Ślady
>
Archiwum
>
2016
>
wrzesień / październik
|
||
Ślady, numer 5 / 2016 (wrzesień / październik) Kościół. Matka Teresa „Kim jesteś?” 40 lat pośród nieuleczalnie chorych dzieci, potem nowotwór. Oraz podróż do Kalkuty. TERESA VOLPATO opowiada o spotkaniu z siostrą, od niedawna świętą, które wywróciło jej życie do góry nogami. Oraz o swoim „układzie” z Panem Bogiem. Paola Bergamini Teresa patrzy przez okno na delikatną mgłę spowijającą domy Cittadelli. Jak długo stoi tam w bezruchu? Godzinę? Może więcej. Nie pamięta. Zerka na kalendarz: styczeń 1996 rok. Nie jest w stanie nic zrobić, od kiedy wróciła ze szpitala. Teresa narciarka, Teresa alpinistka, zawsze w ruchu. Kiedy miesiąc wcześniej, po 40 latach pracy na stanowisku oddziałowej w Centrum Białaczek Dziecięcych w Padwie, oznajmiono jej, że musi odejść na emeryturę, zareagowała, stwierdzając: „W porządku, w wieku 60 lat trzeba rozpocząć nowy rozdział w życiu. Będę mogła w całości oddać się górom. I pojechać tam, gdzie jeszcze nie byłam”. Wystarczy patrzenia na cierpienie dzieci, towarzyszenia im w drodze do śmierci. Tymczasem, jak na ironię losu, wszystkie plany legły w gruzach w dzień pożegnalnego przyjęcia, zorganizowanego na oddziale. Koleżanka wręczyła jej kopertę, podpisaną tylko jej imieniem i nazwiskiem: „Teresa Volpato”. Był to wynik ostatniego badania kontrolnego. Z roztargnieniem przeczytała: „Nowotwór złośliwy piersi”. Trzy dni później była już operowana, amputowano jej całą pierś. Potem terapia: chemio-, radio-… Minęło zaledwie kilka dni, które wydawały się jednak całym wiekiem. Teresa bierze ze stołu stos nagromadzonej w tym czasie korespondencji. Wzrok pada na ognistoczerwoną kopertę. Otwiera ją: jest w niej reklama agencji turystycznej organizującej wyjazdy do Indii. Już tam była. Są ciekawsze miejsca. Tymczasem podnosi słuchawkę i dzwoni. Jest jeszcze jedno wolne miejsce, jeśli ma ważny paszport, może jechać. 10 dni później ląduje w Kalkucie. Pierwszego wieczoru, przewodniczka grupy przedstawia program. „Dla chętnych jutro rano o 5.30 Msza św. z Matką Teresą w klasztorze Sióstr Miłosierdzia”. „Kim jest ta Matka Teresa?” – pyta Teresa. Wszyscy patrzą na nią zgorszeni: „To święta! Otrzymała Pokojową Nagrodę Nobla”. Teresa Volpato w wieku 16 lat zdecydowała, że Bóg i Kościół jej nie interesują, że nie mają nic wspólnego z jej życiem. Przewodniczce mówi tylko: „Ok. Zobaczymy się później na śniadaniu”. Koniec rozmowy. Rano budzi się, czując dziwny swąd. Zapalona spirala przeciw komarom przypaliła wykładzinę. Z korytarza słyszy pokrzykiwania towarzyszy, którzy przygotowują się do wyjścia na Mszę św. Postanawia pójść z nimi tylko po to, by odłożyć sprawę wyjaśnienia tej czarnej dziury w wykładzinie.
„Dlaczego to robią?” W kościele przy A.J.C. Bose Road Teresa zostaje przyparta do muru. Przed nią morze bieli: siostry, które przybyły z całego świata na kapitułę generalną. Patrzy na nie i myśli: „Biedne, naiwne kobiety, nie potrafią cieszyć się życiem”. Sąsiadka trąca ją łokciem: „Oto ona, Matka Teresa, tam, na wózku inwalidzkim”. Teresa obserwuje tę niepozorną, pomarszczoną staruszkę, której kłania się cały świat. Ich spojrzenia się spotykają, przez kilka sekund trwają w bezruchu, potem Matka Teresa daje jej znak ręką. Chce, by podeszła. Teresa idzie. Matka Teresa gestami pokazuje jej, by uklękła obok. Rozpoczyna się Msza św. W momencie Komunii św. widzi, jak wszystkie siostry idą jedna za drugą. Obserwuje je: nie mają twarzy naiwniaczek. Wiele z nich jest młodych, niektóre są bardzo ładne. Nowotwór, wspinaczki, podróże, wszystkie plany wydają się tak odległe. Niemal narzuca się myśl: dlaczego to robią? Co ja tutaj robię? Po zakończeniu Eucharystii Matka Teresa daje jej znak, by za nią podążyła. Mija kilka minut i dołącza do niej siostra, która tłumaczy na włoski: „O co chcesz zapytać Matkę? – Czy mogę zostać kilka dni, by popracować w jej domach?”. To zdanie wyrzuciła z siebie jednym tchem, wcześniej nie przeszło jej ono nawet przez myśl. Matka Teresa mówi tylko: „Welcome”. Na co ona: „Od kiedy? – Od jutra. – W porządku”. W hotelu towarzysze podróży bombardują ją: „Zwariowałaś! Właśnie ty!”. Teresie wydaje się to wszystko męczącym jazgotem. Słyszy w sobie to dręczące pytanie: dlaczego to robią? Następnego dnia w domu przy Bose Road siostra, która ją przyjmuje, pyta: „Gdzie chcesz pracować? – Wy zdecydujcie. – Co potrafisz robić? – Nic”. Postanowiła zacząć od zera. „Pójdziesz do dzieci niepełnosprawnych. Teraz chodź ze mną”. Odprowadza ją na podest schodów, które znajdują się tuż przy kaplicy, gdzie Matka Teresa błogosławi pojedynczo ponad 200 wolontariuszy. Każdemu mówi: „God bless you”. Teresa nie wierzy w tego Boga, ale staje w kolejce. Chce zrozumieć, chce zobaczyć. W Sziszu Baavhan (domu dzieci) Teresa karmi chorych i rozgląda się wokół: malcy siedzą w zepsutych wózkach i chodzikach. Pyta siostry: „Ale czy nie można tego wszystkiego naprawić? – Jeśli chcesz, zrób to! – Gdzie znajdę gwoździe, młotek…? – Sama musisz się o nie postarać”. Zaopatruje się we wszystko, co jest jej potrzebne, i zaczyna od wózków, potem maluje łóżeczka, bieli ściany, angażując w to także innych wolontariuszy. Bilet powrotny na samolot podarła. Nawet jeśli czasem chciałaby stąd uciec, co rano staje w kolejce, by ponownie usłyszeć słowa Matki Teresy: „God bless you”. Popołudnie jest wolne. Siostry zapraszają wolontariuszy na godzinę adoracji. Jej to nie interesuje. Chce robić tylko praktyczne rzeczy. Ale pewnego popołudnia dziwna ciekawość popycha ją, by tam pójść. Słyszy, jak Matka Teresa mówi na początku: „Nie interesuje mnie, do jakiego Boga się modlicie, ale się módlcie. Przychodźcie na Mszę św. i na adorację, przywołując waszego Pana”. Teresę ogarnia zwątpienie: „Tej kobiety nie interesuje nawet, by inni poznali jej religię”. I zaczyna chodzić na Mszę św.
Kalighat. Po trzech miesiącach wraca do Włoch na badania kontrolne i by zweryfikować terapię, którą kontynuowała sama w Indiach. Nowotwór nie zniknął, ale ona nigdy o nim nie myślała, tak jak nigdy nie myślała o tym, czy warto jeszcze żyć. Żyła. Kiedy ląduje w Padwie, otrzymuje wiadomość: Matka Teresa zmarła. Dzwonią do niej krewni i przyjaciele: „Co chcesz teraz zrobić?”. Odpowiedź jest rzeczowa: „Muszę wracać”. Ze względu na chorych, na dzieci, by znów zobaczyć, być z tymi siostrami, które stały się przyjaciółkami, jakich nigdy wcześniej nie miała. Jej myśli wypełnia pytanie: kim jest ten Bóg, za którym podążają? Odpowiedź znajduje się w Kalkucie. Tym razem wynajmuje małe mieszkanie w pobliżu macierzystego domu. Pewnego ranka siostra lekarka, jej wielka przyjaciółka, mówi jej: „Jesteś gotowa pomagać mi w ambulatoriach? – W czym, siostro Andreo? – W robieniu opatrunków, bandażowaniu, w tym, co możesz. – W porządku”. Następnego ranka widzi, jak na ciężarówkę są załadowywane lekarstwa, odzież, żywność. Pyta: „Gdzie znajduje się ambulatorium?”. Jeden z wolontariuszy, nie zatrzymując się, odpowiada jej: „To jest ambulatorium”. Godzina drogi i przybywają do wioski, gdzie ustawiła się już kolejka licząca ponad 500 osób. Siostra lekarka mówi jej: „Idź na schody kościoła i przygotuj ambulatorium. Przyjdą po opatrunki. Potem daj każdemu kawałek folii, a na nią nieco maści. Tego, kto potrzebuje wizyty lekarskiej, odeślij do mnie”. Teresa zaczyna pracę i nie przerywa aż do godziny 14.00. Jest szybka, dokładna, siostra ją obserwuje i w drodze powrotnej w ciężarówce pyta: „Dobrze ci idzie. Gdzie się tego nauczyłaś? – 40 lat pracy w szpitalu. – Od dzisiaj będziesz ze mną. – W porządku”. Zawsze jest posłuszna. Jej włoskie przyjaciółki nie poznałyby jej. Codziennie inna wioska. Po kilku tygodniach przynoszą im kobietę z rozległymi oparzeniami, którą podpalił mąż. Teresa robi, co może, zniechęcona mówi: „Nie może tu zostać, inaczej umrze”. Siostra Andrea odpowiada: „Jeśli zawieziemy ją do Kalighat, do domu umierających, czy będziesz się nią opiekować? – Tak”. Teresa dzieli swój czas między Kalighat a ambulatoria. Jest dobra w tym, co robi, zna wszystkie lekarstwa, wie, jak je stosować. Zauważają to siostry, które codziennie przynoszą jej nowego chorego. Aż do momentu, w którym musi zdecydować: i zostaje z umierającymi, ona, która nie chciała już więcej patrzeć, jak ludzie umierają. Po kilku tygodniach zatrzymuje ją sister Tall (przezwisko wynikające z wysokiego wzrostu): „U sióstr kontemplacyjnych (jedna z gałęzi zgromadzenia założonego przez Matkę Teresę – przyp. red.) znajduje się pokój z klęcznikiem i z wystawionym Najświętszym Sakramentem. Dlaczego nie idziesz odbyć rekolekcji?”. Teresa nie rozumie: „Co takiego? Z kim? Jak długo? – Sama. Tydzień dla ciebie. Idziesz, modlisz się, rozmawiasz z Jezusem. Nigdy nie możesz Go opuścić. Kiedy będziesz chciała iść, daj nam znać, to cię zastąpimy. – W porządku”. Tym razem żadnych obiekcji ani wymówek, i to nie ciekawość popchnęła ją do tego, by powiedzieć „tak”. To było coś, bez czego nie mogła się obejść.
Kochana przez Boga. Pierwszy poranek, po godzinie już chce uciekać. Wychodzi i wraca. Wieczorem, w drodze do domu, przysiada na każdym rogu, jest oszołomiona. „Kim jesteś?” – pyta. Następnego ranka znów tam jest, i jeszcze następnego. Trzy dni na rozmowie z Bogiem, wreszcie prosi księdza o spowiedź. Oto nowy początek. Do włoskich przyjaciółek pisze: „Moje życie jest fascynujące. Przepełnia mnie nigdy wcześniej nieodczuwana pogoda ducha. Czuję się kochana, przez Boga”. Siostry, oprócz tego, że mają pełne zaufanie do jej umiejętności, powtarzają jej: „W obliczu chorego musisz widzieć Boga, w ten sposób będziesz z Nim nieustannie rozmawiać”. Przynoszą jej tych najbrudniejszych, zarobaczonych, z ropiejącymi ranami, którzy wzrokiem pytają: „Czy możesz coś zrobić?”. Teresa słyszy jednak inne pytanie: „Czy chcesz za Mną podążać?”. Nigdy już nie odejdzie z Kalighat. Jezusowi stawia ultimatum: „Wyszłam z mojego odrętwienia. Zawrzyjmy «umowę»: daj mi 10 lat życia, a ja dam Ci maksimum siebie”. W 2006 roku kontrakt się kończy i ona ponawia swoją prośbę: „Nie jestem jeszcze gotowa. Potrzebuję kolejnych 10 lat”. Upłynęły w lutym 2016 roku. Teresa wróciła do Włoch z powodu poważnych powikłań układu oddechowego, które ostatecznie zostały wyleczone. W swoim domu w Cittadelli, w tym salonie, gdzie 20 lat wcześniej wszystko się zaczęło, opowiada: „17 sierpnia skończyłam 80 lat. Zrobiłam sobie z tej okazji prezent: kupiłam bilet lotniczy do Kalkuty. Kontrakt z Bogiem się skończył, jeśli On chce, jestem gotowa, ale wrócę tam”. Nie było jej więc na kanonizacji? „Dla mnie, tak jak dla wielu, ona już jest święta. Od samego początku, widząc to, co zrodziła, myślałam: ona naprawdę spotkała Boga. W przeciwnym razie wszystko to po ludzku byłoby niemożliwe. Dzisiaj wciąż jeszcze można to pojąć, przebywając z siostrami”.
Album. Z szuflady wyciąga album. Jest dobrym fotografem. Wyłaniają się oblicza Matki Teresy, sióstr, chorych, dzieci… 20 lat życia. „Najpiękniejszych. Tak sobie myślę: 40 lat pracy w szpitalu było po to, bym przygotowała się na spotkanie z Jezusem. On stał się moim przyjacielem, bratem: rozmawiam z Nim, proszę o radę. Zawsze odpowiada. Moje przyjaciółki na początku myślały, że oszalałam, ale po latach zaczęły zbierać fundusze, niektóre przyjechały do Kalkuty, by ze mną pobyć. Z siostrami. By zobaczyć”. A wspinaczki, narty, którymi miała się zająć? „Nie zobaczyłam już potem ani jednej góry. Kilka dni temu odwiedziłam przyjaciół z młodości, dawną kompanię, z którą chodziłam na wycieczki. Wszyscy się zestarzeliśmy. Niektórzy, myśląc o śmierci, odczuwają strach. Ja jednak, po tym, co widziałam i przeżyłam w Kalkucie, posiadam inną świadomość życia i śmierci. I kiedy myślę o odejściu, już się nie boję”. Teresa uśmiecha się, wydaje się szczęśliwa. Może umysłem i sercem już wróciła do Kalkuty?
POLECAMY Wywiad z postulatorem procesu kanonizacyjnego o. Brianem Kolodiejchukiem (Ślady nr 4/2016) Homilia papieża Franciszka wygłoszona podczas Mszy św. kanonizacyjnej - https://w2.vatican.va/content/francesco/pl/homilies/2016/documents/papa-francesco_20160904_omelia-canonizzazione-madre-teresa.html |