Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2021 > listopad / grudzień

Ślady, numer 6 / 2021 (listopad / grudzień)

Listy

Listy


Oblane egzaminy

Tego lata głównie się uczyłem, ponieważ we wrześniu miałem ważne egzaminy, żeby obronić się w terminie. Problem w tym, że oblałem. Przez pierwsze kilka dni byłem bardzo przybity. Przede wszystkim nie znosiłem tego, że rano, tuż po przebudzeniu, pierwszą rzeczą, o której myślałem, były te trzy egzaminy. Wówczas powiedziałem sobie: „Nie chcę, żeby tak było”. Chodziłem na uczelnię, szukając czegoś, co zrekompensowałoby ten ból. Jednego dnia, gdy rozmawiałem z przyjacielem, w pewnym momencie uświadomiłem sobie, że naprawdę mogę cieszyć się tym, o czym mi mówił, tylko dlatego, że byłem zraniony z powodu oblanych egzaminów. Przypomniał mi się Dzień Inauguracji Roku Pracy CL i pomyślałem: „Ale czy nie chodzi o to, że jest to jedyny sposób, abym zauważył coś, czego w przeciwnym razie bym sobie nie uświadomił?”. Znowu pomyślałem o tych trzech oblanych egzaminach i to sprawiało mi trochę bólu, ale brało we mnie górę zaciekawienie, aby zobaczyć, co przynosi ta rana. Nie pierwszy raz przydarza mi się taka dynamika, ale po raz pierwszy uświadamiam sobie, kiedy to się dzieje. Jestem szczerze wdzięczny, ponieważ to, co widzę, opisują słowa Matisse’a: „Nie robię nic innego, jak tylko (ale w gruncie rzeczy ja nie robię nic, bo to Bóg prowadzi moją rękę) pokazuję innym wnętrze mojego serca”. Zdaję sobie sprawę, że ta zmiana kierunku wynika z tego, co przeżyłem w tym roku, za sprawą drogi, którą podążam.

Alessandro, Rzym (Włochy)

 

Ciąża i teraźniejszość

W piątym miesiącu ciąży pojawiły się u dziecka wady rozwojowe, które potencjalnie można przypisać mukowiscydozie lub zespołowi Downa. Byłam przerażona. Mój mąż i ja odmówiliśmy wcześniej przeprowadzenia przesiewowych badań prenatalnych z przekonaniem, że probabilistyczny wynik wywołałby tylko stres, oraz z ideą, że jako praktykujący katolicy zaakceptujemy każdą sytuację. Wszystko było idealnie w porządku, aż do tamtej chwili. Pierwszą trudnością było skonfrontowanie się z mrożącą krew w żyłach myślą, której nigdy nie chciałam w sobie odkryć: hipotezą przerwania ciąży. Epizod depresji w przeszłości czynił to ​​rozwiązanie bardziej prawdopodobnym w przypadku potwierdzenia diagnozy. Nie mogłam sobie wybaczyć tej myśli. Natychmiast pojawiła się potrzeba poproszenia o pomoc i tutaj pojawił się pierwszy znak, że w tym trudzie towarzyszono nam. Tego samego wieczoru spotkał się z nami nasz bliski przyjaciel, ksiądz. Wobec niego, w całym moim wstydzie i ograniczeniu, doświadczyłam niezrównanej wolności oraz objęcia, które ogarniało mnie całą, bez osądzania mnie. W tym dialogu okazało się, że Chrystus nie prosił nas o dokonanie wyboru (właściwego albo błędnego), ale o to, byśmy patrzyli na Niego „tu i teraz” i byśmy ofiarowywali wszystko. Trzeba było patrzeć na całą historię, nie wychodząc od końca, ale od teraźniejszości: czego Ty chcesz ode mnie dzisiaj? Pod tym względem był to tydzień udręki, w którym każda chwila – począwszy od dramatu poranka, gdzie wszystko okazywało się prawdziwe – nabierała sensu jedynie w byciu ofiarowaną. Zaczęliśmy z kilkoma przyjaciółmi każdego wieczoru odmawiać Różaniec online, angażując także osoby, z którymi nigdy nie poruszaliśmy tematów religijnych. Po raz pierwszy poszłam odwiedzić kilkoro przyjaciół na cmentarzu. Różaniec, który odmawiałam, klęcząc przed grobami, nie był słowami wypowiadanymi na pamięć, ale pytaniem, które stawało się coraz bardziej relacją. Nie było ani sekundy w moim dniu, w której nie poszukiwałabym sensu. I im bardziej patrzyłam na rzeczywistość z taką intensywnością, tym bardziej odpowiadała mi ona jednoznacznie. Jeden z przyjaciół powiedział mi nawet: „Pragnę, by to towarzyszenie wam nie pozostało abstrakcyjne. Razem z żoną jesteśmy gotowi wziąć to dziecko na wypadek, gdybyście wy nie czuli się na siłach”. Ja i mój mąż wieczorem kładliśmy się spać wdzięczni za to wszystko, co otrzymywaliśmy. Gdy dostaliśmy kolejny prezent od Jezusa (wyniki wykluczające patologie i komplikacje), wyłoniło się pragnienie, aby nie stracić niczego, co przeżywaliśmy. Postanowiliśmy nadal odmawiać Różaniec raz w tygodniu, wznowiliśmy Szkołę Wspólnoty z entuzjazmem i świadomością, których nigdy wcześniej nie doświadczyliśmy, oraz z uważnością na wszystkie proponowane gesty, pewni, że jesteśmy narzędziami, by dotrzeć do sedna tego, co nam się przydarzyło.

Anna, Forlì (Włochy)

 

Mała wspólnota w Europie Północnej

Razem z naszą wspólnotą pełni oczekiwania przeżyliśmy tygodnie poprzedzające Dzień Inauguracji Roku Pracy. Uderzyła mnie dbałość o przygotowanie kolacji dla wszystkich (około 20 osób plus dzieci); przyjęcie nowych osób i tych, który przybywali z daleka; pragnienie świętowania urodzin jednej z nas; punktualność w opłaceniu wpisowego; chęć poznania małżeństwa biorącego udział w wydarzeniu po raz pierwszy. Ta troska o drugiego jest dla mnie znakiem, że obecność każdej osoby jest podstawowym czynnikiem przeżywania gestu, i pokazuje pełną racji świadomość. Uderzyło mnie to, że droga, do której podjęcia jest wezwany Ruch zgodnie z Dekretem Dykasterii ds. Świeckich, nie jest kwestią biurokratyczną, dla wtajemniczonych, ale zostaje zaproponowana wszystkim jako okazja do pogłębienia naszego charyzmatu i tego, co znaczy podążanie za. Mała wspólnota w Europie Północnej mogłaby czuć się oddalona, a tymczasem żyjemy przynależnością, za której sprawą Dekret stawia przed nami wyzwanie, i pragniemy rozumieć wciąż coraz lepiej, co leży na sercu Juliánowi Carrónowi. Następnie wywarło na mnie wrażenie pragnienie wskazania, że msza św. jest integralną częścią Dnia Inauguracji Roku. Nie było łatwo znaleźć dyspozycyjnego w tym czasie kapłana, zważywszy na małą ilość kościołów i księży katolickich tutaj, ale ta trudność podkreśliła na nowo wagę celebracji, ze względu na komunię z Panem i jako możliwość przyjaźni z kapłanem.

Alessio, Sztokholm (Szwecja)

 

Nasza córka, wasza córka

Minęło kilka miesięcy od czasu, kiedy nasza córka Maria poszła do nieba. Przeżyliśmy z nią prawie 18 intensywnych lat, w czasie których mogliśmy cieszyć się jej cichą obecnością i wzrastać jako osoby, pośród wszystkich trudów i cierpień, których z pewnością nie brakowało. W ostatnich chwilach jej życia, a także po jej śmierci bardzo wyraźnie wyłoniło się to, co już się wydarzyło, kiedy się urodziła, i co wspierało naszą drogę w ostatnich latach: nasza przynależność do pewnego ludu i szczególnej historii. Ludu, który jest Ciałem Chrystusa, poprzez który miłość Boża staje się namacalna dla każdego z nas i w którym jesteśmy dla siebie nawzajem świadkami wydarzenia Jego obecności. Jakże wielka jest nasza wdzięczność za liczne osoby, które wspierały swoją modlitwą naszą drogę! Widząc te twarze pojawiające się przed naszymi oczami, z których części nawet nie znamy osobiście, lepiej rozumiemy, że Jego łaska była i jest prawdziwą protagonistką tego wszystkiego, czego doświadczyliśmy, i że wykracza daleko poza to, czego jesteśmy świadomi w każdej chwili, ponieważ odsłania się z czasem. Życie jest pasjonującą drogą poznania! Stało się to oczywiste dla nas, ze zdumieniem i wdzięcznością za to, że nasza córka była także waszą córką. To znaczy, że istnieje między nami realna więź, silniejsza niż ciało. I ta jedność jest darem. Dlatego, gdy teraz stawiamy czoła nowemu etapowi w naszym życiu, bardziej niż za czymkolwiek innym pragniemy podążać, pozwalać poddawać się coraz bardziej tej metodzie, która za pośrednictwem księdza Giussaniego dotarła do nas ponad 30 lat temu i pozwoliła nam z wdzięcznością przeżyć prawie 18 lat życia naszej córki.

Javier i María José, Madryt (Hiszpania)

 

Podróż do Lejeune’a

Nasza podróż rozpoczęła się daleko stąd i dotarła do Chalo-Saint-Mars, małego miasteczka oddalonego o 80 kilometrów od Paryża, gdzie spoczywa Jérôme Lejeune, francuski lekarz, który odkrył na początku lat 60. chromosomalne pochodzenie zespołu Downa. Jak zawsze zdarza się w najbardziej prawdziwych spotkaniach, nie było to nic przygotowanego wcześniej. Wydarza się właśnie teraz. Dwie młode rodziny z Mediolanu, wracając z wakacji w Apulii, zatrzymały się w Pesaro, aby poznać inną rodzinę. Łączy ich zespół Downa dwóch wspaniałych córek, Rachele, 8 lat, i Letizii, 30 lat. Podczas kolacji rodzi się pomysł, by pojechać razem do grobu Lejeune’a, aby podziękować mu za nasze dzieci. Rozstajemy się z tym pragnieniem. Covid zamraża wszystko na dwa lata, ale nie zatrzymuje drogi do świętości Lejeune’a, który staje się „czcigodnym” w styczniu 2021 roku. Na początku lata postanawiamy wyruszyć w podróż. Dołączają inne rodziny, w większości sobie nieznane, ale zjednoczone na starcie, nie dlatego, że wszystkie mają dzieci z zespołem Downa, ale ze względu na doświadczenie wiary, które postrzega nas jako braci u początków. Wyjeżdżamy w drugim tygodniu października, jest nas 50, ponad połowa to dzieci. Z nami także ksiądz Mario Garavaglia, proboszcz jednej z mediolańskich parafii. Rodziny, które jako pierwsze dotarły do Dijon, czekając na resztę grupy, odwiedzają katedrę w Chartres. Jesteśmy zdumieni tym, że są tam rzeźby i dekoracje umieszczone tak wysoko, że są prawie niewidoczne. Wyjaśniono nam, że posiadają znaczenie „tylko” dlatego, że oddają chwałę Bogu. Ale podróż staje się jeszcze bardziej „gestem”, gdy nad grobem Lejeune’a śpiewamy, modlimy się, powierzamy nasze osobiste prośby i wsłuchujemy się we wspólne intencje. Jedna z nas mówi: „Porusza mnie – nie jest to dla mnie oczywiste, ponieważ jestem biedna, rozproszona i powierzchowna – że człowiek taki jak Lejeune oddał swoje życie, aby móc zrozumieć, pomóc i towarzyszyć dzieciom z zespołem Downa i ich rodzinom”. A inna osoba: „Czy to jest kapitel katedry w Chartres, czy wizyta lekarska, podczas której Lejeune badał dziecko, które według nauki nie powinno się urodzić, cokolwiek zostało uczynione dla Jego chwały, posiada wieczną wartość i napełnia serce pokojem. Dlatego ksiądz Mario kazał nam śpiewać Non nobis. Czy jest coś bardziej poruszającego?”. Odpowiedziała Anouk, córka Lejeune’a, obecna z nami na cmentarzu: „Dla mojego taty angażowanie się w pracę nigdy nie było wysiłkiem ani aktem heroicznym; wartość dzieci, które leczył, zawsze była oczywistością”. Wracamy do domu z pewnością: mimo tego, że pochodzimy z różnych miejsc, wielu jest nieznajomych i jesteśmy w różnym wieku, w ramach doświadczenia charyzmatu możemy odkryć, kto jest naszym prawdziwym przyjacielem, czyli „znaczącymi obecnościami”, które ujawniają nam swoim istnieniem, że „nie brakuje nam już żadnego daru łaski”. A poznawanie takich ludzi popycha do poznawania innych, do opowiadania i komunikowania tego, czego doświadczyliśmy.

Ester, Pesaro (Włochy)

 

„Szukałem «tego» od trzech lat”

Po obiedzie z kilkoma przyjaciółmi chłopak, którego poznaliśmy na uniwersytecie w ciągu ostatnich kilku tygodni, powiedział: „Szukałem «tego» od trzech lat. Odszedłem od moich przyjaciół, ponieważ nigdy nie można było z nimi poważnie porozmawiać o życiu tak, jak stało się to dzisiaj”. Natomiast inny chłopak podczas Szkoły Wspólnoty wyznał: „Opłaca mi się być w tym miejscu, tutaj jest coś «więcej», istnieje pewna odmienność. Zawsze studiowałem tylko po to, by zdać egzaminy. Będąc z wami, widzę natomiast, że istnieje inna hipoteza, aby stawać wobec książek. Myślałem, żeby skończyć na licencjacie, teraz biorę pod uwagę pomysł kontynuowania nauki na studiach magisterskich”. Opowiedział mi, że pewnego wieczoru był z kilkoma znajomymi i rozmawiali o swoich dziewczynach w bardzo „frywolny” sposób. „Zanim was spotkałem, byłem taki jak oni, tymczasem powiedziałem: «Nie, to nie tak, sprawa jest piękniejsza, głębsza»”. Ale najbardziej zadziwiła mnie następująca rzecz: dlaczego mamy to „coś”, co inni w nas rozpoznają? Nie jest tak dlatego, że jesteśmy lepsi lub zdolniejsi, ale jak powiedziała pewna przyjaciółka na Szkole Wspólnoty, „posiadamy pewne wychowanie i pewne doświadczenie”. A inna dodaje: „To dlatego, że należymy do tego miejsca”. Powaga wobec życia wniknęła we mnie za sprawą pewnego spotkania. W ten sposób rozumiem zdanie Giussaniego: „Jestem tym, że jestem podarowany”. W takim sensie że to, jak ja staję wobec wszystkich spraw, nie zależy od moich uzdolnień, dokonuje się za sprawą tego, co spotkałem. Tych dwóch przyjaciół znów postawiło mnie wobec historycznego znaczenia charyzmatu: zobaczyli, że dla ich problemów istotny jest pewien sposób życia, który można wyjaśnić tylko za sprawą pewnego spotkania, nie inaczej.

Diego, Mediolan (Włochy)

 

Podczas zbiórki

Kiedyś zgłosiłem swoją dyspozycyjność w instytucji działającej przy naszej parafii, która od 25 lat organizuje wolontariat na rzecz potrzebujących. Pewnego dnia zadzwonił do mnie przewodniczący z pytaniem, czy byłbym gotowy wziąć udział w jednej ze zbiórek żywności, która jest organizowana cyklicznie w okolicznych supermarketach w celu uzupełnienia zasobów Banku Żywności. Ten rodzaj posługi kontrastuje z moją zachowawczą naturą; zaczepianie ludzi, którzy przychodzą w swoich sprawach, prosząc ich o zakup jedzenia dla ubogich, kosztuje mnie bardzo dużo trudu. W supermarkecie została mi przedstawiona moja koleżanka, z którą miałem pracować tego dnia, 45-letnia cudzoziemka. W wolnych chwilach zamieniliśmy kilka słów i dowiedziałem się, że jest Albanką, że mieszka we Włoszech od pięciu lat i ma trudną przeszłość i dość angażującą teraźniejszość. „A jednak – pytam ją – zgłosiłaś swoją dyspozycyjność do tej posługi: dlaczego?”. „Ponieważ otrzymałam od tych osób bardzo dużo i chcę zwrócić przynajmniej w części”. Dogłębnie poruszyło mnie to zdanie. Tak samo jak byłem pod wrażeniem i pełen podziwu dla dobroci i uprzejmości, którą okazywała tym, którzy wchodzili do supermarketu. Pogawędziliśmy sobie jeszcze trochę i zaskoczył mnie sposób, w jaki opowiadała o swoim wnuku, którego jej córka urodziła w wieku 17 lat. Nie wyczuwałem żadnego zmęczenia, znużenia, urazy do życia, które jest zawsze trudne, ale tylko przejaw jej radości wobec tego dziecka; „Kiedy na niego patrzę, mija każdy smutek, każde zmęczenie i wypełnia mnie szczęście”. Kierownikowi grupy zaproponowałem: „Ta kobieta jest wyjątkowa, nie traćcie jej z oczu. Mimo że jest tu po raz pierwszy, lepiej ode mnie wie, jak wykonywać tę pracę, którą ja wykonywałem niezliczoną ilość razy”. Kiedy wracałem na swoje miejsce, szef grupy żartobliwie powiedział do kobiety: „Słyszałaś, co mówi o tobie? Czy postawiłaś mu drinka?”. Kobieta odpowiedziała bardzo cicho, ale wystarczająco głośno, żebym ją usłyszał: „Nie, po prostu zależy mu na mnie”. Wniosek: Pan zaskakuje cię nawet w mniej pozytywnych chwilach, pozwalając ci spotkać osoby, które jaśnieją, nie zdając sobie nawet z tego sprawy, i otwierają serce tobie, który masz wszystko i pozwalasz sobie na luksus bycia w złym humorze. Świadkowie, bardziej poprzez fakty niż słowami, życia wypełnionego człowieczeństwem, z przebudzoną świadomością, z wielką wrażliwością, z pogodą ducha i z uśmiechem nawet w trudnościach i utrapieniach. W końcu jest to tylko kwestia serca.

Adolfo

 

Zaproszenie na kolację

Przez jakiś czas czułam się tak, jakbym znajdowała się w samochodzie wyścigowym, zauważając, że droga była wyjątkowo trudna. Każdego dnia pojawiało się wiele faktów z życia potrafiących doprowadzić do tego, że albo wpadnę w poślizg, albo rozwinę się, poszukując sensu życia. Choroba matki, która ponagla; syn, który nie znajduje pracy i szuka jej na swój sposób; drugi syn, który w czwartej klasie liceum chce zmienić szkołę; moja praca, która nie odpowiada dokładnie mierze pragnienia, wciąż pojawiające się dramatyczne sytuacje wśród przyjaciół… Krótko mówiąc, każdy dzień staje się okolicznością będącą wyzwaniem, by patrzeć uważniej, aby zobaczyć, że „nie brakuje wam żadnego daru łaski”. I oto po miesiącach oczekiwania pojawia się telefon od mieszkającego dalekiego przyjaciela, który nigdy nie był u nas w domu: „Czy jesteście jutro w domu? Jest nas pięć osób, chcemy do was przyjechać”. Sześć godzin jazdy, by przyjść na kolację. Następnego ranka przyjaciółka mająca życie nie mniej intensywne od mojego dzwoni do mnie, jak zwykle mówi się o wszystkim, a potem: „Wiem, że będziecie zajęci, ale kiedy się zobaczymy?”. Odpowiadam: „Pasuje ci dziś wieczorem?”. To było bardziej oczywiste niż kiedykolwiek, że Jezus chciał mi powiedzieć, że mogę być w samochodzie wyścigowym i prowadzić nieumiejętnie, ale On siedzi obok mnie. W następnych dniach rzeczywistość była wciąż taka sama, ale ciemność mniej ciemna. I za każdym razem jakieś odkrycie: wzrastała we mnie potrzeba przeżywania całej rzeczywistości. Przyzwolenie, by towarzyszyły mi tajemnicze pieszczoty, bo jeśli ufam, w dynamice życia znajduje się początek odpowiedzi.

Valeria

 

Nowa uczennica

W październiku do mojej trzeciej klasy gimnazjum, w którym uczę, doszła nowa dziewczyna. Myślałam, że łatwo zaadaptuje się w klasie, ale w żadnym razie tak nie było. W klasie pojawiły się napięcia i kłótnie i spędziłam dwa tygodnie, próbując rozwiązać problemy, które pojawiały się codziennie, mając nadzieję, że następny dzień będzie spokojniejszy. Ale im bardziej zagłębiałam się w sprawy, tym więcej pojawiało się innych, do tego stopnia, że ​​myślałam, że może lepiej było nie dopuścić do tego, by ta dziewczyna dołączyła do klasy. Po dwóch tygodniach zdałam sobie sprawę, że albo patrzę na moich uczniów jako na ciąg problemów do rozwiązania, a w takim razie ja też umarłabym pośród nich, albo też mogłam zacząć patrzeć na problemy, które się pojawiały, jako na okazję, by ich poznać. Wybór tej drugiej opcji sprawił, że znów zaczęłam oddychać, po wielu dniach zamartwiania się. Zaczęłam przebywać z młodzieżą zaciekawiona, by zrozumieć, jak naprawdę się czuli i jak mogę im towarzyszyć codziennie w ich trudach. Widziałam, że także młodzież dostrzegła to, że jestem z nimi w odmienny sposób i że nie musimy bać się patrzeć razem na to, co się dzieje, zarówno jeśli chodzi o piękne sprawy, jak i trudne. Gdyby ta dziewczyna nie pojawiła się, by zachwiać równowagę, nie zrobiłabym tego kroku i przegapiłabym okazję, aby lepiej poznać moich uczniów.

Autorka znana Redakcji

 

„Seryjne wykrawaczki”

Mój dom zawsze był portem morskim. To jeden z tych domów, w których, kiedy budzisz się rano, nie wiesz, kogo zastaniesz: młodzież z GS, katechetki, kolegów z pracy, grupę chóru wykonującego pieśni alpejskie, proboszcza czy po prostu sąsiadkę, która przychodzi na kawę zamienić dwa słowa. Nie ukrywam, że jako córka przez lata trochę cierpiałem z powodu tej sytuacji, prawie złoszcząc się z powodu zdolności moich rodziców do przyciągania innych ludzi, przede wszystkim mamy, która nieustannie „zagarniała” moje przestrzenie. Z taką samą szczerością muszę jednak przyznać, że po pierwszej chwili irytacji zawsze byłam szczęśliwa z powodu tych twarzy wokół mnie, często niespodziewanych, czasami nieznanych. Zdaję sobie z tego sprawę teraz, kiedy mieszkam 300 kilometrów od moich rodziców, a jednak szukam tej samej zażyłości, tej samej otwartości na drugiego, która chcąc nie chcąc mnie konstytuuje. Czuję się zatem wdzięczna, ponieważ tak jak oni nie utracili tej autentyczności i bezinteresowności, tak samo ja nie przestałam być poruszona i zafascynowana. Zdarza się zatem, że wracając do domu na weekend, spotykam siedzącą wokół okrągłego stołu w kuchni grupę „seryjnych wykrawaczek”. Chodzi o około dziesięć kobiet w wieku od 16 do 70 lat, które spotykają się od października do grudnia, by zorganizować Tende AVSI (Namioty AVSI). Każda sama przynosi sobie własny wykrojnik i klej na gorąco (stąd nazwa grupy), by tworzyć szopki, ozdoby choinkowe i inne rzeczy, żeby potem sprzedać je podczas kiermaszu organizowanego na głównym placu miasta. Każda pochylona nad stołem, wnosi własną historię, własny wysiłek, własne pytania, które pojawiają się pośród wstążek przy ciepłej herbacie. I tak, gdy widzisz, jak jedna sąsiadka złości się na drugą z piętra wyżej z powodu nieudanej kokardy, albo gdy słuchasz dziewczyny opowiadającej o tak dogłębnym smutku, że zapiera jej dech w piersiach, uświadamiasz sobie, że chrześcijański fakt to przyjście Tego, który czyni nas bliźnimi, bliskimi, braćmi w tak prawdziwy sposób, że czasem jest to nawet niewygodne, ale niezbędne.

Chiara

 

Chłodnica i zainteresowanie

Zaskoczył mnie mój bliski przyjaciel pochodzący z Egiptu, którego zaprosiłem na Dzień Inauguracji Roku Pracy Młodzieży Szkolnej (GS) i który zaoferował się, że podwiezie mnie swoim samochodem. O wpół do jedenastej dzwoni do mnie, mówiąc, że chłodnica w samochodzie się zepsuła i dlatego trzeba znaleźć inne rozwiązanie. Zabieram się za poszukiwania, ale nie jestem w stanie zaradzić problemowi. Potem oddzwania do mnie i mówi, że uzbrojeni w butelki wody możemy pojechać z tą chłodnicą. Pytam go, czy na pewno chce ryzykować, na co on, niewzruszenie mówi, że „tak”. Tymczasem ostatecznie przyjeżdża po mnie i drugiego chłopaka nie swoim samochodem. Pożyczył go od przyjaciela rodziny. Już sam ten fakt zaczął odsuwać mnie od traktowania wszystkiego jako oczywistości. Następnie, kiedy przyjechaliśmy na spotkanie, usiadł obok mnie, a jego uważność uczyniła uważnym mnie, w ten sposób rozsmakowywałem się w tym dniu. Doświadczyłem tego, czego świadectwo otrzymałem dzięki temu chłopakowi, któremu tak bardzo zależało, by przyjechać. To był dla mnie nowy początek, poczułem wstrząs wynikający z propozycji, która ma coś wspólnego z życiem, która dotyczy całkowicie mojego człowieczeństwa.

Gianni, Abbiategrasso – Mediolan (Włochy)

 

Sprzątaczka

Maria (wymyślone imię – przyp. red.) pracuje dla spółdzielni, sprzątając na basenie, gdzie regularnie chodzę. Ma trudną historię i skomplikowane życie, nieraz zastawałam ją płaczącą w kącie. Ja, bezbronna, nie robiłam nic innego, jak tylko obejmowałam ją i słuchałam. Pewnego ranka zatrzymała mnie z nowym blaskiem w oczach i zaprosiła na przyjęcie, które organizowała w pracy, aby podziękować swoim kolegom za lata wspólnego życia… Byłam jedynym zaproszonym „użytkownikiem” basenu. Racja mnie zaskoczyła: „Jako jedyna uśmiechnęłaś się do mnie, patrząc mi w oczy, nazywając mnie po imieniu. To jest sposób, aby ci podziękować”. Nie zrobiłam nic innego, jak tylko popatrzyłam na nią tak, jak popatrzono na mnie. Zawsze wdzięczna temu towarzystwu, które otwiera mi szeroko spojrzenie i serce.

Chiara, Saronno – Varese (Włochy)

 

Powrót do metody

Od kilku miesięcy za sprawą potrzeby, która mnie konstytuuje jako osobę, i dzięki bliskości mojej przyjaciółki Lucii zdałam sobie sprawę, że brakowało mi czegoś. Od wielu lat nie robiłam Szkoły Wspólnoty, ponieważ pozwoliłam,  by przytłoczyła mnie rzeczywistość, bez osądzania, bez towarzystwa, wkładając ciało i duszę w to, co robiłam, ale tracąc siebie. Właśnie w tym, w moim codziennym życiu w ostatnich czasach naprawdę zaczęło się liczyć towarzystwo, kiedy powiedziałam sobie: „Sama nie mogę nic”. Dzięki słowom i zaproszeniom Lucii wróciłam na Szkołę Wspólnoty. Z drżeniem, z pragnieniem, z bólem, ale też z radością. Znowu spotkałam przyjaciół, których nie widziałam od dawna. Trzęsły mi się ręce, głos mi drżał, czułam, że powrót i rozpoczęcie od nowa było jak uznanie swoich ograniczeń. Kiedy mówiłam, dlaczego wróciłam, opowiedziałam, co się ze mną działo: czułam się pusta w wielu aspektach mojego życia, żyłam według własnych kryteriów i nic nie spełniało moich pragnień, konstytutywnych włókien mojego serca. I znowu wydarzyło się nieprzewidziane: przyjaciele, którzy wzruszyli mnie do łez, ponieważ otworzyli mi drzwi, pokazali mi, że chociaż sądziłam, że nie żyłam po ludzku, wróciłam, ponieważ znałam metodę, drogę, od której nigdy nie mogłam się tak naprawdę oddalić, bo odpowiada strukturalnym potrzebom mojego serca i wypełnia moje człowieczeństwo. Usłyszałam, że ksiądz Giussani przywrócił mi oddech; on i moi przyjaciele byli i są Słowem, które stało się ciałem. A to zwiększyło moją potrzebę stokroć więcej. Płacząc z radości, mogłam powiedzieć: dziękuję! I prosić dla siebie o ich człowieczeństwo. Dziękuję, bo mam rodzinę przyjaciół, którzy pomagają mi wędrować, przemierzać upływający czas.

Virginia, Santa Fe (Argentyna)

 

Gdzie jeszcze możemy zacząć od nowa?

W Dniu Inauguracji Roku w Kazachstanie uczestniczyli przyjaciele z Ruchu i osoby, które spotkaliśmy niedawno lub które dawno oddaliły się od naszej przyjaźni. Wszyscy byli szczęśliwi i wrócili do domu poruszeni. Pewna kobieta powiedziała nam: „Nie zostawiajcie mnie, w końcu wróciłam do domu”. Nasza przyjaciółka Ramzia napisała: „Naprawdę coraz bardziej odkrywamy i poznajemy oblicze Tajemnicy, która dociera do nas poprzez charyzmat księdza Giussaniego, przechodzący przez rzeczywistość do tego stopnia, że ​​dotyka naszych serc, budzi je. Oznacza to, że Tajemnica Chrystusa jest naprawdę cielesna dzięki człowiekowi, który pokazał nam metodę, doświadczenie przeżywane i zweryfikowane”. A Aliona: „Moje serce wybucha wdzięcznością. Tylko Ty możesz przemawiać do mnie i do mojego serca, odpowiadając na wszystkie moje pytania. Gdzie jeszcze można zacząć od nowa, pomimo swoich błędów, upadków, rozpaczy? A Ty jesteś tutaj, poprzez ramiona przyjaciela, by ukazać swoje przebaczenie i bezgraniczną miłość. I w tym objęciu otwieram się, ja, którą Ty stwarzasz. Patrzę na radość, szczęście, czułość, które pojawiają się przed moimi oczami, i odkrywam, że my sami nie jesteśmy zdolni do niczego bez Ciebie, bez historii, którą spotkaliśmy i której staliśmy się częścią, bez wyjątkowego spojrzenia, którym zostałam ogarnięta”. Następnego dnia zorganizowaliśmy wakacje z „wyjątkowymi” dzieciakami z Centrum Pomocy „Il faro”. Ci młodzi są pełni życia, a ich rodzice znaleźli nadzieję dzięki charyzmatowi księdza Giussaniego, przestrzeń przyjaźni, spotkania i wiary.

Ljubow, Karaganda (Kazachstan)

 

„Ofiarujemy nasze życie dzień po dniu”

Aby zorganizować Dzień Inauguracji Roku, skontaktowaliśmy się za pośrednictwem naszej grupy „CL India” na WhatsAppie, aby zrozumieć, jak moglibyśmy w nim uczestniczyć. W związku z tym, że mieszkamy w różnych miastach, każdy z nas oglądał wydarzenie, łącząc się zdalnie z domu, z rodziną i z bliskimi przyjaciółmi. Dla mnie i dla mojej rodziny był to bardzo wyczekiwany czas, zwłaszcza w tym kraju, gdzie znaki obecności Chrystusa są tak mało oczywiste, począwszy od tego, jaką rzadkością są kościoły i msza św. w ciągu dnia. Zatem ten moment z Juliánem Carrónem i świadomość, że wszyscy łączyli się jednocześnie, był naprawdę mocny. Postrzegaliśmy jako wyjątkowy prezent nagranie audio księdza Giussaniego i chcielibyśmy bardzo podziękować Juliánowi, że zawsze staje przed nami z tym „bezbronnym pięknem”, wskazując nam nieustannie kierunek podążania za papieżem i Giussanim. Ofiarujemy nasze życie dzień po dniu, z małymi wyrzeczeniami, o które jesteśmy proszeni, aby świadczyć o chwale Chrystusa, który dotarł do naszego życia dzięki tej przyjaźni i który nadal uważnie nam towarzyszy.

Tommaso i Chiara, Bengaluru (Indie)


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją