Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2003 > lipiec / sierpień

Ślady, numer 4 / 2003 (lipiec / sierpień)

Pierwszy plan. Pragnienie, wolność, szczęście

Nieskończona płodność posłuszeństwa

s. Chiara Piccinini, mniszka trapistka w Wenezueli


Gdy spotkałam Ruch, spotkałam Chrystusa, a w Nim tajemnicę mojej osoby i całego mojego życia. Podczas pewnego bardzo ludzkiego, zwyczajnego, powiedziałabym nawet banalnego spotkania, moje pragnienie sensu i sprawiedliwości (nie wiedziałam gdzie złożyć głowę, kogo słuchać) znalazło jasną i zdecydowaną odpowiedź: «Jesteś kimś — nie numerem, czy przypadkiem — i pozostaniesz kimś jedynym, niepowtarzalnym na zawsze». Chrystus objawiał mi się niezaprzeczalnie jako Miłość prawdziwa i wszechogarniająca, jako Oblubieniec i Dobry Pasterz. Wszyscy «inni» wkraczali w moje życie, aby ukraść lub zniszczyć moje pragnienie życia: wszyscy, poza Nim. Rozpoznanie i uznanie tego, kim jest Chrystus oznaczało dla mnie od razu powierzenie Jemu swojego życia w całkowitym posłuszeństwie, wypełnionym wewnętrznym oddźwiękiem w postaci Jego Obecności w sercu. «Raduj się, Maryjo!». Tak oto, decyzja o wstąpieniu do Zakonu Trapistek oznaczała dla mnie chęć trwania w tej radości, uznanie orędzia i pójście za nim, zaangażowanie się bez reszty w najzwyczajniejszą codzienność życia za klauzurą. W ten sposób, poprzez cierpliwą, jasną i intensywnie przeżywaną drogę przemiany, poprzez trwanie w niezachwianym posłuszeństwie wezwaniom klasztornego dzwonu oraz wskazaniom Reguły św. Benedykta, także dzięki milczeniu i pełnej prostoty, uważnej pracy ręcznej, powoli, krok po kroku ogarnęła mnie bezgraniczna wdzięczność i potrzeba oddawania nieustannie czci Bogu. Stało się to egzystencjalnym wyrazem mojej wolności, oddechem życia. Z pewnością jednak pięknem dotykającym mnie najbardziej, było odzyskanie wymiaru dziecięctwa — poczucia, że jestem córką Syna — jakie dał mi pobyt w klasztorze w Vittorchiano. lm bardziej pozwalałam się kształtować przez słowo i przykład Matki Przełożonej, przez podtrzymujące na duchu, przepełnione nieskończoną miłością spojrzenie najstarszych sióstr, przez rozłąkę z moimi siostrami, które wyjeżdżały do dalekich krajów, by tam żyć naszym charyzmatem. lm bardziej pozwalałam się kształtować przez otrzymywane we wspólnocie wsparcie, współdzielenie życia i siostrzane upomnienia, tym bardziej byłam zdolna odwracać się od zniewolenia wynikającego z mojej fałszywej autonomii i samowystarczalności. Wyzwalałam się coraz bardziej z pychy i nietolerancji, odwracałam się od zła, które w sobie noszę, zakorzeniając się coraz bardziej w Kościół i włączając się w jego historię, w jej treść i znaczenie. Czułam się kochana bez żadnej mojej zasługi, doświadczyłam przebaczenia nie roszcząc sobie do tego pretensji. Było to doświadczenie niewyobrażalnego, może nawet mistycznego, bo niewypowiedzianego odrodzenia. Nigdy mnie ono nie opuściło i nieustannie pobudza do składania siebie w ofierze, aby Jego Oblicze, to Oblicze, ujrzane podczas pierwszego spotkania, które wciąż spotykam w mojej codzienności, stało się doświadczeniem szczęścia dla wszystkich. Nie pragnę niczego innego, jak tylko spalać się w tej płodności, gdzie odnajduję całkowicie swoją pełnię jako dziecko Boże i kobieta. A jednak mam jeszcze jedno pragnienie: pomagajmy sobie nawzajem, wspierajmy się w dążeniu, aby każdy człowiek mógł „wkraść się” do raju, jak Chrystus wkradł się do mojego życia, uwalniając mnie od krzyża moich ograniczeń i grzechu.

 

 

 


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją