Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2021 > maj / czerwiec

Ślady, numer 3 / 2021 (maj / czerwiec)

Pierwszy Plan. Rodzina

Spojrzenie drugiego

Wynaturzona idea małżeństwa i rodziny, zgodnie z którą życie musi pokrywać się z tym, co czujemy i wiemy. Dzisiejsza sytuacja zmusza, „byśmy ponownie powiedzieli sobie, co znaczy być ojcem i matką, mężem i żoną, co to jest śmierć, przyjaźń”. Mówi psycholog Vittoria Maioli Sanese

Paola Ronconi


Gwałtowny wiatr wieje od ponad 50 lat, zdaniem Vittorii Maioli Sanese, psycholog zajmującej się małżeństwem i rodziną. Wiatr, który „zniekształcił” całkowicie nasze postrzeganie więzi, uczuć, miejsca, które dajemy innym w naszym życiu. I który sprawił, że wszyscy, pozostając w domu, staliśmy się bardziej krusi. Jak można się nie zgubić? I gdzie można odnaleźć tę pasję, by dalej mówić sobie „tak”? Pytamy o to ją, ponieważ swoje obserwacje prowadzi od ponad 50 lat.

 

Co Pani zaobserwowała, od kiedy zaczęła Pani pracować?

Atmosfera, która nas otacza od lat 70., stworzyła jednostkę odcinającą więzy łączące ją z tym, co było przed nią, a zatem także z wymiarem sensu życia. Sama jednostka stała się znaczeniem tego, co przeżywa. Ale nie stworzyliśmy siebie sami i to nie my wymyśliliśmy rodzinę. Mamy ją we krwi, żyjemy w niej na co dzień i jeśli nie zadamy sobie pytania, jakimi prawami się rządzi, jeśli żyjemy w niej, nie konfrontując się z jej ontologią, z tymi prawami, które ją kształtują, to tak, jakbyśmy odgrywali jako aktorzy dramat, którego nie napisaliśmy, ale z którego usunęliśmy oryginalny tekst. W konsekwencji życie zawsze musi siłą rzeczy pokrywać się z tym, co czujemy i wiemy. Staliśmy się absolutami.

 

A co zagubiliśmy?

Straciliśmy to, co uważam za najprawdziwszą i najgłębszą tożsamość osoby dorosłej, czyli „tożsamość generatywną” – to, czym jestem, rodzi. Patrzę na drugiego człowieka i po moim spojrzeniu pojmuje on, kim jest. Istotą związku jest to, że zawsze przekazuje się tożsamość. W małżeństwie żona rodzi męża i na odwrót, a razem rodzą dzieci, nie tylko cieleśnie.

 

A dzisiaj przy koronawirusie?

Pandemia to wydarzenie, które sprawiło, że bardzo mocno wyłoniła się kruchość i zdemontowała wszystkie nasze nadbudówki w domu, w rodzinie, podobnie jak w pracy, w służbie zdrowia, w szkole. Piękne jest to – proszę mi wybaczyć, że używam słowa „piękne” – że wobec tego wszystkiego albo pogrążamy się w utyskiwaniu, odczuwamy wstręt, przeżywamy horror z powodu tego, co się nam wydarza, albo słyszymy głębokie echo przywołania do istoty, zostajemy ogołoceni ze wszystkiego, zmuszeni do zdefiniowania na nowo, co znaczy być ojcem i matką, być mężem i żoną, mężczyzną i kobietą, którzy się kochają, a także czym jest śmierć, przyjaźń.

 

W ten sposób, będąc „odartym ze wszystkiego”, chętniej patrzy się do swojego wnętrza…

Nie wiem, jak bardzo ludzie są dziś gotowi podjąć taką pracę – ludzie chcą lekkości. W sondażu, który pojawił się niedawno, na pytanie: „Czego brakuje pani/panu najbardziej?”, odpowiedź brzmiała: wakacji. To wskazuje na pewną ideę pragnienia szczęścia, wolności.

 

Ale jesteśmy tak bardzo zmęczeni tą sytuacją, jesteśmy świadkami eksplozji przygnębienia, niepokoju, aż po patologię…

W prawdziwym stanie zagrożenia nie chodzi o patologię, ale o wychowanie. Zanim pójdę do terapeuty, ponieważ przeżywam kryzys z mężem, mam problem poznania. Dziś brakuje podstaw: co dzieje się w relacji między osobami? Jaki jest głębszy sens relacji?

 

A co odkrywa ten, kto podejmuje wyzwanie?

Najgłębszym naszym doświadczeniem jest odkrycie prawdy o nas, wywyższenie naszego „ja”, kiedy jesteśmy kochani. Dlatego miłość w małżeństwie, w rodzinie, w relacjach, to nie tylko uczucie, jakaś emocja… Jest to najbardziej krucha rzecz na świecie. Kiedy człowiek się zakochuje i wiąże się na całe życie, następuje moment, w którym zostaje zdjęta zasłona z naszego umysłu. To jestem naprawdę ja w tym momencie: gdy ty na mnie patrzysz, jestem sobą i nie chcę takiego siebie już więcej stracić. To jest coś wzajemnego. I staję się głęboko odpowiedzialny za tę moją decyzję. Miłość ma tę identyfikującą moc, dlatego naprawdę jestem sobą, kiedy jestem kochany. A zatem przez całe życie poszukuję tej miłości. Dopóki nie spotkam Miłości przez duże „m”.

 

Ale różnice występujące między mną a drugim człowiekiem z czasem zaczynają irytować. I zamiast być bogactwem, mogą stać się przyczyną wyczerpania w relacji.

Głębokie znaczenie odmienności polega na tym, że drugi człowiek, w swojej inności, widzi i dostrzega jakiś wycinek życia i rzeczywistości, której ja sama nie mogę zobaczyć. Dziś wydaje się, że celem życia nie jest afirmacja prawdziwości rzeczy, ale „afirmacja samego siebie”. Tymczasem w relacji małżeńskiej ten aspekt jest tak wyjątkowy, że tylko wtedy, gdy afirmuję drugiego człowieka, mogę afirmować samą siebie. Jeśli neguję drugiego człowieka, neguję siebie.

 

Co w Pani doświadczeniu pozwala afirmować drugiego człowieka?

Przysięga składana w dniu ślubu: „Biorę sobie ciebie za męża” charakteryzuje się spektakularną błyskotliwością, jest esencją związku. Święty Jan Paweł II mówi, że sekret tej formuły tkwi w cząsteczce «za»: „Po słowie «za» otwórzcie nawias: «jakbyś był» oblubieńcem”. Kim jesteś? Czy jesteś oblubieńcem? Jesteś biedaczyną takim jak ja, pełnym wad jak ja, zachorujesz, umrzesz jak ja, będziesz nieposłuszny jak ja, kto wie, ile razy będziesz mi ciążył tak, jak ja będę ciążyła tobie, ale przysięgam ci, biorę cię, przyjmuję cię, jakbyś był oblubieńcem, to znaczy w moich oczach zawsze będziesz odkrywał, że jesteś tą błyszczącą istotą, niezabrudzoną i niezdefiniowaną przez twoje wady. To naprawdę jest problem realizacji miłości oraz tego, czym jest miłość. Można by powiedzieć o tym o wiele więcej… Wojtyła zawsze mówił, że rakiem, który uderzył dziś w rodzinę, jest instrumentalne realizowanie relacji. Drugi człowiek jest tym, który musi sprawić, że to mnie będzie dobrze, nie może mi przeszkadzać. W swoim indywidualizmie współczesny człowiek ma wyobrażenie o tym, jak powinno wyglądać życie. To wyobrażenie jest bardziej realne niż samo życie. Mój mąż nigdy nie powinien mnie denerwować, powinien zawsze być w stanie sprostać sytuacji. Wciąż wyobrażamy sobie piękne i prawdziwe rzeczy, ale osądem czynimy wyobrażenie o tym, co przeżywamy! Przez co dochodzimy do następujących stwierdzeń: nie jesteś taki, nie masz tego, nie robisz tamtego… ty nie. Jest to straszne.

 

Jaki sens zatem ma ograniczenie drugiego człowieka?

Ograniczenie jest nieuniknione, ono nas konstytuuje. Bez tej irytacji nie byłaby prowokowana wolność, nasza odpowiedzialność, nasze bycie pierwszoplanowymi aktorami tego wszystkiego, co przeżywamy. Wszystko to, co się wydarza, jest dla nas pytaniem: dlaczego mnie to tak irytuje? My tymczasem chcemy korygować nasze ograniczenie, ograniczenie męża lub dzieci, wyeliminować je, a nawet zmasakrować… pół godziny później denerwuje nas to samo w równym stopniu i interweniujemy w taki sam sposób. Jest to przede wszystkim stanowisko naszego rozumu.

 

Co może nam pomóc?

Myślę, że nieodrywanie wzroku od tego, co zasadnicze, od prawdziwego pragnienia naszego serca. Nie istnieje przeżywana przez nas negatywna rzeczywistość, która zaprzeczałaby pragnieniu bycia kochanym i kochania, pragnieniu bycia szczęśliwym, najgłębszej istoty naszego „ja”. I dlatego troszczę się o sposób, w jaki cię traktuję, osądy, które wydaję o twoich aspektach. Potem żarliwie poszukuję miejsc i ludzi, którzy mogą tak na mnie patrzeć, spojrzenia, w którym mogę odnaleźć odpowiedniość takiej samej pasji jak moja. To znaczy: podążam tylko za tym, kto naprawdę pasjonuje się moją osobą i prawdą o mnie. Sądzę, że to jest to, czego najlepiej nauczyłam się od księdza Giussaniego. Tymczasem dzisiaj upoważniamy wszystkich, by mogli coś nam powiedzieć: media, portale społecznościowe, ostatniego przechodnia na ulicy.

 

Co odkryła Pani w ciągu 50 lat swojego małżeństwa?

Zyskałam świadomość, że serce tego człowieka zostało mi powierzone, jego wiara, jego życie. Sądzę, że totalna pasja do prawdy o naszym życiu – w tej chwili, którą przeżywamy, w chwili zamętu i kruchości – pozwoliła mi się pozbierać jeszcze bardziej niż wcześniej: potrzeba prawdy, trzeba dotrzeć do istoty rzeczy, nazywania chleba chlebem, nieba niebem, a ziemi ziemią. Bez blichtru i zbędnych dodatków. Wejście w rodzinę i małżeństwo z tym pragnieniem jest dramatyczne, ale warto, ponieważ jest to najpotężniejszy paradygmat pedagogiczny, by nauczyć się samych siebie.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją