Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2003 > maj / czerwiec

Ślady, numer 3 / 2003 (maj / czerwiec)

Pierwszy Plan

Podejmowanie przez ONZ roli negocjatora i rozjemcy nie jest już dzisiaj ani skuteczne ani możliwe

Czy zatem Stany Zjednoczone będą jedynym, globalnym graczem na międzynarodowej szachownicy?


Zamach 11 września, a w jeszcze większym stopniu stan międzynarodowej wojny z terroryzmem, który był konsekwencją tego zamachu, są znakami przemian o epokowym znaczeniu. Wielką przemianą jest złamanie tabu wojny, które było sformalizowane przez Kartę ONZ. Ponadto upadła generalna ideologia ONZ w przypadku konfliktów przewidująca jedynie podejmowanie negocjacji w celu ich polubownego rozwiązania. Wojna w Iraku wyraźnie udowodniła, że ten system już się nie sprawdza. Już od dłuższego czasu analitycy, prawnicy i politycy głosili jego koniec. Jak napisał politolog Pietro De Marco: „Sędzią podczas gdy nie może być zgromadzenie złożone z graczy”.

Ten sposób myślenia jest dzisiaj bardzo rozpowszechniony w Ameryce i znajduje posłuch także w Europie, w rozległym bloku ugrupowań neokonserwatywnych. Ale również tak „klasyczny” liberał jak Piero Ostellino na łamach Corriere della Sera (27 marca b.r.) napisał, że „aby ONZ mogła działać musi być tak skonstruowana, aby być miejscem, w obrębie którego uznaje się i akceptuje (realną) władzę amerykańską, a ta ostatnia uznaje (formalną) władzę Organizacji”. Politolog, Vittorio Emmanuele Parsi z Uniwersytetu Katolickiego w Mediolanie niedawno wyjaśniał: „Jest oczywiste, ze reforma prawa międzynarodowego rozpoczęła się wraz z wojną, a tymi, którzy zadecydują o jej przebiegu będą zwycięzcy”.

Jak zatem będzie przebiegała reforma? Amerykański politolog John Ikenberry (Georgetown University) ostatnio nakreślił tę problematykę następująco: dwie wielkie strategie, na których tradycyjnie opiera się amerykańska polityka zagraniczna to „liberalna wielostronność” oraz „realna jednostronność”. Pierwsza opiera się na dążeniu do partnerstwa i międzynarodowych sojuszy pozwalających na utrzymanie swego rodzaju równowagi. Tę strategię Stany Zjednoczone stosowały od Drugiej Wojny Światowej do zakończenia prezydentury Billa Clintona. Druga strategia chce Amryki silnej i niezależnej, nie obciążonej prawnymi więzami, co najwyżej gotowej do tworzenia koalicji ad hoc (jak w przypadku wojny w Iraku), aby zagwarantować sobie bezpieczeństwo. Jest to grand strategy w pełni realizowana dzisiaj przez precydenta Busha. Jednakże, pisze Ikenberry, „doprowadzona do skrajności zawiera sygnały i tendencje neoimperialne”. Zważywszy zaś na „amerykańską potęgę militarną i brak nacisków, które mogłyby ją równoważyć”, można mieć pewność, że Stany Zjednoczone przez wiele lat będą działać, jeśli już nie jako „imperium”, to z pewnością jako jedyni global player na międzynarodowej szachownicy. Będzie tak nawet wtedy, gdy zmienią się barwy polityczne Białego Domu.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją