Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2021 > listopad / grudzień

Ślady, numer 6 / 2021 (listopad / grudzień)

Ścieżki

Droga do Haiti

Czym żyjesz w miejscu, w którym „pożera cię stan wyjątkowy”? Zamach na prezydenta, korupcja, porwania, covid, trzęsienie ziemi. Kraj znajduje się w ekstremalnej sytuacji. Głosy i pytania tych, którzy pozostają

Davide Perillo


Kolejka wyruszyła również dziś rano. Wszyscy na nogach o godzinie 5:00: woda, mydło, śniadanie. Następnie w rządku przed drzwiami, które otwierają się na oścież i wypuszczają ich z misji, by przeszli pośród baraków Wafa Jeremiego, kierując się do salezjańskiej szkoły. 88 dzieci w wieku od 5 do 13 lat. Łącznie z Jeffersonem, który nie ma kości udowej. Albo Danielą, która jest bez stopy. „Zawsze prowadziłam ja, ale nie mogę więcej ryzykować: to zbyt niebezpieczne dla białej kobiety – mówi siostra Marcella Catozza głosem, który jest wyraźny i doniosły, nawet kiedy połączenie szwankuje. – A kierowcy teraz boją się pracować dla cudzoziemców”. Rezultat: dzieci chodzą do szkoły pieszo, jedynie w eskorcie wychowawców. A ona czeka, żeby wrócili na obiad, „wygłodniali i przepiękni, kiedy wybiegają ci na spotkanie, aby powiedzieć, że dostali dobrą ocenę, albo zapłakani, ponieważ dostali dwóję, a być może także cięgi. Wiesz, tutaj nadal stosuje się takie metody…”.

Teraz na Haiti tak się żyje. Było już na liście najbiedniejszych krajów świata (zajmując 16. miejsce pod względem dochodów na mieszkańca), sytuacja pogorszyła się w ostatnich miesiącach. Kryzys społeczno-polityczny pogłębił się po zamachu na prezydenta Jovenela Moïse 7 lipca tego roku: instytucje są bardzo słabe, korupcja jest tak samo duża jak nieufność. Miasto kontrolują uzbrojone gangi, takie jak 400 Mawozo lub G9 An Fanmi. Do wielu dzielnic nie dociera policja, oficjalne statystyki mówią, że od początku roku dochodzi do dwóch porwań dziennie, rzeczywistość sugeruje, że te dane trzeba pomnożyć przynajmniej przez cztery. Dodajcie do tego covid i trzęsienie ziemi, które 14 sierpnia uderzyło w południową część wyspy (2500 ofiar, ale ludzie tutaj mówią, że jest ich o wiele więcej), a ciemność staje się nieprzenikniona.

„Nie jest jasne, dokąd zmierzamy – mówi siostra Marcella, misjonarka franciszkańska. – Mieszkam tu od 17 lat, ale po raz pierwszy czuję tak wielką niepewność co do przyszłości. Nikt niczym się nie interesuje. Jak z tego wyjdziemy? Do jakiego życia przygotowujemy nasze dzieci?”

W „Villaggio Italia” i w domu Kay Pè Giuss jest ich 145, w wieku od 3 do 18 lat. „Było 150, ale dwoje zmarło, a trojgu udało się wrócić do rodziny”. Opiekuje się nimi 70 osób, w tym wychowawcy i personel pomocniczy: prowadzą przedszkole, domy dla dzieci niepełnosprawnych („Jest ich 32 – są splendorem misji”), aktywności dla najstarszych, tych, którzy wychodzą do szkoły, a potem wracają tutaj, do małej oazy piękna, którą mieszkańcy Port-au-Prince nadal postrzegają jako miejsce bezpieczne, ale którego istnienie tak naprawdę wisi na włosku, jak wszystko. „Zapotrzebowanie wzrasta, mamy dzieci na liście oczekujących, wiele jest niedożywionych: wziąłbyś je wszystkie, ale jak dasz radę? Nie jesteśmy w stanie teraz nikogo przyjąć. Są ludzie, który ryzykują życiem, aby przyjść do pracy, albo którzy zatrzymują się tutaj, by się przespać, ponieważ nie mogą wrócić do domu po ciemku. Nie możemy zwiększać ich obowiązków, przyjmując inne dzieci”. W tych trudnych dniach, w których „rano nie wiesz, czy znajdziesz chleb dla wszystkich lub czy jeśli hydraulik nie uderzy źle młotkiem, nie będzie trzeba zakręcić wody na wiele dni, dopóki nie dostaniesz kranu na wymianę – siostra Marcella opowiada, że żyje się jak w zawieszeniu. – Śpiewamy, śmiejemy się, urządzamy przyjęcia urodzinowe z trzema chipsami, ponieważ nie znalazło się nic innego; wola życia jest, nie jesteśmy przerażeni. Znam przywódców gangu, odkąd byli dziećmi, okazują szacunek naszej historii. Ale gdyby zdecydowali się wejść i zabrać nam wszystko, mogliby to zrobić w minutę”. Wysiłek ludzi jest ogromny. „Pomyśl, że dzisiaj jedna z naszych nauczycielek przypłynęła łodzią. Mieszka w Martissant, odległej dzielnicy. Wolała nadrobić drogi i przepłynąć przez morze, byle nie musieć przechodzić przez Waf Jeremie”.

Martissant. O nim opowiada Fiammetta Cappellini, która pracuje dla AVSI. Ta organizacja pozarządowa działa na Haiti od 1999 roku, w tym roku wybrała karaibską wyspę wśród instytucji wspieranych przez Tende Natale (Namioty Bożonarodzeniowe), coroczną zbiórkę środków pieniężnych. W Martissant działa projekt, którym zajmuje się małe biuro, ciągle otwarte, nawet wtedy, gdy wokół dochodziło do ciężkich starć. „Wojna toczyła się między gangami, ale atakowali też cywilów. Zazwyczaj tak się nie dzieje – opowiada Fiammetta. – Wielu ludzi uciekło, tysiące osób przeniosło się na inne przedmieścia. Pospieszyliśmy z pomocą. I znaleźliśmy starców i dzieci, którzy mówili: «Wiedzieliśmy, że przyjdziecie». Mieli w ręku kartę naszego projektu”. Na bosaka, wyrzuceni z domu, bez niczego, ale z tym kawałkiem papieru, który posiadał dla nich ogromną wartość: „To był znak, że ktoś zaopiekuje się nimi, czyli nadzieja. Bardzo mnie to poruszyło”.

 

Tende 2021 na Haiti wspomogą projekty pomocowe dla dzieci, rodzin i obecność, która ogólnie bardzo się zmieniła: „Naszym powołaniem jest rozwój, nie powstaliśmy jako pozarządowa organizacja reagowania kryzysowego – mówi Fiammetta. – Ale tutaj w pewnym sensie staliśmy się nią, ponieważ coraz trudniej jest wskazać różnicę. Wiele interwencji przekształciło się we wsparcie w podstawowych potrzebach: dystrybucja żywności, zestawy dla zapewnienia bezpieczeństwa żywnościowego, bony sanitarne. Są niezastąpione natychmiast. Ale już wiadomo, że po zakończeniu kryzysu ogólna sytuacja nie ulegnie poprawie”.

Również dla Kościoła są to trudne czasy. „Haitańczycy są religijnym narodem – mówi Fiammetta. – Trudno jest wyznawać wiarę i uczestniczyć w życiu społecznym. Kościół pozostaje punktem odniesienia: posiada sieć dzieł wychowawczych, działa Caritas. Ale także oni biednieją”. Dodatkowo trzęsienie ziemi uderzyło mocno: „Kościoły i szkoły zawaliły się. Pracujemy z Uniwersytetem Katolickim, dla przykładu Wydział Pielęgniarstwa jest całkowicie zniszczony. Arcybiskupstwo Departamentu Południowego zawaliło się. Nawet kardynał został ranny”. To Chibly Langlois, biskup Les Cayes i pierwszy kardynał w historii Haiti.

A jednak nawet w tym chaosie otwierają się przestrzenie dla tego, co pozostaje najważniejszym dziełem AVSI, najbardziej koniecznym – wychowanie. „Próbujmy to zmienić: od ustrukturyzowanych projektów, takich jak centra edukacyjne, do relacji bezpośredniej ze wspólnotami, która pod pewnymi względami tak naprawdę się wzmocniła”. W wielu miejscach, szczególnie na terenach rolniczych na południu, powstały małe centra wsparcia: jedzie się tam i rozmawia z ludźmi, aby poznać ich potrzeby i odpowiedzieć, na ile jest to możliwe, ale przede wszystkim, aby wiedzieli, że nie są sami. „Znajdujemy tych, którzy czekają na nas tylko po to, by porozmawiać. A są to osoby, które bardzo cierpią”.

To jest coś, do czego nigdy nie można się przyzwyczaić: „Człowiek przystosowuje się do pracy, której jest coraz więcej, do tego, że nie ma przerw, do konieczności, by nie być reaktywnym. Ale przyzwyczajenie do widoku cierpiących ludzi – tego nie ma. Ból ogarnia cię w taki sam sposób. Sprawia, że nasuwa ci się mnóstwo pytań. Dlaczego ciągle oni? Dlaczego ten kraj?”. Mówi, że „odpowiedź nie zależy od nas. Naszym zadaniem jest robienie tego, co możemy, i proszenie, by ten naród nie został zapomniany: «No cóż, Haiti, wiemy…». Oto w obliczu takich reakcji budzi się złość”.

Jaka jest przestrzeń na nadzieję w takim miejscu? „Tutaj mówią o tym innymi słowami – mówi Fiammetta. – Espoir jest to oczekiwanie oparte na czymś konkretnym, na znakach. Espérance natomiast jest wiarą w to, że wszystko się ułoży. Dziś być może espoir nie jest zbyt aktualne. Ale espérance pozostaje silna. Znajdują ją w rodzinach, w dzieciach. W poczuciu konieczności odpowiadania na ich potrzeby i wychowania ich”. A ty, gdzie ją znajdujesz? „Wolę zadać sobie pytanie, jaki jest nasz obowiązek. A jest nim pozostanie tu”.

Jest to czasownik, którego używa również siostra Marcella. Nigdy nie przyszło jej do głowy, by wyjechać. Nie stało się tak, kiedy musiała odwieść swoje dzieci z powrotem na Haiti po dwóch latach spędzonych we Włoszech, ponieważ pozwolenia wygasły i zamknęły się drzwi, które wydawały się otwarte. Nie dzieje się tak teraz, w najciemniejszym kryzysie w historii. „Patrzę na Chico, jedynego, który ma 18 lat i myślał już o tym, żeby zatrzymać się u was, albo na młodszych i odczuwam cały dramat. Pragnę czegoś wielkiego dla nich i nie wiem, czy damy radę żyć, nie wiem, co stanie się z tym krajem. Jedyne, czego jestem pewna, to to, że istnieje dobre przeznaczenie także dla nich. Życie Chico ma do spełnienia obietnicę – gdyby tak nie było, zostałby oszukany. I my też byśmy go oszukali: po co byśmy go wspierali?”

 

A czy ty nigdy nie czujesz się oszukana przez Haiti? „Nie. Jestem spokojna. Sytuacja kształtuje moje powołanie. Nie jestem tutaj, ponieważ nie wiedziałam, co robić, a dzieło nie powstało, ponieważ «siostra Marcella znajduje pieniądze i umie dobrze nimi gospodarować» – powstało, ponieważ Ktoś je chce. To jest cud, którego pragnie Ktoś Inny. Mówię «tak» miejscu, w którym Bóg mnie stawia”. Także kiedy nie może wyjść nawet po to, aby pójść na mszę św.: „Zbyt wiele zagrożeń. Zadawalam się tymi przez Zooma. Oczywiście jest to trud. I odczuwasz brak. Ale ten gest nie jest mniej prawdziwy. Jest częścią formy, która jest nadawana mojemu powołaniu teraz, jak odmawianie Różańca w intencji pokoju lub proszenie o ty, by sytuacja się zmieniła. I cieszę się, że mogę mówić «tak»”.

Są też inne rzeczy, z których jest zadowolona: „Narzędzia, które nam daje nasza przyjaźń, Ruch – trzymasz się tego zębami i pazurami”. Dzień Inauguracji Roku na przykład: „To, że można w nim uczestniczyć, nie jest żadnym pewnikiem, dla innych przyjaciół tutaj nie było to możliwe. Ale spędzam godzinę ciszy, żeby do niego wrócić, ponieważ to jest stały punkt. Tym żyję. W kontekście, w którym stan wyjątkowy cię pożera, mógłbyś spędzić tę godzinę, odpowiadając na jeden z tysiąca problemów. Tymczasem nie. Decydujesz, że ten czas jest dla ciebie, cokolwiek by się działo, ponieważ to wszystko podtrzymuje. Pozwala ci podążać drogą. I prosić, aby ten naród znalazł swoją”.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją