Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2019 > wrzesień / październik

Ślady, numer 5 / 2019 (wrzesień / październik)

Pierwszy Plan. Oman

To, co najlepsze

„Pojmujesz znaczenie spraw, które ci się przydarzają, kiedy się wydarzają”. Świadectwo Fiorenzy, która od trzech lat pracuje jako architekt w Muskacie. Życie w sułtanacie, wiele pytań oraz znaki odpowiedzi, które odkrywa dzień po dniu.

Luca Fiore


Fiorenza Matteoni, 36 lat, pochodzi z Riccione i jest architektem. To, jak trafiła do pracy w Muskacie, stolicy Omanu, spokojnym sułtanacie położonym na wschodnim krańcu Półwyspu Arabskiego, jest jedyną w swoim rodzaju historią. A jeszcze bardziej wyjątkowa jest jej opowieść o życiu w czasie ostatnich trzech lat: o trudach, spotkaniach, odkryciach. Ale zwłaszcza – pośród tego, co z daleka wydaje się pustynią – o niespodziance zobaczenia, jak własna wiara wzrasta pośród spraw życia. W doświadczeniu.

Po roku pracy w Bahrajn podczas Meetingu w Rimini w 2016 roku spotyka biskupa Camillo Ballina, wikariusza apostolskiego Arabii Północnej (która obejmuje Kuwejt, Katar i Arabię Saudyjską). Po świadectwie prałata Fiorenza ma okazję uczestniczyć wraz z nim w kolacji. I jest nim zafascynowana. „Zobaczyłam człowieka zakochanego w Kościele, w rzeczywistości bardzo skomplikowanej i pod wieloma względami trudnej, która jednak nie jest w żadnym razie przeszkodą w tym, by mówić «Ty» Chrystusowi”.

Ma w sobie, pod koniec kolacji, dziwne pragnienie powrotu na te ziemie, by na nowo przeżyć to samo doświadczenie pełni.

 

Właśnie w tych dniach przybywają do Rimini relikwie świętej Teresy z Lisieux. A 4 września zostaje kanonizowana w Rzymie Matka Teresa z Kalkuty. Im zawierza swoje pragnienie. 5 września dostaje wiadomość od przyjaciela, który wie o pracowni inżynierskiej szukającej osoby takiej jak ona. Kierunek: Oman. „Poczułam się ogarnięta spojrzeniem i preferowana w wyjątkowy sposób, w pragnieniu, z którego nie zwierzyłam się nikomu, a które powierzyłam tylko w ręce Boga”.

Muskat jest ciągiem białych domów położonych nad brzegiem błękitnego Oceanu Indyjskiego. Wokół łańcuch skalistych gór, które wieczorem zapalają się czerwonym akcentem w ciepłym świetle zachodu słońca. Sułtanatem, mającym opinię spokojnej wyspy pośród burzliwego rejonu Zatoki Perskiej, rządzi od 1970 roku Qaboos bin Said al Said, który z biegiem lat zyskał sławę oświeconego władcy, zdolnego ukrócić przy pomocy reform władzę absolutną typową dla arabskich dynastii. Większość Omańczyków przynależy do tradycji muzułmańskiej nazywanej ibadyzmem, wolnej od przemocy oraz otwartej na dialog. Kraj, w przeciwieństwie do pobliskiej Arabii Saudyjskiej, Emiratów Arabskich i Kataru, z ostrożnością obrał drogę modernizacji i słabsze są zwarcia między współwystępującymi tu kulturą tradycyjną a kapitalizmem zaimportowanym z Zachodu. Odsetek imigracji z Indii i Filipin jest tu wysoki, ale niższy niż w pobliskich krajach, a katolików jest mniej więcej 55 tysięcy, około dwóch procent całej ludności.

Fiorenza jest Memor Domini. Przyjechała do kraju, w którym nikogo nie znała. Jedyne przyjaciółki są w Doha, w Katarze, oddalonym dwie godziny drogi samolotem. „Pytanie towarzyszące mi podczas przyjazdu do Omanu było następujące: kto mi będzie towarzyszył w takim miejscu?” Opowiada, że wyjeżdżając, miała przeczucie odpowiedzi, rodzącej się z tego, co już przeżyła w doświadczeniu Ruchu. „W ostatnich latach wiele myślałam o odpowiedzi 92-letniej hinduskiej przyjaciółki, poznanej w Bahrajn. Zapytałam ją, czy lepiej czuła się w Indiach, czy w kraju arabskim: «Czuję się dobrze tam, gdzie umieści mnie Bóg». Zaczęłam rozumieć, że najważniejszym towarzystwem jest właśnie towarzystwo Boga, który pozwala mi żyć w tej chwili i chce mnie tam, gdzie jestem”. Fiorenza wyjaśnia, co to oznacza: „Pierwszym towarzystwem jest zauważenie, że rzeczywistość, w której żyję, składa się z jedynych w swoim rodzaju osób, które wszystkie są naznaczone przez wielkie pragnienie, jakie mają w sercu. Rozpoznanie tego pozwoliło mi zostać ich przyjaciółką”.

 

W pracowni w Muskacie, gdzie pracują ludzie z Zachodu oraz lokalni zatrudnieni, mężczyźni i kobiety zazwyczaj spędzają przerwę obiadową w odrębnych lokalach. „Nazywają te miejsca ladies’ club, mimo że ostatnio otwarto je także dla mężczyzn. Jest to moment, w którym nawiązują się interesujące dialogi”. Tak jak ten z młodą koleżanką Omanką, która opowiedziała jej, z twarzą owiniętą islamską chustą, o dyskusji, którą miała z ojcem. Nie chciał on, by nauczyła się grać na gitarze: „To nie jest rzecz dla kobiety. I pamiętaj: ty zależysz ode mnie i od plemienia”. Córka spojrzała na niego i odpowiedziała: „Nie, ja zależę od siebie i od Boga”.

Albo wymiana zdań z inną koleżanką: „Fiorenza, kupiłam rower, chciałabym na nim jeździć, ale przyjaciółki mówią mi, że dziewczynie nie wypada”. Odpowiedź: „Moim zdaniem musisz go używać: pragnienia daje Bóg, nie pojawiają się przypadkowo”. Po kilku dniach koleżanka mówi pełna entuzjazmu: „Odbyłam przejażdżkę na rowerze brzegiem morza. Było wspaniale”. Fiorenza wyjaśnia: „Czuję się przyjaciółką tych osób, które postanawiają podążać za swoimi pragnieniami, rzucając nawet wyzwanie schematom dyktowanym przez społeczeństwo”.

Ale spotkanie z sercem osób ma także miejsce pośród sytuacji konfliktowych. Tak jak wtedy, gdy Fiorenza pokłóciła się z pracownikiem obsługi lotniska w Muskacie, który zakończył sprawę stwierdzeniem, że zrobiłby wszystko, by doprowadzić do jej wydalenia z kraju. Koledzy na początku starają się skłonić ją do rozumowania: „Nie możesz tak robić, musisz go przeprosić. – Ja? To on powinien mnie przeprosić”.

Wieczorem wychodzi smutna z biura i idzie na Mszę św. do parafii. Jest Uroczystość Trójcy Przenajświętszej. Kapłan mówi: „Oczekujecie ode mnie, że lepiej wyjaśnię wam tajemnicę Trójcy, ale ja tego nie zrobię, ponieważ ja też nic z tego nie rozumiem… Niektóre rzeczy trzeba przyjąć, ponieważ są sprawami Boga. Nie warto roztrząsać, kto ma rację, trzeba to tylko przyjąć, tak jak to jest między mężem a żoną”. Fiorenza myśli o pracowniku lotniska i czuje, że ogarnia ją dziwny pokój, gdy myśli: „Kto wie, co robi Tajemnica z tym człowiekiem, poprzez którego tak mnie zmieniła”.

 

Następnego dnia wraca na lotnisko, by poszukać tego pracownika. Widzi go z daleka, on daje jej znak ręką: mafi mushkila, co oznacza „żaden problem”. Ona podchodzi, ma w ręce kartonik z czekoladkami „Baci” Perugiana. On się rumieni: „My, Omańczycy, nie możemy żyć, mając kawałek brudnego serca”. A ona myśli: „To samo pomyślałam o sobie, ale w inny sposób”. W dokumentach Fiorenza ma zapisane: „Maria Fiorenza” i pracownik lotniska zaczyna nazywać ją po imieniu: „Mario, zrób tak”, „Mario, podpisz tutaj”. „Pomyślałam o tym, jak zmartwychwstały Jezus wzywa Magdalenę – to było niewiarygodne, ponieważ w tej tak dziwnej trudnej sytuacji było możliwe rozpoznanie oblicza wołającej do mnie Tajemnicy”. Wieczorem opowiada o tej refleksji przyjacielowi, który mówi jej: „Widzisz? Pojmujesz znaczenie przydarzających ci się rzeczy, kiedy one się wydarzają. W ten sposób się doświadcza”. Fiorenza myśli: „Z pewnością jest to łaska, której uczę się w Ruchu”.

W czasie lat spędzonych w Muskacie także Fiorenza miała swoje wzloty i upadki. Był zwłaszcza moment po tym, jak kilku przyjaciół wróciło do ojczyzny, oraz z powodu innych trudności, kiedy samotność znów zaczęła być odczuwalna jako rana. I to zapytanie: „Kto naprawdę mi towarzyszy?” ponownie rozkwitło w całym swoim dramacie. I pytanie stało się dialogiem. Pewnego dnia, gdy jechała samochodem do domu, pomyślała: „Ale jeśli Jezus może dać mi cały zastęp przyjaciół, a w tym momencie mi go nie daje, oznacza to, że najlepsza dla mnie teraz jest właśnie ta pierwotna relacja z Nim: pośród spraw życia oraz przyjaciół przebywających daleko”.

 

Fiorenza odwołuje się do wyobrażenia, by wyjaśnić, co jej się przytrafia: „Jest tak, jakby to towarzystwo było towarzystwem człowieka gubiącego gdzieś w domu rękawiczkę albo czapkę. Rozpoznajesz jego obecność po tych znakach”.

Następnie – wyjaśnia – gdy widzi przyjaciółki z Doha, rozpoznanie Go jest jeszcze łatwiejsze. „Kiedy jestem z nimi, najbardziej uderza mnie wspólna modlitwa. W Muskacie jutrznię odmawiam rano sama. W Doha śpiewamy ją. Jest to skok, który robisz dzięki towarzystwu. Przyjaźń jest właśnie mówieniem «Ty» wspólnie, które wywyższa osobistą odpowiedź. Za każdym razem, gdy musi pożegnać się z nimi na lotnisku – opowiada – zbiera jej się na płacz. I płacze. „Dlaczego tak wiele mnie kosztuje rozstanie się z tymi przyjaciółkami? Co takiego zobaczyłam, co każe mi powiedzieć, że nie chciałabym wyjeżdżać? I odpowiadam sobie: jest to pewna otwartość, pewna dyskrecja w pragnieniu dla siebie dobra, jest to dyspozycyjność wobec kogoś, kogo dopiero co się spotkało. Są to tak oczywiste znaki, że każą mi powiedzieć: to właśnie jest Jezus”.

Fiorenza opowiada o pewnym przyjacielu, który wstąpiwszy do klasztoru w Cascinazzy niedaleko Mediolanu, napisał do przyjaciół: „Mamy Wszystko, czego nam brakuje”. Fiorenza wyjaśnia: „To jest wyzwanie w przypadku Tajemnicy, która się uobecnia. Uznać, że to Jej właśnie brakuje. A prawdziwe towarzystwo to towarzystwo, które każe ci patrzeć na to, co masz, tam, gdzie jesteś”.

 

Pewnego dnia w ladies’ club jedna z koleżanek mówi wobec wszystkich: „Przyjadę cię odwiedzić we Włoszech, kiedy wyjdziesz za mąż”. Na co Fiorenza: „Ale ja nie wyjdę za mąż”. Na co inna: „Daj spokój, masz duże szanse”. Na początku nie chce ciągnąć wątku. Potem zmienia zdanie: „Nie wyjdę za mąż, ponieważ jestem konsekrowana Panu, wszystko, co robię, robię dla Niego, także wykonuję moją pracę”. Opowiada o powołaniu, próbuje wyjaśnić. Zapada głębokie milczenie. Jako pierwsza przerywa je szefowa: „Cóż, było widać”. Na co Fiorenza: „Po czym? – Widać po tym, jaka jesteś”.

Fiorenza jest wstrząśnięta i zdumiona. Nie jest to nawet pierwsza tego rodzaju rozmowa. O powołaniu opowiadała już innej koleżance, która zareagowała w ten sam sposób: „Nie musiałaś mi nawet o tym mówić, było widać”. I także wtedy to samo pytanie: „Po czym było widać? – Ci, którzy należą do Boga, mają to światło w spojrzeniu. A w islamie Allah przebacza grzechy także rodzicom tych osób”. Tym razem to ona pogrąża się w milczeniu. Jakby widziała czapkę pozostawioną w domu, przypominającą jej, kto ją tam pozostawił.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją