Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2021 > lipiec / sierpień

Ślady, numer 4 / 2021 (lipiec / sierpień)

Pierwszy Plan

„Teraz mogę na ciebie czekać”

Migawki z domu opieki dla osób starszych i chorych na Alzheimera. Pielęgniarka Franca Zambon opowiada o spojrzeniach, gestach, pytaniach, które naznaczyły miesiące pandemii

Mattia Gennari


Diego (w tym przypadku oraz w pozostałych imiona gości są fikcyjne – przyp. red.) wstaje, ściąga piżamę i zakładane na noc skarpetki. Nie znajduje stroju odpowiedniego do biura, ale robi się późno, musi zadowolić się tym, co jest: nie jest zbyt elegancki, ale autobus Z602, który zawozi go z Legnano do Mediolanu, odjeżdża za chwilę. Schodzi po schodach już trochę poirytowany, a wtedy nieznana mu kobieta zatrzymuje go. Wyjaśnia, że nie może wyjść i że nie pracuje już od jakiegoś czasu. Teraz Diego mieszka tutaj, mówi do niego, uśmiechając się, nawet jeśli widać tylko śmiejące się oczy – usta zakryte są maseczką.

Franca Zambon, tak ma na imię kobieta, jest pielęgniarką w „Małym Domu Opatrzności Bożej Instytutu Cottolengo” w Cerro Maggiore, w prowincji Mediolan. Znajduje się tam centrum dzienne dla osób dotkniętych chorobą Alzheimera oraz dom opieki podzielony na dwie strefy: jedna dla niesamodzielnych osób starszych i druga dla pacjentów z demencją i chorobą Alzheimera. Diego od kilku lat mieszka w tej drugiej; tak jak Agnese, która w wieku 90 lat jest gotowa, z przewieszoną przez ramię torebką, zaprowadzić swoje dzieci na lekcje katechizmu. Franca nauczyła się na podstawie ich ubioru odczytywać, jak się mają. Czasami jest ktoś, kto nie potrafi nawet posługiwać się łyżką, mówi, „jest dużo pracy – możemy z nim być, dotrzymywać mu towarzystwa. On jest i jest chciany! Dlatego warto”.

 

Fartuch

W marcu 2020 roku także do Małego Domu dociera covid. Po raz pierwszy pracownicy i mieszkańcy są narażeni na to samo ryzyko. W pierwszym miesiącu pandemii problem wydaje się odległy, ale potem, gdy z sąsiedniego domu opieki dochodzą głosy o pierwszych przypadkach, krąg się zacieśnia. W pobliskim centrum umiera jeden z pracowników, potem pojawia się pierwszy przypadek także w domu w Cottolengo. Wiadomość nie zastaje pracowników nieprzygotowanymi, w ciągu ostatnich kilku miesięcy niektórzy zostali przeszkoleni, przygotowano procedury i materiały. Pewna młoda pielęgniarka ma wejść z Francą, ale przy drzwiach zatrzymuje się i mówi: „Ja nie wchodzę. Nie wiem jak ty, ale mi życie jest miłe”. Kwalifikacje, znajomość procedur i posiadanie odpowiednich materiałów to za mało. „Zwolnijcie mnie, pójdę raczej sprzedawać pomidory” – oświadcza, po czym wychodzi.

Z dziesięciu przeszkolonych pracowników pozostaje dwóch. Od tego czasu każdy oddech staje się jeszcze bardziej przemyślany, każdy ruch nabiera większej wagi, od zdezynfekowania siebie po niedotykanie oczu. Franca wchodzi do sali sama: „Ktoś – mówi – musi przecież podłączyć tej kobiecie tlen”. Wydaje się, że jest to proste zdanie, prawie jakiś przymus, ale posiada raczej zabarwienie pewnej oczywistości. Wkrótce potem w drzwiach pojawia się jedna z dziewczyn, zatrudniona jako ostatnia, i mówi jej: „Ja też się boję, nie wiem, co się z nami stanie, ale jeśli mną pokierujesz, wejdę z tobą”. Od tego pierwszego „tak” Elisy tworzy się zespół, opierający się w całości na zasadzie dobrowolności, jak grupa aktorów reżyserowanych przez Frankę; każdy obciążony odpowiedzialnością za zdrowie drugiego, jego rodziny. Przed nimi pojawia się pytanie: jak stawać wobec tego bólu?

 

Czerwony sweter

Angelo przybył do Małego Domu w Cottolengo na długo przed covidem, przebywał w centrum w ciągu dnia i Franca znała go już wcześniej, ponieważ był dozorcą w miasteczku, w którym mieszka.

Podczas pierwszego lockdownu Angelo rozchorowuje się i jego córki, nie mogąc go odwiedzać, poprosiły nie tylko o niezbędną opiekę, ale by pracownicy stali się w jakiś sposób przekaźnikami ich miłości do ojca. Z czasem stan Angelo się pogarsza i córki za pośrednictwem Franki przekazują ulubiony czerwony sweter ojca, w ich wspomnieniach będący jego „mundurem”. Zwierzają się także, trochę wylęknione, że chciałyby, żeby pochowano go w tym swetrze. Znowu ubrania. Franca zna ich doniosłość i wie, jak delikatny i „liturgiczny” jest moment ubierania ciała do trumny. Przechodząc koło pokoju Angelo, codziennie przypomina sobie powierzone jej zadanie, on umiera jednak pewnego wieczoru, kiedy Franki nie ma na dyżurze. „Ale nie mógł odejść bez tego swetra”. Owinięty w prześcieradło, a potem w worek, zgodnie z procedurami obejmującymi tych, którzy umierają z powodu wirusa, potrzebuje swojego nierozłącznego szkarłatnego munduru. Franca jest posłuszna i robi wszystko, aby prośba córek została spełniona. W ciągu ostatniego półtora roku jeszcze bardziej traktowała mieszkańców, „jakby byli moim tatą albo dziadkiem, czesałam ich, goliłam, głaskałam”. Członkowie rodziny proszą o przyniesienie ich obecności, ale zastąpienie ich do końca nie jest możliwe. W osobach starszych pozostaje smutek, dogłębna tęsknota.

To właśnie dominuje w otoczonych zmarszczkami oczach Paoli, która kontempluje z daleka Monte Rosa, roniąc przy tym łzę. Franca, przechodząc korytarzem w zwykłym wirze pracy, jest u niej po raz pierwszy i może poświęcić jej tylko kilka minut. Trzydzieści lat różnicy między nimi i czworo oczu wobec górskiego masywu, nad którym zachodzi słońce. Franca przeprasza, ponieważ musi już iść: „Dziękuję, bo się zatrzymałaś. Teraz mogę przynajmniej czekać na ciebie” – odpowiada Paola. Nawet w tak wyniszczonym sercu otwiera się możliwość czekania. Mogę na ciebie czekać, ponieważ wiem, że jesteś. Jeśli nie masz pewności co do przyjaznej obecności, na co czekasz?

 

Skafander

Nie zawsze łatwo było posiadać odpowiedni ekwipunek do stawienia czoła wirusowi. Przez pierwsze kilka miesięcy pandemii brakowało odpowiedniego sprzętu i oprócz tego, że wywoływało to wielkie znużenie i strach wśród pracowników, przyczyniło się także do uruchomienia pomysłowości i produkcji sióstr zakonnych z Cottolengo, szyjących maseczki z gabardyny, oraz Opatrzności („Jak inaczej chcesz to nazwać?” – pyta Franca). Teraz natomiast sprzętu i testów nie brakuje.  Posiadając dobrą ochronę, można było pomóc najbardziej poszkodowanym podczas „drugiej fali” – mieszkańcom małego ośrodka dla osób niepełnosprawnych.

Ester ma 70 lat i podobnie jak inni „jest bardzo fizyczna – opowiada Franca. – Za każdym razem twoje przyjście jest świętem, kiedy otwierasz drzwi, jesteś najważniejszą osobą na ziemi”. Franca wchodzi, wie, że powinna studzić entuzjazm Estery, ale ta, widząc postać w skafandrze, trzyma się z boku. „Płetwonurek”, który do niej przyszedł, jest kimś obcym i niechcianym, jest przerażający i dlatego Estera broni się. Jednak gdy pod kaskiem rozlega się głos: „Jestem Franca!”, rozpoznanie przyjaznej obecności zmienia to, co budzi niepokój, w coś znajomego. Ester wybucha radością z powodu tego objawienia i zaczyna bawić się przyłbicą Franki.

 

Świeża ryba

Camilla ma ze sobą tylko parę kapci. „Przyszła do Domu w opłakanym stanie” – mówi Franca. Z bólem odkrywają, że jest pokryta wrzodami i ranami. Jak w wielu innych przypadkach upadła i przez wiele dni leżała na podłodze w swoim domu, bez możliwości otrzymania jakiejkolwiek pomocy. W tym rozpaczliwym czasie oczekiwania, kto wie, o kim myślała, na co liczyła, jak długo wołała na próżno o pomoc, leżąca, bezradna. Ileż niewysłuchanej prośby znajduje się w tym ciele! Pracownicy muszą przede wszystkim zaradzić  niezbędnym potrzebom, długo wykonują najpilniejsze zabiegi. Na zakończenie tego procesu Franca pyta z nawykiem typowym dla kelnerów, którzy posprzątali już ze stołu: „Czy wszystko w porządku? Czy potrzebuje pani czegoś jeszcze? – Tak, poproszę świeżą rybę i domowe lody”. Tego Franca się nie spodziewała.

W Cottolengo nauczyła się, że każde życzenie gościa należy traktować poważnie. Tak bardzo ludzki jest ten krzyk człowieczeństwa, który krył się pod warstwą owrzodzeń, by wydostać się z królewską naturalnością, aby zasmakować najlepszego z dań. Camilla jest tą prośbą.

 

Łańcuszek

Pracownicy są wycieńczeni towarzyszeniem tak wielu osobom w ich ostatniej drodze: „Ona też umiera” – to zdanie powraca. Stwierdzili to także w przypadku Rosy, zakonnicy, której Franca poświęciła dużo czasu. Codziennie Rosa prosiła o to, by starannie ją ubrać, założyć buty, habit, błyszczący srebrny krzyż na szyję. „Dlaczego? – Ponieważ dziś wieczorem mogę spotkać mojego Oblubieńca”. Rosa jest ubierana z tym oczekiwaniem, oczekiwaniem pełnym i poruszającym, które wymaga z kolei odnowionej uwagi.

Pracownice, które widzą, jak Rosa stawia czoła każdemu dniowi, z pełnym spokoju oczekiwaniem w oczach, zarażają się jakby tym oczekiwaniem. W niej ograniczenie życia zostało przezwyciężone w jedności, z jaką staje w obliczu śmierci. W przyprawiającej o zawrót głowy jedności istoty ludzkiej, która jest stworzona do życia, ale „spełnia się” w śmierci. Jedność wcielona – kobieta, która czeka na śmierć ubrana perfekcyjnie, jak dziewczyna czekająca w oknie na swojego ukochanego.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją