Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2020 > maj / czerwiec

Ślady, numer 3 / 2020 (maj / czerwiec)

Listy

Skok po schodach i inne...


 Od rozpoczęcia kwarantanny całe dnie spędzałem w domu z żoną i synem i to z nimi starałem się spędzać czas między męczącą pracą, czytaniem artykułów, muzyką, sprzątaniem i zakupami. Ale powoli zdałem sobie sprawę, że wszystko, co zrobiłem - nawet skrupulatne przestrzeganie rządowych wytycznych, których stałem się ekspertem - było niczym innym jak tylko reorganizacją nawyków, zachowań, jeszcze bardziej rygorystycznych i nieelastycznych, które miały mnie odsunąć od strachu, od zawrotów głowy, które męczyły mnie wewnętrznie. Myślałem, że dam radę je wszystkie przezwyciężyć. Nagle stało się to powodem kłótni z moją żoną. Ona jest lekarzem specjalizującym się w fizjoterapii, dlatego nie jest bezpośrednio zaangażowana w leczenie nagłych przypadków zarażeń. Przez dwa tygodnie udało jej się zostać w domu, jednak w ostatnich dniach musiała już wrócić do szpitala. W obliczu tego faktu zacząłem stawiać szereg zarzutów (słusznych i uzasadnionych) i proponować rozwiązania mające na celu uniknięcie jej powrotu do pracy. Ona bardzo się sprzeciwiała, odkrywając swoje pragnienie powrócenia do szpitala i służenia tam ludziom. Po chwili zdałem sobie sprawę, że chodziło o coś prostszego: bałem się. Jak apostołowie na łodzi. W odróżnieniu od nich, ja nie byłem w stanie się do tego przyznać. Wszystkie moje nienaganne powody, cała moja doskonała organizacja były kolejnym sposobem na uniknięcie zawrotów głowy, które prowokują uświadomienie sobie, że moje życie i ludzie, których kocham, nie są w moich rękach. Co jest w stanie przezwyciężyć ten lęk? Najważniejsze lekcje daje mi mój dwu i pół-letni syn, którego od kilku dni uczyłem skakać ze schodów w domu. Przy każdym udanym skoku ustalaliśmy punkt początkowy o jeden schodek wyżej. Po trzecim schodku zaprosiłem go do skoku. Ale on się blokuje. Potem patrzy na mnie i mówi: „Tato, boję się. Przytul mnie”. Podchodzę, rozkładam ramiona, a on rzuca się bez wahania. Dotknęło mnie, z jaką prostotą mój syn umie powiedzieć, że się boi. Ale może powiedzieć to tylko dlatego, że przed sobą ma ramiona ojca.  Zachowanie mojego syna było cenną okazją do przypomnienia sobie tego, co również ja odkrywam w tych dniach. Mogę powiedzieć, że się boję, mogę popatrzeć na swoje człowieczeństwo, na swoje grzechy, ponieważ jest Ktoś, kto przytula mnie takiego, jakim jestem. Uświadomienie sobie tego przezwycięża strach i daje mądrość wobec rzeczywistości, która jest w stanie zmusić mnie do zaakceptowania chwili z nowym spojrzeniem, z pasją i kreatywnością, której nie mogę samemu sobie dać.

Davide, Ascoli Piceno

 

 

„Moja wrażliwość jest moją siłą”

Martwi mnie wzrost liczby zgonów z powodu wirusa Covid-19 oraz rosnąca liczba osób zarażonych. Nie wiem, co stanie się z moim krajem i światem w najbliższej przyszłości. W takich chwilach człowiek wyłania się z całą swoją kruchością, a jego próby rozwiązania każdego problemu są ewidentnie niewystarczające. Nawet największy naukowiec czy wynalazki techniczne naszych czasów nie mogą nas uratować. To oczywiste, że człowiek sam siebie nie może ocalić. Jestem pewna, że ta pandemia nie przyszła, by zniszczyć człowieka lub go ukarać; Bóg bardziej zna nasze słabości niż my sami je znamy. Jestem pewna, że chce, abyśmy zrozumieli najważniejszą rzecz w życiu, tę, która może wyrwać nas z nicości, tak często nas ogarniającej. To, co się wydarza, służy naszemu dobru, naszemu wzrostowi i naszej dojrzałości. Bóg zwraca uwagę człowieka na siebie. I mam nadzieję, że Jego chwała objawi się po tym wszystkim. Giussani mówi, że Bóg nie zsyła nam pocieszenia, On po prostu się wydarza. Rzeczywistość, którą widzę, jest tego świadectwem. Chcę żyć tą rzeczywistością, nie ukrywając niczego, nie mogę niczego ukryć, ponieważ ujawnia się moja wrażliwość i właśnie tego chcę, ponieważ staje się to okazją do klęknięcia i modlitwy o wypełnienia się Jego woli. Z tego czerpię siłę i to daje mi możliwość życia przez cały dzień, modląc się do Niego, aby pozostał przy mnie i razem ze mną stawiał czoła wszystkim wyzwaniom.

Gladys, Kampala (Uganda)

 

 

Zwolnienia i fundusz wspólny

Drogi Księże Julianie, w tych trudnych momentach przywołałeś mnie, aby mocniej zaangażować się w przyjaźnie, które pomagają mi przeżywać moją rzeczywistość. Razem z żoną – każdy takim, jakim jest - podjęliśmy to wyzwanie i idziemy w towarzystwie twojej przyjaźni wraz z innymi przyjaciółmi, którzy nas wspierają i prowadzą. W kwietniu rozpoczął się okres zwolnień w pracy i zobaczymy, dokąd zaprowadzi nas dobry Pan. Jednego jesteśmy pewni: nigdy nie zostawi nas samych. W czasie trwania pandemii chcieliśmy się w coś zaangażować. Po tym, jak przeczytaliśmy twój list z prośbą o wierność wobec funduszu wspólnego, postanowiliśmy przelać na fundusz wspólny całą kwotę, jaką przeznaczylibyśmy na udział z rekolekcjach. Myśleliśmy o Bractwie w kontekście „ojcostwa”, które czujemy i które pozostawia nam spokój co do sposobu wykorzystania tych pieniędzy. Chcę, aby było to prostym gestem wdzięczności i przynależności do drogi, którą idziemy.

Autor znany redakcji

 

 

Gra w statki i dziadek

Mój dziesięcioletni syn Luca obudził się pewnego ranka wściekły i bardzo smutny. Nagle zdał sobie sprawę, że wiele jego planów, wiele pięknych rzeczy nie mogło się wydarzyć lub zostało przełożonych. Żadnej szkoły, żadnych kolegów czy przyjaciół, nici z długo oczekiwanego turnieju rugby we Francji, przełożenie Pierwszej Komunii i brak wymarzonych prezentów. Mówiąc krótko, wielki dramat i zepsuty dzień. Po południu, rozwiązując razem krzyżówkę, mówi z uśmiechem: „Wiesz tato, dzisiejszy dzień zaczął się tak, jakby miał być najgorszym w moim życiu, a teraz jest jednym z najpiękniejszych”. Zdziwiony pytam go, co się wydarzyło. „Po pierwsze, poprzez Zoom grałem z dziadkiem w statki”. Nie do końca rozumiem, ale czekam, co powie dalej. On dodaje: „Początkowo myślałem tylko o tym, czego nie mogę zrobić, a potem pomyślałem o tym, co mogę zrobić i o propozycji dziadka. Bawiłem się z nim świetnie!” Proste. Jaki smak ma życie, gdy przyjmujesz jego okoliczności nie dlatego, że musisz albo że musisz być dobry, ale dlatego, że one są prawdziwą propozycją dla nas. Jaka to wdzięczność mieć przyjaciela (dziadka), z którym można z powrotem zacząć żyć. Ta obecność i okoliczności są największym darem, jaki odkrywam każdego dnia. Potrzebuję tego, aby zaczynać na nowo i nie pozostać narzekając lub bojąc się. Zobaczyć, jak On się wydarza w naszych dzieciach i móc uczyć się od nich jest cudem.

Giovanni, Segrate (Milano)

 

Przełożone zawarcie małżeństwa

26 kwietnia powinnam wyjść za mąż. Miałam założyć białą suknię i spędzić dzień w otoczeniu bliskich i krewnych. Ale jest dla nas inny plan, jak dla wielu par na całym świecie. Pandemia zmusiła nas do przeniesienia ślubu na koniec lipca, ale może okazać się, że będzie on jeszcze później. Mój narzeczony i ja mamy szczęście, że jesteśmy zdrowi, że mamy pracę, którą możemy wykonać z domu, a nasze rodziny są bezpieczne. Nadal jednak zasmuca mnie utrata tego szczegółowo zaplanowanego dnia miłości i radości. Wyobraziłam sobie, jak przygotowuję się z najbliższymi przyjaciółmi i mamą, że idę wzdłuż nawy kościelnej i widzę wiele znajomych i drogich mi twarzy. 26 kwietnia był jednak innym dniem. Spędziłyśmy go spokojnie w naszym mieszkaniu, zastanawiając się, co zrobić z czasem wolnym, który mamy pod dostatkiem. Ta sytuacja zmusiła mnie do spojrzenia naszemu powołaniu prosto w oczy. Czy problemem jest impreza? Liczba ludzi? Sukienka i kwiaty? Doświadczenie wyraźnie mi to pokazało: nie, nie chodzi o te rzeczy. Istotne jest moje powołanie, któremu muszę nadal mówić „tak”, nawet w stanie zawieszenia. Nawet jeśli skończy się to ślubem bez zewnętrznego piękna, którego się spodziewaliśmy - bez kwiatów, bez ciasta, bez duetu muzyków grających Bacha i tylko z dwoma świadkami - prawdziwe piękno pozostanie. Bóg będzie tam, potwierdzając nasze „tak” dla siebie i dla Niego. Jeśli wierzę we wszystko, czego nauczyłam się przez te lata, muszę i w to uwierzyć. Ten okres ciszy doprowadził mnie również do nowej wewnętrznej podróży, aby znaleźć pokój Chrystusa, który we mnie mieszka. Odnajduję pokój w sposób, który byłby niemożliwy w „starym świecie”, w którym codzienne obowiązki i powiadomienia przez telefon komórkowy były ciągłą rozrywką. Teraz jest mniejsza potrzeba rozrywki, a większa potrzeba milczenia i spokoju, gdzie czeka On. Uczę się cierpliwie czekać na spełnienie się planu Bożego w moim życiu i życiu mojego narzeczonego.

Marissa, Los Angeles (USA)

 

Listy polskich studentów z okresu pandemii

 

Pragnienie relacji

Rzeczą, która w nowy sposób rzuciła mi się w oczy, w tym czasie, są relacje z przyjaciółmi przez lepszy kontakt z tą częścią grupy, którą widywałem rzadko (przede wszystkim z osobami z CLU z innych miast). Wcześniej spotykaliśmy się kilka razy w roku i było to wielkim wydarzeniem kiedy z kimś wymieniłem kilka zdań. Teraz niemal w każdym obudziło się pragnienie relacji, co skutkowało w częstym łączeniu się przez internet po to, żeby ze sobą pobyć, nawet jeśli każdy milczał i zajmował się nauką. Po prostu być razem. Nie wiem, jak to się przełoży na moje postrzeganie tej kwestii, kiedy pandemia się skończy, zobaczymy.

Mateusz, Wrocław

 

Szukanie sensu wiary

Czas pandemii jest dla mnie okazją do zweryfikowania w sobie różnych elementów mojej wiary. Kiedy został odcięty lub utrudniony dostęp do znanych mi dobrze form religijności - mszy czy nabożeństwa w kościele, spowiedzi w konfesjonale, przyjmowania Komunii w postaci chleba eucharystycznego - musiałam znaleźć inne formy. Dzięki Ruchowi jednak nie poprzestałam na samej zmianie rytuałów, ale zaczęłam zadawać sobie pytania - co te formy tak naprawdę oznaczają? W jaki sposób do tej pory pomagały mi one przeżywać moją wiarę? Musiałam na nowo zdefiniować, zagłębić się w znaczenie niektórych „widzialnych znaków”, poszukać i zastanowić się, dlaczego np. komunia duchowa nie jest dla mnie tym samym, co chleb eucharystyczny lub jakim miejscem jest dla mnie kościół, jeśli nie mogę modlić się w jego murach? I teraz, kiedy wszystko zaczęło wracać do normalności, w inny sposób patrzę na te wszystkie elementy i doświadczam mojej wiary. Bo to, co było mi znane, często do tej pory przyjmowałam bezrefleksyjnie. Teraz natomiast wiem, dlaczego to robię i dlaczego tego potrzebuję.

Judyta, Warszawa/Kraków

 

Zmiana nawyków

Wirus nie dotknął ani mnie, ani moich bliskich dosłownie, nie musieliśmy przeżywać choroby czy śmierci kogoś z rodziny i jesteśmy za to wdzięczni Panu Bogu. Mimo to również miewamy dni strachu, niepewności, które zresztą jeszcze nas na dobre nie opuściły.

To bardzo dziwny czas - rok 2020 będzie tym, który dobrze zapamiętamy, ale pytanie, czy choć trochę pozytywnie?

Koronawirus nie jest czymś, co będziemy wspominać z uśmiechem na twarzy. Ludzie cierpią, tracą pracę, spokój, bliskich... Ale gdy przyglądam się innym aspektom pandemii, temu, jak zmieniły się nasze najprostsze czynności, nawyki, możliwości – szczególnie to, że niezwykle długo musieliśmy zostać w domach, a nasze życie, spotkania całkiem przeniosły się do internetu – ten uśmiech się pojawia.

Nie znaczy to, że wolę taką formę kontaktowania się ze światem, bo dałabym wiele, żeby móc przytulić swoich przyjaciół. Sporo moich planów po prostu legło w gruzach albo stanęło pod ogromnym znakiem zapytania. Bałam się długo o zdrowie własne i moich bliskich. A mimo to, między falami strachu i smutku, i narzekania, że z dobrą formą mogę się pożegnać, pojawił się jakiś dziwny spokój, wytchnienie i myśl, że mam teraz TYLE CZASU. Mam w końcu czas na rozwinięcie swoich pasji, czytanie jeszcze czegoś oprócz podręczników, pójście do lasu, który tak bardzo kocham, a bywam w nim chyba tylko w wakacje. Mam czas na spokojne zjedzenie obiadu, a nie – w biegu między jednym wykładem a drugim - na uczelni, mogę się wyspać, mogę obejrzeć film czy pograć w coś z młodszą siostrą. I wiem, że są to tylko małe rzeczy, że sen czy ciekawa książka to nic niezwykłego, ale szukanie takich drobnych pozytywów okazywało się nieraz ratunkiem w te smutne dni. Poza tym, na swoją obronę powiem, że dostrzegam w tym przedziwnym czasie również pewną głębię – piękno i dobro w duchowym wymiarze.

Wierzę, że w końcu pojawiła się jakaś reakcja na nerwowy pęd świata. „Świat gna przed siebie bez opamiętania!” , „Nie potrafimy się dziś zatrzymać!”, „Jak się w tym pędzie odnaleźć?” Tyle się o tym zawsze słyszy, a niewiele robi, by rzeczywiście zwolnić. Może w końcu nas zatrzymano, skoro sami nie potrafiliśmy?

Uważam też, że poważnym problemem współczesnego człowieka jest złudne poczucie samowystarczalności, posiadania władzy i kontroli nad wszystkim. Człowiek myśli, że znajdzie rozwiązanie w każdej sytuacji, że będzie tak, jak sobie zaplanował, że jest panem życia i śmierci. Nagle pojawia się wirus, z którym nie jest w stanie się uporać. Zaczyna myśleć o sensie życia, zauważa, że jego plany i chęci, żeby było lepiej, na niewiele się zdają, że nie wszystko da się kupić, że już nie może sam siebie w ten sposób oszukiwać. Pewnie nie jestem jedyną osobą, która tak to postrzega i pewnie brzmi to wszystko trochę banalnie, a jednak są to moje najszczersze przemyślenia.

Chciałabym też, żeby odebrano poważnie moją kolejną myśl – odpowiedź na słynne pytanie o to, co mnie wyrywa z nicości albo co pozwala mi otwierać się na rzeczywistość (zarówno w czasie pandemii, jak i poza nią), bo również jest przewidywalna, ale myślę, że wszyscy mamy takie momenty, gdy w końcu docierają do nas różne oczywiste rzeczy. Jak to, że miłości nie da się kupić, prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, czy to, że Bóg jest z nami ciągle i nic nie dzieje się bez przyczyny. Słyszymy to wiele razy, często nawet mówimy o tym głośno, choć nigdy tego nie doświadczyliśmy, prawda?

Ja mogę dziś świadomie i pewnie powiedzieć, że prawdziwą nadzieją i „filtrem”, przez który obserwuję to, co mi się przytrafia, i który sprawia, że wszystko ma jakiś sens, i że wszystko mogę przetrwać, jest Pan Bóg. On jest jak koło ratunkowe (wymyśliłam to porównanie na ostatniej Szkole Wspólnoty). Są takie momenty, gdy już nie mamy sił, żeby płynąć, fale są coraz silniejsze, może nawet zaczynam tonąć. Pan Bóg jest takim kołem ratunkowym, o które zawsze jeszcze zdążymy poprosić, jeśli tylko chcemy. Potem, jak to w kole, możemy przestać panicznie machać rękami i próbować ratować się samemu, bo przecież ktoś nas wyciąga z tej zimnej wody. Możemy równie dobrze poddać się całkowicie Pomagającemu. Wystarczy po prostu nie stawiać oporu.

Marysia, Białystok

  

Gest charytatywny

Moje zaangażowanie się w gest charytatywny jest skutkiem trudnego czasu wywołanego przez światową pandemię. Choć już wcześniej poruszany był wątek takiego gestu, to dopiero w tym konkretnym czasie, po powrocie do domu rodzinnego, postanowiłam zgłosić swoją dyspozycyjność w Caritas. Stało się tak po pierwszej internetowej Szkole Wspólnoty, gdy jedna z bliskich mi osób podzieliła się pomysłem wolontariatu. Niesamowite jest to, że nie tylko ja, ale również u innych pojawiła się podobna potrzeba niesienia pomocy w czasie pandemii.

Będąc wolontariuszami Caritas pomagamy dostarczać najbardziej potrzebującym mieszkańcom naszego regionu to, co najpotrzebniejsze: jedzenie i środki czystości. Te zapakowane produkty przywozimy i dostarczamy pod same drzwi mieszkania lub domu. Działamy tak, by zminimalizować niebezpieczeństwo zachorowania tych najbardziej narażonych, starszych ludzi. To niesamowite, ile wdzięczności nam oni okazują, choć często widzimy ich tylko przez chwilę. Dodatkowo często są to osoby samotne, które podkreślają, ile dla nich znaczy fakt, że ktoś o nich pamięta.

Osobiście i mnie ten gest daje dużo dobrego. Pojawiła się szansa, że mogę cokolwiek dać innym. Sama w życiu otrzymałam tyle dobra oraz mam zagwarantowane bezpieczeństwo, że jeśli cokolwiek uda mi się dać innym, to już dużo. W tym kontekście nie chodzi nawet o dowożone paczki z jedzeniem, tylko chociażby o to zapytanie, czy wszystko w porządku lub kiedy życzę zdrowia i dobrego dnia. Ten aspekt jest dla mnie osobiście ważniejszy. Ten gest daje mi szczęście i poczucie, że wszystko w tym momencie jest na właściwym miejscu.

Ania z Augustowa

 

 

„Wspólna” nauka

Mój powrót do domu był skutkiem zaistniałej sytuacji epidemiologicznej. Będąc studentką ostatniego roku musiałam w domu rozpocząć naukę zdalną i kontynuować pisanie pracy magisterskiej. W tym czasie powstała propozycja wspólnego pisania prac dyplomowych. David poinformował o możliwości przyłączenia się wszystkich chętnych osób. Na początku było nas kilkoro, a w dniu dzisiejszym jest nas już 25 osób, ponieważ jest to grupa otwarta dla wszystkich studentów. Co prawda nieliczni tylko na tym czacie, koniec końców, piszą pracę, większość przyłącza się do nauki bądź wykonuje inne obowiązki.

W tym miejscu wspieramy się w codzienności i motywujemy do pracy. By lepiej przeżywać ten czas, ustaliliśmy, by codziennie o konkretnej godzinie wymieniać się doświadczeniami na temat tego, co przeżyliśmy danego dnia. To towarzystwo tworzy moją codzienność. Nawiązałam tu relacje z ludźmi, których nigdy osobiście nie spotkałam. To miejsce zgromadziło osoby z różnych miast w Polsce, również i takich studentów, którzy nie mieli dotąd w swoim mieście Szkoły Wspólnoty.

Jestem ogromnie wdzięczna za to towarzystwo. Szczerze powiedziawszy nie wyobrażam sobie, by przy zapytaniu mnie, jak spędziłam okres pandemii, nie opowiedzieć o tej grupie ludzi i naszej wspólnej codzienności.

Ania z Augustowa

 

Wspólne przeżywanie życia

Moje doświadczenie tego czasu pandemii to codzienna walka z nicością powszedniego dnia, która atakuje mnie znacznie częściej i bardziej dostrzegalnie, odkąd spędzam czas w domu. Sprawia to, że przeżywanie dnia stało się wysiłkiem, walką z samym sobą, duszeniem się rzeczywistością. Większa ilość ciszy i przestrzeni do rozmowy z sobą samym odkryła w moim życiu całe sfery śmierci, nicości, gdzie Chrystus jeszcze nie zmartwychwstał i nie ma jeszcze nadziei. Równocześnie Pan nie zostawił mnie w tym samego. Dał mi wspaniałe towarzystwo w formie naszej ogólnopolskiej Ruchowej grupy naukowej, która już od dwóch miesięcy codziennie pomaga mi przeżywać dzień lepiej, poprzez wspólne przebywanie, ale także towarzyszenie sobie w pytaniach i przeżyciach danego dnia. Pogłębiło to więź między nami i pozwoliło na wspólne przeżywanie życia, które w normalnych warunkach nie byłoby w tym stopniu możliwe z ludźmi, z całego kraju. Nauczyłem się też, że odkrycie i realizowanie mojego powołania w tych okolicznościach (studia, przynależność do Ruchu, mieszkanie z ciocią) i odpowiadanie na propozycje w ciągu dnia również wyrywa mnie z nicości. To trudny czas dla mnie, ale widzę, że jest to też czas mojego wielkiego wzrostu, jeśli mówię na początek dnia „tak” Chrystusowi i rzucam się w to towarzystwo i w to powołanie.

David, Kraków

 

Zobaczyć swój nihilizm

Dzięki pytaniom od przyjaciół na Szkole i przyjrzeniu się codzienności oraz porównaniem jej z tekstem mogłem lepiej zobaczyć swój nihilizm, jak sobie z nim radzić i skąd on wynika. Moje poczucie beznadziei w codzienności wynika najczęściej z tego, że odwracam wzrok od problemów i trudności związanych z codziennymi obowiązkami wobec studiów i samego siebie. Odwracam wzrok, odkładam trudności na potem aż do momentu, gdy stają się one nieznośne i moja sytuacja sięga „dna”. Ale zawsze będąc na dnie osiągam punkt, w którym nie mogę już nie odpowiadać na rzeczywistość, bo ona jest przede mną i mi realnie grozi. I wtedy widzę tę rzeczywistość i chwytam się instynktownie każdej okazji, która może mi pomóc. Zajmując się studiami, korzystając z każdej okazji, która się wydarza, aby nadrabiać zaległości itd., widzę z powrotem, że są to rzeczy, które mają sens, tylko że są trudne. Podejmuję je więc nie dlatego, że sobie obmyślam plan, jak siebie naprawię i jaki mam pomysł na swój dzień, tylko dlatego, że widzę, jak odpowiadają na moją potrzebę sensu, jak sprawiają, że znowu jestem osadzony w realnym świecie, który stwarza mi okazje, by być w nim protagonistą, a nie tylko przemykać odwracając wzrok.

Kuba, Kraków

 

Zabrany sens życia

Czas Covida odebrał mi wiele moich planów. Miałam biec w swoim pierwszym w życiu maratonie, na który przygotowywałam się od 6 miesięcy, miałam wyjechać na staż do Argentyny czy zmienić pracę. Wszystkie moje małe-wielkie cele w życiu nie mogły i nie mogą się zrealizować. Na chwilę mój świat się zatrzymał. Odebrano mi bieganie po lesie, nie miałam już celu, by oszczędzać pieniądze, pozostała tylko wizja zostania w aktualnej pracy, którą chciałam zmienić. Po kilku dniach porządkowania tej sytuacji w swojej głowie - odkryłam, że mimo iż moje małe-wielkie życiowe cele zostały mi odebrane i po ludzku życie straciło sens, to nigdy moim sensem nie było bieganie czy podróżowanie. Oczywiście są to aktywności, które kocham, ale nie stanowią one o sensie mojego życia lub jego braku. Dotknęło mnie to szczególnie w kontraście z osobami z pracy, które bardzo łatwo pogrążyły się w nicości z powodu zmiany planów. Chrystus cały czas stoi i patrzy na mnie, tak jak rodzic na dziecko, które biega po placu zabaw. On jest stałym punktem odniesienia dla mojego życia i dzięki Niemu moje życie ma sens, a plany chcę i mogę dostosować do okoliczności danych mi tu i teraz. To odkrycie niezmiennej Obecności pozwoliło mi „wstać” i odpowiadać na nową rzeczywistość.

Diana, Warszawa


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją