Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2003 > marzec / kwiecień

Ślady, numer 2 / 2003 (marzec / kwiecień)

Listy

Dziwny chrześcijanin i inne...


Czuję się w obowiązku podziękować Ezio Mauro za artykuł „Na prawicę naciera dziwny chrześcijanin”, opublikowany w La Repubblica w dniu 16 listopada ubiegłego roku. Krytykując program telewizyjny Excalibur, autor opisuje po mistrzowsku czym jest wydarzenie chrześcijańskie, jaką przemianę wnosi w świat spotkanie z Chrystusem. Jest to bowiem coś umykającego jakiejkolwiek próbie klasyfikacji i ujęcia w sposób schematyczny. Mauro sam to udowadnia. Po szczegółowym przedstawieniu katolików jako mozaiki „postępujących sprytnie” elementów politycznych, stwierdza: „a jednak coś sobą wnoszą, jakąś odrębną, wyróżniającą się obecność na nowej prawicy”. W zakłopotanie wprawia niemożność racjonalnego, łatwego wyjaśnienia fenomenu jakim jest chrześcijaństwo, zwłaszcza dzisiaj. Wszystko o czym się mówi jest znośne, dopóki pozostaje wydrukowane w książkach historycznych lub zamknięte w kościele „trącącym starzyzną i stęchlizną”. Kiedy zaś spotkanie z Chrystusem znajduje odbicie w twarzach, gestach, spojrzeniach ludzi, w telewizji, jak stwierdza Mauro prezentuje się jako nośnik „jedynej, naturalnie dominującej prawdy”. Nie da się tego sprawdzić, dlatego niektórzy nie mogą chrześcijaństwa znieść. Zmusza bowiem do uznania, że zbawienie pochodzi od Kogoś Innego, a jeżeli tak, to znaczy, że nie ty decydujesz jak, kiedy i dlaczego. Nie pojmujesz tego, buntujesz się w obliczu agonii bliskiej ci osoby, umierającej na twoich rękach, a kiedy jest już bez życia załamujesz się, poddajesz się w twojej bezskutecznej walce ze złem. Co jest niemożliwe dla człowieka, jest możliwe dla Chrystusa, który nie usuwa cierpienia. On sam cierpiał, doświadczył śmierci swego przyjaciela i później skonał, stając się martwym, jak wszyscy ludzie podlegli prawom natury. A jednak zmartwychwstał. Na tym polega szczególna wyjątkowość chrześcijaństwa i Mauro zrozumiał ją bardzo dobrze pisząc: «Jak wielu innych, katolicy (...) utrzymują, że „spotkali” Boga, ale nie za pośrednictwem doktryny czy filozofii religijnej, lecz poprzez „wydarzenie”, którym jest realne, fizyczne powstanie chrześcijaństwa dwa tysiące lat temu».dlatego opłakując śmierć bliskiej osoby chcesz uciszyć nurtujące cię pytania, ale nie masz odwagi tego uczynić, bowiem w głębi duszy doskonale zdajesz sobie sprawę, ze twoje serce domaga się odpowiedzi. Wtedy przychodzi przyjaciel i mówi: «Nie mam zamiaru zagłuszać twojego bólu i zwątpienia, ale zapewniam, że cię kocham i pragnę abyś już od tej chwili był szczęśliwy». Słowa wyrażają dokładnie to, co chciałeś usłyszeć odkąd przyszedłeś na świat. Jak mógłbyś nie pójść za tym na oślep i nie rzucić się w realne i niezmierne objęcia? Jak mógłbyś nie pragnąć czuć się objętym taką więzią zawsze i wszędzie? Choćby podobne doświadczenie przydarzyło się tylko jednej osobie napowierzchni ziemi wystarczyłoby, aby zmienić świat. Tymczasem zdarzyło się ono milionom osób, w sposób tak dalece porywający przez swoją konkretność, że nie mogłoby nie zmienić ich codzienności. Ludzie nie mogą nie zdawać sobie sprawy, mogą natomiast buntować się, krytykować, albo jak Ezio Mauro usiłować sprzeciwiać się w sposób o wiele bardziej zawoalowany: przekonując nas, i w gruncie rzeczy «kultura katolicko-tradycjonalistyczna nie jest zdolna do bycia „częścią” dzisiejszych Włoch. Wypowiada się ona jakby była prawdziwą tożsamością, podzielaną i przyjętą przez kraj, czymś w rodzaju ujawniającego się „charakteru” narodowego...». tak więc jedynym sposobem, aby się przeciwstawić jest próba zdeprecjonowania, ukazania jej jako jednej z wielu rzeczy do wyboru proponowanych przez świat, kolejnego spośród licznych ugrupowań, z wielu doktryn. Oto, co czyni Mauro przecząc samemu sobie od momentu, kiedy kilka linijek wyżej stwierdza, ze chrześcijaństwo nie jest jakąś doktryną, czy filozofią religijną. Rzeczywiście nie jest nią, jest po prostu najbardziej niezwykłym doświadczeniem, a Jezus z Nazaretu najbardziej fascynującą Osobą wszystkich czasów.

Viola,

III klasa liceum prawno-ekonomicznego

 

 

Kardynał na Szkole Wspólnoty

Drodzy przyjaciele, w ubiegły wtorek na spotkaniu Szkoły Wspólnoty mieliśmy szczególnego i niespodziewanego gościa – naszego kardynała Dionizego Tettamanzi. Poprzedniego dnia prosiłam księdza Franco Bignami, rektora Domu Księży, w którym spotykamy się co tydzień, o potwierdzenie swojego przybycia. Miał nam udzielić błogosławieństwa z okazji Bożego Narodzenia.. w odpowiedzi usłyszałam, że na obiedzie ma być kardynał i w związku z tym ks. Franco zamierza zaprosić go na nasze spotkanie. We wtorek przyszedł najpierw ks. Franco przynosząc nam błogosławieństwo i oświadczając, że kardynał trochę się spóźni. Zaraz potem przybył zapowiadany gość. Ks. Franco przedstawił nas mówiąc, że jesteśmy wspólnotą spotykających się co tydzień przyjaciół. W odpowiedzi kardynał zapewnił nas o swojej radości z niespodziewanego spotkania. Obiecał, że będzie o nas pamiętał wieczorem zawierzając nas Panu, jak czyni to codziennie z osobami, spotkanymi podczas dnia. Odpowiadając na pytanie kardynała, wyjaśniliśmy, że spotykamy się raz w tygodniu, podczas przerwy obiadowej. Przekazaliśmy pozdrowienia od ks. Giussaniego i podarowaliśmy egzemplarz Tracce (włoskie wydanie Śladów). Dwóch przyjaciół obecnych na tym spotkaniu przysłało mi potem wiadomość «Przede wszystkim dziękujemy, że została nam dana sposobność spotkania z kardynałem. Wracając do biura z Roberto mówiliśmy do siebie, że jedynym słowem, mogącym określić to spotkanie jest „zdumienie”. Było ono w naszych sercach, bowiem nie wierzyliśmy, że kardynał naprawdę przybędzie. Stało się ono także udziałem kardynała, nie spodziewającego się spotkania z około pięćdziesięcioma pracownikami, uczestnikami Szkoły Wspólnoty. Nie jestem pewna, czy dobrze pamiętam, ale jedno z naszych zdań mówi „tylko zdumienie pozwala poznawać”». Jesteśmy wdzięczni księdzu Franco za ten nowy znak szacunku i sympatii wyrażony wobec nas oraz kardynałowi, ze zgodził się przyjść pozwalając także nam, jak napisał w liście o błogosławieństwie rodzin «w jego wizycie zobaczyć echo i przedłużenie tej, którą sam Bóg złożył w historii ludzkości przez Wcielenie swego Syna Jezusa». Jesteśmy też wdzięczni ks. Giussaniemu, bez niego nie można by sobie nawet wyobrazić naszego spotkania, bez którego pozostalibyśmy dla siebie jedynie obcymi ludźmi.

Tiziana i przyjaciele z centrum Mediolanu

 

 

Twoje „tak” za oceanem

Drogi księże Giussani, nazywam się Maria Sol, mam 15 lat, pochodzę z Argentyny. Od pewnego czasu pragnęłam do księdza napisać, aby podziękować za to, że ksiądz jest. W rzeczywistości bez księdza i bez Ruchu nie byłabym sobą, moje życie nie byłoby naprawdę moim, dzięki księdzu zaś mogę powiedzieć, że ja to ja. Za co serdecznie dziękuję. Jeżeli nie poznałabym księdza, w rzeczywistości znam księdza, chociaż nie osobiście i bardzo kocham, nie doświadczyłabym obecności Chrystusa. Zdaję sobie sprawę, że w ten lub inny sposób poznałabym Jezusa, ale nie wiem, czy przylgnęłabym do Niego, jak ma to miejsce obecnie dzięki Ruchowi. Ksiądz odmienił moje życie i stało się ono takim, jakim jest. Teraz nie mogę myśleć o księdzu inaczej jak tylko z głęboką wdzięcznością, bo chociaż ksiądz mnie nie poznał, dał mi jednak i daje wszystko. Co więcej, ksiądz powiedział swoje „tak”, abym spojrzała innymi oczami na to, co zostało mi dane przez „Kogoś większego” i abym dzięki temu przeżywała dni swojego życia w inny sposób, z nowym nastawieniem. Nie potrafię wyobrazić sobie, co by się stało z moim życiem, gdyby nie ksiądz. Korzystam z okazji, aby opowiedzieć o niewiarygodnej historii, która wydarzyła sie dzięki księdzu. Kilku młodych ludzi z GS z Włoch dowiedziało się o trudnej sytuacji, jaką przeżywamy w Argentynie, byli tym bardzo poruszeni, ofiarowali pieniądze, aby ci spośród nas, którzy mają problemy ekonomiczne mogli pojechać na wakacje Ruchu! Istotnie to sprawa wywierająca wrażenie ponieważ oznacza, że jest „Ktoś większy”, kto umożliwia im spełnienie takich czynów. Ponownie przyszło mi do głowy słowo „wdzięczność”. Bardzo jestem szczęśliwa, że zaczęliśmy do siebie pisać używając poczty elektronicznej. Mam wspaniałych przyjaciół i zapewniam księdza, że staliśmy się prawdziwymi przyjaciółmi w Chrystusie i przez Chrystusa. Mimo, że żyją za oceanem są bardziej moimi przyjaciółmi od mieszkających dwa bloki dalej. Fakt ten napełnia mnie zdumieniem i pozwala zrozumieć, że wszystkie moje relacje są mi darowane. Wszystkie, wszystkie! Poza tym uzmysłowił mi on, iż jestem całkowicie niezdolna do ich podtrzymywania, do zachowania choćby tylko jednej relacji. Czasem wydaje się, że usiłuję je wręcz zniszczyć przez mój grzech. Pomimo tego, On mi je daje i podtrzymuje! Albowiem przyjaźń bez Chrystusa nie jest przyjaźnią. Jak Ksiądz powiedział „Ja jestem zerem, On jest wszystkim”. Jest to naprawdę zdumiewające. Jeszcze raz mój drogi i szacowny Przyjacielu dziękuję, dziękuję za wszystko, dziękuję za wypowiadane przez Księdza „tak” Chrystusowi. Twoje „tak” było i jest niezbędne, abym ja mogła wypowiadać moje. Bez twojego „tak” nigdy nie wypowiedziałabym mojego.

Maria Sol, Buenos Aires

 

 

Potrzeba obecności

W dniu 22 września wyjechałem służbowo do Beit Jala (Zajordania) w celu nadzorowania projektu współpracy sanitarnej. Podczas podróży miałem jeszcze przed oczami i w pamięci Dzień Rozpoczęcia Roku, kiedy wraz z kilkorgiem przyjaciół, w jednym z ubogich domów mediolańskiej dzielnicy Bassa, w serdecznej atmosferze, spożyliśmy skromną kolację podczas potężnej ulewy. Kiedy przybyłem na miejsce zaraz zjadłem obiad w stołówce Bethlhem Arab Society of Rehabilitation wspólnie z miejscowym odpowiedzialnym za projekt. W czasie gdy informowano mnie o ostatnich wydarzeniach, zauważyłem sporą grupę pacjentów, w większości młodych, tłoczących się na wózkach inwalidzkich przed telewizorem, na ekranie którego przesuwały się wywierające wrażenie obrazy odzwierciedlające cały ból i przemoc obecną w życiu tego ludu: udręczeni młodzi, ociekający krwią, matki płaczące lub zastygłe w ciszy, mężczyźni przebrani w czerń, ukazujący martwe ciała dzieci jako znaki nieuchronnej zemsty. Patrzyłem na wszystkich pacjentów tak bardzo naznaczonych wzajemną nienawiścią i jakby w tle słyszałem słowa kierownika szpitala, raz jeszcze powtarzającego: „Czy zdajesz sobie sprawę z ogromu cierpienia zmuszającego nas do uznania, że chrześcijańska obecność na tej ziemi jest tak bardzo potrzebna, aby objąć te dwa narody zniewolone prze ich własne prawa?” Vittadini w wystąpieniu na temat przylgnięcia do doświadczenia chrześcijańskiego amerykańskich mężczyzn i kobiet, złożył nam świadectwo: „To jest wszechogarniający uścisk”. To jest to, co ludzie dzisiaj spotykają i czego szukają (nie unikając demaskowania obecnego w świecie zła...).

Marco, Lodi

 

Bóg nie chce nieszczęścia dla swoich dzieci

Zdecydowałam się napisać do was list w dowód pamięci o Matteo Giani 14-letnim chłopcu, który zginął w Varese w wyniku tragicznego wypadku w poniedziałek 7 października. Poznałam miłego młodzieńca, którego subtelność charakteru mogła być mylona ze zwykłym, dobrym wychowaniem, bo rzeczywiście został on starannie wychowany. Na początku znajomości, kiedy znalazł się w pierwszej klasie wraz z moim synem, przez chwilę myślałam, że bycie jedynakiem, obiektem wielkiej uwagi ze strony rodziców, może uzasadniać jego zawsze nienaganną postawę. Lecz poznałam go dobrze, bywał u mnie w domu, widziałam przyjaźń, która wzrastała pomiędzy nim a moim synem: i coraz wyraźniej uświadamiałam sobie czym naprawdę było jego dobre wychowanie przez kochających rodziców. Bardzo go kochali, w sposób właściwy i przewidujący. Wspierali wzrastanie jego i tych, którzy się z nim przyjaźnili, aby ułatwić im wszystkim zrozumienie dobrego znaczenia rzeczy. Matteo był wrażliwy, skłonny do żartów, niekiedy beztroski, do dorosłych odnosił się z pełną szacunku naturalnością, a w relacji z rówieśnikami potrafił uchwycić różnice charakteru każdego z nich. Jeśli się pomylił prosił o wybaczenie. Lubił poezję, malarstwo, grał w piłkę, był ciekawy świata i ludzi. Wokół siebie stwarzał dobry nastrój i dlatego dzisiaj, jak tylko Pan nam go zabrał przychodzi mi powiedzieć: bez Matteo świat stał się gorszy. Jego śmierć sprawiła ból rówieśnikom, gdyż go lubili, a było ich bardzo wielu: kuzyni, koledzy ze szkoły, z drużyny piłkarskiej, skauci, na których zbiórki od niedawna uczęszczał, młodzież GS.  Co zwiera w sobie takie zdarzenie? Jakie ma ono znaczenie egzystencjalne dla Carlo, Andrei, Ignazio, Giovanniego, Luci, Giulio, Letizii, Chiary, Giovanny, Bernardo, Giacomo, Mario, Nicoli... młodych ludzi 14-15-letnich, po raz pierwszy w życiu zmuszonych stanąć wobec tak bolesnej straty? Trudno znaleźć inne słowa, dla wyrażenia cierpienia przewyższającego wszystkie, których dotąd doświadczyli, jak tylko te, ofiarowane im przez nasze towarzystwo. Jak mogą nadal uśmiechać się do życia, nie zapominając o Matteo i nie obierając przy tym najkrótszej drogi – nieuwagi wobec wielkiej tajemnicy, jaką jest życie? Cóż za wielka odpowiedzialność, wyzwanie wychowawcze, cóż za próba dla wiary nas dorosłych, rodziców, nauczycieli, w obliczu której stawia nas śmierć Matteo, szczególnie jeśli go znaliśmy i kochaliśmy? Czy możemy zadowolić się tylko wspomnieniem? Jak ponownie obudzić w naszych dzieciach „pogodzenie się z nadchodzącym dniem”, pomóc im dalej uśmiechać się do życia? Powiedziano nam bowiem, że Bóg nie tylko go przyjął, ale chciał go mieć przy sobie i to, przyznaję jest trudne do zaakceptowania. Aby zgodzić się na to, musimy zdać sobie sprawę, że każdy z nas jest sprawę, że każdy z nas jest stworzeniem w rękach Boga i wierzyć, że On „nie chce nieszczęścia dla swoich dzieci”. Ks. Giussani powiedział kiedyś, że istnieją rzeczy z innego świata.

I tak rozmyślając zobaczyłam rodziców Matteo. Pogrążeni w wielkim bólu pozbawionym jednak gniewu i beznadziei, troskliwie pocieszali przyjaciół ich jedynego syna, dodając im otuchy zapewnieniem, że Matteo jest z Jezusem, a wielka i piękna sprawa, jaką była ich przyjaźń nie skończyła się, nie była przelotnym zdarzeniem zagubionym w nicości, lecz może nadal trwać w towarzystwie Kościoła.

Widziałam tę rzecz z innego świata i chciałam dać o niej świadectwo.

Maria Stella, Milene

 

Reggio Emilia

Pasja do muzyki klasycznej

Najdroższy Księże Giussani, na imię mi Davide i należę do wspólnoty GS z Reggio Emilia, mam szesnaście lat, wielką pasję i wielki dar. Gdy ukończyłem osiem lat zacząłem słuchać i grać muzykę klasyczną. Rozpocząłem naukę gry na klarnecie w konserwatorium i od tamtej chwili czułem, że muzyka ta bardzo harmonizuje z moją osobą. Nauczycielka mawiała, iż melodia rzeczywiście płynie prosto z mojego serca. Pewnego razu spędziłem cały dzień na słuchaniu koncertu na flet i orkiestrę Vivaldiego, aby umieć go zagrać na moim flecie prostym dla taty. Wzrastałem więc w towarzystwie muzyki klasycznej, trochę wyśmiewany i źle widziany przez kolegów słuchających różnego rodzaju dziadostwa, mawiających, że pasjonując się pewnymi utworami, albo jestem wariatem albo staruszkiem jako dziesięciolatek. Po kilku latach, na szczęście, spotkałem osoby, które mnie doceniły i wzięły sobie do serca to, co sprawiało, że byłem sobą. Pomiędzy nimi szczególne miejsce zajmował Bruno, należący do Memores Domini. Właśnie on pewnego dnia powiedział, że musi zapoznać mnie z Claudio, zawodowym klarnecistą ze wspólnoty Ruchu z Rawenny. Po spotkaniu zdecydowałem się pojechać, by pouczyć się z nim, co z pewnością wymagało olbrzymiego trudu. Dzięki pomocy rodziców udało mi się przenieść do konserwatorium w Bolonii (ponieważ Claudio kilka lat temu przeprowadził się tam z Rawenny). Wzruszam się ilekroć powracam myślą, jak zmieniło się moje życie, czy może to ja o wszystkim zdecydowałem? Tylko samo spojrzenie kogoś, pragnącego dobra dla mojego życia (Bruno) pozwoliło mi grać ze świadomością sto razy większą.

Jestem szczęśliwy ponieważ ksiądz, a przede wszystkim to, co było księdza osądem na temat muzyki nadało znaczenie mojej osobie. Ponadto jestem księdzu bardzo wdzięczny, ponieważ teraz w moich partyturach umiem odczytać tajemniczą Obecność, która zawsze kierowała rękami geniuszy przy tworzeniu ich arcydzieł. Granie w ten sposób jest czymś nadzwyczajnym, to wszystko mówi o moim sercu dwa razy więcej.

Davide

 

Z uniwersytetu do ślubu

Drogi Księże Giussani, religia katolicka była dla mnie częścią kultury mojego kraju i mojej rodziny, czymś zupełnie naturalnym. Pomimo tego poznanie ruchu CL stało się jakby wewnętrznym przełomem, wydawało mi się, że to, o czym mi dotąd mówiono było inne, inny był Jezus, Kościół. Moja początkowa reakcja to bunt. Kiedy pierwszy raz spotkałam CL byłam studentką. Miałam wiele zastrzeżeń wobec skierowanego do mnie przez Daniele zaproszenia ponieważ byłam bardzo młoda i nie rozstrzygnęłam jeszcze problemu, jak postępować, aby być „dobrą”. Nie byłam gotowa, by stać się poważną i przez to nie mogłam być konsekwentna w postępowaniu. Daniele powiedział mi jedynie: «Nie musisz niczego zmieniać. Chrystus kocha cię mocno taką, jaką jesteś. Nie prosi cię o nic innego jak tylko o powiedzenie Mu tak». Byłam przekonana że człowiek ten wie o czym mówi, przecież mnie nie zna. Miałam natomiast pewność, że trzeba przestrzegać wielu zasad, aby być dobrym i w ten właśnie sposób zabiegać o miłość Chrystusa. Mimo to budziła się we mnie nadzieja. Zaczęłam uczestniczyć co tydzień w Szkole Wspólnoty wraz z Lupitą, która musiała jechać aż godzinę tylko po to, by się ze mną spotkać! „Ci tam” zdecydowanie nie byli przeciętni, więc pomyślałam sobie, że nigdy nie powinnam się oddalić od grupy, ale później od niej odeszłam. Kiedy wróciłam do Oaxaca z wakacji zobaczyłam moją mamę zmienioną, była zadowolona, że do domu przybywało wielu gości, na kolację, aby obejrzeć film, czytać książkę, na lekcję tańca. Wszystko to mogło się wydarzyć dlatego, że moja mama spotkała Ruch. Ja, sceptyczka nie potrafiłam odczuć nic innego, oprócz odruchowego odrzucenia, panowała we mnie zazdrość. Kierując się zainteresowaniem czysto intelektualnym, znowu zbliżyłam się do spotkań Szkoły Wspólnoty, ponieważ czytano tam książkę autora Zmysłu religijnego włoskiego filozofa, znanego z uniwersyteckich kursów etyki. Miałam też ochotę na znalezienie kilku poszlak, pozwalających pokazać mojej mamie, że popełnia błąd. Słowa, które czytałam ciągle porównywałam z własnym życiem. Napełniało mnie to wątpliwościami i zastrzeżeniami. Bardzo zaprzyjaźniłam się z Renè, słuchał mnie z cierpliwością i serdecznością, rozwiewał wszelkie wątpliwości. Nie mogłam tego znieść, by nieznajomi dotykali moich uczuć, moich najskrytszych myśli. Poznanie prawdy o moim życiu, odkrycie, że nie mogę powiedzieć, abym przeżywała je z pasją, napawało mnie strachem. Podczas rekolekcji naszej wspólnoty wyświetlano nagranie video ze spotkania z ks. Giussaniego z Papieżem. Rozpoczął on swoje przemówienie od stwierdzenia, że jeśli nie należy się do Chrystusa należy się do świata. Wtedy zdałam sobie sprawę, że powinnam podjąć decyzję. Chciałam Chrystusowi powiedzieć „tak”. Rozmawiałam z Renè, z mamą, z Daniele, wszyscy powiedzieli to samo, istnieje tylko jedno powołanie – iść za Chrystusem. Dotąd sądziłam, że mój narzeczony byłby przeszkodą, gdyż nie myślał tak jak ja. Potem przeczytałam artykuł w Huellas (hiszpańskie wydanie Śladów), młody człowiek opowiadał jak modlił się do św. Ricardo Pampuri, aby jego narzeczona, komunistka, nawróciła się i został wysłuchany. Pragnęłam tego samego, prosiłam i otrzymałam. Nie tylko przemianę kochanego człowieka, ale także zmianę mojego spojrzenia, a w konsekwencji prawdziwość naszego związku. Sposobem stało się „pójście za”, pozostanie wierną moim przyjaciołom i ich radom. Podążając tą drogą zrozumiałam czym jest małżeństwo, odkryłam, że Bóg mnie powołał do założenia rodziny. Wyszłam za mąż pełna radości, z przekonaniem, że mówię „tak” Chrystusowi. Chodzę na Szkołę Wspólnoty, należę do grupy Bractwa składającej się z młodych małżeństw. Zdaję sobie sprawę, że CL jest ruchem katolickim i działa wewnątrz tego samego Kościoła, do którego zawsze należałam, uważam go jednak za coś zupełnie nowego. Objawił mi się żyjący Chrystus. Teraz wiem, że nie jest on jakimś zwyczajem, oznaczającym jedynie ubogacenie mojego życia w dobro, ale jest jednoznaczny z racją życia.

Doriluz, Oaxaca (Meksyk)

 

 

Na pielgrzymim szlaku

Razem z przyjaciółmi (siedem osób) pojechaliśmy do Medjugorie, w ramach zorganizowanego wyjazdu grupy osób, do której dołączyliśmy. Braliśmy udział we wszystkich zaproponowanych gestach i spotkaniach. Początkowo odczuwaliśmy zakłopotanie, jak zachowywać się wobec ludzi spoza Ruchu, zarazem pokusę bycia w rozmowach „nauczycielami” wobec naszych towarzyszy podróży. Wszystko to zostało przezwyciężone przez niespodziewany widok: mężczyzn i kobiet zjednoczonych w modlitwie do Matki Bożej. Zaproponowaliśmy więc nieco inne śpiewy, a także codzienne odmawianie Jutrzni. Osoby z nami pielgrzymujące zaczęły wypytywać kim jesteśmy, kim jest ks. Giussani, czym jest ruch Komunia i Wyzwolenie. Odpowiadaliśmy, zapraszając wszystkich do podjęcia wraz z nami Szkoły Wspólnoty w planowanym wolnym czasie. Prawie wszyscy przyjęli naszą propozycję. Tego samego wieczoru Nella powiedziała: „Wielokrotnie przyjeżdżałam do Medjugorie, ale tego roku wy jesteście dla mnie najprawdziwszym świadectwem. Widać, że dla was wiara jest związana z życiem”. Nella wraz z innymi zapytała, czy mogą uczestniczyć w naszej Szkole Wspólnoty po powrocie do Włoch? Zaprosiła nas wszystkich do domu na posiłek – własnoręcznie przygotowane uszka. Podczas powrotu Fortunata, starsza i pełna życia kobieta z Neapolu, po obejrzeniu naszego śpiewnika wystąpiła z mistrzowskim śpiewem „Torna a Surriento” i innych tradycyjnych pieśni neapolitańskich. I tak Medjugorie, miejsce spotkania Tajemnicy Dziewicy Maryi, stało się dla nas miejscem nowego i niezłomnego początku.

Chantal, MAssimo, Gianfranco, Sonia, Renato, Simona i Roberto, Ivrea

 

 

Aktywna sprzedaż

Z grupą przyjaciół zorientowaliśmy się, że prawie nie istnieje aktywna sprzedaż Tracce. Postanowiliśmy ją zorganizować w Sanktuarium Matki Bożej Ukoronowanej w Foggia. Wybraliśmy to miejsce, ponieważ wielokrotnie byliśmy tam przyjmowani ba rekolekcjach Bractwa. Warto wspomnieć, że od lat w sanktuarium pracuje ks. Cesario, publikujący każdego roku od maja do sierpnia w sanktuarium program Meetingu. Sam osobiście także w nim uczestniczy jeżdżąc do Rimini. Tym razem, oprócz zamieszczenia ogólnego zawiadomienia postanowiliśmy przekazać informacje każdemu z przyjaciół indywidualnie, prosząc o dyspozycyjność. Ze zdumieniem zebraliśmy aż dziesięć osób: bankowców, profesorów uniwersyteckich, nauczycielki, bezrobotnych, byliśmy więc po trosze wszyscy. W niedzielny poranek stawiliśmy się w sanktuarium, poszliśmy do ks. Cesario z prośbą, aby nas przedstawił nowemu rektorowi ks. Graziano. W pierwszej kolejności chcieliśmy zaproponować Tracce właśnie jemu i zapytać, czy możemy sprzedawać pisemko na dziedzińcu kościelnym. Spotkaliśmy się z przyjęciem, o którym powiedzieć, ze było radosne, to zbyt mało. Ks. Graziano podziękował za naszą obecność, wziął Tracce i obiecał dać ogłoszenie pod koniec mszy. Niespodziankom nie było końca, ponieważ po nabożeństwie proboszcz podczas ogłoszeń uniósł Tracce, pokazując je wiernym, gorąco zaprosił do nabywania czasopisma przy wyjściu z kościoła. Szczególnie zachęcał do zwrócenia uwagi na okładkę, gdzie umieszczono portret Madonny. Za jednym razem sprzedaliśmy trzydzieści egzemplarzy. Proboszcz nie był do końca zadowolony, wyszedł z kościoła, kolejno nas pozdrawiał, pytając o nasze imiona, ponownie zapraszał. Przyszliśmy zatem w następnym miesiącu. Usłyszeliśmy głos ks. Cesario zapowiadający przybycie „przyjaciół z ruchu Komunia i Wyzwolenie”. Druga zapowiedź od ołtarza, a po niej druga nadzwyczajna sprzedaż ponad dwudziestu pięciu egzemplarzy Tracce. Podarowaliśmy dwie prenumeraty dla sanktuarium. Gorąco prosimy o przysyłanie nam egzemplarzy w różnych jezykach, ponieważ sanktuarium, którego stróżami są orioniści bardzo często gości księży z Afryki, z Brazylii, albo z Polski, będących na misjach.

 

 

W dniu 13 listopada 2002 roku zmarła Dorota, nasza przyjaciółka z Polski. Wielu z nas pamięta ją z czasu wspólnego pielgrzymowania do Częstochowy. Na koniec jednej z takich pielgrzymek poślubiła Piotra, pragnąc w tej jedynej chwili obecności Czarnej Madonny i towarzystwa ludzi z Ruchu z Włoch. W jej intencji tygodniami była wznoszona nieustanna modlitwa przez wspólnoty CL w Polsce i we Włoszech. Druga ciąża szybko okazała się być bardzo trudna i zaistniała obawa zarówno o nią samą, jak i też o dziecko. Ks. Giussani w telegramie do męża podkreślił więź z krzyżem Chrystusa, który jest warunkiem zmartwychwstania. Dorota była ginekologiem, zdawała więc sobie sprawę z tego, co się z nią dzieje i jakie ryzyko może pociągnąć za sobą jak najdłuższe podtrzymywanie ciąży, dając większe szanse przeżycia małemu Marcinowi.

Mauro, Turyn


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją