Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 1992 > Biuletyn (8-9) maj / lipiec

Ślady, numer 3 / 1992 (Biuletyn (8-9) maj / lipiec)

Rekolekcje. Jesteśmy tutaj po to, by pomóc sobie pamiętać

Konferencja

Notatki z rekolekcji Ruchu Komunia i Wyzwolenie, prowadzonych przez ks. Józefa Adamowicza, Muszyna 1-3 maja 1992.


Wszystko, cokolwiek tutaj zostanie powiedziane, bardziej czy mnie udolnie – wynika z jednego – z tego przedziwnego faktu, który tu właśnie widzimy i w którym uczestniczymy, tego, że jesteśmy razem. To jest zdumiewające. Nic innego nie może w tej chwili być w centrum uwagi, jak tylko te kilkaset twarzy, które tu się spotykają.

Ta medytacja ma jedno zadanie: pomóc rozumieć to, co się tutaj dzieje, , pomóc rozumieć co oznacza to zgromadzenie tych kilkuset twarzy. Żeby było łatwiej – to wróćmy do wczorajszej Ewangelii (J 6, 1-14). Zwróćcie uwagę na pierwsze zdanie: „Szedł za Nim wielki tłum, bo widziano znaki, jakie czynił”. Nasza obecność tutaj nie może być wytłumaczona inaczej jak tylko poprzez to zdanie. Jesteśmy tutaj, ponieważ widzieliśmy znaki, widzieliśmy cuda. W tym momencie kiedy będę tych parę kolejnych rzeczy przedstawiał, proszę was o to, byście mieli w obie prościutkie pytanie: Jak to się stał, że tu jestem, tu w tym miejscu, które nazywa się Muszyna, w tym bardzo konkretnym szczególe.

Potrzebne jest chyba jedno wyjaśnienie: znak, cud – to jest po prostu objawienie się tego, co boskie, wewnątrz, poprzez t, co ludzkie, nasze. Tak to rozumie Biblia. Cud, znak – to jest manifestacja Obecności Tajemnicy wewnątrz okoliczności życia, okoliczności stanowiących historie i w bardzo szczególnym konkrecie historii.

W ten konkret historii w którymś momencie – proszę na to zwrócić uwagę – zostałem „zamieszany’ także i ja. Albo inaczej, ta rzeczywistość historyczna i konkretna, którą jestem ja, staje się miejscem, poprzez które manifestuje się obecność Boga. To się nazywa znakiem.

Ludzie z Ewangelii widzą człowieka, który się nazywa Jezus, i widzą, że tam, gdzie On się pojawia, dzieje się coś dziwnego. Mianowicie, On jakby ryzykuje tą konfrontację z zastaną rzeczywistością , wchodzi jakby w sam środek tego, co zastaje, co spotyka przemieniając to. Wszystko, co zostaje dotknięte obecnością człowieka o imieniu Jezus staje się nowe. Mamy szereg przykładów: był człowiek ślepy, Jezus go spotyka i ślepy odzyskuje wzrok; człowiek głuchy – odzyskuje słuch, paralityk, który leżał całe swoje życia na łóżku- wstaje o własnych siłach, bierze na plecy swoje łóżko i idzie do domu. Łazarz wraca do życia – wychodzi z grobu. Człowiek zachłanny upatrujący cały cel swego życia w zbieraniu, w gromadzeniu dóbr za wszelką cenę jak Zacheusz np. – staje się w spotkaniu z Chrystusem człowiekiem szczodrym: „Połowę mego majątku oddaję ubogim, a kogo skrzywdziłem, oddam w czwórnasób”. Magdalena np. osaczona i przez zło i przez obrońców porządku – w spotkaniu z Jezusem zostaje uwolniona. Tak to opowiada Ewangelia. Po prostu ludzie, o których opowiada Ewangelia to widzą, widzą to na własne oczy.

Człowiek ma w sobie bardzo zdecydowany sprzeciw wobec tego, co go w jakiś sposób ogranicza i zniewala. Inaczej mówiąc, w sposób pozytywny, napisał to nasz Ruch na plakacie Boże Narodzenie w roku 1991: Nasza natura – to wymóg prawdy i spełnienia, czyli szczęścia. Cały dynamizm człowieka, bez względu na to, co robi, podyktowany jest przez ten wymóg, który konstytuuje człowieka – to znaczy, ja się po prostu nie zgadzam na to, żeby chorować, umierać, cierpieć. Nie zgadzam się: ja potrzebuję pełni, ja potrzebuję życia, ja potrzebuje wolności, ja potrzebuje pracy, ja chcę być szczęśliwy. To jest ten podstawowy wymóg, który w zasadzie stoi u źródła jakiegokolwiek działania, nawet jeśli człowiek o tym nie wie. Nawet jeśli w tym działaniu szamocze się jak jakaś ryba złapana w sieć. Cały dynamizm człowieka – tak napisane zostało na plakacie – bez względu na to, co robi, podyktowany jest przez ten wymóg, który konstytuuje człowieka – a na który nie jest on [człowiek] w stanie dać wyczerpującej odpowiedzi.

Jest rzeczą zupełnie naturalną, że ludzie widząc, iż ten sprzeciw wobec zła, który przynosi obecność Chrystusa, jest skuteczny, że ten wymóg, pragnienie prawdy, szczęścia, spełnia rzeczywiście znajduje odpowiedź – zostawiają po prostu swoje sprawy i idą za Jezusem. I stąd się bierze ten wielki tłum.

Odpowiedź na wezwanie, które stawia wobec człowieka Bóg, obecność Boga w ludzkim ciele – ta odpowiedź nie rodzi się mocą decyzji, którą ja podejmę analizując różnego rodzaju czynniki, które jestem w stanie uchwycić. Odpowiedź jest jakby już podarowana w sercu człowieka przez naturę w jaką człowiek został przez Boga obdarowany.

Obecność Jezusa dla wielu tych ludzi z Ewangelii jest w zasadzie dopiero możliwością odkrycia tego, że mają w sobie to pragnienie, odkrycia tego, co konstytuuje ich jako ludzi, w ich tożsamości.

Zwróćcie uwagę: wielu z nich widziało na własne oczy; natomiast wielu innych znalazło się przy Panu Jezusie dlatego, że ktoś im powiedział. Jeden drugiemu mówił, to, co widział: że np. ślepy odzyskał wzrok. „Widziałem jak czterech ludzi przyniosło paralityka na łożu, a potem ten sam człowiek wychodzi z łożem na plecach i na własnych nogach”. „Widziałem radość w oczach Magdaleny, w oczach Zacheusza”. „Widziałem jak Łazarz wychodził z grobu’ itd. Widziałem, widziałem, widziałem... W tym tak zwyczajnym powiedzeniu: widziałem, kryje się wezwanie, któremu nie sposób się oprzeć. To znaczy, jeśli on widział, to i ja mogę zobaczyć. Czasem – i to też Ewangelia notuje – ktoś bardzo zachęca drugiego: chodź i zobacz.

Każdy chce, żeby jego życie było piękne. Natomiast droga, na której dokonuje się spotkanie z pięknem życia, u swoich początków nie ma nic wspólnego z jakiegokolwiek typu „ kombinacjami”. Na początku po prostu pojawia się coś, pojawia się fakt. Albo ktoś zwyczajnie mówi: ja widziałem coś, co mi się pojawiło, chodź zobacz i ty.

Jeśli tego typu obserwacja nie zostanie przez nas poważnie potraktowana, to ryzykujemy, że przejdziemy przez życie, przebogate w wezwania, z których może wyrosnąć coś przepięknego dla każdego z nas, nie dotykając i nie przyjmując niczego z tych darów dla nas przeznaczonych.

Oczywiście, prostota tego wezwania, wobec którego człowiek staje, jest wręcz skandaliczna, jest gorsząca. Bo człowiek już tak jest zdeprawowany, że w zasadzie to on już sam ma przewidziane przez siebie lub narzucone mu przez kogoś wyobrażenie, jak powinna dokonać się przemiana jego życia. Pamiętacie z Ewangelii: „My mamy Abrahama za Ojca, my mamy dziedzictwo my mamy Prawo”. Tłumy idą za Jezusem: tak, ale to jest tłum, który nie zna Prawa, tłum jest przeklęty: Kto z faryzeuszy uwierzył w Niego. A Natanael, który też bardzo zwyczajnie pyta: „A cóż dobrego może być z Nazaretu?” To jest ten moment, w którym można się potknąć i przegrać całe swoje życie.

Trzeba powiedzieć jednoznacznie, że tylko wtedy, kiedy człowiek umie poddać się prostocie tego wezwania: po prostu przyjdzie i zobaczy, wtedy stanie się – jak to sam Chrystus mówił – człowiekiem o szczęśliwych oczach, które widzą to, co chcieli widzieć prorocy i królowie, a nie widzieli. I teraz tak samo jednoznacznie chcę wam powiedzieć i was poprosić, żebyście to sobie jasno uświadomili, że jeśli będzie w was jakiś opór: intelektualny czy uczuciowy, to oznacza to, iż w każdym z nas stało się  dokładnie to samo, co z tymi ludźmi z Ewangelii. Tak więc ta historia opowiedziana na kartach Ewangelii ma swój dalszy ciąg i będzie trwała aż do skończenia świata. I my w tę historię też jesteśmy w Muszynie – w górach, a nie nad jeziorem, w tej chwili mamy wiek dwudziesty, a nie początek naszej ery, my jesteśmy Polakami, a nie Żydami. Możemy wymienić jeszcze tysiące okoliczności, które nas różnią, ale okoliczności są po prostu jakby formą, zaś treść, zawartość tego, co się dzieje jest dokładnie ta sama jak na kartach Ewangelii. Zostaliśmy postawieni wobec obecnej wśród nas, w naszej osobistej historii, Tajemnicy Biga w Chrystusie, Boga w ludzkim ciele, wobec Faktu, który jes obecny tu i teraz, dzisiaj dla nas, dla nie, specjalnie dla mnie, aby podjąć tę zwycięską konfrontację z zastałą rzeczywistością mojego życia, aby ja przemienić i zamanifestować właśnie to, co się nazywa znakiem.

Generalnie, to nie jesteśmy przyzwyczajeni do takiego typu myślenia. Wierzymy, że Bóg stał się człowiekiem, ale...co z tego? Mówię wam teraz bardzo poważnie: Bóg, który stał się człowiekiem, spotkał ciebie i mnie, na tej szczególnej drodze, jaką jest moja i twoja osobista historia. I to spotkanie nasze dzisiaj to jest kawałek, cząstka tej mojej i twojej historii. I tu się manifestuje obecność tajemnicy przez to właśnie, że my jesteśmy razem. I nasze głowy, i nasza uwaga, i nasze serca muszą być podniesione ku tej właśnie tajemnicy, a nie ku temu wszystkiemu, co jesteśmy w stanie zauważyć jakoś swego rodzaju formy obecności tej tajemnicy, do pewnych okoliczności, do których jesteśmy bardzo często przywiązani.

I teraz sytuacja wygląda tak, że albo sam na własne oczy widziałeś te znaki (w tej chwili nie ma tu nikogo, kto by go nie widział, bo to jest znak: my jesteśmy jego znakiem, my jesteśmy znakiem obecności Boga. A kto by wyszedł z tej sali mówiąc: ja nie spotkałem Chrystusa, będzie kłamał, będzie kłamcą). A przyszliśmy tutaj, być może dzisiaj po raz pierwszy, dlatego że znowu ktoś powiedział: ja widziałem, na sobie czy na kimś, przemienione człowieczeństwo, odnowione życie, prawość, pokój, jedność, zgodność – ja widziałem.

Tym, co konstytuuje to nasze zgromadzenie, to nasze towarzystwo, jest wyłącznie to, że ty i ja rozpoznaliśmy właśnie tę obecność pośród nas, pomiędzy nami, w samym środku naszej historii, naszej drogi. Zostaliśmy po prostu przez Chrystusa odszukani i postawieni wobec Niego, wobec Niego samego. On nas odnalazł, wybrał, wezwał. To w języku teologii nazywa się łaską.  Proszę na to zwrócić uwagę, bo to znowu może pomóc nam rozumieć, co tu się dzieje.

Jak ślepy odzyskał wzrok to być może niektórzy mówili: łaską jest to, że był ślepy, a teraz widzi. Być może i my tak mówimy. Albo jak komuś wróciła możliwość władania ręką, która przedtem była bezwładna – to może powiedział: łaską jest to że mogę ręką poruszać. A tymczasem łaską jest to, że Ten, który ruszył tę rękę, jest Ten, który otworzył te ślepe oczy. To jest łaska.

I tak samo konkretyzując do naszej sytuacji: łaską jest nasze towarzystwo, nasza przyjaźń, nasz jedność. Nie to, co ja mogę wynieść z tego spotkania. Łaską jest to towarzystwo, ten fakt żyjącej przyjaźń, chociaż z wieloma z nas się nie znamy. Ale jedność między nami jest głębsza, niż wynikająca z jakiejkolwiek emocjonalnej przyjaźń, wspólnoty, interesów, wspólnej drogi itd., bo odnajduje swój korzeń w obecności Tego, który jako jedyny może zjednoczyć.

W tym momencie jest jakby okazja przygotować treść plakatu wielkanocnego na ten rok. On jakby bardzo wyraźnie koresponduje z tym, o czym mówimy. Na początku jest króciutki tekst z Bernarda z Clairaux, który brzmi tak: Dlaczego szukasz Słowa pomiędzy martwymi słowy, skoro  On stając się ciałem, uczynił się widzialnym.

 I potem jest parę zdań ks. Giussaniego: Wpływ tego towarzystwa danego ci – zauważcie: nikt sobie nie wybrał tego towarzystwa, ono ci zostało podarowane. Tak samo jak ów człowiek sparaliżowany, który ileś tam lat żył nad sadzawką Siloe, nie mogąc się do mniej dostać, gdy następowało poruszenie wody. Któregoś dnia, ni stąd ni z owąd, stanął przed nim Jezus, mówiąc: chcesz być zdrowy? Jezus został mu podarowany. Jezus mu się podarował. 

Nam zostało podarowane to właśnie towarzystwo, ta przyjaźń, ta jedność. Nikt z nas tutaj niczego nie wybrał. Jeśli wybrał – to prędzej czy później wybierze sposób przeciwny, to znaczy – porzuci. My nie jesteśmy w stanie być ze sobą razem i znosić się nawzajem, jeśli punktem wyjścia jest nasz wybór. To proszę wziąć na serio. Natomiast, jeśli przyjmujemy obecność jako podarunek, jako łaskę, dar niespodziewany, nieoczekiwany – to pozostaniemy tu na zawsze i w tej teraźniejszości bardzo kruchej i przemijającej bę1)dziemy zaczątkiem nowego, wiecznego, nieśmiertelnego życia.

Wpływ tego danego ci towarzystwa polega na tym, aby przywołać cię do racji, czyli do motywu, do tej kształtującej nasze życie podstawowej zasady. Wokół szaleje burza, uderzają fale, lecz w pobliży słyszysz głos, który przypomina ci racje, przywołuje, żebyś nie dał się ponieść falom, nie poddał się. To może się dokonywać na różne sposoby: „A co oni mają mi do powiedzenia tych kilka czy nawet kilkadziesiąt osób? A co to w ogóle za towarzystwo? A kto tu jest jakiś „ważny”?, a dlaczego niby ich racja jest większa niż moja racja? – To są tego różnego rodzaju burze i fale wśród których bardzo często jesteśmy. Towarzystwo cię przywołuje, żebyś się nie dał wodzić falom – żebyś się nie poddał.

Towarzystwo mówi ci: „zobaczysz, zaświeci słońce, przykryła cię fala, ale wypłyniesz na wierzch” i będzie słońce. Ponieważ jest – nieustannie jest, ten fakt żyjącej jedności, to on ci wciąż daje nadzieję. Dopóki jest Jezus, dopóty jest nadzieja na nowe życie. On jest. Ta jedność ludzi wierzących też jest, to towarzystwo jest. „Zobaczysz, zaświeci słońce, przykryła cię fala, ale wypłyniesz na wierzch” i będzie słońce. Przede wszystkim mówi ci: Patrz! I patrz, patrz – jest! Ponieważ w każdym towarzystwie powołaniowym są osoby albo chwile w życiu osób, na które należy patrzeć – Dlaczego? Dlatego, że te osoby lub te chwile w życiu osób są dotknięte obecnością i stanowią cud, znak, który przypomina, że On jest. Jeśli otworzył oczy tamtemu, to może i m nie otworzy; jeśli uszczęśliwił Zacheusza, to może i mnie uszczęśliwi, jeśli ocalił Magdalenę, to może i mnie ocali. Patrz, patrz, patrz!

Najważniejszą rzeczą w towarzystwie jest patrzenie na osoby.  Nie myślenie o tym, jak powinno być (takie pokusy, to my ciągle mamy: powinno być tak i tak; trzeba zrobić to i owo). Trzeba po prostu patrzeć, nic więcej, bo to, co istotne zostaje podarowane. Żeby tego nikt nie przeoczył. Jak będziemy wymyślać różne koncepcje, to się zmęczymy tym wymyślaniem i prawdopodobnie skończymy w domu wariatów, z poczuciem przegranej. Natomiast jak będziemy patrzeć to zobaczymy tę pojawiającą się przed nami i dla nas osobiście obecność Boga w ludzkim ciele, który wezwie, dotkanie, rzemieni, przygarnie, poprowadzi i zaprowadzi.

To jest taka właśnie operatywna, praktyczna konsekwencja tej prawdy podstawowej, która stoi u początku zdumienia, które do dziś przeżywa ks. Giussani i w którym my uczestniczymy: Bóg stał się ciałem. A więc historia stała się miejscem obecności Boga. A więc Boga nie można spotkać a nie myśleć o nim. Z Bogiem nie uzgadnia się wszystkich niezbędnych planów dotyczącego mojego życia, tylko za Bogiem się idzie, stając się żyjącym, dzięki temu co się widzi.

Dlatego towarzystwo jest wielkim źródłem przyjaźni. Przyjaźń zdefiniowana jest przez swój cel: POMOC W DRODZE KU PRZEZNACZENIU. Oto pytanie, które musi nam zawsze towarzyszyć: czym jest to towarzystwo? Jak to się stało, że ja tu jestem?

Drugim momentem, na który jeszcze wczoraj zwróciliśmy uwagę w tej Ewangelii (tę Ewangelię łatwo zapamiętacie bo ona się często pojawia w liturgii, przy różnych okazjach. Więc jak będziecie ją słyszeć wracajcie niech to będzie taki instrument, takie narzędzie pomagające pamiętać o tym co tutaj się dzieje) – jest ten, gdy Pan Jezus wystawił Filipa na próbę. I widzieliśmy jak ten Filip zagubił się zapominając o tym, że źródłem, miejscem z którego trzeba patrzeć i podejmować wszystkie problemy, przed którymi człowiek staje, jest Obecność Chrystusa. To towarzystwo, to tutaj siedzące, to towarzystwo ruchu jest absolutnie ostatecznym kryterium wedle którego trzeba patrzeć na wszystko, co stanowi moje życie. Kryterium z którego wyrasta osąd wartościujący wszystko i pozwalające w sposób jasny i zdecydowany wybierać drogę kolejnych kroków.

To jest prosta konsekwencja tego, co powiedzieliśmy wcześniej. Jeśli tej konsekwencji zabraknie to tamto jest bajką i głupstwem.

Chcę powiedzieć bardzo jednoznacznie, że wszystko to znaczy wszystko, absolutnie wszystko – (może jako przykład, ponieważ jest dużo ludzi młodych tutaj, którzy zakochują się w sobie nawzajem, zamierzają zawierać związki małżeńskie), to znaczy także uczucie, także decyzję odnośnie do zawarcia związku małżeńskiego z tą czy inna osobą, także sposób, w jaki przezywać swoje narzeczeństwo i swoją miłość, także sposób, w jaki jestem księdzem.

To towarzystwo – przynależność do niego, więź między nami, poświęcenie serio wszystkiego czym się jest, by manifestowała się jedność między nami – jest kryterium decydującym dla tego, co to znaczy dla mnie być księdzem, co to znaczy dla kogoś z was być matką, ojcem, żoną, narzeczonym, narzeczoną itd. Bo jeśli nie jest takim kryterium, to jest bzdurą, a przecież nie jest bzdurą, że Bóg ma ciało. Jest to skandal, jest to zgorszenie. Żydzi się zgorszyli, Grecy się wyśmiali, ale to jest fakt. Świat dzisiaj nienawidzi tego właśnie faktu, ale jednocześnie – jak powiedziałem wczoraj – tego właśnie najbardziej pragnie i potrzebuje. Tutaj wchodzimy w ten bardzo często trudny i bolesny dla nas obszar, który określony jest poprzez słowo posłuszeństwo.  Posłuszeństwo i postępowanie za (sequela), pójście za..., pozwolenie, by moje życie było prowadzone, poddanie się temu prowadzeniu, o przyjęcie tego prowadzenia z gotowością podjęcia dalszej ofiary, która będzie wymagana w nadziei właśnie, że Bóg objawiający się i dotykający mnie osobiście poprzez to towarzystwu, najlepiej wie, co jest dla mnie dobre. Drogi, po których Bóg prowadzi mogą być bardzo róże, mogą być momenty niezrozumiałe, mogą, muszą być momenty, które po prostu nazywają się krzyżem.

Jeśli ja jestem posłuszny temu znakowi obecności Boga jakim jest przynależność do tego towarzystwa, to to moje posłuszeństwo sięga samej Tajemnicy. To nie ma nic wspólnego z poddaniem się jakiemukolwiek ludzkiemu osądowi. To posłuszeństwo motywowane jest przylgnięciem do objawienia się Obecności Boga dla mnie, dla mojego życia. W tym zwyczajnym towarzystwie, w tej naszej więzi, w tej naszej przyjaźni Chrystus stał się realnym, dotykalnym, widzialnym dla mojego życia, dla mnie. Więc nie mam innego wyjścia, jeśli kocham siebie, jeśli chcę być wiernym temu, co mnie jako mnie, konstytuuje.

To są może momenty trudne, ale będziemy mieli okazję jeszcze o tym rozmawiać. W każdym bądź razie, jeśli chcesz żyć sposób piękny, jeśli chcesz, żeby wszystko miało najgłębsze znaczenie, jeśli chcesz znaczyć wśród tych waśnie milionów, milinów ludzkich istnień, to nie masz innego wyjścia, jak tylko przeżywać wszystko w świetle przynależności do tego znaku Obecności Chrystusa, którym jesteśmy my, nasza jedność.

Jeszcze jeden moment, żebyśmy nie ciągnęli w nieskończoność. Na końcu tej Ewangelii jest tak – „kiedy ci ludzie spostrzegli jaki cud uczynił Jezus mówili: ‘Ten prawdziwie jest prorokiem, który miał przyjść na świat’. Gdy więc Jezus poznał, że mieli przyjść i porwać Go, aby Go obwołać królem, sam usunął się znów na górę”. Ja myślę także biorąc pod uwagę historię każdego z nas jeśli ona jest troszkę już dłuższa wewnątrz tego towarzystwa, to są takie momenty kiedy człowiek przeżywa obecność tego towarzystwa z wielką wdzięcznością, w jego sercu gości pokój, wydobywa się z niego jakaś energia i zdolność twórczej obecności i twórczego działania. Ale przeżywa też momenty zmęczenia, gdy ma dość tego towarzystwa, kiedy wszystko mu przeszkadza, chciałby gdzieś uciec, czuje się zniewolony przygwożdżony, prześladowany itd. To są właśnie te trudne momenty kiedy człowiek zapomina, że to towarzystwo jest większe, że ta jedność jest przed wszystkim, że ona wszystko poprzedza, prowadzi, że jest manifestacją właśnie kogoś, kto jest Tym innym.

A człowiek chciałby w jakiś sposób zinstrumentalizować tajemnicę Boga, chciałby ją sobie przywłaszczyć, chciałby nad nią panować. Ludzie z Ewangelii chcieli, żeby Jezus był królem, nie dlatego, że go Uznali za Kogoś większego niż oni, ale tylko dlatego, że uznali że On może być przydatny, że po prostu może się przydać. Oni mają plan dotyczący swojego życia, który chcą realizować, potrzebują tego, tamtego, owego; sami nie są w stanie. Ale pojawił się Ktoś, kto to może, a więc: będziesz na nasze usługi. To niebezpieczeństwo jest wciąż obecne dla każdego z nas i będzie obecne do końca naszego życia. Chce się np. czegoś nauczyć od Ruchu, chce potem po swojemu to wykorzystać; chce liczyć na różnego rodzaju pomoc: osób i na środki, jakie mogę zdobyć, ponieważ jest nas wielu, więc mogę. Postępując w ten sposób człowiek niszczy (to znaczy, niszczy – człowiek nie jest w stanie zniszczyć), ale sprawia – Ewangelia pokazuje to bardzo dobitnie – że, ‘Jezus odsuwa się wtedy od ludzi”, ucieka od nich. W momencie, w którym dzieje się tego rodzaju zamach, to po prostu pustoszeje nasze serce. Obecność jest jakby tedy poza nami, „Jezus usuwa się znów na górę”, zostajemy samotni.

Przed tym niebezpieczeństwem nikt nigdy nie jest wolny. Jeden drugiemu musi pomagać, żeby to niebezpieczeństw było w porę zauważone i w porę usunięte. I znowu pomocą jest gotowość oddania wszystkiego, czym jestem pod osąd tego towarzystwa, powierzenia wszystkiego, czym jestem tej przyjaźni. Gotowość pójścia wszędzie tam, gdzie ta właśnie przyjaźń mnie poprowadzi. Gotowość poświęcenia swoich opinii i swoich planów na rzecz planów i opinii, które wynikają z tej przyjaźni, nawet jeśli – już wczoraj trochę o tym mówiłem – według tzw. obiektywnych miar, te moje plany są korzystniejsze, lepsze niż te, które rysuje przede ma przynależność do tej przyjaźni. Co jest stawką jest zachowanie swego życia wewnątrz tej Obecności, która przemienia – albo pozostawanie samotnym? To jest stawka.

A ja mogę np. zrobić lub nie zrobić pewne rzeczy – od tego zależy jakość mojego życia. Natomiast jakość mojego życia zależy od tego dlaczego ja pewne rzeczy zrobię albo nie zrobię. A dlaczego? – wyłącznie ze względu na Tego, który jest. Wpływ tego towarzystwa danego ci polega na tym, aby przywołać się do racji. On jest racją, Jego obecność.

I ostatni moment, którego pominąć nie można, a mianowicie, każdego z nas Chrystus „zamieszał” w tę właśnie przedziwną historię, w tę historię swojej Obecności pośród tego świata, po to żeby każdego z nas posłać, jako swojego świadka. Dlaczego nam się to spotkanie wydarzyło? – ks. Giussani często stawia to pytanie, i odpowiada od razu: dlaczego żeby przez nas wydarzyło się wobec kogoś innego, dla kogoś innego!

To, że Bóg stał się człowiekiem, że spotkał mnie w konkrecie mojej osobistej historii, to że żyje w sposób widzialny w tej żyjącej jedności wierzących, w naszym towarzystwie – to jest po to, żeby to towarzystwo rosło. To musi zostać wszystkim i wszędzie ogłoszone. Ze wszystkich sił trzeba dążyć do tego, żeby każdy człowiek mógł spotkać na drodze swojego życia i osobistej historii tę cząstkę przemienionego świata jakim jesteśmy my. Żeby mógł odnaleźć w tym znaku, jakim my jesteśmy, Obecność działającej tajemnicy Boga w Chrystusie. Żeby mógł uwierzyć, żeby mógł zostać zbawiony, żeby mógł doznać tego przemienienia życia, w którym my już uczestniczymy. Jeśli ten wymiar jest zapomniany, to w zasadzie ryzykujemy znowu takie zaprzepaszczenie wszystkiego. Spotkałem po to, żeby przeze mnie spotkał ktoś inny. I teraz, jeśli robimy cokolwiek razem, tak jak dzisiaj na przykład, teraz razem słuchamy, wcześniej razem jedliśmy, za chwilę razem będziemy milczeć (tu są jeszcze inni ludzie, a nasze razem będzie widać przez to, że nasze buzie będą zamknięte, że nie padnie żadne niepotrzebne słowo) – to właśnie po to i w nadziei, że uobecnienie tej jedności, która jest znakiem Obecności Chrystusa, stanie się zaproszeniem dla innych. W ten sposób spełnimy nasze życiowe Zadanie.

 


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją