Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2021 > wrzesień / październik

Ślady, numer 5 / 2021 (wrzesień / październik)

Ścieżki

Mróweczki z Rovereto

„Famiglia Materna” przyjmuje kobiety w ciąży, które nie mają żadnego miejsca, gdzie mogłyby się udać. Za sobą mają historie nadużyć i porażek. Dla wszystkich wyzwaniem jest nauczyć się bycia matką i patrzenia na siebie z nadzieją. Za pośrednictwem pracy

Linda Stroppa


Na początku XX wieku nazywano je pericolate (zagrożone). Kobiety samotne, na marginesie społecznym, w pozamałżeńskiej ciąży. Jedne w wyniku przemocy, inne z powodu braku świadomości. Takich przypadków w okresie międzywojennym było bardzo wiele. W 1919 roku pewna kobieta z Rovereto, Maria Lenner, spotkała jedną z takich młodych matek: zdesperowaną, odrzuconą przez wszystkich, zmuszoną do porzucenia swojego dziecka. Od tego rozpoczyna się historia „Famiglia Materna” (Matczynej Rodziny). Od spotkania między dwiema kobietami. Od potrzeby po przyjęcie i pomocną dłoń, by stawić czoła dramatowi ciąży uchodzącej za bezprawną.

Bez siedziby i bez funduszy Maria Lenner odniosła sukces, otwierając miejsce, a raczej dom, „który nie będzie – jak wtedy pisała – ani zakładem karnym, ani klasztorem. Ale rodziną”. Żeby nie sądzono, „że pericolate są stracone”. Był to innowatorski pomysł jak na tamte czasy: nie tylko dom, w którym kobiety mogłyby urodzić, zanim oddadzą swoje dzieci, ale miejsce, w którym matki i dzieci mogły razem dorastać. Nawet przez wiele lat, gdyby było to konieczne.

Z biegiem czasu „Famiglia Materna” rozrasta się, staje się fundacją. Dziś w dużym ośrodku Rovereto znajduje się dom gościnny z 18 łóżkami, 25 na wpół samodzielnych mieszkań, pracownia, bar, bed & breakfast oraz restauracja mające wdrożyć w pracę, ale także szkoła i przedszkola. Usługi, które istniały przez lata, zostały zorganizowane, „nie pod kątem opieki społecznej, ale aby wesprzeć osobistą drogę każdej z przygarniętych matek – wyjaśnia Arianna, pracownik opieki społecznej, która jest tu zatrudniona od 2003 roku. – «Famiglia Materna» powiększyła się, nie tracąc swojego charakteru – w centrum znajduje się osoba. A kiedy mówię osoba, nie jest to jakiś slogan, dla mnie jest to codzienność. Nie świadczymy usług dla klientów. Są tylko te kobiety i ich potrzeba”.

 

Niektóre pukają do drzwi w bardzo młodym wieku, na początku okresu dojrzewania. Inne są cudzoziemkami, ofiarami handlu ludźmi, jeszcze inne zostały wykorzystane, kolejne natomiast mają problemy psychiczne albo są uzależnione. Niektóre w wieku 25 lat były już w kilku związkach i doświadczyły upokorzeń, a także przemocy. Wszystkie historie są skomplikowane, a wyzwanie jest zawsze to samo: nauczyć się bycia matką, ale przede wszystkim patrzeć na siebie ze względu na wartość, jaką się posiada. „Z nadzieją – kontynuuje Arianna. – Wiele dróg nie ma szczęśliwego zakończenia, a przynajmniej z zewnątrz mogłyby uchodzić za porażkę. Tak nie jest. Każda zrobiła jakiś krok, odnajdując cząstkę siebie”.

Jak opowiada Elisa (wszystkie imiona gości są fikcyjne – przyp. red.): „Kiedy tu przybyłam w 2009 roku, byłam zagniewana. Spędziłam wiele miesięcy w różnych ośrodkach pomocy w Trentino. Odebrano mi już dwoje dzieci i oddano do adopcji. Chciałam zatrzymać dwójkę pozostałych, które miałam z innym partnerem. Ale on także był brutalny. Co pomogło mi najbardziej? Cierpliwość i czas, które zostały mi tu podarowane. Powiedziałabym: tak jak wtedy, gdy jesteś z rodziną. Teraz zakończyłam pewien etap drogi, wyuczyłam się zawodu. Nawet jeśli mam problemy z utrzymaniem się, jestem gotowa, by rozpocząć nowy rozdział życia z moimi dziećmi”.

Drogę pod górę przeszła także Vittoria. Długie ciemnorude włosy i roześmiane pod maseczką oczy. Jest bardzo młoda, ale ma już dwójkę dzieci w szkole podstawowej. Do „Famiglia Materna” trafiła pod eskortą karabinierów za pośrednictwem organizacji Aurora, która zapewnia bezpieczne schronienie kobietom i ich dzieciom w sytuacjach awaryjnych, oferując program opieki, by mogły pozbierać się po przebytych traumach.

Kiedy opowiada swoją historię, jest jak wezbrana rzeka emocji. „Proszenie o pomoc zawsze jest trudne. Ale od kiedy przyszłam tutaj, nigdy nie poczułam się osądzona lub potępiona. Jakby za każdym razem mówiono mi: «No dalej, Vittoria, możesz dać sobie kolejną szansę». To była podróż po moim wnętrzu, by odkryć nową mnie. A serce zostało częściowo uwolnione”.

Vittoria skorzystała po części ze wszystkich usług „Famiglia Materna”: po zakwaterowaniu w domu „Vivere insieme” (Żyć razem, pobyt z zapewnioną opieką), wzięła w swoje ręce swoje umiejętności zawodowe za pośrednictwem projektu Formichine (mróweczki). „Tak je tutaj nazywają” – wyjaśnia.

 

Chodzi o podjęcie działania, krok po kroku, aby odzyskać samodzielność, ale przede wszystkim pewność siebie. Formuła przewiduje płatne kursy stażowe, skonstruowane w oparciu o zasoby i trudności poszczególnych osób. „Ponieważ dom pomocy jest tylko miejscem, od którego można zacząć. To właśnie dzięki pracy odzyskuje się swoją godność – wyjaśnia dyrektor „Famiglia Materna” Walter Viola. – W ciągu tych lat uruchomiliśmy staże w ponad 150 okolicznych firmach: piekarniach, hotelach, piwniczkach, 80% z nich zostało następnie przekształconych w prawdziwe umowy o pracę”. Jest to intuicja czerpiąca z historii tego dzieła: aby zarobić na utrzymanie, pierwsze młode kobiety przyjmowane przez Marię Lenner zaczęły produkować rajstopy.

„Pracowałam w kuchni restauracji Formichine, a także w jadalni. Stamtąd dostałam się na staż w firmie – mówi dalej Vittoria. – Pewnego dnia otrzymałam list z umową o pracę. Czy rozumiecie? Praca… prawdziwa praca”. I wybucha śmiechem radości. „Zatrudnili mnie w hospicjum. Teraz mieszkam w jednej z kwater pensjonatu «Famiglia Materna», ponieważ muszę się jeszcze trochę wzmocnić. Ale już teraz mogę powiedzieć: ziemia pod moimi stopami przestała drżeć”.

Dziś dzieło liczy około 120 pracowników i przygarnia w różnych formach 550 osób. „Ale nie chodzi o rozwiązywanie potrzeb tych młodych matek (zakwaterowanie, ubranka dla dzieci, przedszkole…) – mówi dyrektor Antonio Planchestainer. – Lecz o to, by dotrzeć do sedna potrzeby. Przychodzą, postrzegając życie jako ślepy zaułek, ale rzeczywistość jest o wiele większa niż to, co widać na zewnątrz. A czasami zmiana zaczyna się od szczegółów, które wydają się bardzo mało znaczące”. Jak dobrze przygotowane danie w kuchni Formichine. Albo papryczki wyhodowane w Ogródku społecznym, miejscu relacji i troski.

 

Zatrudnionych jest tu około dziesięciu osób, w tym przypadku także mężczyzn. Uprawą kilku hektarów ziemi na wzgórzu Rovereto i przedsiębiorstwem produkcji dżemów i aromatycznych ziół zarządza Simone. Przez wiele lat zajmował się pomocą osobom bezdomnym. „Ten, kto przychodzi z ulicy, często stracił zdolność dostrzegania piękna rzeczy. Ale jak ją odzyskać? Potrzebny jest ktoś, kto pozwoli nam je odkryć. I w ten sposób… oto papryczki”. W jakim sensie? Simone kontynuuje: „Papryczki… Zaczynasz je uprawiać z pasją. A ten, kto pomaga ci w ogrodzie, idzie za tobą. Widok rosnących roślin daje satysfakcję. Ponieważ ich uprawa zajęła ci czas i wymagała wysiłku. W żadnym razie nie uważamy, że ocalimy wszystkich. Siejemy. I to wszystko”.

Opieka, praca i edukacja. To są trzy kamienie węgielne „Famiglia Materna”. Powtarza to jej prezes: „Ani jednego z tych doświadczeń nie ma bez drugiego”. Doświadczeń tak ze sobą powiązanych, że popychają do stworzenia nowej instytucji, być może gotowej do końca 2022 roku, w której zbiegną się wszystkie usługi edukacyjne. Szkoły podstawowe i przedszkola już są, gimnazjum w innej dzielnicy miasta. „Ale potrzebny był dodatkowy krok” – wyjaśnia dyrektor Alessandro Laghi. Szkoła, którą postanowili nazwać „Żagiel”. „Ponieważ tak działa wychowanie. Budujemy żagiel, angażujemy swoje siły, ale to wiatr (Duch), który dmie, sprawia, że posuwasz się naprzód i żeglujesz po otwartym morzu”.

W tym roku szkoła musiała zmierzyć się z wieloma próbami. Zachowywaniem dystansu, nauką zdalną, klasami bez kontaktu. A jednak dla wielu była to radość. „Przyjęliśmy pakistańskie dziecko. Jego ojciec uciekł z Pakistanu siedem lat temu, ponieważ był prześladowany jako chrześcijanin. Żona i dzieci dołączyły do niego tutaj w Trentino”. Chłopczyk – w pierwszej klasie szkoły podstawowej – przyjechał, nie znając ani słowa po włosku. Daleko od swojego kraju, wśród nowych towarzyszy i w nowym otoczeniu. Na dodatek w środku pandemii. Nie zdał do następnej klasy. „To było nieuniknione. Wiedział o tym” – kontynuuje Alessandro. Ale przeżył o wiele więcej. Do tego stopnia, że ​​podczas assemblei w połowie czerwca zabrał głos wobec wszystkich i powiedział: „To był najpiękniejszy rok w moim życiu”.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją