Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2020 > lipiec / sierpień

Ślady, numer 4 / 2020 (lipiec / sierpień)

Listy

Inteligencja, aby sprostać każdemu wyzwaniu


W ubiegłym roku dwóch przedsiębiorców zainwestowało w biznes, który założyłem z moim przyjacielem Vidalem: „startup”, platformę usługową dla firm i gospodarstw domowych. Po roku działalności sytuacja gospodarcza wisiała na włosku i wybuchła pandemia, która mocno dotknęła nasze miasto. Mieliśmy plany, nowe cele dla naszej firmy, ale wszystko się skończyło; zarażenia i umieralność rosły każdego dnia, a nasi technicy nie mogli już pracować.  Wtedy, podczas połączenia wideo z przyjacielem z Włoch, w pewnym momencie użył on wyrażenia: „Odkrywać siebie na nowo”. Ale powiedział o tym nie jako o sile lub zdolności do posiadania, ale dlatego, że Pan dał nam inteligencję, abyśmy mogli stawić czoła każdej próbie. Następnego dnia dowiedziałem się, że moja żona Nia modliła się o Boże miłosierdzie, o zdrowie naszych przyjaciół, o ich i naszą pracę.  W jednej chwili widziałem wyraźnie rzeczywistość: nigdy nie byłem sam i rzeczywistość nie była zniekształcona.  Pan dał mi okazję do rozwoju firmy. Otworzyliśmy nową linię usług, która jako jedyna na naszej platformie działała w tym miesiącu, i zarobiliśmy więcej niż kiedykolwiek wcześniej, odkąd rozpoczęliśmy ten biznes. Szukaliśmy współpracy z firmami sanitarnymi i dostarczaliśmy sprzęt i protokoły bezpieczeństwa biologicznego. Stoimy w obliczu teraźniejszości ze wszystkimi trudnościami, z jakimi boryka się każda firma w tak niepewnym okresie. Zbankrutujemy? Będziemy się rozwijać? Co się stanie? Stało się jasnym, że Pan chce mnie tutaj i dał mi łaskę, aby móc widzieć, móc prosić i czuć się jak dziecko, które próbuje robić, co może, w pracy, ale zawsze będąc zależnym od Jego objęcia i w zasięgu Jego wzroku.

Pancho, Guayaquil (Ekwador)

 

„Tam, gdzie jest tyle bólu, tam też jest tyle dobra”

Około dwa lata temu, wraz z przyjaciółmi, rozpoczęliśmy działalność charytatywną w klasztorze Misjonarzy Miłosierdzia Świętej Matki Teresy z Kalkuty w dystrykcie Lapa w Rio. Zakonnice pomagają licznym bezdomnym w okolicy, zapewniając im codzienny posiłek, a także oferują cotygodniowe zabiegi higieniczne. Ponadto obecnie goszczą szesnaście osób bezdomnych, którzy z pomocą mniszek pokonują fizyczną i duchową ścieżkę powrotu do zdrowia. Naszym gestem charytatywnym jest być z tymi ludźmi w jedną niedzielę w miesiącu. Za każdym razem, gdy tam idziemy, jest to ciągłe odkrywanie historii życia i tego, jak Bóg dotknął tych ludzi, pokazując im drogę zbawienia. Gdy pojawił się koronawirus, nie byliśmy już w stanie odwiedzać klasztoru, lecz po krótkim okresie, w którym musieliśmy pozostać nieaktywni, postanowiliśmy sprawdzić, czy zakonnice mają jakieś potrzeby, które moglibyśmy zaspokoić. Matka przełożona poprosiła o dostarczenie pojemników termicznych w celu dalszego oferowania posiłków osobom bezdomnym, których nie mogły już gościć w stołówce. Poprosiliśmy naszych przyjaciół o darowizny na zakup materiału. W ciągu tygodnia zebraliśmy potrzebną kwotę. Po tej pierwszej dostawie otrzymaliśmy dodatkowe datki -- spontaniczne gesty miłosierdzia od naszych przyjaciół -- za które mogliśmy kupić artykuły higieniczne i owoce. Znaleźliśmy sklepy, które były w stanie dostarczyć materiały ochronne wymagane podczas pandemii. Było to połączenie małych gestów ludzi, znajomych i nieznajomych, co pozwoliło nam zaspokoić potrzeby sióstr. Nasz wkład był niewielki w porównaniu z ciągłymi potrzebami klasztoru. Te proste gesty pokazują czułość, z jaką Bóg działa pośród ograniczeń i cierpień obecnej sytuacji, rozprzestrzeniając iskry światła, które są oznakami nadziei dla naszego życia. Co więcej, w tym dramatycznym okresie takie przykłady przypominają nam o potrzebie reagowania na okoliczności, przyjmowania ich i zawierzenia ich miłosierdziu Bożemu, aby stały się Dobrem i przyczyniały się do tajemnicy zbawienia. Zawsze pamiętamy, że „niewiele oznacza u Boga wiele” i, jak powiedziała nam jedna matka: „tam, gdzie jest tyle bólu, tam też jest tyle dobra”.

Victor i Andrea, Rio de Janeiro (Brazylia)

 

„Choroba taty i odmienione spojrzenie”

„Dopiero po doświadczeniu jakiejś poważnej klęski, odkryjecie na serio to, co jest wam potrzebne” - powiedział Chesterton. W połowie lutego tata skarży się, że nie widzi dobrze. Okulista natychmiast wysyła go do szpitala. Diagnoza odbiera mowę: guz mózgu. Tata ma 62 lata i jest na emeryturze od 2 lat. Wiadomość ta jest bardzo szokująca, a wśród tysiąca emocji powstaje pytanie: „Jaki jest tego sens?”. Piszę to pytanie do grupy przyjaciół ze Szkoły Wspólnoty, szybko i bez pretensji. Robię to, bo przynajmniej będą się modlić, czego ja nie jestem w stanie robić. Przyjaciele odpowiadają, że będą się modlić za nas i za niego. Wszyscy mówią mi to samo: „Zaufaj”. Ale ja nie rozumiem i czuję pustkę, nic nie ma sensu. Szukam kontaktu z przyjaciółką, która straciła tatę kilka lat temu, ponieważ w jej oczach na pogrzebie nie znalazłem rozpaczy, ale coś innego. Mówi mi, żebym nie redukował niczego co dotyka mojego człowieczeństwa. Tymczasem wybuchła pandemia. Ukazuje się list Carróna w gazecie „Corriere della Sera” i czytam go jednym tchem, zmieniając temat z pandemii na chorobę taty. Rozmawiam o tym z przyjaciółmi, którzy mówią mi, że nie znajdę odpowiedzi na to, co się dzieje, ale będę miał towarzystwo. Nadal nie rozumiem. W następnych dniach operują tatę, w kilku momentach jego stan się pogarsza. Dzwoni do mnie Federica, przyjaciółka ze Szkoły Wspólnoty, która prosi mnie, żebym się modlił i zaufał.  Odpowiadam, że nie mogę, a ona proponuje: „Wspólnie odmawiajmy Różaniec, zaczynając jutro o 18.30”. Stan taty się pogarsza.  Federica napisała do mnie: „Zapraszamy wszystkich przyjaciół ze Szkoły Wspólnoty do modlitwy”. W tym okresie wszystko się zmienia. Pandemia nie pozwala nam nawet go zobaczyć, ponieważ on również zaczyna chorować na Covida. Każdy z domu łączy się na Różańcu, jest nas około 10 osób.  Zaczynamy w połowie kwietnia i bez omijania ani jednego dnia kontynuujemy aż do 3 czerwca, dniu pogrzebu Ojca. W drugą niedzielę maja jadę na Sacro Monte i zdaję sobie sprawę, że mam wiele spraw, za które chcę podziękować Panu. Zmienia się moje spojrzenie na chorobę ojca, sytuację i moje życie. Nie dzięki zrozumieniu sytuacji zaczynam znów oddychać i być szczęśliwym, ale dzięki towarzystwu, o którym mówił Carrón. Przeżyłem Wydarzenie, które będę pamiętał przez całe życie.

Dario, Varese

 

„Wiem, komu chcę oddać życie!”

Jestem świeżo upieczonym absolwentem i zdecydowałem się ubiegać o członkostwo w Bractwie. Jest to czas, w którym wiele planów i pomysłów dotyczących mojej przyszłości zostało zawieszonych przez pandemię. Chciałem od razu znaleźć pracę, wejść w świat „dorosłych”, zacząć odkładać trochę pieniędzy i wreszcie móc poprosić moją dziewczynę o rękę. Niestety, ze względu na Covid bardzo trudno jest znaleźć pracę i od trzech miesięcy spędzam całe dnie na przeglądaniu Internetu w poszukiwaniu jakiejś przyzwoitej oferty. Zakończenie etapu studiów nie było więc tak proste, jak sobie wyobrażałem: odkryłem, że mam o wiele mniej przyjaciół, niż myślałem, ale kilku prawdziwych na szczęście tak; zacząłem chodzić na nową Szkołę Wspólnoty, ale na Zoomie nie jest łatwo budować relacje i żyć wspólnotą. Krótko mówiąc, z całą tą niepewnością co do przyszłości i relacji, zdecydowałem się zacząć nową Szkołę Wspólnoty; w rzeczywistości wśród wielu znaków zapytania znajduje się również wielki wykrzyknik: wiem, komu chcę oddać życie! Piszę, aby opowiedzieć o zdumieniu, jakie wywołało we mnie przeczytanie tekstów zaproponowanych nowym osobom. W rzeczywistości poczułem ogromną czułość ze strony Ruchu. Gdzie jest takie miejsce, w którym jest moje osobiste spełnienie? Wykorzystanie pieniędzy jako narzędzia wychowywania do ubóstwa; wezwanie do wspierania się duchowo i materialnie; nacisk na misjonarską koncepcję życia... Krótko mówiąc, wszystko to jest tak piękne i przemyślane, że sprawia, że chcę w pełni i zdecydowanie przylgnąć do tego towarzystwa. Paradoksem jest myślenie, że dla świata reguły odpowiadają niejako pewnej formie ograniczenia, a przestrzeganie zasady Ruchu sprawia, że czuję się szczęśliwy i wolny. Po przeczytaniu tych tekstów od razu poprosiłem moją dziewczynę i kilku ważnych dla mnie przyjaciół, wobec których jeszcze poprzedniego wieczoru odczuwałem pewien rodzaj oschłości i dystansu, aby móc razem przeczytać te teksty, abyśmy mogli przypomnieć sobie tę dynamikę życia. Odczułem ogromną wdzięczność za ten najbardziej niezasłużony dar, jakim jest powołanie do życia chrześcijańskiego w Kościele, a zwłaszcza za charyzmat naszego Ruchu.

Marco

 

„Seminaria prowadzone online i ślub przyjaciół”

Kiedy wybuchła pandemia koronawirusa, zaczęliśmy spotykać się codziennie w południe, aby odmówić Anioł Pański z wieloma rodzinami i podążać za prowokacją listu Carróna, który był dla nas impulsem do powiedzenia „tak” w tych okolicznościach. A teraz, po dwóch miesiącach, mogę powiedzieć, że jesteśmy bardziej pewni, że Chrystus nas nie opuści. W instytucie badawczym, w którym pracuję, zacząłem proponować prowadzenie seminariów online, aby wszyscy mogli w nich uczestniczyć. Potem kontynuowałem tę formę nauki, a moim kolegom powiedziałem, że czas pandemii może być również okazją do tego, aby nasz instytut „przemówił” do ludzi z innych części świata, którym trudno byłoby nas odwiedzić. Po kilku tygodniach dyrektor poprosił mnie, żebym opowiedział o tym doświadczeniu na comiesięcznym spotkaniu, mówiąc mi, że inne europejskie instytuty nam zazdroszczą, ponieważ kontynuowaliśmy seminaria, podczas gdy u nich wszystko zostało zawieszone. Pod koniec mojego wystąpienia koledzy zaczęli do mnie pisać, aby dopytać, jak postępować ze swoimi uczniami, aby mi podziękować, bo po raz pierwszy po moim wystąpieniu poczuli, że instytut jest „jeden”, a nie podzielony na części pomiędzy narodami, do których należy. Co pozwoliło mi w pełni przeżyć ten okres? Wydarzenie, w którym uczestniczyłem kilka tygodni temu, kiedy dwoje przyjaciół brało ślub w kościele, na którym byli tylko oni, ksiądz i ich rodzice. Byliśmy świadkami ceremonii na Zoom, podczas której jedyną ważną rzeczą było „tak” dla Chrystusa, „tak” tych dwoje, którzy zawarli sakrament małżeństwa. Wieczorem wesele (nadal na Zoomie) było naprawdę świętowaniem, a nie obowiązkiem, by nadrobić fakt, że nie mogliśmy tam być fizycznie.

Autor znany redakcji

 

Wspólnota Wrocławska, po wielu tygodniach spotkań tylko w świecie wirtualnym, wyjechała na wspólny wakacyjny wyjazd. Postanowiliśmy zorganizować spotkanie, ponieważ byliśmy już spragnieni zwykłej rzeczywistości, rozmów w cztery oczy. Dla każdego z nas była to ogromna radość móc siebie zobaczyć na żywo. Był to również moment, kiedy po raz pierwszy spotkaliśmy w realu osoby, które dołączyły do nas w trakcie Szkoły Wspólnoty online. Okazało się, że niewiele trzeba, żeby mogła narodzić się z tego przyjaźń. To spotkanie pokazało nam, że mimo wielu różnic między nami, innych przyzwyczajeń, różnego sposobu życia, odmiennych charakterów potrafimy razem działać. Ten krótki wyjazd uświadomił nam, że jesteśmy sobie nawzajem podarowani, żeby stworzyć coś pięknego. W zwykłych codziennych czynnościach w trakcie dnia: przy przygotowywaniu posiłków, sprzątaniu, robieniu ogniska, graniu w gry mogliśmy uczyć się od siebie, być uważnymi na drugą osobę, ale również uświadomić sobie, jak bardzo jesteśmy ze sobą szczęśliwi. To było proste i piękne spotkanie, które zaowocowało pięknymi wydarzeniami i nowymi przyjaźniami.

 

Marzenie vs Pragnienie

To, co znajdziecie w tym krótkim tekście nie jest efektem studiów teologicznych ani w ogóle żadnych (czyli nie jestem ekspertem), tylko moich osobistych rozmyślań podczas niedawnego spaceru. Bardzo ważną dla mnie rzecz usłyszałem na zeszłorocznych wakacjach CLU w Małym Cichym. Mianowicie, że serce z natury dąży do tego co mu odpowiada, to jedno zdanie z całej lekcji zapadło mi w pamięć i teraz przyczyniło się do wyciągnięcia jakiegoś konkretnego wniosku.

 Możliwe, że rozdzielanie marzenia i pragnienia jest trochę bezcelowe, bo często używamy tych słów wymiennie. Nie zgadzam się z tym, ponieważ rozróżnienie między jednym i drugim daje możliwość bardziej trafnego osądu różnych myśli, które nam przychodzą do głowy. W moim przypadku było tak, że często intuicyjnie potrafiłem coś nazwać marzeniem bądź pragnieniem, ale nigdy nie zastanawiałem się, dlaczego to coś jest jednym a nie drugim. Głównie intuicja podpowiadała mi, że pragnienie jest czymś głębszym, ale niewiele poza tym. W końcu po prostu zadałem sobie pytanie: czym się te dwie rzeczy różnią? Uporządkowałem to w kilku punktach:

Po pierwsze, marzenie od samego początku wiadomo czego dotyczy. Nagły zachwyt czymś o czym się wcześniej w ogóle nie myślało albo jakaś myśl, która się pojawiła przy śniadaniu, np. chcę pojechać w Himalaje. Natomiast pragnienie lubi się ukrywać. Żyjesz, funkcjonujesz, robisz to, robisz tamto, niby wszystko jest w porządku, ale czujesz, że czegoś ci brakuje, ale nie wiesz czego. Nie sposób tego nazwać bez spotkania kogoś kto żyje właśnie tym, o co woła serce lub bez ciszy. Cisza jest wspaniałym narzędziem. Pozwala usłyszeć wszystko, co w innym razie umyka, pustka w sercu wtedy przestaje być tylko pustką, bo zaczynasz słyszeć, że do ciebie mówi. Słuchaj jej i staraj się to nazwać.

Po drugie, pragnienia sobie nie wymyślisz. Nie ma możliwości, żeby dogłębnie przekonać serce, że czegoś pragnie bądź nie. Usilne wystawianie się na coś czego nasze serce nie chce, jedyne co może zrobić to wywołać w nas rosnące napięcie.

Po trzecie, pragnienie silniej domaga się wypełnienia. Marzenie ma tendencję do bycia czystym wymysłem, czymś co fajnie by było kiedyś zrobić. Nienazwane i niespełnione pragnienie natomiast potrafi sprawić, że inne rzeczy stracą smak i przestają być atrakcyjne.

Po czwarte, spełnienie pragnienia domaga się ciągłości w czasie. Pojechać w Himalaje wystarczy raz, może kilka razy. Pragnienie chce ciągle być zaspakajane. Myślę, że nie pragnie się na przykład ZOSTANIA księdzem tylko BYCIA księdzem. Marzenia mogą być środkiem do wypełniania pragnienia, np. pragnę pomagać ludziom, ale marzę konkretnie o byciu lekarzem, a ktoś inny o pomocy bezdomnym. Oczywiście to tylko przykłady i one też nie są tak czarno-białe jak można by odebrać to co napisałem. Chodzi mi o zaznaczenie pewnej prawidłowości, bo rozeznanie czy coś jest marzeniem, czy pragnieniem jest osobistą kwestią każdego z nas.

Po piąte, pragnienie zawsze prowadzi do czegoś co jest dla nas dobre. Marzenie może być głupie, może okazać się kaprysem, może w dłuższej perspektywie okazać się szkodliwe lub po prostu stratą czasu. Pragnienie wynika z naturalnej potrzeby serca, a skoro serce z natury dąży do tego co mu odpowiada oraz zostało stworzone przez Boga, to nie ma opcji, żeby samo siebie prowadziło ku zagładzie.

Wszystkie te punkty nie są oczywiście prawdą oświeconą, tylko moimi przemyśleniami, można się zgodzić z ich treścią bądź nie. Również ścisłe trzymanie się ich nie wiem, czy jest właściwie. Lepiej traktować je jako drogowskazy przy osądzaniu myśli, które przychodzą do głowy.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją