecność napełnioną słowem, to znaczy napełnioną propozycją”. Jak często widzimy, „nie pierwsza lepsza obecność zawierająca propozycję jest napełniona znaczeniem” (tamĹźe). Słyszymy wiele propozycji, ale ktĂłre są w stanie przyciągnąć nas niczym magnes? Kiedy staje się oczywiste, Ĺźe zidentyfikowaliśmy obecność napełnioną znaczeniem? Kiedy odczuwamy to bycie namagnesowanymi, pochwyconymi – tak jak grzeszna kobieta, tak jak na początku. A to zdarza się jedynie wobec „radykalnej nowości”, ktĂłrą Giussani opisuje ponownie „przy pomocy określeń ÂŤnieprzewidzianyÂť i ÂŤnieprzewidywalny»”: „Rzecz, ktĂłrej nie było, a ktĂłra jest, jest teraz; […] nie mogło być, a ktĂłra teraz jest”. Propozycja jest napełniona znaczeniem, kiedy „angaĹźuje […] osobę przynoszącą owo znaczenie”, kiedy pokrywa się z obecnością osoby zaangaĹźowanej w pełni w znaczenie, ktĂłre przynosi. Chodzi o obecność, ktĂłrej „nie da się sprowadzić do przeszłości” (tamĹźe, s. 8-10), jest to obecność, w ktĂłrej wyraĹźa się coś więcej, nieprzewidziana, nieprzewidywalna, nie było jej, a jest. Jeśli to nie wydarza się teraz i jeśli teraz nas nie zdumiewa, znaczy to, Ĺźe chrześcijaństwo stało się dla nas przeszłością. A tymczasem: „Żyjący znaczy obecny!”, jest, nie mogło go być, a jest. A znakiem jest to, Ĺźe natykając się na pewną obecność – obecność nie wytworzoną przeze mnie, rzeczywistą, obiektywną, poza mną – wyłania się we mnie, w nas, pytanie: „Kim On jest?” (Mt 8, 27).

 

To pytanie opisuje zatem coś, co nadal wydarza się dzisiaj, takĹźe za naszym pośrednictwem. Myślę o osobach natykających się na naszą obecność, kiedy jesteśmy razem albo kiedy jesteśmy sami, w najróşniejszych okolicznościach – odnoszę się do wielu opowieści o spotkaniach mających miejsce podczas wakacji wspĂłlnot albo w miejscu pracy czy na uniwersytecie – i ze względu na odmienność Ĺźycia, ktĂłre widzą, ze względu na ludzką nowość, ktĂłrą dana nam łaska rodzi w tym, kto ją przyjmuje, zadają sobie pytanie: „Ale ty, wy, kim jesteście? Jak to się stało, Ĺźe tu jesteście?”. Dwa tysiące lat później rozbrzmiewa na świecie to samo pytanie. Ale jak moĹźe wyłonić się zapytanie? To pytanie jest epifenomenem, wskazaniem czegoś innego, czym nie jesteśmy my. Problem polega właśnie na tym: pojąć, co znaczy, Ĺźe ktoś zadaje sobie to pytanie. Czasem pozostajemy unieruchomieni, nieco oszołomieni, nieco otępieni, nie zadając sobie pytania: „Co musiały zobaczyć te osoby, by ostatecznie zadać sobie to pytanie?”. Znalazły się wobec obecności wyraĹźającej „coś więcej”, „coś”, co wykraczało poza naturalne przymioty albo zaangaĹźowanie, albo dobrą wolę tego, kogo mieli przed sobą, coś nigdy wcześniej niewidzianego („Nigdy wcześniej nie widzieliśmy takiego człowieczeństwa!”). W przeciwnym razie pytanie by się nie wyłoniło. To pytanie dokumentuje zatem Obecność większą od nas, działającą w nas, w ludziach takich jak my („Coś z czymś w środku” – mĂłwił Giussani w zdaniu, ktĂłre przywołaliśmy podczas Rekolekcji). Pytanie wyłania się ze zdumienia wobec „odpowiedzi dziejącej się” wobec pragnienia serca, ktĂłrym jest wydarzający się Ĺźywy Chrystus, wyłania się zatem wobec nadzwyczajności Chrystusa, ktĂłry się wydarza, mimo Ĺźe nie jest jeszcze rozpoznana jako taka, taka jaka jest. Gdyby Chrystus nie był obecny – poprzez jakiś ludzki znak – nie byłoby ani zdumienia, ani pytania – to zdumienie, wybuchające w pytaniu, moĹźe zrodzić się jedynie wobec Ĺźywej obecności. Ale my takĹźe musimy być obecni, z naszym ubĂłstwem, z naszą otwartością i dyspozycyjnością, jak Ĺźebracy czekający na wydarzenie się obecności na miarę ludzkiego pragnienia. Otóş moĹźemy stawać wobec tego samego fenomenu ludzkiej odmienności i pozostawać ślepymi – ta wyjątkowość wydarza się w nas, a my jej nie widzimy, nie zdumiewamy się nią i nie rodzi się w nas Ĺźadne pytanie. Dlatego, mimo Ĺźe jesteśmy zanurzeni w tej obecności, zamiast wzrastać w tym zdumieniu, ktĂłre budzi pytanie, wielokrotnie mĂłwimy: „JuĹź to wiemy, phi”. Kiedy to słyszę, opadają mi ręce – ani okruszka zdumienia! O jakiej moĹźliwości wyłaniania się pytań więc tu mĂłwimy! Dlatego gdybyśmy zanieśli do domu jedynie to pytanie: „Kim On jest?”, nasze przybycie tutaj dzisiaj nie będzie stratą czasu.

 

MoĹźemy to zweryfikować kaĹźdego dnia: ile razy jesteśmy zdumieni i przyciągnięci niczym przez magnes przez obecność, a ile razy natomiast „opowiadamy sobie o niej”, powtarzając słowa albo opisując fakty – niezaleĹźnie jak uderzające – ale bez zdumiewania się tym „czymś więcej”, ktĂłre wydarza się wobec nas, oraz bez wyłonienia się pytania? To zaprowadzi nas do sceptycyzmu, poniewaĹź nie wystarcza juĹź wiedzieć słusznych rzeczy – wyzwanie rozpoznane przez Galimbertiego nie pozwala nam na to – ani teĹź wypowiadać właściwych słów. A „kiedy wrĂłci”, nie znajdzie wśrĂłd nas nikogo, kto zdumiewa się jeszcze Jego obecnością, kto uzna Go za rzeczywiście obecnego w ciele przemienionego człowieczeństwa, nawet jeśli nadal będziemy przynaleĹźeć do stowarzyszenia. PoniewaĹź stawką nie jest stowarzyszenie, jest nią wiara. A wiara jest jedynie tym: rozpoznaniem Jego teraĹşniejszej obecności, ktĂłra nadal się wydarza teraz, tak samo jak dwa tysiące lat temu. Chrystus nie jest zamknięty w przeszłości, Jego wydarzenie – to wydarzenie, ktĂłre pozyskało kaĹźdego z nas, w przeciwnym razie nie byłoby nas tutaj – nie jest strzeĹźone w jakimś muzeum (powiedział nam to papieĹź Franciszek na placu św. Piotra, pamiętacie?), nie przynaleĹźy do wspomnień minionego czasu – jest teraz, i jest teraz w ciele! Przeszłość nie wystarcza, by uczynić wiarę czymś interesującym dla kaĹźdego z nas dzisiaj, tak jak nie wystarczała na początku. Trzeba było, by wydarzyło się coś w teraĹşniejszości. „Przyszli do Kafarnaum. Zaraz w szabat [Jezus] wszedł do synagogi i nauczał [a więc byli przyzwyczajeni chodzić do synagogi, by posłuchać kogoś przemawiającego, ale tym razem poczuli pierwsze kontruderzenie]. Zdumiewali się Jego nauką [wielu nauczało, wielu składało propozycje, komentując Pismo, ale On]: uczył ich bowiem jak ten, ktĂłry ma władzę [autorytet], a nie jak uczeni w Piśmie. Był właśnie w synagodze człowiek opętany przez ducha nieczystego. Zaczął on wołać: ÂŤCzego chcesz od nas, Jezusie Nazarejczyku? Przyszedłeś nas zgubić. [Nawet demony Go rozpoznawały.] Wiem, kto jesteś: Święty BoĹźyÂť. Lecz Jezus rozkazał mu surowo: ÂŤMilcz i wyjdĹş z niego!Âť. Wtedy duch nieczysty zaczął go targać i z głośnym krzykiem wyszedł z niego. A wszyscy [ze względu na słowa i gesty Jezusa] się zdumieli [zadziwili], tak Ĺźe jeden drugiego pytał: ÂŤCo to jest? Nowa jakaś nauka [niedająca się zredukować do przeszłości, do tego, co juĹź wiadome] z mocą [z autorytetem, z tego rodził się nowy lud]. Nawet duchom nieczystym rozkazuje i są Mu posłuszneÂť. I wnet rozeszła się wieść o Nim wszędzie po całej okolicznej krainie galilejskiej” (Mk 1, 21-28). Często słyszeli komentarze do Pisma, ale nie zdumiewali się nimi. Róşnicę czyniło stanięcie wobec autorytetu, ktĂłry ze względu na nowość tego, co mĂłwił, wzbudził pytanie: „Co to jest?”. O wadze tego autorytetu daje nam osobiście świadectwo sam ksiądz Giussani. Posłuchajmy go!

 

Z rozmowy Luigiego Giussaniego z grupą Memores Domini (Mediolan, 29 września 1991)

Transkrypcja nagrania odtworzonego podczas Dnia Inauguracji Roku 28 września 2019 roku, przechowywanego w Archiwum Historycznym Stowarzyszenia Kościelnego Memores Domini. Por. „La gioia, la letizia e l’audacia. Nessuno genera, se non è generato”, „Tracce-Litterae Communionis” 6/1997.

 

Luigi Giussani

Jaki jest najważniejszy czynnik w rzeczywistości ludu jako ludu, w rzeczywistości towarzystwa jako towarzystwa, tak jak rozważaliście to tego ranka, w rzeczywistości ludu jako ludu, do którego zostaliśmy powołani, towarzystwa, w którym uczestniczymy, miejsca proroctwa, miejsca wołania, które całe jest Bogiem, prawdziwego miejsca zmysłu religijnego? Najważniejszym czynnikiem ludu jako ludu, towarzystwa jako towarzystwa jest czynnik, który nazywamy „autorytetem”. Istnieje głęboka potrzeba, którą niszczymy, aż po zrównanie jej z ziemią, obraz autorytetu albo „zrobotyzowanego” przewodnika, prawie jako jakiejś jednostki, [jakby] chodziło o jednostki zamknięte w jakiejś wieży, z której kierują, z której wysyłają sygnały, z której kierują biegiem spraw. Autorytet, przewodnik, jest dokładnym zaprzeczeniem władzy, nie istnieje nawet jeden przecinek, nawet jedna kropka ze słowa władza. Dlatego jest całkowicie nieobecny w obliczu koncepcji autorytetu w ludzie Bożym, na jakimkolwiek poziomie, jest całkowicie nieobecny każdy refleks lęku – ponieważ władzy odpowiada strach, a człowiek, by wyzwolić się od strachu, musi gwizdać na władzę. Czym jest ten autorytet? Podam definicję. [Autorytet] jest miejscem – ponieważ ty też jesteś miejscem, czyż nie? osoba jest miejscem – jest miejscem, gdzie walka o potwierdzenie, walka proroctwa oraz weryfikacja proroctwa, miejscem, gdzie walka i weryfikacja odpowiedzi, którą nasza propozycja, którą propozycja Chrystusa jest dla percepcji serca… autorytet jest miejscem, gdzie bitwa o potwierdzenie oraz weryfikacja w celu uprawomocnienia, że propozycja Chrystusa jest prawdziwa, to znaczy że jest odpowiedzią na percepcję, na wymogi serca (na zmysł religijny wypływający z wymogów serca, które zostaje uderzone odpowiedzią, którą ma przed sobą), jest bardziej przejrzysta i prostsza – dlatego nie budzi lęku – jest spokojniejsza. Autorytet jest miejscem, w którym weryfikacja między percepcją, między wymogami serca a odpowiedzią, która jest dawana przez orędzie Chrystusa, jest bardziej przejrzysta i prostsza, i dlatego jest spokojniejsza. Pasolini w jednym ze swoich fragmentów, który wielokrotnie cytowałem w tych czasach, mówi, że ludzie nie są wychowywani, że młodzi nie są wychowywani – jeśli ktoś ich wychowuje, wychowuje ich swoim byciem, nie swoimi dyskursami. Autorytet jest miejscem, gdzie związek między wymogami serca a odpowiedzią dawaną przez Chrystusa jest bardziej przejrzysty, jest prostszy, jest spokojniejszy. [To] wskazuje, że autorytet jest bytem, nie źródłem dyskursu. Także dyskurs jest częścią konsystencji bytu, ale jedynie jako odbicie. Jednym słowem, autorytet jest osobą, na którą gdy się patrzy, widzi się, że to, co mówi Chrystus, odpowiada sercu. Przez to lud jest prowadzony. A więc – to jest druga myśl – problemem nie jest podążanie za… Problemem jest podążanie za, ale problem ten nie jest określony całkowicie i ani dobrze, ani lepiej przez słowo „podążać za” – jest bardziej określony przez słowo „synostwo”. Jest się dziećmi autorytetu. Syn dziedziczy rodowód, który pochodzi od ojca, czyni go swoim, jest ukonstytuowany przez rodowód pochodzący od ojca, jest uczyniony ze swojego ojca. Dlatego cały zostaje zdobyty. Autorytet zdobywa mnie całego, nie jest to słowo, które budzi we mnie lęk albo strach, albo za którym „podążam”. Zdobywa mnie. A więc dlatego słowo „autorytet”… synonimem słowa „autorytet” mogłoby być właśnie słowo „ojcostwo”, a więc rodzicielstwo, rodzenie, komunikowanie genus – rodu, komunikowanie rodowodu życia. Rodowodem życia jest moje „ja”, które zostaje zagarnięte i uczynione innym przez tę relację.

 

Za słowem „autorytet”, ktĂłre odpowiada słowu „ojcostwo”, podąża słowo „wolność”, autorytet rodzi wolność. Bycie synami jest wolnością. I rzeczywiście Ewangelia mĂłwi w wielu miejscach: „Powiedz mi – mĂłwi Jezus do Piotra – czy musi, czy syn krĂłla musi płacić podatek krĂłlowi? Nie, muszą to zrobić słudzy, poniewaĹź to, co naleĹźy do ojca, naleĹźy do syna”. Dlatego autorytet jest prawdziwy albo rzeczywiście odczuwany jako taki, kiedy sprawia, Ĺźe wybucha moja wolność, kiedy sprawia, Ĺźe wybucha moja osobista świadomość oraz moja osobista odpowiedzialność, moja świadomość i moja osobista odpowiedzialność. Dlatego, jak słusznie zwrĂłcono mi uwagę, kiedy Jezus się odwrĂłcił i powiedział: „A wy za kogo Mnie uwaĹźacie?”, a Piotr odpowiedział: „Ty jesteś Chrystus, Syn Boga Ĺźywego”, pytanie Chrystusa sprawiło, Ĺźe Piotr przeszedł od logiki przyjaciela – wcześniej był przyjacielem, znajomym – do odpowiedzialności osobistej świadomości, do postawy osobistej odpowiedzialności. To za sprawą swojej odpowiedzialności powiedział: „Ty jesteś Chrystus, Syn BoĹźy”; przyjaźń, w ktĂłrej pozostawał z Chrystusem, stała się w tym momencie, nagle rozjaśniła się osobistą świadomością i odpowiedzialnością, świadomością i odpowiedzialnością, ktĂłra ją wyraĹźała. Nie istnieje relacja z miejscem autorytetu, z tym, kto jest autorytetem, jeśli nie czuje się, jak wybucha własna wolność w osobistej świadomości oraz w osobistej odpowiedzialności. Po trzecie: zatem autorytet, jeśli jest w ten sposĂłb ĹşrĂłdłem wolności, staje się miejscem umocnienia i czyni miejscem umocnienia całe towarzystwo, cały lud. W jakim sensie? Miejscem umocnienia, poniewaĹź jeśli widzę kogoś, w kim Chrystus zwyciężył, zwycięża, przez kogo prześwieca, kogo przekonuje i zmienia, kogoś, kto pokazuje, jak bardzo jest On korespondujący z wymogami serca, jeśli ktoś mi to pokazuje, dokumentuje mi to, jeśli widząc kogoś, widzę, Ĺźe w nim się to dokonuje, wĂłwczas zaczynam rozumieć, Ĺźe dokonuje się to takĹźe w towarzystwie; zatem – jakikolwiek bym był, w jakimkolwiek stanie bym się znajdował, niezaleĹźnie od tego, czy postawiłbym kilka krokĂłw, czy wiele – jestem jakby wypełniony pocieszeniem: „Twoje przykazania są ĹşrĂłdłem radości”, pocieszenia, poniewaĹź Chrystus zwycięża. Autorytet jest miejscem, gdzie oczywiste staje się to, Ĺźe Chrystus zwycięża. Co znaczy, Ĺźe Chrystus zwycięża? Ĺťe Chrystus pokazuje, nawet zewnętrznie, aĹź po granicę zewnętrzności, pokazuje, Ĺźe koresponduje, Ĺźe koresponduje z wymogami serca w przekonywujący sposĂłb, w sposĂłb profetyczny. Tak stanie się takĹźe ze mną. Wydaje się to niemoĹźliwe. TakĹźe z tego powodu autorytet był niemoĹźliwy, a teraz jest moĹźliwy, jest rzeczywisty. Chrystus zwycięża. Autorytet jest zatem miejscem ojcostwa, gdzie nowe Ĺźycie – będące Ĺźyciem, w ktĂłrym Chrystus odpowiada sercu, [temu], do czego człowiek jest stworzony, gdzie Chrystus odpowiada sercu – jest bardziej przejrzyste, bardziej przejrzyste i jaśniejsze. To jest prawdziwy autorytet. Dlatego autorytetem moĹźe być kobiecina, ktĂłra wrzuca jeden pieniążek do świątynnej skarbony, bardziej nawet niĹź przywĂłdca faryzeuszĂłw. Ten ojcowski autorytet, rodzicielski, ukazuje się w doświadczeniu większej wolności, osobistej świadomości i osobistej odpowiedzialności, tak Ĺźe nawet gdyby wszyscy sobie poszli, gdyby wszyscy się oddalili, gdyby wszyscy zdradzili – jak mĂłwił, jak powiedział przepiękny fragment, ktĂłry przytoczyłem ostatniego dnia roku, pierwszego dnia roku – gdyby wszyscy zdradzili, ja mĂłwię ci: „Tak!”. Świadomość i osobista odpowiedzialność. I dlatego autorytet jest miejscem umocnienia, gdzie widać, Ĺźe Chrystus zwycięża. I w ten sposĂłb autorytet spełnia swoje prawdziwe zadanie, poniewaĹź wywyĹźsza lud, daje do zrozumienia, Ĺźe cały lud i całe towarzystwo jest miejscem, w ktĂłrym Chrystus zwycięża.

 

CarrĂłn

Autorytet jest najwaĹźniejszym czynnikiem rzeczywistości ludu, poniewaĹź bez autorytetu nie rodzi się lud. Dlatego kaĹźdy z nas jest wezwany do rozpoznania go tam, gdzie jest, poniewaĹź – jak dopiero co usłyszeliśmy – „autorytetem moĹźe być kobiecina, ktĂłra wrzuca jeden pieniążek do świątynnej skarbony, bardziej nawet niĹź przywĂłdca faryzeuszĂłw”. W czym się on ukazuje? Autorytet „jest osobą, na ktĂłrą gdy się patrzy, widzi się, Ĺźe to, co mĂłwi Chrystus, odpowiada sercu”, i dlatego jest umocnieniem dla nas wszystkich, niezaleĹźnie od tego, w jakim punkcie drogi się znajdujemy. Podczas jednej ze Szkół WspĂłlnoty pewna przyjaciółka opowiadała: „Z powodĂłw osobistych w ubiegłym roku postanowiłam odejść z Ruchu i wypisać się z Bractwa. Zadacie sobie pytanie: ÂŤA więc co tutaj robisz?Âť. W maju tego roku w moim Ĺźyciu miał miejsce pewien fakt, ktĂłry moĹźe wydawać się bardzo banalny: miałam stłuczkę, gdy jechałam na aperitif z kolegami. W związku z tym, Ĺźe kolizja była bardzo powaĹźna, zawieziono mnie do szpitala, gdzie przeĹźyłam cudowne oczekiwanie, poniewaĹź tam zdarzyło się to, co doprowadziło mnie tu dzisiaj. Zaznaczyłam sobie miejsca w książeczce z Rekolekcjami, ktĂłre chciałam podkreślić: ÂŤSkąd to wszystko mamy? Musimy dobrze zrozumieć, skąd to do nas przychodzi, w przeciwnym razie dlaczego mielibyśmy tutaj powracać? To przychodzi do nas od Ĺźywego ChrystusaÂť. A potem część o ÂŤmiejscuÂť. Około godziny 2:00 w nocy zostaję przebadana przez lekarza. Byłam bardzo przestraszona, bojąc się, Ĺźe mogło stać się coś powaĹźnego. Czymś, czego nigdy nie zapomnę, jest spojrzenie tego lekarza, ktĂłry popatrzył na mnie z takim człowieczeństwem, Ĺźe zadałam sobie pytanie: ÂŤKim jesteś, Ĺźe tak na mnie patrzysz?Âť. I tutaj otwarł mi się link: ÂŤJa Ĺźyję tym sposobem rozpoznawania, Ĺźe nie jest to osoba, Ĺźe znajduje się przede mną coś, co wskazuje mi coś innegoÂť. O ile weszłam do triage’u z powodu stłuczki, wyszłam stamtąd ÂŤpotrąconaÂť przez to spojrzenie. W kolejnych dniach miałam w pamięci to spojrzenie i to pytanie. W pewnym momencie zaczęłam dręczyć sekretariat Ruchu, by odzyskać kontakty, poniewaĹź ten rodzaj spojrzenia widziałam juĹź wcześniej i go rozpoznałam, a sposobu rozpoznawania tego spojrzenia nauczyłam się jedynie w wychowaniu Ruchu. To, co mi się przytrafiło, to obiektywny fakt, coś rzeczywistego. Po tej stłuczce ludzie mĂłwili mi: ÂŤMasz odmienne spojrzenie, jesteś bardziej sobą. Co ci się stało?Âť. Nie byłam w stanie tego wytłumaczyć, a więc zaczęłam znĂłw poszukiwać Ruchu. Dlaczego? PoniewaĹź nie chciałam stracić tego, co wcześniej spotkałam! Chciałam zachować to rozpoznanie, a jedynym miejscem, ktĂłre mogło mi pomĂłc, była Szkoła WspĂłlnoty, poniewaĹź tutaj zostałam wychowana, by Go rozpoznawać, Ĺźyć Nim”. Oto osoba, w ktĂłrej Chrystus zwyciężył. „Autorytet zdobywa mnie całego” – usłyszeliśmy od księdza Giussaniego, jest wszechogarniający. Jestem tak bardzo zdumiony tym, Ĺźe Chrystus zwycięża w ten sposĂłb w jakiejś osobie – niech to będzie, kto chce – Ĺźe nie mogę nie pragnąć oddać wszystkiego, nie mogę uniknąć tego, by być zdobytym w całości. Jak pisze mi jeden z was: „Moje Ĺźycie jest ciągłym rozpoczynaniem na nowo od rozpoznawania tej Obecności, konkretnej Obecności. Jedynie z tego moĹźe zrodzić się entuzjazm, radość, wesele w Ĺźyciu. Obecności zdolnej otrzymać ode mnie to, czego nikt inny nie otrzymuje. Jedynie Chrystus jest zdolny otrzymać ode mnie przylgnięcie, uczucie, miłość nieporĂłwnywalną z niczym innym”. Czy rozumiecie, dlaczego to jest jedyna w swoim rodzaju rzecz, ktĂłra moĹźe przezwyciężyć nihilizm?

 

Ale to zdobycie mnie całego, paradoksalnie, zamiast czynić mnie bardziej niewolnikiem, wreszcie czyni mnie wolnym. Autorytet jest „źrĂłdłem wolności”, „sprawia, Ĺźe wybucha moja wolność”. „«Ten człowiek, owszem, mĂłwi jak ktoś, kto ma autorytetÂť. Ale kim jest autorytet? Odnośnie do tego jest jedno zdanie Dantego, w trzeciej Pieśni Raju, ktĂłre jest wybornie doskonałe: ÂŤObrĂłcił się na to oblicze, / ktĂłrego dusza ma tak pragnąć zwykłaÂť (Raj, Pieśń III, w. 125-126, w: Dante Alighieri, Boska Komedia, Wydawnictwo AA, KrakĂłw 2006, s. 494) – skierował się ku znakowi, ku tej twarzy, ktĂłra była najbardziej przepełniona pragnieniem i ktĂłra zatem wzbudzała w nim większe pragnienie. Autorytet jest nowym obliczem, wypełnionym większym pragnieniem, ktĂłre w nas wzbudza większe pragnienie”. Ksiądz Giussani kontynuuje: „Jedynie wtedy, gdy spotyka się autorytet, autentyczne zadowolenie zaczyna wnikać przez nasze drzwi, przekraczać prĂłg naszej osobowości. Patrząc na to nowe ludzkie oblicze, człowiek pojmuje odpowiedniość z tym, czego oczekuje serce, i dlatego odkrywa zadowolenie. Bez autorytetu nie ma zadowolenia; moĹźe być ÂŤsatysfakcjaÂť albo, jeśli się woli, ÂŤprzyjemność», ale nie ludzkie zadowolenie z wolności, myśli i serca, oczu i słowa” (L’avvenimento cristiano, BUR, Milano 2003, s. 16-17). Jedynie wtedy, gdy Chrystus trzyma nas tak mocno, będziemy mogli zaryzykować tak jak grzesznica, ktĂłra zaświadczyła o wolności bycia sobą na oczach wszystkich, nie pozwalając się zdeterminować przez gadaninę, opinie, reakcje ludzi wokół niej. Nie powstrzymuje jej Ĺźaden strach, Ĺźaden kompromis z mentalnością wszystkich. Nie ma nic do stracenia. Wszyscy uwaĹźają ją za grzesznicę, a zatem co ma do stracenia? Dlatego moĹźe posiadać odwagę, by pozwolić zdobyć się Chrystusowi cała, aĹź do głębi. Nie w zamknięciu swojego pokoju, ale wobec wszystkich. Wywołując reakcję wszystkich. Łącznie z reakcją Jezusa. Ale On nie okazuje zmieszania, wie, kim ona jest. I za pośrednictwem Jego sposobu patrzenia na nią, reagowania, ukazuje się Jego jedyna w swoim rodzaju odmienność. Rozkładająca na łopatki. Ta wolność dzisiaj jest decydująca, by wychowywać, by ryzykować w kochaniu bez posiadania, z tym dystansem czyniącym moĹźliwym komunikowanie się Jego obecności, bez odkładania naszego człowieczeństwa do zamraĹźalnika, by nie redukować chrześcijaństwa do wartości „zbyt eterycznych i zbyt bladych” – mĂłwił de Lubac – by przyciągać niczym magnes i wzbudzać zainteresowanie w głębi „ja” (Dramat humanizmu ateistycznego, Wydawnictwo WAM, KrakĂłw 2004, s. 86). To dlatego właśnie człowiek chce stać się synem, mając udział w „rodowodzie Ĺźycia”, przez ktĂłry jest zagarnięty, ten, w ktĂłrym widzi, jak Chrystus zwycięża. „Rodowodem Ĺźycia jest moje ÂŤjaÂť, ktĂłre zostaje zagarnięte i uczynione innym przez tę relację”. Syn jest wolny, by rozświetlić odmienność, ktĂłrą niesie, otrzymaną od kogoś innego, kto go nieustannie rodzi. Jak mĂłwi święty Paweł: „Nie głosimy bowiem siebie samych, lecz Chrystusa Jezusa jako Pana”. Ale jak to głosi? „A nas – jako sługi wasze przez Jezusa. Albowiem BĂłg, Ten, ktĂłry rozkazał ciemnościom, by zajaśniały światłem, zabłysnął w naszych sercach, by olśnić nas jasnością poznania chwały BoĹźej na obliczu Chrystusa. Przechowujemy zaś ten skarb w naczyniach glinianych, aby z Boga była owa przeogromna moc, a nie z nas” (2 Kor 4, 5-7).

 

3. Nikt nie rodzi, jeśli nie jest teraz rodzony

Autorytet jest teraĹşniejszym ojcostwem, jak dopiero co usłyszeliśmy od księdza Giussaniego. To jest szczegĂłlnie decydujące dla kaĹźdego z nas: „Nie moĹźna być ojcem, rodzicem, jeśli nie ma się nikogo za ojca. Nie [uwaga] jeśli ÂŤnie miało się» [ojca], ale jeśli ÂŤnie ma się» [w teraĹşniejszości] nikogo za ojca. PoniewaĹź jeśli nie ma się nikogo za ojca, oznacza to Ĺźe nie chodzi o wydarzenie, […] to nie jest rodzenie. Rodzenie jest teraĹşniejszym aktem” (L. Giussani, „La gioia, la letizia e l’audacia. Nessuno genera, se non è generato”, „Tracce” 6/1997, s. II, IV). A widać to z daleka. Kto ma ojca? Ten, kto jest rodzony teraz. Tak jak wtedy, gdy idziemy do domu jakiejś rodziny i tam widzimy, kto jest synem, kto jest rodzony w tym momencie, a kto nie; ten, kto nie jest rodzony, broni się, jest pełen lęku przed ojcem. „Postawa wobec drugiego jest postawą stałą, ale urzeczywistnianie się ojcostwa jako treści stałej postawy jest czymś teraĹşniejszym. Posiadanie ojca jest stałą postawą, poniewaĹź przynaleĹźy do własnej historii. Jeśli w 1954 roku nie poszedłbym do liceum Bercheta, a poszedłbym do innego liceum, byłaby to zupełnie inna historia. Postawa jest stała, ale rodzenie – ktĂłre jest interesujące w ojcostwie – jest obecnością, jest czymś teraĹşniejszym. Dlatego nie moĹźna rodzić, jeśli nie posiada się jakiegoś ojca, moĹźna być rodzicem tylko wtedy, gdy posiada się ojca, gdy jest się rodzonym”, poniewaĹź „ktoś, kto nie ma ojca, jest ÂŤafektywnie niepełnosprawnyÂť. A ktoś afektywnie niepełnosprawny miał ojca, ale nie ma go obecnie. Osobiste ojcostwo, ojcostwo rodzi ÂŤjaÂť; co więcej, […] rodzi nie ÂŤjaÂť, ale działanie ÂŤja»” (tamĹźe, s. IV). Dlatego kończy ksiądz Giussani: „Nikt nie rodzi, jeśli nie jest rodzony. Nie ÂŤjeśli nie został zrodzonyÂť, ale ÂŤjeśli nie jest rodzonyÂť. Ta koncepcja ojcostwa jest najbardziej zwalczaną koncepcją przez całą kulturę oświeceniową” (tamĹźe), a takĹźe wśrĂłd nas, ktĂłrzy wielokrotnie przynaleĹźymy do tej mentalności.

 

W konsekwencji, by móc rodzić dzisiaj – rodzice dzieci, profesorzy studentów – by móc zacząć na nowo tak, jak było na początku, by móc wnieść wkład w ten dramatyczny moment historyczny, nie wystarcza wspomnienie przeszłości, potrzeba teraźniejszego ojcostwa. By móc rodzić dzisiaj, potrzeba teraźniejszej obecności, niedającej się zredukować do przeszłości, wyrażającej „coś więcej”, coś nieprzewidzianego, coś nieprzewidywalnego, coś, czego nie było, a jest. Powiedział to ostatnio papież Franciszek do misjonarzy z Papieskiego Instytutu Misji Zagranicznych (PIME): „Ewangelizacja jest świadectwem o Jezusie Chrystusie, umarłym i zmartwychwstałym. To On pociąga. To właśnie dzięki temu Kościół rozrasta się za sprawą atrakcyjności, a nie prozelityzmu, jak powiedział Benedykt XVI” (Wystąpienie podczas Kapituły generalnej PIME, 20 maja 2019). Ale gdzie się to dokonuje? Gdzie On przyciąga? Gdzie On pociąga? Przyciąga i pociąga tam, gdzie ktoś znajduje się wobec konkretnej obecności takiej, jak twoja obecność, dlatego też zadaje ci pytanie: „Dlaczego taki jesteś?”. „Kim On jest?”. Zadaje sobie to pytanie, widząc ciebie, teraz, w teraźniejszości. Ty, taki jaki jesteś, swoim życiem głosisz Jezusa Chrystusa, pokazujesz Jezusa. Jak mówi Pasolini (cytowany przez księdza Giussaniego) w laickich słowach, odnosząc się do fenomenu wychowawczego: „Gdyby ktoś […] cię wychowywał, mógłby to zrobić jedynie swoim byciem, a nie swoimi słowami” (Lettere luterane, Einaudi, Torino 1976, s. 44). To jest misja: by Chrystus ukazał się za pośrednictwem mojej osoby, mojego sposobu bycia w rzeczywistości, to znaczy tego, że jestem świadkiem tego Jego rodzenia, które takim mnie stworzyło, które takim mnie uczyniło, które takim mnie zrodziło, z tym sposobem widzenia oraz stawiania czoła rzeczom – synem, posiadającym ten sam rodowód co ojciec. Pewien student opowiedział mi, że jakiś czas temu do mieszkania, w którym mieszka, wprowadził się młody pracujący chłopak. Nie chodzi do kościoła i z powodu pracy prowadzi życie dość odmienne od jego życia, chodzi spać bardzo późno i nigdy nie ma go na kolacji. Jednym słowem, wydawało mu się, że jest tam w mieszkaniu zaparkowany, nic więcej. Dopóki pewnego wieczoru na kolację nie przyszedł pewien przyjaciel, który zdumiony tym, co widział, zaczął mówić: „Ależ piękne mieszkanie!” i zauważać rzeczy, których on, mieszkając tam, nie dostrzegał. W pewnym momencie wychodzi ze swojego pokoju pracujący chłopak – nikt nie wiedział, że był w domu – siada przy stole i przyjaciel zaczyna z nim rozmawiać. Student nie zwraca na to uwagi, ale następnego dnia przyjaciel dzwoni do niego, by mu powiedzieć: „Wiesz, tamten chłopak intensywnie poszukuje, wręcz widać, że coś w was zobaczył”. Na co on: „Co ty gadasz, nie wydaje mi się…”. Tego samego ranka student postanawia pojechać nad rzekę, by się wykąpać, i mało przekonywująco mówi pracującemu: „Chcesz jechać?”, na co on: „Tak, tak, jadę”. Gdy przyjechali nad rzekę, chłopak zaczął opowiadać, czym było dla niego wprowadzenie się do tego mieszkania: „Od razu zauważyłem, że wśród was było coś innego”. Nikt mu nie powiedział, że wielu spośród ludzi tam było z Ruchu. W pokoju studenta, którego miejsce zajął, znalazł książeczkę Głos ideału (Wydawnictwo i Drukarnia Św. Krzyża, Opole 2018): „Przeczytałem ją całą – dodał – a potem podarowałem ją bratu, który rozpoczyna piąty rok studiów, ponieważ tego właśnie potrzeba”. Następnie powiedział mu: „Chciałbym was poznać”; a potem: „Nauczysz mnie się modlić?”. Student powiedział mi na koniec: „Poprzedniego wieczoru przyszło mi do głowy, by poprosić innych z domu, by pomodlić się na zakończenie wieczoru, ale potem pomyślałem: jest on, dam spokój, odpuszczę sobie, dlaczego miałaby go interesować modlitwa? Oto nie widziałem czegoś, co ten goszczący przyjaciel zobaczył od razu; na szczęście, gdyż jego otwartość spojrzenia zagarnęła także mnie”.

 

JakiegoĹź ubĂłstwa potrzeba, by pozwolić, by rodził nas ostatni z przybyłych! W istocie, na jakie ryzyko często się naraĹźamy, jak widzieliśmy w tym przypadku? Na oczywistość. Po czym moĹźna to poznać? Po tym, Ĺźe nie ma w nas juĹź zdumienia. Widzimy zdumiewające rzeczy, mamy je przed naszymi oczami, przed naszym nosem, ale ich nie zauwaĹźamy, nie zdajemy sobie naprawdę sprawy z tego, co się wydarza, gdy się wydarza. Nie jesteśmy w stanie zobaczyć, gdzie Chrystus wygrywa, właśnie na naszych oczach. TakĹźe teraz dzieje się to, co działo się na początku, jak opowiada Ewangelia: „Gdy wszedł do Kafarnaum, zwrĂłcił się do Niego setnik i prosił Go, mĂłwiąc: ÂŤPanie, sługa mĂłj leĹźy w domu sparaliĹźowany i bardzo cierpiÂť. Rzekł mu Jezus: ÂŤPrzyjdę i uzdrowię goÂť. Lecz setnik odpowiedział: ÂŤPanie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mĂłj, ale powiedz tylko słowo, a mĂłj sługa odzyska zdrowie. Bo i ja, choć podlegam władzy, mam pod sobą Ĺźołnierzy. MĂłwię temu: „IdĹş!” – a idzie; drugiemu: „ChodĹş tu!” – a przychodzi; a słudze: „ZrĂłb to!” – a robiÂť. Gdy Jezus to usłyszał, zdziwił się i rzekł do tych, ktĂłrzy szli za Nim: ÂŤZaprawdę powiadam wam: u nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary”. Widzi to u poganina! W Izraelu nie znalazł tak wielkiej wiary. Dlatego Jezus dodaje: „Lecz powiadam wam: Wielu przyjdzie ze Wschodu i Zachodu [ostatni, poganie] i zasiądą do stołu z Abrahamem, Izaakiem i Jakubem w krĂłlestwie niebieskim. A synowie krĂłlestwa [to znaczy ci, ktĂłrzy zostali wezwani jako pierwsi] zostaną wyrzuceni na zewnątrz»” (Mt 8, 5-12). I to nie dlatego, Ĺźe On ich wyrzuci, za karę, ale poniewaĹź oni sami się wykluczają, nie rozpoznawszy Go. Ci ostatni mogą rozpoznać, tak jak setnik, to, czego synowie, dla ktĂłrych w pierwszej kolejności jest przeznaczone orędzie Jezusa, nie rozpoznają. To jest dramat. My, „synowie krĂłlestwa”, ktĂłrzy mimo Ĺźe jedliśmy z Nim, uczestnicząc w Ĺźyciu chrześcijańskiej wspĂłlnoty, moĹźemy nie pojmować tego, co wydarza się teraz, podczas gdy pojmują to ci ostatni. Dlatego teĹź tracimy nowość, ktĂłrą Chrystus wprowadza do historii – nie w przeszłości, ale teraz, tę nowość, ktĂłrą właśnie przybyli jako ostatni rozpoznają, podczas gdy my dyskutujemy o „naszych sprawach” i w ten sposĂłb ulegamy mentalności wszystkich, ulegamy regułom. Gdy brakuje nam zdumienia, ulegamy regułom, strategiom, jak mĂłwi papieĹź Paweł I w zdaniu wielokrotnie cytowanym przez księdza Giussaniego: „Prawdziwym dramatem Kościoła, ktĂłry kocha nazywać się nowoczesnym [to znaczy chrześcijan, ktĂłrzy w gruncie rzeczy ulegają mentalności wszystkich], jest pokusa korygowania zadziwienia wydarzeniem Chrystusa przy pomocy reguł” (Jan Paweł I, „Humilitas” 3/2001, s. 10). Ksiądz Giussani komentuje: „Kiedy człowiek oddala się od zadziwienia [kiedy nie zdumiewamy się juĹź niczym i nie rozpoznajemy tego, co się wydarza, gdy się wydarza, to znaczy wydarzenia Chrystusa, ktĂłre ma miejsce i pozwala wyłonić się twojemu obliczu] […], nie moĹźna uniknąć podporządkowania własnego Ĺźycia, pokawałkowanego, niewolnictwu reguł” (In cammino. 1992-1998, dz. cyt., s. 107-108). Przeciwnie, „chrześcijańskie wydarzenie jest spotkaniem z ludzką rzeczywistością, przekazującą oczywistość pewnej odpowiedniości Boga – ktĂłry pochylił się i wszedł do naszego Ĺźycia – wobec tego, czym jesteśmy. To spotkanie otwiera mi oczy na mnie samego, prowadzi do objawienia mnie, ukazuje się jako korespondujące z tym, czym jestem – pozwala mi dostrzec to, kim jestem, to, czego chcę […]. Jakby powiedział: ÂŤSpĂłjrz [spĂłjrz!], czym jesteś, a potem powiedz Mi, czy Ja ci nie odpowiadam. Tylko dlatego, Ĺźe nie znasz siebie, moĹźesz sądzić, Ĺźe ci nie odpowiadam, i woleć coś innego jako znaczenie twojego ‘ja’» [to znaczy moĹźesz Mnie stracić]” (tamĹźe, s. 111-112). Giussani przestrzega nas takĹźe przed niebezpieczeństwem czyhającym na nas nieustannie. Jakim niebezpieczeństwem? Niebezpieczeństwem myślenia, Ĺźe moĹźna rozwijać się autonomicznie w stosunku do ojca: „W miarę upływu czasu niebezpieczeństwo polega na tym, Ĺźe człowiek rozwija się tak, jak rozwija się syn w stosunku do ojca: Ĺźe idzie swoją drogą, nie zwaĹźając na ojca”, i w ten sposĂłb „dzieci nie są juĹź dziećmi ojca; są chwilowo uczniami [spĂłjrzcie, jaki doskonały opis: wielokrotnie jesteśmy „chwilowo uczniami”], by mĂłc działać; kiedy mogą działać, robią po swojemu [kiedy moĹźemy działać, robimy po swojemu, chętnie obchodzimy się bez ojca]. […] Tymczasem gdy jest się synem, dorasta się i dodaje się wszystko, co nowe, do tego, co mĂłwił ojciec” (Notatki z Rady Prezydialnej CL, Mediolan, 24 lipca 1992, przechowywane w Sekretariacie Generalnym CL, Mediolan).

 

To jest wyzwanie, które mamy przed sobą na początku tego roku: przeżywać napięcie, by dostrzegać tę obecność, która nas rodzi, te autorytety, które zwyciężają nihilizm, obecność tak bardzo nadzwyczajną, że skłania nas ona do zadania sobie pytania: „Kim On jest?”. „Bóg nas kocha – powiedział ostatnio papież Franciszek – stał się bliższy, niż możemy to sobie wyobrazić, przyjął nasze ciało, by nas ocalić. To orędzie jest sercem wiary, musi poprzedzać i ożywiać każdą naszą inicjatywę. Istniejemy, by uczynić namacalną tę bliskość. Ale nie można komunikować bliskości Boga, nie doświadczywszy jej, bez doświadczania jej każdego dnia…” (Wystąpienie skierowane do biskupów uczestniczących w kursie formacyjnym organizowanym przez Kongregację do spraw Biskupów oraz Kongregację do spraw Kościołów Wschodnich, 12 września 2019). Jedynie stając się synami, jedynie doświadczając ojcostwa, możemy dawać sobie wzajemnie świadectwo i komunikować temu, kto spotka nas na ulicy, odpowiedź na brak sensu, który dzisiaj dominuje.

 

 


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją