Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2003 > lipiec / sierpień

Ślady, numer 4 / 2003 (lipiec / sierpień)

Społeczeństwo. Europa

Chrześcijaństwo nie jest sprawą prywatną

J. H. H. Weiler, profesor New York University, przez ostatnie dwadzieścia pięć lat badał proces integracji europejskiej. Jasny i prowokatorski osąd Europy. Wystąpienie przeciwko rzekomej neutralności nowej Konstytucji, obrona publicznej wartości wiary

pod redakcją Andrea Simonciniego i Marty Cartabi


W książce „Europa chrześcijańska", mającej się wkrótce ukazać, mówi Pan o europejskim getcie chrześcijańskim. Chrześcijańskie getto? Czy mówi pan poważnie?

To oczywiście prowokacja, użyłem takiego wyrażenia jako metafory, ale prowokacja osadzona w smutnej, zniechęcającej rzeczywistości. Trzeba wytrącić ludzi z samozadowolenia. Mury getta są dosyć widoczne i ostatnio wywołały wielką dyskusję, nawiązuję do pominięcia w preambule Karty Praw Człowieka Unii Europejskiej odwołania do europejskiego dziedzictwa religijnego. Również w projekcie Konstytucji brak odwołania do chrześcijańskiej spuścizny Europy. Zostało tylko anemiczne, ogólne, powołanie się na dziedzictwo religijne, wspomniane gdzieś pomiędzy kulturalnym i humanistycznym! To oczywiście wywołało oburzenie na rożnych szczeblach. Ale czy faktycznie jest zaskakujące? Czy jest tak szokujące? Czy wobec tego faktu wspólnota wiernych chrześcijan pozostaje rzeczywiście bez winy?

 

Trudno dojrzeć winę chrześcijan. Kto, dlaczego, gdzie? Czy nie zdumiewa odrzucenie prośby Ojca Świętego?

Pozwólcie najpierw wyjaśnić, co uważam za wewnętrzne mury europejskiego getta chrześcijańskiego. Wznoszą je sami chrześcijanie. Podam przykład, który wstrząsnął mną bardziej niż, brak zgody Konwentu na umieszczenie w Konstytucji bezpośredniego odwołania do chrześcijaństwa. Od dwudziestu pięciu lat badam proces integracji europejskiej. Pomimo katolickiej orientacji Ojców Założycieli europejskiej konstrukcji nie znani żadnego znaczniejszego opracowania, zawierającego głębszą analizę chrześcijańskiego dziedzictwa lub chrześcijańskiego znaczenia europejskiej integracji. Pisząc najnowszą książkę, znalazłem w bibliotece mojego uniwersytetu siedemdziesiąt dziewięć prac na temat fenomenu integracji europejskiej, opublikowanych w ostatnich trzech latach. O wielu ich autorach wiem, że są praktykującymi katolikami. Żaden z nich - żaden! - nie odwołał się, najmniejszą choćby wzmianką w indeksie, do chrześcijaństwa lub wartości chrześcijańskich. Dlaczego zatem dziwi fakt, iż Konwent nie nawiązał do europejskiej spuścizny chrześcijańskiej, skoro chrześcijańscy uczeni nie przypominali jej, nie badali, nie rozważali, nie uczynili z niej części dyskursu o integracji europejskiej?

 

Jakby Pan wytłumaczył taki brak?

Mogę najwyżej postawić pewne hipotezy. Konsultowałem to z grupą katolickich przyjaciół i znajomych w wielu krajach europejskich. Widzę trzy możliwości wyjaśnienia. Pierwsza to przyjęcie filozoficznej i konstytucyjnej zasady laickości w jej skrajnej formie, jak występuje ona na przykład we Francji. Bez wątpienia wolność wyznania jest tam chroniona na równi z wolnością od religijnego nacisku. Ale ponad wszystkimi koncepcjami stoi niezachwiane przekonanie, iż w oficjalnej sferze państwowej nie można dopuścić żadnego, bezpośredniego czy pośredniego, odwołania do religii, bo oznaczałoby to przekroczenie no właśnie, czego? Panuje naiwne przekonanie, że jeśli państwo gorliwie przestrzega świeckości, jest zarazem religijnie neutralne. Z dwóch powodów to nieprawda. Po pierwsze, nie można być neutralnym, wybierając jedną z dwóch dostępnych opcji. Jeśli państwo powstrzymuje się od jakiejkolwiek religijnej symboliki, to nie jest w ten sposób bardziej neutralne, niż gdyby jakąś formę religijnej symboliki przyjęło. Religijność dużej części społeczeństwa, także religijny wymiar kultury, to sprawy obiektywne. Zaprzeczanie im oznacza po prostu faworyzowanie pod maską neutralności jednego sposobu patrzenia na świat wobec innego.

 

Wspomniał Pan o dwu przyczynach owej nieprawdy?

Przyjmując taką koncepcję stosunków między religią a państwem. godzimy się na świecki, XVIII-wieczny, sposób pojmowania religii w ogóle, a chrześcijaństwa w szczególności. Wizja ta wywodzi się z kultury prawnej, traktującej religię jako sprawę prywatną, zrównującej wolność religii z wolnością słowa, przekonań i stowarzyszeń. Czy można jednak zgodzić się, by autorytetem świeckim państwo zepchnęło chrześcijaństwo do sfery prywatności'? Prosię mnie źle nie zrozumieć, wierzę w liberalny porządek konstytucyjny z jego gwarancjami demokracji i wolności. Ale wierzę też w głos, pewne spojrzenie religijne żywe i wyraziste w sferze publicznej. Powinno ono korzystać z ochrony konstytucyjnego, demokratycznego porządku.

Sądzę, że wielu chrześcijańskim uczonym pomyliły się reguły konstytucyjnej demokracji z prywatną regułą milczenia o religii w sferze publicznej. Co gorsza, chrześcijańscy uczeni przyswoili sobie przekonanie, że we własne rozważania o prawie konstytucyjnym, teorii politycznej, naukach społecznych myślenie chrześcijańskie, sprzeniewierzyliby się swej akademickiej pozycji, obiektywizmowi, posiadanym naukowym kwalifikacjom.

 

Czy są inne powody?

Drugą przyczyną jest lęk – tak, właśnie lęk. Obawa, że w ośrodku naukowym, zdominowanym przez intelektualistów skłaniających się ku lewicy lub centrolewicy, uczony korzystający z dorobku myśli chrześcijańskiej zostanie posądzony o brak obiektywizmu i niezależności w myśleniu. Na trzecim miejscu - przykro mi o tym mówić - znajduje się ignorancja, czysta ignorancja. Ilu spośród katolickich intelektualistów czytało, badało, rozważało nauki Obecnego pontyfikatu, nadzwyczaj głęboką myśl Papieża zawartą w encyklikach i listach apostolskich, z gorliwością z jaką studiują publikacje świeckich uczonych naszego pokolenia? Tak, zaskakujące, że prośba Ojca Świętego spotkała się z odmową Konwentu; ale mnie bardziej szokuje fakt, że wezwanie Papieża skierowane do świeckich, by głosili chrześcijańskie prawdy w swym życiu prywatnym i zawodowym, przechodzi bez echa. Życie wierzących, kiedy tylko wyjdą z domu, niczym się nie różni od życia niewierzących. Dotyczy to tak samo sprzedawcy w supermarkecie, konduktora w pociągu, jak i ministra oraz tych, których praca wiąże się z refleksją o sprawach publicznych.

 

Jakie więc znaczenie ma chrześcijaństwo i chrześcijańskie nauczanie odnośnie integracji europejskiej?

Po pierwsze, chodzi o poczucie tożsamości. Wręcz śmieszne jest nieuznawanie chrześcijaństwa za jeden z najważniejszych elementów tworzących tożsamość europejską, w tym, co dobre i złe. W sztuce i w literaturze, w muzyce i w rzeźbie, nawet w kulturze politycznej chrześcijaństwo zawsze stanowiło leitmotif, inspirację i przedmiot buntu. Sama laickość ma sens tylko jako sprzeciw wobec religii, w Europie wobec chrześcijaństwa. Stwierdzenie tego empirycznego taktu nie ma charakteru normatywnego. Charakter taki miałoby tylko zaprzeczanie.

 

W ten sposób traktuje Pan chrześcijaństwo jak zjawisko socjologiczne, a nie jak żywą wiarę opartą na objawionej prawdzie.

Chrześcijaństwo jest również zjawiskiem socjologicznym i historycznym. Ale w oczach wierzących jest też żywą wiarą, prawdą objawioną. Przez to doktryna chrześcijańska nabiera znaczenia.

 

Ale co to ma wspólnego z integracją europejską?

Dużo. Fakty historyczne, w tym również dzieje integracji europejskiej, nie zawierają w sobie rzeczywistego znaczenia. To my nadajemy im znaczenie. Stawkę w grze stanowi właśnie znaczenie jakie zamierzamy im nadać. Europa chrześcijańska to nie Europa, popierająca chrześcijaństwo, powołana do ewangelizacji. Europa chrześcijańska to taka, która potrafi się czegoś od chrześcijaństwa nauczyć. Rozważanie, dyskutowanie, debatowanie i w końcu określanie znaczenia integracji europejskiej, z pominięciem związku z tak istotnym źródłem jest ograbieniem Europy. Jest to wyzwanie do podjęcia przez wiernych świeckich jak i niechrześcijan. Obecnie chrześcijaństwo proponuje interesujące spojrzenie na główne, podstawowe problemy, sprawy istotne, choćby na kwestię, czym Europa jest naprawdę. Podam kilka przykładów, kilka przystawek dla pobudzenia apetytu.

Stosunek do innych - wewnątrz rodzimej społeczności, poza naszymi granicami, na terenie Europy i poza granicami kontynentu - jest prawdopodobnie największym problemem, który poszukuje rozwiązania w integracji europejskiej. Encyklika „Redemptoris Missio” daje wskazówkę, jak kształtować stosunek do innych. Z jednej strony, odważnie unika poznawczego i moralnego postmodernistycznego relatywizmu, potwierdzając prawdę. Ukazując rzeczywistość w całej prawdzie. Jednocześnie z najwyższym szacunkiem traktuje tych, którzy tej prawdy nie uznają. Nie może prawdziwie szanować innych ten, kto nie szanuje siebie jako jednostki i wspólnoty, do której należy. Takie podejście może wiele wnieść do debat o Europie.

Rynek to następne podstawowe zagadnienie Unii Europejskiej. Niektórzy powiedzieliby, że naj-ważniejsze. „Centesimus Annus”analizuje zalety wolnego rynku, ale również zagrożenia, jakie niesie dla ludzkiej godności. Refleksja ta wychodzi poza mantrę „solidarności”, powtarzaną zazwyczaj w debatach o integracji. Europa nie musi przyjmować nauk Kościoła w tej kwestii, ale dlaczego wykluczać je z pola rozważań? Więcej przykładów można będzie znaleźć w książce.

 

Jak niechrześcijanie, na przykład żydzi czy muzułmanie, odbierają ideę Europy chrześcijańskiej? Czy uważa Pan, że Turcja powinna pozostać poza Unią?

Europa chrześcijańska nie znaczy Europa dla chrześcijan. Nie chodzi o oficjalne poparcie dla ewangelizacji. Nie jest to rola Unii Europejskiej. Europa chrześcijańska, już wyjaśniałem, to Europa, nie wypierająca się swego chrześcijańskiego dziedzictwa, nie odrzucająca bogactwa, jakie w publiczną debatę może wnieść nauczanie chrześcijańskie. Komicznym jest (a może tragicznym?), fakt, iż większość sprzeciwiających się jakiemukolwiek odwołaniu do religii, czy chrześcijaństwa w Konstytucji znajduje się jednocześnie na pierwszej linii frontu przeciwko członkostwu Turcji w Unii Europejskiej. Moim skromnym zdaniem twierdzenie, iż nie ma miejsca w Europie dla państwa europejskiego, nie będącego chrześcijańskim, to obraza chrześcijaństwa i jego zasad tolerancji. Mogą być jakieś poważne powody, by odłożyć lub wykluczyć przyjęcie Turcji, ale ten do nich nie należy. Co zaś do Żydów - sam jestem praktykującym Żydem, synem rabina z rodziny od wielu pokoleń europejskiej - w tych latach byliśmy często ofiarami chrześcijan i chrześcijaństwa. Dlaczego miałbym się obawiać uznania kultury dominującej jako, właśnie, dominującej'? Jeśli miałbym się czegoś obawiać, to tego, że odrzucając z europejskiej symboliki i europejskiej sfery publicznej dziedzictwo chrześcijańskie, nie zawaha się ona odrzucić także inne religie.

 

Kościół ma do zaofiarowania Europie najcenniejsze dobro, jakiego nikt inny nie może jej dać. Jest to wiara w Jezusa Chrystusa, źródło nadziei, która nie zawodzi; jest to dar leżący u początków jedności duchowej i kulturowej ludów Europy, który dzisiaj i w przyszłości stanowić może zasadniczy wkład w ich rozwój i integrację. Tak, po dwudziestu wiekach Kościół ma do ofiarowania na początku trzeciego tysiąclecia to samo orędzie, które stanowi jego jedyne bogactwo: Jezus Chrystus jest Panem; w Nim i Tylko w Nim jest zbawienie (por. Dz 4, 12). Źródłem nadziei dla Europy i dla całego świata jest Chrystus, «Kościół zaś jest jakby kanałem przenoszącym i rozprzestrzeniającym falę łaski, tryskającej z przebitego Serca Odkupiciela».

Posynodalna adhortacja apostolska Ecclesia in Europa

Jana Pawła II, 28 czerwca 2003

 

Joseph H.H. Weiler jest kierownikiem Katedry European Union Jean Monnet w New York University i dyrektorem NYU Global Law School and Center for International and Regional Economic Law & ustice. Wcześniej był kierownikiem Katedry Jean Monnet w arvard Law School. Jest również Profesorem College of Europe w ruges (Dania).

weiler@jeanmonnetprogram.org


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją