Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2020 > listopad / grudzień

Ślady, numer 6 / 2020 (listopad / grudzień)

Ścieżki

„Zobaczymy”

Rany dzieciństwa, dzisiejsze cierpienia, życie w Irlandii. I kontakt wyszukany na Facebooku… Świadectwo Marii, która odnajduje siebie w „niewidomym od urodzenia” z Ewangelii. „Czy coś tak złego może otworzyć mnie na coś tak pięknego?”

Anna Leonardi


„Bóg nie może nic zrobić bez naszej dyspozycyjności”. Od tych słów księdza Juliána Carróna z Dnia Inauguracji Roku wychodzi Maria, by opowiedzieć, co wydarzyło jej się w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Mówi, że nigdy nie przemawiała do niej historia „niewidomego od urodzenia” z Ewangelii tak jak teraz, kiedy ona również zaczęła „widzieć”. „Wciąż nie rozumiem wielu rzeczy w moim życiu, ale jedno wiem na pewno: nie ma już wcześniejszej ciemności” – opowiada ze swojego domu w Carlow w Irlandii, gdzie mieszka ze swoim mężem Paulem i dwójką małych dzieci.

To nie zawsze był jej dom. We Włoszech, gdzie urodziła się 34 lat temu, zmieniała domy kilka razy. W wieku trzech lat, po tym jak została odebrana swoim rodzicom zmagającym się z poważnymi problemami wynikającymi z uzależnienia od narkotyków, przyszło jej tułać się po domach rodzinnych, sądach i ośrodkach opiekuńczych. Wydawało się, że ta podróż zakończy się, gdy miała siedem lat i kiedy małżeństwo z Ariccii złożyło wniosek o rozpoczęcie procesu adopcyjnego w jej sprawie. „Nie były to łatwe lata ani dla nich, ani dla mnie. Byłam małą dziewczynką przepełnioną złością, a oni mieli już troje dzieci… Wymęczyłam ich porządnie. Jednak zawsze widziałam w nich niewytłumaczalną wytrwałość, która sprawiała, że nie nużyli się mną”. Tak jak to było w dniu bierzmowania, kiedy Maria zabarykadowała się w pokoju, ponieważ nie chciała przyjąć sakramentu. Mamie, po krótkich negocjacjach, udaje się ją przekonać, by ją wpuściła: „Pamiętam, jak siedziała na łóżku, kiedy ja, już ubrana i uczesana, zapytałam ją: «Ale kim jest ten Bóg? Nie rozumiem Go…». Ona nie przejęła się tym, aby mi to wyjaśnić, i być może właśnie wtedy zacząłem rozumieć Go nieco lepiej. To musiał być cierpliwy typ, ponieważ tego dnia nie przystąpiłam do bierzmowania” – opowiada Maria.

 

Niektóre obrazy z tamtych burzliwych lat odróżniają się w jej głowie od całej reszty: plakaty wielkanocne i bożonarodzeniowe, które kolejno trafiały do kuchni i były z niej usuwane, przytwierdzone do lodówki zdjęcie księdza Giussaniego obejmującego przyjaciela. „Te twarze mówiły mi o prawdziwym, definitywnym spotkaniu”. Owo „na zawsze”, którego jej brakuje, Maria znajduje również w czasie letnich wakacji, kiedy jej rodzina spędza wraz z innymi rodzinami z Ruchu kilka tygodni w Kalabrii: „Wycieczki, zabawy, wieczorne śpiewanie – tam widziałam na żywo to, o czym czytałam w tekstach wiszących na ścianach domu”.

                Gdy ma 18 lat, ponownie wyrusza w podróż. Pakuje torby i wylatuje do Irlandii. „Chciałam nauczyć się angielskiego i poszukać pracy, ale w rzeczywistości kierowała mną potrzeba zrozumienia, kim naprawdę jestem”. W Irlandii przeprowadza się kilka razy i często znajduje się w relacjach, które jej się nie podobają. Także w pracy nie jest w stanie znaleźć stabilizacji: jest kelnerką, wizażystką, pedagogiem. Stałą nutą w tym usiłowaniu odkrycia swojej tożsamości są jej rodzice. Nie było dnia bez telefonu z Włoch i jeśli to nie ona jechała zobaczyć się z nimi w Ariccii, to właśnie oni przyjeżdżali do niej. „Potem, kiedy poznałam Paula i założyliśmy rodzinę, odegrali kluczową rolę. Ponieważ nawet jeśli sprawy zaczęły się układać, mnie to nie wystarczało”.

 

Wraz z narodzinami ich pierwszego dziecka, Michaela, Maria zaczyna cierpieć na ataki paniki: „Paradoksalnie w chwili większej stabilizacji w moim życiu wyszła na jaw cała moja kruchość. Bałam się, że nie jestem dobrą mamą, czułam się nieadekwatna”. Jej mama zostaje z nią w Carlow przez dłuższy czas. Pewnego ranka, na krótko przed powrotem do Włoch, po powrocie ze mszy św. wręcza jej karteczkę. To poranna modlitwa, którą znalazła w kościele. Mówi jej: «Mario, odmówmy ją razem, zawierzajmy Panu każdy dzień, także kiedy będziemy daleko od siebie, i zobaczymy, co uda Mu się z tym zrobić”.

                „Patrzeć” zaczyna być bardzo ważnym czasownikiem dla Marii. „Potrzebowałam modlitwy, ponieważ nie byłam usatysfakcjonowana taką sobą, jaką widziałam. Wydawało mi się, że głębia mnie samej, osób, które kochałam, oraz tego, co robiłam, wciąż mi umyka”. Potrzeba ta eksplodowała pod koniec 2019 roku, kiedy nagle umiera Matthew, brat Paula. „Wiedzieliśmy, że miał problemy z narkotykami, i po kilku miesiącach hospitalizacji gościliśmy go w naszym domu, aby pomóc mu zacząć od nowa”. Dla niej ta śmierć jest jak rana, która wciąż zaczyna krwawić na nowo. Jak zacięty dysk powtarzała sobie: „No właśnie, nie zapominaj, skąd pochodzisz…To twoje przekleństwo”.

Ale nawet te myśli nie były w stanie jej zablokować. „Silniejsze od odczuwanego bólu było pragnienie, by móc go przeżywać bez rozpaczy. W ten sposób wstałam pewnego ranka, wzięłam do ręki telefon komórkowy, otworzyłam profil CL na Facebooku i zapytałam, czy jest ktoś ze wspólnoty w Irlandii. Wieczorem skontaktował się ze mną Mauro z Dublina, który zaprosił mnie na spotkanie”. Maria nie zastanawia się dwa razy. Nawet jeśli musi spędzić w autokarze dwie godziny, a prognozy pogody są bardzo złe. „Weszłam do sali przemoczona do suchej nitki, nikogo nie znałam. Przez chwilę czułam bardzo duże zakłopotanie. Potem pojawił się Mauro, który mnie przyjął: „Witaj! Ale co tu takiego może być, że wyciągnęło cię z domu w taką pogodę?”. Powiedziałam mu, że ja też zadaję sobie to pytanie.

Od tego pierwszego spotkania Maria zdążyła wziąć udział tylko w jeszcze jednym. Wraz z wprowadzeniem lockdownu Szkoły Wspólnoty zaczęły odbywać się tylko przez Zooma. „A jednak były to dla mnie spotkania pod każdym względem: spędzałam je, patrząc na twarze i słuchając o rzeczach, które ci nieznani przyjaciele opowiadali. A wszystko, co mówili, miało związek ze mną. Zastanawiałam się: «Ale jak coś tak złego może otwierać mnie na coś tak pięknego?»”.

 

Paul, chociaż nie jest zachwycony tymi spotkaniami, nie może nie uznać, że Maria nie jest już taka sama. Ale podczas gdy jej minęły już nawet ataki paniki, on po śmierci Matthew jakby przygasł i nie jest już w stanie wierzyć w całą tę „historię” z Bogiem. Mimo tego kilka tygodni temu wrócił do domu z prezentem dla Marii. „Otworzyłam paczkę i w środku była Biblia. Jakby mówił mi: «Podążaj dalej tą drogą. Przynajmniej ty pozostajesz dyspozycyjna»”. Maria uświadamia sobie całą związaną z tym odpowiedzialność, ale nie jest sama. Nawet dzieci, które wcześniej były źródłem niepokoju, teraz postrzega jako towarzyszy podróży. Kilka dni temu wieczorem 5-letni Michael zapytał przy stole wprost: „Czy waszym zdaniem Bóg przestał już stwarzać?”. Maria zyskuje nieco czasu, przełykając to, co ma w ustach, a w międzyczasie myśli o ostatnich miesiącach, o tych dużych i małych wydarzeniach, którym udało się pochwycić ją tak dogłębnie: „Bóg nie przestaje stwarzać, każdego dnia nadal czyni wiele rzeczy na świecie, a także w nas. Mnie na przykład wciąż robi mnóstwo prezentów. Ostatnim jest to twoje pytanie”.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją