Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2003 > lipiec / sierpień

Ślady, numer 4 / 2003 (lipiec / sierpień)

Listy

New York, Pawia, Manila...

pod redakcją Paoli Bergamini


Młodzież Uczniowska

Pozdrowienie Biskupa

Publikujemy list bp Giovanni Volta skierowany do Młodzieży Uczniowskiej (GS) z Lombardii, z okazji obchodzonego w Pawii dnia zakończenia roku.

Nieobecność moją spowodowała pielgrzymka diecezjalna, chce jednak uczestniczyć z Wami w spotkaniu poświęconym modlitwie i refleksji. Wy, młodzi. jesteście przyszłością naszej społeczności i dlatego niesiecie w sobie odpowiedzialność, przekraczającą obecną chwilę. Nie pozwólcie, aby Was ograniczały złudzenia. Będąc uczniami szkół średnich szukajcie głębszego rozumienia świata i człowieka. Z pasją i wytrwałością szukajcie prawdy czyniąc to nie jako widzowie, ale jako aktorzy. Prawda angażuje. Jako młodzi chrześcijanie jesteście nosicielami orędzia decydującego dla zbawienia każdego człowieka. Bądźcie świadomi i wdzięczni za tak wielki i niezasłużony dar. Dzielcie się nim z innymi młodymi, z taką miłością i darmowością z jaką został Wam ofiarowany. W naszym mieście od z górą tysiąca lat jest przechowywane i strzeżone ciało wielkiego św. Augustyna. W młodości doświadczył on wszystkich pasji młodzieńczych, również tych przeciwstawnych miłość do prawdy. Nie było mu obce przepełnione pychą przekonania o własnej autonomii. Próbujcie poznawać te postać. Może on być towarzyszem i nauczycielem na waszej drodze do dojrzałości. Wasze świadectwo włączcie w wielki chór Kościoła, ponieważ Jezus powiedział swoim: po tym poznają, że jesteście moimi uczniami, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali.

Monsignor Giovanni Volta, biskup Pawii

2 czerwca 2003

Adam i Ewa

Refleksje rabina

Drogi monsignore Giussani. Wysyłam księdzu egzemplarz książki Adam & Eve. Secrets from the Garden of Eden (Adam i Ewa. Sekrety małżeńskie z ogrodu Eden) Wśród wielu podziękowań znajdzie tam ksiądz również fragmenty dotyczące księdza i Comunione e Liberazione. Starożytni rabini i kabaliści utrzymywali, że przyszłość świata zależy całkowicie od małżeństwa mężczyzny i kobiety oświeconego przez Boga w duchu porządku stworzenia, to znaczy od sakramentu. Zanim napisałem Sekrety modliłem się mówiąc: „Proszę Cię Panie pozwól mi napisać te książkę tak, aby wszystkich doprowadzić do jedności. Spraw, niech Twoje słowa będą uniwersalne i dobrze brzmią w uszach żydów, katolików, buddystów, hindusów a nawet współczesnych pogan, New Ages. Istnieje tylko Jedna Prawda: spraw aby ta książka zdołała ją wyśpiewać”. Wydaje mi się, że modlitwa została wysłuchana ponieważ zaraz po opublikowaniu dzieła przez Paulist Press otrzymałem słowa uznania od bardzo wielu organizacji religijnych i grup duchowych w Stanach Zjednoczonych. Uważam za „znak”, fakt, iż wszyscy możemy być Jedno, jak już jesteśmy. Pisząc Sekrety małżeńskie chciałem szczególnie podkreślić stwierdzenie: „Bądźcie całkowici zależni jedno od drugiego” (n. 3) i tu jestem dłużnikiem Zmysłu religijnego. Ukazana tam duchowa droga do Boga rozpoczyna się od zależności. Żyjemy w czasach gdzie 50% małżeństw kończy się rozwodem i dlatego małżeństwa potrzebują wspierania. Dziękuję za to, że jest ksiądz latarnią, oświetlająca drogę pojednania pomiędzy żydami i „innym Izraelem”. Dziękuje za inspiracje do napisania książki, niech dotrze ona do wielu krajów świata, jeśli taka jest wola Boga.

Rabin Michael Shevack,

New York

Powołanie wśród szkolnych ławek

Drodzy przyjaciele, niedługo, kiedy zdam egzamin dojrzałości, zakończy się moje doświadczenie związane ze szkołą średnią. Te pięć lat zostało naznaczone nadzwyczajnym spotkaniem, koniecznym dla mojego życia. Od najmłodszych lat kochałem Jezusa lecz to było tak, jakbym został skazany na życie w kontakcie z duchem. Po bierzmowaniu zacząłem pytać siebie gdzie w świecie powinni działać chrześcijanie i co ja powinienem zrobić. W tym czasie moja rodzina podzieliła się, zostałem sam w szkolnej ławce wobec propozycji pewnego księdza mającej uczynić piękniejszym moje życie. Cały rok trwałem w oporze przeciwko Ruchowi. Ojciec odszedł wtedy z domu i jedyną osobą, która się mną interesowała był właśnie ów ksiądz. Pójście za nim stało się wiec dla mnie nieuniknione, zafascynowało mnie to, co mówił ileż nowych rzeczy! Wciągnęło mnie jak turbina silnika: zmieniłem się jako uczeń, w klasie stawiałem moim kolegom i nauczycielom pytania na temat sensu i smaku życia. Działy się cuda (również w dziedzinie ekonomicznej), kwitły nowe przyjaźnie w szkole i w kręgu przyjaciół księdza. W latach szkolnych najbardziej oczywiste rzeczy, które miały miejsce to nowe człowieczeństwo i osąd rzeczywistości oparty na racjach. Razem z innymi przyjaciółmi ksiądz prowadził mnie do głębokiego zainteresowania wszystkim: od wyborów w szkole do lektury, od słuchania muzyki klasycznej do polityki. W tych latach nie było już monotonnych zebrań szkolnych również dziś kiedy ktoś z nas zabiera głos zapada cisza i zebrani zaczynają słuchać.

Na mocy tej łaski odkryłem w moim życiu Boże powołanie do kapłaństwa. To jest początek nowej przygody, jakiejś nowej głębi która, przekształca świat.

Federico, Chiavari

 

W pewnym e-mailu dostałem pro-pozycję: «Dajcie mi weekend. Chcę wam pokazać piękną rzecz». I tak sześciu zaprzyjaźnionych młodzieńców wybrało się na Rekolekcje Młodych Pracowników. W piątek wieczorem powiedziałem do koleżanki, siedzącej najbliżej: «Może jutro przyniosłabyś notatnik, abyśmy mogli coś zanotować...». Na końcu rekolekcji poprosiłem ją, aby mi te notatki pożyczyła. W sobotę podczas obiadu, przy kawie, poproszono mnie, abym przypomniał to, co zostało powiedziane w porannej konferencji. Następnie wszyscy kupili śpiewniki i pytali o tytuły piosenek. Podczas powrotu jeden z przyjaciół powiedział: «Zaproś ich teraz na Szkołę Wspólnoty. W ten sposób wszystko zostanie podsumowane»: Podsumowane? Co podsumowane? Uczestniczymy w czymś większym od nas a jeśli to jest większe od nas, jak możemy robić podsumowania, kalkulacje? Ja się nie śpieszę. Czas jest przyjacielem prawdy. Patrzę i widzę, że to co się dzieje jest ogromne i chcę przeżywać to w całości.

Davide, Milano

 

Sobota.

Lekcja kolorów

Podczas gdy tropikalny upał przybliża się razem z majowymi deszczami kończę moje lekcje malarstwa z ostatnią trzydziesto osobową klasą. Przychodzili regularnie w każdą sobotę, aby odkryć tajemnicę akwareli i kolorów pastelowych i posłuchać moich folklorystycznych opowieści na temat Filipin. Od kiedy w 1995 roku zebrałam pierwszą wakacyjną klasę złożoną z dzieci żyjących w biednej dzielnicy blisko Louis Guanella Center, spędziłam z nimi wiele sobotnich popołudni ucząc je a zarazem sama ucząc się od nich. Na początku obdarzenie ich miłością nie było łatwe, ponieważ wobec mnie i mojej torby pełnej farb i książek przyjmowały postawę obojętną i podejrzliwą. Jednakże, tydzień po tygodniu coraz bardziej mnie lubiły i zaczęły traktować jak starszą siostrę, snującą opowieści i pomagającą malować. W przeszłości wiele razy rezygnowałam z tego wakacyjnego zajęcia, ponieważ podejmowanie go oznaczało dla mnie niemożność wyjechania z przyjaciółmi i rodziną oraz odrzucenie pewnych ofert weekendowej pracy. W rzeczywistości myślę, że tym co przeważyło na korzyść kontynuacji zaangażowania z dziećmi było odkrycie motywu, dla którego je podejmowałam. Motywem jest uczynienie tego, czego chce Chrystus ode mnie wobec najmniejszego z moich braci. „Odnowa” zaangażowania stała się bardziej zdecydowana w 1999 roku, kiedy spotkałam CL. Zaczęłam coraz lepiej rozumieć czym jest przyjaźń. Przeczytałam w Śladach, że wspólnoty CL i rodziny przeżywają wakacje razem tworząc więzi i umacniając przyjaźń, która trwa całe życie. Kiedy wspominam dzieci uczestniczące w moich kursach sztuki widzę owe dziewięć lat jako poświęcone nawiązywaniu relacji z nimi. Czy przeżywałam te wakacje z dziećmi tak jakby to zrobił ktokolwiek inny z CL? Mam nadzieję, ponieważ radość, którą noszę w sercu potwierdza wszystko, co zawsze mówił Giussani o prawdziwej przyjaźni: głębokie towarzystwo dla naszego przeznaczenia. Moje najlepsze uczucia kieruję do ks. Giussaniego, który uczy mnie żyć moim przeznaczeniem w solidarności i prawdziwej przyjaźni z moją rodziną w CL.

Malou, Manila

Stokroć

Jestem w ruchu Komunia i Wyzwolenie od czterech lat, praktycznie cały okres moich studiów. Osoby z ruchu spotkałam po raz pierwszy pięć lat temu podczas wakacji w Szwajcarii. Poznałam wtedy ks. Adama i rodzinę Kozłowskich. Rozmawiając z nimi dostrzegałam inność, nowość w rozumieniu rzeczywistości. To wrażenie pamiętam do dziś. Nie mówili mi nic o Ruchu ani nie zapraszali na żadne spotkania. Po powrocie poznałam jeszcze dwie dziewczyny ze wspólnoty Gosię i Agnieszkę. Razem z nimi zaczęłam jeździć na basen, gdzie pojawiły się kolejne, zaprzyjaźnione z poprzednimi osoby. Wtedy zrodziło się we mnie pragnienie dołączenia do nich. Byli z jednej strony zwyczajni, a z drugiej inni od wszystkich, z którymi stykałam się na studiach. Ze znajomymi z uczelni właściwie nie miałam okazji rozmawiać o Bogu, czy o wierze. Dla nich najważniejsza była kariera i pieniądze. Gdy mówiłam o CL, odpowiadali często, że się umartwiam chodząc na te spotkania, dla nich byłaby to strata czasu. Nie mogli i nadal nie mogą zrozumieć dlaczego wiara jest dla mnie ważna. Ja z kolei nie mogłam i nadal nie mogę zrozumieć dlaczego oni zagłuszają w sobie pragnienie czegoś więcej, dlaczego skupiają się tylko na sprawach przyziemnych. Nie przylgnęłam do środowiska z uczelni, pomimo iż byli to moi rówieśnicy i wcale tego nie żałuję. Jestem pewna, że poprzez kontakt z ludźmi z CL zyskałam stokroć więcej. Teraz bardzo się cieszę, że zaryzykowałam swoją wolność wybierając właśnie tą drogę.

Ania, Białystok

Niezatarty ślad

Zetknięcie z ruchem Komunia i Wyzwolenie było w moim życiu czymś zupełnie nowym. Jestem wdzięczna za zaproszenie. Początkowo traktowałam to miejsce jako jeden z wielu moich życiowych przystanków, gdzie będę mogła doskonalić swojego ducha, umysł, charakter i być wśród ludzi, dążących, na swój sposób. do tego właśnie celu. Poznałam wiele osób, wśród nich mojego obecnego męża – towarzysza na całe życie. W pewnym momencie oboje odjechaliśmy z przystanku CL na kilkanaście lat. Zaabsorbowała nas bardzo rodzina, dzieci, starzejący się i chorujący rodzice, w końcu ich śmierć. Odeszli zostawiając smutek i dobre wspomnienie. Jednak przyszedł moment kiedy postanowiliśmy wrócić. Wyraźnym aczkolwiek dramatycznym sygnałem do powrotu była śmierć Dorotki - żony Piotra. Spotkanie CL pozostawia niezatarty ślad w sercu i umyśle. Uważam że ten, kto był w Ruchu i w pewnym momencie życia oddalił się, ma zawsze szansę powrotu. Nie powinien natomiast oczekiwać aby go ktoś specjalnie do powrotu namawiał. Taką decyzję trzeba podjąć samemu i my tak właśnie zrobiliśmy.

Irena, Białystok

 

Wobec wspólnoty

Moje Spotkanie Ruchem Komunia i Wyzwolenie, oraz początki przyjaźni z ks. Adamem Skreczko i jego przyjaciółmi z Włoch sięgają czerwca l982 roku, a więc święceń kapłańskich ks. Adama. Miałem wtedy 19 lat, bylem tuż po maturze, rozpoczynałem studia i nie mogłem przewidzieć tego jak bardzo zmieni się moje życie. We wspólnocie spotkałem moją przyszłą żonę, Dorotkę.

Nasza decyzja o małżeństwie rodziła się i weryfikowała wewnątrz doświadczenia Ruchu i wobec wspólnoty. Ostatecznie zaważyła fascynacja sposobem w jaki przeżywali małżeństwo nasi przyjaciele Ela i Mauro. Poprzez przyjaźń z nimi, zapragnęliśmy by w naszym małżeństwie zasadniczym stał się aspekt powołania chrześcijańskiego płynącego z chrztu, to znaczy powołania do świętości. Dzisiaj coraz bardziej doświadczam, że Dorota to powołanie wypełniła do końca. Ela z Maurem opowiedzieli nam o Bractwie Ruchu Komunia i Wyzwolenie inspirując nas do spotkań z rodzinami z naszej wspólnoty. Chcąc być w Ruchu nie musieliśmy jednak należeć do Bractwa. Co więcej Szkoła Wspólnoty uprzedza spotkania grupy Bractwa i nie można jej nimi zastąpić. „Przynależność do Bractwa jest wyborem osobistym i służy własnej wierze oraz urzeczywistnieniu własnej fizjonomii chrześcijańskiej” (Z listu ks. Giussaniego do wstępujących do Bractwa). Przynależność do Bractwa jest dobrowolna i wymaga złożenia pisemnej prośby o przyjęcie. Ponieważ jestem pewien, że spotkałem prawdziwą i piękną drogę przynależności do Chrystusa, poprosiłem o przyjęcie do Bractwa. Moja decyzja była także wyrazem pragnienia, które już wcześniej dojrzało w Dorocie i we mnie. Pozostaję wdzięczny Bogu za spotkanie z Ruchem i za Wasze twarze będące obliczem Chrystusa tu i teraz. Dziękuję za to, że jest miejsce i przyjaźń ogarniająca wszystko, także najtrudniejsze i dramatyczne doświadczenia.

Piotr, Białystok

 

29 marca zmarł mój tato. Nigdy nie przypuszczałam, że jego odejście przeżyję w taki sposób. Jestem wdzięczna Bogu za przyjaciół, których postawił na mojej drodze, bo dzięki ich wsparciu i modlitwie potrafiłam to trudne doświadczenie przyjąć z niespotykanym spokojem. Tato chorował na raka. Jedyną rzeczą, która pozwalała mi pozostawać przy jego łóżku, patrzeć jak cierpi i widzieć w tym sens, była świadomość, że w tym wszystkim, jest obecny Chrystus. Pamiętam piątkową mszę wieczorną tydzień przed śmiercią taty. Ksiądz w modlitwie wiernych modlił się za wszystkich chorych i cierpiących, aby swoim cierpieniem współprzyczyniali się do zbawienia świata. To wezwanie bardzo pomogło mi dostrzec w cierpieniu taty jakiś Boży plan. On przyjmował swoje cierpienie w taki właśnie sposób i choć, jak każdy człowiek miał chwile zwątpienia i buntu, zawsze podkreślał, że one także są potrzebne, bo uświadamiają mu jak wyglądałoby jego życie, gdyby nie spotkał żyjącego Chrystusa.

Doświadczenie śmierci bliskiej osoby, choć tak trudne po ludzku, może być jednocześnie piękne, bo wówczas w człowieku dochodzi do głosu, z jeszcze większą mocą, pragnienie nieskończoności i pewność, że to nie może być koniec. Nic się nie kończy. Miłość jest nieskończona i tak jak ja nadal kocham mojego tatę., tak też i on wciąż mnie kocha. Wszyscy jesteśmy stworzeni dla nieskończoności.

W tych trudnych dniach wiele osób modliło się za tatę i całą naszą rodzinę i bez tej modlitwy nie byłby możliwy spokój w naszych sercach. Gdyby nie zostało mi dane wydarzenie spotkania z Chrystusie, w twarzach moich przyjaciół z Ruchu nie umiałbym zachować nadziei, pozostałaby mi tylko rozpacz. Tymczasem nadzieja, czyli pewność przyszłego dobra żyje we mnie. Dziękuję Bogu za tę przyjaźń.

Marta z Lutyni


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją