Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2005 > listopad / grudzień

Ślady, numer 6 / 2005 (listopad / grudzień)

Strona Pierwsza

Wydarzenie obecne

Zapis wystąpień Giancarlo Cesany i Juliána Carróna podczas Dnia Inauguracji roku Comunione e Liberazione Lombardii. Mediolan, 1 października 2005 r.


Giancarlo Cesana

W trakcie spotkania odpowiedzialnych diecezji i regionu, mającego na celu przygotowanie Dnia Inauguracji roku, pojawiło się wiele refleksji. Można je sprowadzić do dwóch wskazówek, będących również pytaniami i podstawowymi wymaganiami.

1. Pierwsza dotyczy stwierdzenia, że często, i to nie tylko wśród innych ale również wśród nas, chrześcijańska obecność w środowisku (w pracy, w parafii, w dzielnicy) bywa rozproszona. Nawet gdy jest to zaangażowanie bardzo intensywne, świadectwo, to jednak przeżywa się je jako zaangażowanie indywidualne, a to nie wystarcza. Nie wystarcza ani komuś, kto żyje pewnym doświadczeniem, ani komuś, kto je widzi. Nie jest przekonywujące, ponieważ brakuje podstawowego aspektu, który cechuje obecność chrześcijańską, czyli dotykalnej, widzialnej jedności. Obecność chrześcijańska jest rozumiana przez fakt, że jesteśmy zjednoczeni, a nie dlatego, że jesteśmy inteligentniejsi, sprawniejsi, lepiej przygotowani analitycznie, bardziej moralni, bardziej zdecydowani, lepsi we wszystkim. Brakuje zatem dotykalnej, widzialnej jedności: bycia razem nie tylko w sposób okazjonalny lub grzecznościowy, „wychowany”, ale systematycznego pomagania sobie, przyjaźni prowadzonej ku przeznaczeniu, tak, jak ks. Giussani definiował nasz Ruch: „Przyjaźń prowadzona ku przeznaczeniu”.

Przeżyliśmy rekolekcje w Rimini zatytułowane: „Nadzieja nie zawodzi”. Jak powiedział Alberto Bonfanti „miejscem spotkania miłości, którą daje nam Bóg poprzez świadectwo i wzajemne wspomaganie się”. Jest to pewność bliskości.

Jedność zatem nie jest ideologiczna (nie jesteśmy razem dla idei), nasz jedność jest afektywna, zdolna do uznania i przylgnięcia na zawsze do tego, kto jest nam dany jako towarzysz, kimkolwiek on jest. Ponieważ nasi towarzysze, dane nam towarzystwo, dana nam przyjaźń jest niespodziewana i pozytywna. Jest żywym ukazaniem się tajemnicy Chrystusa. Nie ma innego sposoby poznania Chrystusa.

2. Druga wskazówka jest według mnie szczególnie ważna po śmierci ks. Giussaniego. Dotyczy ona wymogu, aby to, co kieruje naszym życiem, to, co odczuwamy w życiu jako punkt odniesienia, jako czynnik konstytutywny, nie było aplikowaniem i mechanicznym rozwojem jakiejś teorii lub organizacji, nawet teorii i organizacji najbardziej inteligentnych. Chodzi o związek z wydarzeniem – czyli z pewnym niespodziewanym elementem, jak mówiliśmy wcześniej – które nie może istnieć wewnątrz ludu, jeśli nie jest osobowe i rodzinne, to znaczy codzienne, mające związek z codziennym życiem.

Wydarzenie, które jest wyjątkowe. Obecność Chrystusa jest faktem wyjątkowym właśnie dlatego, że ukazuje się w banalności codziennego życia. To, co niezwyczajne ukazuje się w rzeczach najbardziej zwyczajnych. Wydarzenie jest wyjątkowe, ponieważ objawia się w  codziennej banalności, która niespodziewanie przekształca się tzn. przemienia w swojej głębi. Rzeczywistość i więzi codzienne stają się fascynujące nie poprzez nieoczekiwaną przemianę według naszych słów i marzeń (takie szczęście trwa krótko), ale poprzez zrozumienie głębi ich znaczenia, głębi ich bytu, aby zawsze pozostawały znakiem zbawienia w naszym życiu. To jest wydarzenie, to jest głębia. Głębią rzeczywistości jest wydarzenie, tajemniczą głębią, która przemienia rzeczywistość jest wydarzenie. „Rzeczywistością zaś jest Chrystus”, napisała moja żona w pamiętniku, powtarzając słowa św. Pawła.

„Meeting był dla jego uczestników – powiedział Ricardo z Pescary – ćwiczeniem patrzenia i słuchania”. Przede wszystkim jesteśmy wezwani do patrzenia i słuchania, które należy podjąć jako pracę. Uczenie się patrzenia i słuchania powinno stać się w naszym życiu pracą, jeżeli chcemy, aby spotkanie z innymi i z Chrystusem, który jest głębią wszystkiego, było bezpośrednie – jak powiedział Romeo Astori – a nie przez kalkulacje i gry polityczne, zarówno świeckie jak i klerykalne (ks. Giussani podczas pewnego spotkania ze studentami powiedział „Kiedy patrzysz na twoją dziewczynę, na dziewczynę, którą kochasz, budzi się w tobie pytanie: z czego w głębi jest uczyniona? Czym jest to, co w głębi ją tworzy, co sprawia, że jest jedyna? Chrystus!”).

Jak napisał kard. Ratzinger we wprowadzeniu do pierwszego tomu historii Comunione e Liberazione: „Tożsamość nie jest efektem dyskusji (tzn. to kim jestem ja, kim jesteś ty, nie wynika z dyskusji między nami), lecz jest jej założeniem a zatem prawda nie jest wynikiem dyskusji (nie jest efektem naszych wysiłków), lecz ją poprzedza (poprzedza dyskusję, poprzedza nasze wysiłki), nie może być w niej stworzona, a nawet znaleziona (rozpoznana przez nasze wysiłki)”. Naszym wysiłkiem jest znalezienie, nie tworzenie. Naszą pracą jest odnajdywanie. Jest to zarazem jedyna możliwość dialogu. Również dzisiejsze spotkanie jest zaproszeniem do tej pracy, do ciągłej przemiany, w której mamy odkryć – jak wielokrotnie powtarzano podczas wakacyjnego Zgromadzenia Międzynarodowego CL – Coś, co jest wewnątrz czegoś: „rzeczywistością zaś jest Chrystus”.

Dzisiejsze spotkanie jest zaproszeniem, abyśmy podjęli tę pracę z pasją, oddaniem i modlitwą, aby nasz osąd, to znaczy sposób, w jaki patrzymy na siebie i na całą rzeczywistość nie był zimną definicją ale aktem miłości, wzrastającym w czasie po to, aby wszystko wzrastało w czasie.

 

Julian Carrón

Źródłem dotykalnej jedności jest wydarzenie. Pierwszą kwestią jest dotykalna jedność, drugą wydarzenie. Zacznę jednak od tej drugiej.

Skoro – jak mówił Cesana – wydarzenie jest czymś nieprzewidzianym, cóż za rodzaj uwagi jest potrzebny, aby uchwycić to, co nieprzewidziane, aby pozwolić się temu dotknąć! W tym momencie naszej historii, w szczególny sposób musimy być uważni na to, co nieprzewidziane.

Każdy z nas po śmierci ks. Giussaniego postawił sobie pytanie: „a teraz co się stanie «bez» - w cudzysłowie – ks. Giusaniego?”. Ponieważ wszyscy jesteśmy przekonani, że nasze bycie razem nigdy nie było efektem organizacji i nie może być efektem rozwoju jakiegoś dyskursu. Jesteśmy przekonani, że jedyną możliwością, aby ta historia trwała i przyciągała nasze „ja” jest kontynuacja wydarzenia. Trwanie tego, co się nam wydarzyło wraz ze spotkaniem ks. Giussaniego oraz trwanie zrodzonej z niego historii tzn. wydarzenia obecnego, obecnego tu i teraz. W przeciwnym razie musielibyśmy zadawalać się tęsknotą za nim, aż do momentu całkowitego zapomnienia, ponieważ człowiek nie może żyć tylko przeszłością, potrzebuje czegoś obecnego. Dobrze wiemy, że jesteśmy do tego stopnia słabi, że potrzebujemy stałej i ciągłej obecności, aby w każdej chwili pomagała nam kontynuować. Z tego powodu nie wystarczy dyskurs, nie wystarczy przeszłość, ale trzeba czegoś co mnie pochwyci dzisiaj, teraz.

A zatem, co się wydarzy wśród nas? Co wydarzyło się od kiedy odszedł ks. Giussani? Aby odpowiedzieć musimy patrzeć – jak już wcześniej słyszeliśmy. Na co mamy patrzeć? Na to, co się dzieje, ponieważ żadna refleksja nie może zastąpić wydarzenia. A co się wydarzyło? Przedstawmy w skrócie wykaz faktów, w których każdy z nas w jakiś sposób uczestniczył: Rekolekcje Bractwa, tu nie trzeba niczego dodawać, ponieważ wszyscy byliśmy ich świadkami; odbyte latem Rekolekcje Grupy Adulto; Meeting w Rimini, podczas którego razem doświadczaliśmy piękna i jedności. Międzynarodowe Zgromadzenie Odpowiedzialnych, po którym jeden z was wysłał mi w liście następujące słowa: Drogi Julian, pozwalam sobie napisać do Ciebie mając jeszcze w oczach nadzwyczajne dni spędzone w La Thuile podczas Międzynarodowego Zgromadzenia. Pełny wdzięczności i zdumienia czułem jak odnawia się we mnie ogromne pragnienie spełnienia. Dni te były intensywne do tego stopnia, że nie dało się nie pragnąć, aby taka intensywność życia, trwała w codzienności. Kiedy ktoś doświadcza czegoś więcej jak może się od tego oddalić, jak może pozostać obojętny i nie prosić, aby to na powrót wydarzyło się chwila po chwili, i przede wszystkim, aby to można było rozpoznać. Być przywiązanym do tej prośby, aż się ukaże?”. To jest wydarzenie, które potem było kontynuowane przez Rekolekcje księży, spotkanie studentów (CLU) i Młodzieży Uczniowskiej (GS). Poprzestanę na tym, aby nie wydłużać ponad miarę listy świadectw z wakacji przeżywanych przez rozmaite grupy i wspólnoty Bractwa. Ksiądz przebywający za granicą na misjach, odwiedzeniu kilku grup wakacyjnych Bractwa, powiedział mi „Czuje się pośród nas powiew nowości”.

Każdy może zobaczyć nie to, co ja czy Giancarlo odpowiemy na pytania, ale co odpowiada Ten, który jest wśród nas. „Oto dzieło, które Pan uczynił i cudem jest w naszych oczach” (Ps 117).

Dlatego interesuje nas to, aby patrzeć. Kto wcześniej o tym myślał? Kto by sobie wyobrażał, że po śmierci ks. Giussaniego będziemy mieli przed oczyma wszystko, na co patrzymy? Wszystko, co przeżyliśmy razem ma jednego bohatera: prawdziwym bohaterem tego, co się dzieje jest obecny wśród nas Chrystus.

Spróbujcie drodzy przyjaciele patrzeć. Prośmy Maryję, aby pomogła nam wyjść z rozproszenia w jakie często popadamy, abyśmy potrafili patrzeć na to się wydarza. Spróbujcie patrzeć, a potem powiedzcie mi czy zdołacie nie wzruszyć się wobec tego, co się dzieje.

To pozwala nam lepiej zrozumieć jaki jest sposób obecności ks. Giussaniego, ponieważ niemożliwe jest patrzenie na wszystkie te rzeczy bez myślenia o nim, i o tym, jak teraz, jeszcze skuteczniej realizuje wśród nas swoje dzieło. Z nieba nadal czyni obecnym Chrystusa i świadczy o Nim. Działa nie mniej niż wówczas, gdy mogliśmy widzieć go wśród nas.

Czy jesteśmy wizjonerami? Dziś rano przypomniałem sobie, co wydarzyło się uczniom po Pięćdziesiątnicy: nie widzieli Go więcej, ale Jego obecność narzucała się im dzięki mocy Ducha, która czyniła Chrystusa jeszcze bardziej bliskim każdemu z nich, daleko intensywniej bliskim! Podobnie dzieje się teraz: jest bardziej nasz, za każdym razem, bardziej nasz.

Skąd pochodzi ta energia, ta intensywność obecności Chrystusa, jeśli nie za wstawiennictwem Giussa?

Obecność ta dokonuje się wśród nas nie tylko w momentach nadzwyczajnych i wyjątkowych, kiedy Jego obecność narzuca się w tak wyraźny sposób. Jest również wiele świadectw ukazujących jak towarzyszy ona i przemienia życie codzienne wielu z nas, także najbardziej skomplikowanych momentach życia.

Dwoje przyjaciół straciło syna w wypadku motorowym. W totalnej bezradności, której doświadcza się w takiej sytuacji, ojciec pośród niezmiernego bólu nie mógł nie rozpoznać, że w tej okoliczności stało się jeszcze bardziej oczywiste coś większego, co nazywa się Chrystus. Aby Go rozpoznać – napisał – „trzeba patrzeć na rzeczywistość taką, jaka jest, bez obiekcji typu «jeśli» i «jednak». Dlatego na obrazku upamiętniającym Andrzeja (syna) postanowiliśmy umieścić zdanie ks. Giussaniego, kończące się następująco: «teraz jesteś nam bliski inaczej niż wcześniej, ale nieskończenie bardziej niż wcześniej i patrzysz na nas z tą samą miłością, z tym samym spojrzeniem jak Ten, w którym jesteś»”.

To jest to samo spojrzenie, które odkryła jedna z was w przyjacielu. Patrzył on na nią tak, że to wyzwoliło w niej pytanie: „Kim jesteś ty, który mnie kochasz nawet pomimo mojego zła? Kim jesteś ty, który popatrzyłeś na mnie tego dnia i ukochałeś mnie tak, jak nigdy wcześniej nawet sobie nie wyobrażałam? Kiedy nieoczekiwanie mnie powołałeś wybrałeś? Kim jesteś? Kto cię tworzy? Nie mogę powiedzieć ponownie «ty», inaczej jak wyrażając to z najgłębszym przekonaniem i pragnieniem, aby powtórzyć bardziej świadomie. Ponieważ jestem odpowiedzialna za ten wielki dar, który mi ofiarowałeś, a jest nim zrozumienie czułości Tajemnicy wobec mnie, spojrzenia kogoś, kto jest i kocha moje życie. Po takim obdarowaniu nie można już zawrócić, ponieważ trzeba by zanegować własne serce i tęsknotę”. Spojrzenie obecne, mówił ks. Giussani, które daje formę spojrzeniu i które możemy rozpoznać teraz pośród nas.

Żona Antoniego, którego list czytałem wcześniej, a która straciła syna pisze: „moje serce, dzięki łasce Bożej, nie było nigdy zdesperowane ani zagubione z powodu tej tragedii, ale pomimo nieskończonego bólu trwało w wielkim i głębokim pokoju. Było to dla mnie zaskoczeniem, tak, zaskoczenie jest odpowiednim słowem, ponieważ któż mógłby powiedzieć coś podobnego, a było to fakt. Byłam pewna, co zdumiewało mnie samą i moich bliskich, że syn osiągnął pełnię i patrzył w twarz Tajemnicy, która nas przyciąga i fascynuje. Posiadanie takiej pewności to faktycznie rzecz z innego świata. Mój syn rzeczywiście nas odnowił, widzimy to w odmiennym sposobie traktowania siebie nawzajem, w głębokiej przemianie, która dokonała się we mnie i w moim mężu. Zdaję sobie sprawę z pozytywnych rzeczy, które się dokonały i sprawiły, że staliśmy się bardziej pewni i wolni, aby przekazywać wszystkim racje naszej wiary. Jedyną rzeczą, za którą chciałam podziękować Panu, jest to, że w naszym życiu nie przeważyła śmierć i chcemy być tego świadkami. Wiele razy słyszałam zdania, że Jego świadkami można być tylko z powodu wielkiej radości, a teraz zdałam sobie sprawę, że mnie się to przydarzyło. Pewna absurdalna sprawa: móc trwać w pokoju wobec śmierci syna. Pośród faktów jakie się wydarzyły, byliśmy pewni jak nigdy dotąd, że to co spotkaliśmy jest prawdziwe dla nas, ponieważ odpowiedzią na każdą sytuację jest odpowiedź ludzka i staliśmy się tego świadkami dla wszystkich naszych przyjaciół chrześcijan i nie tylko. To jest już stokrotna nagroda tutaj, jak odpowiedział mój mąż. Ogromnym wsparciem była nasza przyjaźń, nie tylko jako pocieszenie, ale towarzystwo. Zdaliśmy sobie sprawę, że na drodze odkrywania i życia znaczeniem naszego przeznaczenia nie jesteśmy sami. Dlatego nie mogę nie dziękować Panu za dar spotkania Ruchu, który mi ofiarował trzydzieści lat temu. W tych latach miały miejsce różne wydarzenia, ale wszystkie służyły doprowadzeniu mnie do spotkania z ludzką postawą, której nigdy bym nie przyjęła bez spotkania CL. Nie jest tak, że zniknęły pytania, przeciwnie, wszystkie pytania pozostały, lecz teraz pewność, że Pan zwyciężył czyniąc nowymi wszystkie rzeczy jest większa. Poza tym pytanie przyjęło formę modlitwy. To, co nam się wydarzyło w ciągu ostatnich dwóch miesięcy przybliżyło nam tajemnicę”.

Pewność, która przezwyciężyła wszelką pokusę nihilizmu, nawet kiedy nicość wydaje się pukać do naszych drzwi w sposób tak potężny jak śmierć. Jakaż musi być wspaniałość Jego obecności, aby nie zwyciężyły definitywnie nicość i desperacja!

Być może to jest proste. Nasza przyjaciółka studentka opowiadała, ze umarła jej ciotka i wówczas dziadek, to znaczy ojciec zmarłej ciotki powiedział „widzisz Aleksandro, Jezus nie jest dobry, jest bardzo dobry”. Powiedział to przed trumną własnej córki, i dodał: „ty dużo studiowałaś”, ale ja nauczyłem się najważniejszego. Będąc na wsi i obserwując mojego osiołka nauczyłem się, że prawem życia jest posłuszeństwo. Życie jest proste, a wiesz dlaczego? Ponieważ jest podarowane.

Wystarczy przyjąć ten dar, być dyspozycyjnym w przyjęciu sposobu, za pomocą którego jest on nam dany. Dlatego On rozpoczął z każdym z nas tę walkę o nasze przeznaczenie, o nasze dobro, jak dokumentuje to ktoś inny, kto znajduje się wobec tej walki: „Czułam się w pewien sposób źle, i aby nie dawać innych wyjaśnień, mówiłam wszystkim, że «jestem zmęczona». Następnie, powoli, wszystko zaczęłam odczuwać jako pewien ciężar. Spotykając się z przyjaciółką nie potrafiłam patrzeć jej w twarz, ponieważ ona pytała jak się czuję. Obejmowałam ją i odpowiadałam: «dobrze». I tak się odnosiłyśmy do siebie. Nie zdawałam sobie sprawy, że byłam niezadowolona. Nie było żadnego szczególnego powodu takiego samopoczucia. Takie ześlizgiwanie się w formalizm i niezadowolenie bez zdawania sobie sprawy zdarzało mi się od dawna. Przez długi czas nic z tym nie robiłam, nie osądzałam tego, ale czekałam, aż samo przejdzie. Działo się tak również dlatego, że nikt nie zwrócił na to uwagi, tylko koleżanka pytając: «jak idzie». Tym razem nareszcie zrozumiałam, co oznacza stwierdzenie, że brakuje Jezusa, właśnie Jego, konkretnego, który napełnia serce. Gdyby Jego  nie było lub gdyby moje serce nie było uczynione dla Niego, wówczas nie byłabym zadowolona. Odkryłam, co znaczy, że jeśli kocha się jakąś konkretną osobę, to odczuwa się brak jej obecności! Czuję jak mi brakuje mojej przyjaciółki, która wyjechała na misje. Zaczęłam rozumieć powiedzenie św. Augustyna, że niespokojne jest serce człowieka, dopóki nie spocznie w Nim. Byłam niespokojna dopóki ktoś mi nie pomógł powiedzieć: «to jesteś Ty, który dajesz się poznać w tym poczuciu niezadowolenia». W pewnym momencie nie mogłam już mówić tylko: «mam zbyt dużo rzeczy do zrobienia». A zatem pomyślałam, że ciążący mi niepokój jest sposobem, poprzez który Jezus mi «nie odpuścił», działając przez moich przyjaciół. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam na własnej skórze, że kiedy ktoś pyta cię: «jak idzie», ciągle odnawia dramat życia, dlatego czułam złość i bunt wewnątrz i mówiłam: «wystarczy, chcę mieć spokój, chcę być wolna, aby móc czuć się źle!». Ale moja przyjaciółka nie ustawała w naprzykrzaniu się i poprzez nią właśnie Jezus mnie ponaglał. Mówiłam wówczas: «dlaczego nie zostawi mnie w spokoju?». Przez chwilę myślałam nawet: «wystarczy, odchodzę!». Ale bardzo dobrze rozumiałam, że to jest sprawa między mną a Nim, która nie skończy się, kiedy zmienią się okoliczności. Jestem przecież naznaczona przez spotkanie z Nim. Mogę wprawdzie uciec, ale dokąd? On jest zawsze ze mną, nawet wtedy, gdy czuję, że Go brak. Jeden głos we mnie pytał ciągle: «czego ty chcesz?». Drugi mówił: «nie, wystarczy mi wewnętrzny spokój, chcę być szczęśliwa». Przyszło mi do głowy zdanie przyjaciela, że powołanie jest stwierdzeniem: «Jezu, Ty na mnie spojrzałeś i przynależę do Ciebie». To prawda. Po tym jak On na mnie spojrzał i dostrzegłam to spojrzenie nie potrafię dalej być sobą, jeśli od Niego odejdę.  To można wypowiedzieć z wdzięcznością lub z niechęcią, jak to uczyniłam poprzedniego wieczoru. Czułam się zmęczona mówiąc to, lecz chciałam powiedzieć: «nie», jak rozkapryszone dziecko. Nie wiem, czy przesadzam, ale kiedy walczyłam o przyjęcie lub odrzucenie przynależności, miałam wrażenie, że jest to moment decydujący o trwaniu w Ruchu i robieniu wszystkiego jak dotąd, ale gdybym nie wypowiedziała: «Panie jestem, weź mnie», zagubiłabym się. Nie wiem czy potrafię dobrze to wyjaśnić. Przyszła mi do głowy zdumiewająca myśl, że mogłam upierać się przy «nie» i nikt nie zmusiłby mnie do ustąpienia. Wtedy powiedziałam: „skoro przynależę do Ciebie, opiekuj się mną. Sama nie potrafię powiedzieć Ci: «jestem tu»”. [...] rano poszłam do spowiedzi i przyjęłam Komunię. Po południu z ogromną trudnością powiedziałam przyjaciółce: miałaś rację, zgubiłam się, ale pragnę, aby moje «ja» żyło. Nie jest prawdą, że na niczym mi nie zależy. Innego wieczoru powtórnie postanowiłam o swoim szczęściu, że to, co mnie najbardziej interesuje to moje żywe «ja». [...] Oto czym jest CL, oto czym jest przyjaźń mojej przyjaciółki: Jezus mnie ogarnia i cierpliwie pobudza moją wolność, oczekuje, aby moja wolność wyraziła zgodę”.

Jest to dramat bliski nam wszystkim, ponieważ dotyczy życia, dramat między przyjęciem spotkanej Obecności a oporem wobec Niej. Jest to praca do wykonania. [...]

Grupie adwokatów dałem taki przykład: ile razy zdarzyło się mężowi i żonie, że będąc w kuchni, jedno obok drugiego mają poczucie, że druga osoba jest oddalona o tysiąc mil! To nie jest tak, że nie są fizycznie blisko, ale czują się bardzo oddaleni, ponieważ oddzielają ich od siebie trudności, duchowe zaćmienie, głupstwa. Wyobraźcie sobie, że osobie, która cię kiedyś zafascynowała, a teraz czujesz, że jest oddalona od ciebie, zdarzył się zawał serca: całe to zaćmienie natychmiast znika. Powiedziałam im: „najmilsi, zawał albo wychowanie!”. To znaczy, albo pomożemy sobie przejść mgłę, która jest między nami, która kładzie się między tym, co widzimy i tym, co jest głębią rzeczywistości, w taki sposób, że pozwolimy się zafascynować Chrystusowi i bliźniemu, albo przeważy cała reszta.

Z tego powodu podejmujemy w najbliższym roku pracę nad tematem wychowania, jako wprowadzenia do pełni rzeczywistości, tzn. do Tajemnicy wszystkich rzeczy. Gdyby – jak powiedział ks. Giussani – istniało wychowanie ludu (również wśród nas), wszystkim żyłoby się lepiej. Praca wychowawcza jest inicjatywą osobistą każdego z nas, mającą na celu przejście przez „mgłę”. Narzuca się konkretne działanie przeciwko owej mgle, przeciw niezdolności dostrzegania tego, co mamy przed sobą. Jest to inicjatywa na rzecz odkrycia „Czegoś wewnątrz czegoś”, jak mówiliśmy w La Thuile.

Pewna profesorka opowiedziała podczas zajęć o tym, co usłyszała od jednej ze studentek z Florencji: „zdumiała mnie dziewczyna z Florencji, która poruszona dwudniowym spotkaniem odpowiedzialnych szukała owego «Czegoś wewnątrz czegoś», w pewnej negatywnej okoliczności życia. Ta sama rzecz wydarzyła się także mi w domu, podczas mojej choroby. Któżby spodziewał się okropnego przeziębienia we wrześniu? Okoliczność obiektywnie negatywna (ból głowy, kości i uszu) sprowokowała mnie do postawienia pytania: gdzie znajduje się owo «Coś wewnątrz czegoś». Zapragnęłam, kiedy już powrócę do pracy, szukać nadal tego «Czegoś», które ubogaca moje życie nowością. Mam nadzieję, że mi w tym pomożecie”.

Poszukiwanie owego «Czegoś» w codzienności jest źródłem widzialnej jedności w środowisku. To zaś czyni nas prawdziwie wolnymi. Przylgnięcie do Chrystusa, czyniące nas wolnymi do bycia sobą w każdym miejscu, pozwala rozpoznać między nami przynależność do jedynej, pociągającej nas Obecności.

Trwanie w jedności jest skutkiem naśladowania Obecności, pójścia za atrakcyjnością tej Obecności, a zatem „pójście za” jest źródłem przeżywanej komunii. Bez konkretnego towarzystwa obecnego w rzeczywistości, jak to ukazały nam przeczytane świadectwa, nie przetrwamy. Możemy zaistnieć w środowisku dzięki zwycięstwu Chrystusa wśród nas, a nasza widzialna jedność daje temu świadectwo jak nic innego.

Przed nami rok pełen wydarzeń kościelnych, kulturalnych i politycznych. Naszym wkładem dla dobra wszystkich będzie wierność sobie, tj. temu, co spotkaliśmy i widzieliśmy, wierność nowości, którą niesiemy.

W trakcie spotkania odpowiedzialnych diecezji i regionu, mającego na celu przygotowanie Dnia Inauguracji roku, pojawiło się wiele refleksji. Można je sprowadzić do dwóch wskazówek, będących również pytaniami i podstawowymi wymaganiami.

1. Pierwsza dotyczy stwierdzenia, że często, i to nie tylko wśród innych ale również wśród nas, chrześcijańska obecność w środowisku (w pracy, w parafii, w dzielnicy) bywa rozproszona. Nawet gdy jest to zaangażowanie bardzo intensywne, świadectwo, to jednak przeżywa się je jako zaangażowanie indywidualne, a to nie wystarcza. Nie wystarcza ani komuś, kto żyje pewnym doświadczeniem, ani komuś, kto je widzi. Nie jest przekonywujące, ponieważ brakuje podstawowego aspektu, który cechuje obecność chrześcijańską, czyli dotykalnej, widzialnej jedności. Obecność chrześcijańska jest rozumiana przez fakt, że jesteśmy zjednoczeni, a nie dlatego, że jesteśmy inteligentniejsi, sprawniejsi, lepiej przygotowani analitycznie, bardziej moralni, bardziej zdecydowani, lepsi we wszystkim. Brakuje zatem dotykalnej, widzialnej jedności: bycia razem nie tylko w sposób okazjonalny lub grzecznościowy, „wychowany”, ale systematycznego pomagania sobie, przyjaźni prowadzonej ku przeznaczeniu, tak, jak ks. Giussani definiował nasz Ruch: „Przyjaźń prowadzona ku przeznaczeniu”.

Przeżyliśmy rekolekcje w Rimini zatytułowane: „Nadzieja nie zawodzi”. Jak powiedział Alberto Bonfanti „miejscem spotkania miłości, którą daje nam Bóg poprzez świadectwo i wzajemne wspomaganie się”. Jest to pewność bliskości.

Jedność zatem nie jest ideologiczna (nie jesteśmy razem dla idei), nasz jedność jest afektywna, zdolna do uznania i przylgnięcia na zawsze do tego, kto jest nam dany jako towarzysz, kimkolwiek on jest. Ponieważ nasi towarzysze, dane nam towarzystwo, dana nam przyjaźń jest niespodziewana i pozytywna. Jest żywym ukazaniem się tajemnicy Chrystusa. Nie ma innego sposoby poznania Chrystusa.

2. Druga wskazówka jest według mnie szczególnie ważna po śmierci ks. Giussaniego. Dotyczy ona wymogu, aby to, co kieruje naszym życiem, to, co odczuwamy w życiu jako punkt odniesienia, jako czynnik konstytutywny, nie było aplikowaniem i mechanicznym rozwojem jakiejś teorii lub organizacji, nawet teorii i organizacji najbardziej inteligentnych. Chodzi o związek z wydarzeniem – czyli z pewnym niespodziewanym elementem, jak mówiliśmy wcześniej – które nie może istnieć wewnątrz ludu, jeśli nie jest osobowe i rodzinne, to znaczy codzienne, mające związek z codziennym życiem.

Wydarzenie, które jest wyjątkowe. Obecność Chrystusa jest faktem wyjątkowym właśnie dlatego, że ukazuje się w banalności codziennego życia. To, co niezwyczajne ukazuje się w rzeczach najbardziej zwyczajnych. Wydarzenie jest wyjątkowe, ponieważ objawia się w  codziennej banalności, która niespodziewanie przekształca się tzn. przemienia w swojej głębi. Rzeczywistość i więzi codzienne stają się fascynujące nie poprzez nieoczekiwaną przemianę według naszych słów i marzeń (takie szczęście trwa krótko), ale poprzez zrozumienie głębi ich znaczenia, głębi ich bytu, aby zawsze pozostawały znakiem zbawienia w naszym życiu. To jest wydarzenie, to jest głębia. Głębią rzeczywistości jest wydarzenie, tajemniczą głębią, która przemienia rzeczywistość jest wydarzenie. „Rzeczywistością zaś jest Chrystus”, napisała moja żona w pamiętniku, powtarzając słowa św. Pawła.

„Meeting był dla jego uczestników – powiedział Ricardo z Pescary – ćwiczeniem patrzenia i słuchania”. Przede wszystkim jesteśmy wezwani do patrzenia i słuchania, które należy podjąć jako pracę. Uczenie się patrzenia i słuchania powinno stać się w naszym życiu pracą, jeżeli chcemy, aby spotkanie z innymi i z Chrystusem, który jest głębią wszystkiego, było bezpośrednie – jak powiedział Romeo Astori – a nie przez kalkulacje i gry polityczne, zarówno świeckie jak i klerykalne (ks. Giussani podczas pewnego spotkania ze studentami powiedział „Kiedy patrzysz na twoją dziewczynę, na dziewczynę, którą kochasz, budzi się w tobie pytanie: z czego w głębi jest uczyniona? Czym jest to, co w głębi ją tworzy, co sprawia, że jest jedyna? Chrystus!”).

Jak napisał kard. Ratzinger we wprowadzeniu do pierwszego tomu historii Comunione e Liberazione: „Tożsamość nie jest efektem dyskusji (tzn. to kim jestem ja, kim jesteś ty, nie wynika z dyskusji między nami), lecz jest jej założeniem a zatem prawda nie jest wynikiem dyskusji (nie jest efektem naszych wysiłków), lecz ją poprzedza (poprzedza dyskusję, poprzedza nasze wysiłki), nie może być w niej stworzona, a nawet znaleziona (rozpoznana przez nasze wysiłki)”. Naszym wysiłkiem jest znalezienie, nie tworzenie. Naszą pracą jest odnajdywanie. Jest to zarazem jedyna możliwość dialogu. Również dzisiejsze spotkanie jest zaproszeniem do tej pracy, do ciągłej przemiany, w której mamy odkryć – jak wielokrotnie powtarzano podczas wakacyjnego Zgromadzenia Międzynarodowego CL – Coś, co jest wewnątrz czegoś: „rzeczywistością zaś jest Chrystus”.

Dzisiejsze spotkanie jest zaproszeniem, abyśmy podjęli tę pracę z pasją, oddaniem i modlitwą, aby nasz osąd, to znaczy sposób, w jaki patrzymy na siebie i na całą rzeczywistość nie był zimną definicją ale aktem miłości, wzrastającym w czasie po to, aby wszystko wzrastało w czasie.

 

Julian Carrón

Źródłem dotykalnej jedności jest wydarzenie. Pierwszą kwestią jest dotykalna jedność, drugą wydarzenie. Zacznę jednak od tej drugiej.

Skoro – jak mówił Cesana – wydarzenie jest czymś nieprzewidzianym, cóż za rodzaj uwagi jest potrzebny, aby uchwycić to, co nieprzewidziane, aby pozwolić się temu dotknąć! W tym momencie naszej historii, w szczególny sposób musimy być uważni na to, co nieprzewidziane.

Każdy z nas po śmierci ks. Giussaniego postawił sobie pytanie: „a teraz co się stanie «bez» - w cudzysłowie – ks. Giusaniego?”. Ponieważ wszyscy jesteśmy przekonani, że nasze bycie razem nigdy nie było efektem organizacji i nie może być efektem rozwoju jakiegoś dyskursu. Jesteśmy przekonani, że jedyną możliwością, aby ta historia trwała i przyciągała nasze „ja” jest kontynuacja wydarzenia. Trwanie tego, co się nam wydarzyło wraz ze spotkaniem ks. Giussaniego oraz trwanie zrodzonej z niego historii tzn. wydarzenia obecnego, obecnego tu i teraz. W przeciwnym razie musielibyśmy zadawalać się tęsknotą za nim, aż do momentu całkowitego zapomnienia, ponieważ człowiek nie może żyć tylko przeszłością, potrzebuje czegoś obecnego. Dobrze wiemy, że jesteśmy do tego stopnia słabi, że potrzebujemy stałej i ciągłej obecności, aby w każdej chwili pomagała nam kontynuować. Z tego powodu nie wystarczy dyskurs, nie wystarczy przeszłość, ale trzeba czegoś co mnie pochwyci dzisiaj, teraz.

A zatem, co się wydarzy wśród nas? Co wydarzyło się od kiedy odszedł ks. Giussani? Aby odpowiedzieć musimy patrzeć – jak już wcześniej słyszeliśmy. Na co mamy patrzeć? Na to, co się dzieje, ponieważ żadna refleksja nie może zastąpić wydarzenia. A co się wydarzyło? Przedstawmy w skrócie wykaz faktów, w których każdy z nas w jakiś sposób uczestniczył: Rekolekcje Bractwa, tu nie trzeba niczego dodawać, ponieważ wszyscy byliśmy ich świadkami; odbyte latem Rekolekcje Grupy Adulto; Meeting w Rimini, podczas którego razem doświadczaliśmy piękna i jedności. Międzynarodowe Zgromadzenie Odpowiedzialnych, po którym jeden z was wysłał mi w liście następujące słowa: Drogi Julian, pozwalam sobie napisać do Ciebie mając jeszcze w oczach nadzwyczajne dni spędzone w La Thuile podczas Międzynarodowego Zgromadzenia. Pełny wdzięczności i zdumienia czułem jak odnawia się we mnie ogromne pragnienie spełnienia. Dni te były intensywne do tego stopnia, że nie dało się nie pragnąć, aby taka intensywność życia, trwała w codzienności. Kiedy ktoś doświadcza czegoś więcej jak może się od tego oddalić, jak może pozostać obojętny i nie prosić, aby to na powrót wydarzyło się chwila po chwili, i przede wszystkim, aby to można było rozpoznać. Być przywiązanym do tej prośby, aż się ukaże?”. To jest wydarzenie, które potem było kontynuowane przez Rekolekcje księży, spotkanie studentów (CLU) i Młodzieży Uczniowskiej (GS). Poprzestanę na tym, aby nie wydłużać ponad miarę listy świadectw z wakacji przeżywanych przez rozmaite grupy i wspólnoty Bractwa. Ksiądz przebywający za granicą na misjach, odwiedzeniu kilku grup wakacyjnych Bractwa, powiedział mi „Czuje się pośród nas powiew nowości”.

Każdy może zobaczyć nie to, co ja czy Giancarlo odpowiemy na pytania, ale co odpowiada Ten, który jest wśród nas. „Oto dzieło, które Pan uczynił i cudem jest w naszych oczach” (Ps 117).

Dlatego interesuje nas to, aby patrzeć. Kto wcześniej o tym myślał? Kto by sobie wyobrażał, że po śmierci ks. Giussaniego będziemy mieli przed oczyma wszystko, na co patrzymy? Wszystko, co przeżyliśmy razem ma jednego bohatera: prawdziwym bohaterem tego, co się dzieje jest obecny wśród nas Chrystus.

Spróbujcie drodzy przyjaciele patrzeć. Prośmy Maryję, aby pomogła nam wyjść z rozproszenia w jakie często popadamy, abyśmy potrafili patrzeć na to się wydarza. Spróbujcie patrzeć, a potem powiedzcie mi czy zdołacie nie wzruszyć się wobec tego, co się dzieje.

To pozwala nam lepiej zrozumieć jaki jest sposób obecności ks. Giussaniego, ponieważ niemożliwe jest patrzenie na wszystkie te rzeczy bez myślenia o nim, i o tym, jak teraz, jeszcze skuteczniej realizuje wśród nas swoje dzieło. Z nieba nadal czyni obecnym Chrystusa i świadczy o Nim. Działa nie mniej niż wówczas, gdy mogliśmy widzieć go wśród nas.

Czy jesteśmy wizjonerami? Dziś rano przypomniałem sobie, co wydarzyło się uczniom po Pięćdziesiątnicy: nie widzieli Go więcej, ale Jego obecność narzucała się im dzięki mocy Ducha, która czyniła Chrystusa jeszcze bardziej bliskim każdemu z nich, daleko intensywniej bliskim! Podobnie dzieje się teraz: jest bardziej nasz, za każdym razem, bardziej nasz.

Skąd pochodzi ta energia, ta intensywność obecności Chrystusa, jeśli nie za wstawiennictwem Giussa?

Obecność ta dokonuje się wśród nas nie tylko w momentach nadzwyczajnych i wyjątkowych, kiedy Jego obecność narzuca się w tak wyraźny sposób. Jest również wiele świadectw ukazujących jak towarzyszy ona i przemienia życie codzienne wielu z nas, także najbardziej skomplikowanych momentach życia.

Dwoje przyjaciół straciło syna w wypadku motorowym. W totalnej bezradności, której doświadcza się w takiej sytuacji, ojciec pośród niezmiernego bólu nie mógł nie rozpoznać, że w tej okoliczności stało się jeszcze bardziej oczywiste coś większego, co nazywa się Chrystus. Aby Go rozpoznać – napisał – „trzeba patrzeć na rzeczywistość taką, jaka jest, bez obiekcji typu «jeśli» i «jednak». Dlatego na obrazku upamiętniającym Andrzeja (syna) postanowiliśmy umieścić zdanie ks. Giussaniego, kończące się następująco: «teraz jesteś nam bliski inaczej niż wcześniej, ale nieskończenie bardziej niż wcześniej i patrzysz na nas z tą samą miłością, z tym samym spojrzeniem jak Ten, w którym jesteś»”.

To jest to samo spojrzenie, które odkryła jedna z was w przyjacielu. Patrzył on na nią tak, że to wyzwoliło w niej pytanie: „Kim jesteś ty, który mnie kochasz nawet pomimo mojego zła? Kim jesteś ty, który popatrzyłeś na mnie tego dnia i ukochałeś mnie tak, jak nigdy wcześniej nawet sobie nie wyobrażałam? Kiedy nieoczekiwanie mnie powołałeś wybrałeś? Kim jesteś? Kto cię tworzy? Nie mogę powiedzieć ponownie «ty», inaczej jak wyrażając to z najgłębszym przekonaniem i pragnieniem, aby powtórzyć bardziej świadomie. Ponieważ jestem odpowiedzialna za ten wielki dar, który mi ofiarowałeś, a jest nim zrozumienie czułości Tajemnicy wobec mnie, spojrzenia kogoś, kto jest i kocha moje życie. Po takim obdarowaniu nie można już zawrócić, ponieważ trzeba by zanegować własne serce i tęsknotę”. Spojrzenie obecne, mówił ks. Giussani, które daje formę spojrzeniu i które możemy rozpoznać teraz pośród nas.

Żona Antoniego, którego list czytałem wcześniej, a która straciła syna pisze: „moje serce, dzięki łasce Bożej, nie było nigdy zdesperowane ani zagubione z powodu tej tragedii, ale pomimo nieskończonego bólu trwało w wielkim i głębokim pokoju. Było to dla mnie zaskoczeniem, tak, zaskoczenie jest odpowiednim słowem, ponieważ któż mógłby powiedzieć coś podobnego, a było to fakt. Byłam pewna, co zdumiewało mnie samą i moich bliskich, że syn osiągnął pełnię i patrzył w twarz Tajemnicy, która nas przyciąga i fascynuje. Posiadanie takiej pewności to faktycznie rzecz z innego świata. Mój syn rzeczywiście nas odnowił, widzimy to w odmiennym sposobie traktowania siebie nawzajem, w głębokiej przemianie, która dokonała się we mnie i w moim mężu. Zdaję sobie sprawę z pozytywnych rzeczy, które się dokonały i sprawiły, że staliśmy się bardziej pewni i wolni, aby przekazywać wszystkim racje naszej wiary. Jedyną rzeczą, za którą chciałam podziękować Panu, jest to, że w naszym życiu nie przeważyła śmierć i chcemy być tego świadkami. Wiele razy słyszałam zdania, że Jego świadkami można być tylko z powodu wielkiej radości, a teraz zdałam sobie sprawę, że mnie się to przydarzyło. Pewna absurdalna sprawa: móc trwać w pokoju wobec śmierci syna. Pośród faktów jakie się wydarzyły, byliśmy pewni jak nigdy dotąd, że to co spotkaliśmy jest prawdziwe dla nas, ponieważ odpowiedzią na każdą sytuację jest odpowiedź ludzka i staliśmy się tego świadkami dla wszystkich naszych przyjaciół chrześcijan i nie tylko. To jest już stokrotna nagroda tutaj, jak odpowiedział mój mąż. Ogromnym wsparciem była nasza przyjaźń, nie tylko jako pocieszenie, ale towarzystwo. Zdaliśmy sobie sprawę, że na drodze odkrywania i życia znaczeniem naszego przeznaczenia nie jesteśmy sami. Dlatego nie mogę nie dziękować Panu za dar spotkania Ruchu, który mi ofiarował trzydzieści lat temu. W tych latach miały miejsce różne wydarzenia, ale wszystkie służyły doprowadzeniu mnie do spotkania z ludzką postawą, której nigdy bym nie przyjęła bez spotkania CL. Nie jest tak, że zniknęły pytania, przeciwnie, wszystkie pytania pozostały, lecz teraz pewność, że Pan zwyciężył czyniąc nowymi wszystkie rzeczy jest większa. Poza tym pytanie przyjęło formę modlitwy. To, co nam się wydarzyło w ciągu ostatnich dwóch miesięcy przybliżyło nam tajemnicę”.

Pewność, która przezwyciężyła wszelką pokusę nihilizmu, nawet kiedy nicość wydaje się pukać do naszych drzwi w sposób tak potężny jak śmierć. Jakaż musi być wspaniałość Jego obecności, aby nie zwyciężyły definitywnie nicość i desperacja!

Być może to jest proste. Nasza przyjaciółka studentka opowiadała, ze umarła jej ciotka i wówczas dziadek, to znaczy ojciec zmarłej ciotki powiedział „widzisz Aleksandro, Jezus nie jest dobry, jest bardzo dobry”. Powiedział to przed trumną własnej córki, i dodał: „ty dużo studiowałaś”, ale ja nauczyłem się najważniejszego. Będąc na wsi i obserwując mojego osiołka nauczyłem się, że prawem życia jest posłuszeństwo. Życie jest proste, a wiesz dlaczego? Ponieważ jest podarowane.

Wystarczy przyjąć ten dar, być dyspozycyjnym w przyjęciu sposobu, za pomocą którego jest on nam dany. Dlatego On rozpoczął z każdym z nas tę walkę o nasze przeznaczenie, o nasze dobro, jak dokumentuje to ktoś inny, kto znajduje się wobec tej walki: „Czułam się w pewien sposób źle, i aby nie dawać innych wyjaśnień, mówiłam wszystkim, że «jestem zmęczona». Następnie, powoli, wszystko zaczęłam odczuwać jako pewien ciężar. Spotykając się z przyjaciółką nie potrafiłam patrzeć jej w twarz, ponieważ ona pytała jak się czuję. Obejmowałam ją i odpowiadałam: «dobrze». I tak się odnosiłyśmy do siebie. Nie zdawałam sobie sprawy, że byłam niezadowolona. Nie było żadnego szczególnego powodu takiego samopoczucia. Takie ześlizgiwanie się w formalizm i niezadowolenie bez zdawania sobie sprawy zdarzało mi się od dawna. Przez długi czas nic z tym nie robiłam, nie osądzałam tego, ale czekałam, aż samo przejdzie. Działo się tak również dlatego, że nikt nie zwrócił na to uwagi, tylko koleżanka pytając: «jak idzie». Tym razem nareszcie zrozumiałam, co oznacza stwierdzenie, że brakuje Jezusa, właśnie Jego, konkretnego, który napełnia serce. Gdyby Jego  nie było lub gdyby moje serce nie było uczynione dla Niego, wówczas nie byłabym zadowolona. Odkryłam, co znaczy, że jeśli kocha się jakąś konkretną osobę, to odczuwa się brak jej obecności! Czuję jak mi brakuje mojej przyjaciółki, która wyjechała na misje. Zaczęłam rozumieć powiedzenie św. Augustyna, że niespokojne jest serce człowieka, dopóki nie spocznie w Nim. Byłam niespokojna dopóki ktoś mi nie pomógł powiedzieć: «to jesteś Ty, który dajesz się poznać w tym poczuciu niezadowolenia». W pewnym momencie nie mogłam już mówić tylko: «mam zbyt dużo rzeczy do zrobienia». A zatem pomyślałam, że ciążący mi niepokój jest sposobem, poprzez który Jezus mi «nie odpuścił», działając przez moich przyjaciół. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam na własnej skórze, że kiedy ktoś pyta cię: «jak idzie», ciągle odnawia dramat życia, dlatego czułam złość i bunt wewnątrz i mówiłam: «wystarczy, chcę mieć spokój, chcę być wolna, aby móc czuć się źle!». Ale moja przyjaciółka nie ustawała w naprzykrzaniu się i poprzez nią właśnie Jezus mnie ponaglał. Mówiłam wówczas: «dlaczego nie zostawi mnie w spokoju?». Przez chwilę myślałam nawet: «wystarczy, odchodzę!». Ale bardzo dobrze rozumiałam, że to jest sprawa między mną a Nim, która nie skończy się, kiedy zmienią się okoliczności. Jestem przecież naznaczona przez spotkanie z Nim. Mogę wprawdzie uciec, ale dokąd? On jest zawsze ze mną, nawet wtedy, gdy czuję, że Go brak. Jeden głos we mnie pytał ciągle: «czego ty chcesz?». Drugi mówił: «nie, wystarczy mi wewnętrzny spokój, chcę być szczęśliwa». Przyszło mi do głowy zdanie przyjaciela, że powołanie jest stwierdzeniem: «Jezu, Ty na mnie spojrzałeś i przynależę do Ciebie». To prawda. Po tym jak On na mnie spojrzał i dostrzegłam to spojrzenie nie potrafię dalej być sobą, jeśli od Niego odejdę.  To można wypowiedzieć z wdzięcznością lub z niechęcią, jak to uczyniłam poprzedniego wieczoru. Czułam się zmęczona mówiąc to, lecz chciałam powiedzieć: «nie», jak rozkapryszone dziecko. Nie wiem, czy przesadzam, ale kiedy walczyłam o przyjęcie lub odrzucenie przynależności, miałam wrażenie, że jest to moment decydujący o trwaniu w Ruchu i robieniu wszystkiego jak dotąd, ale gdybym nie wypowiedziała: «Panie jestem, weź mnie», zagubiłabym się. Nie wiem czy potrafię dobrze to wyjaśnić. Przyszła mi do głowy zdumiewająca myśl, że mogłam upierać się przy «nie» i nikt nie zmusiłby mnie do ustąpienia. Wtedy powiedziałam: „skoro przynależę do Ciebie, opiekuj się mną. Sama nie potrafię powiedzieć Ci: «jestem tu»”. [...] rano poszłam do spowiedzi i przyjęłam Komunię. Po południu z ogromną trudnością powiedziałam przyjaciółce: miałaś rację, zgubiłam się, ale pragnę, aby moje «ja» żyło. Nie jest prawdą, że na niczym mi nie zależy. Innego wieczoru powtórnie postanowiłam o swoim szczęściu, że to, co mnie najbardziej interesuje to moje żywe «ja». [...] Oto czym jest CL, oto czym jest przyjaźń mojej przyjaciółki: Jezus mnie ogarnia i cierpliwie pobudza moją wolność, oczekuje, aby moja wolność wyraziła zgodę”.

Jest to dramat bliski nam wszystkim, ponieważ dotyczy życia, dramat między przyjęciem spotkanej Obecności a oporem wobec Niej. Jest to praca do wykonania. [...]

Grupie adwokatów dałem taki przykład: ile razy zdarzyło się mężowi i żonie, że będąc w kuchni, jedno obok drugiego mają poczucie, że druga osoba jest oddalona o tysiąc mil! To nie jest tak, że nie są fizycznie blisko, ale czują się bardzo oddaleni, ponieważ oddzielają ich od siebie trudności, duchowe zaćmienie, głupstwa. Wyobraźcie sobie, że osobie, która cię kiedyś zafascynowała, a teraz czujesz, że jest oddalona od ciebie, zdarzył się zawał serca: całe to zaćmienie natychmiast znika. Powiedziałam im: „najmilsi, zawał albo wychowanie!”. To znaczy, albo pomożemy sobie przejść mgłę, która jest między nami, która kładzie się między tym, co widzimy i tym, co jest głębią rzeczywistości, w taki sposób, że pozwolimy się zafascynować Chrystusowi i bliźniemu, albo przeważy cała reszta.

Z tego powodu podejmujemy w najbliższym roku pracę nad tematem wychowania, jako wprowadzenia do pełni rzeczywistości, tzn. do Tajemnicy wszystkich rzeczy. Gdyby – jak powiedział ks. Giussani – istniało wychowanie ludu (również wśród nas), wszystkim żyłoby się lepiej. Praca wychowawcza jest inicjatywą osobistą każdego z nas, mającą na celu przejście przez „mgłę”. Narzuca się konkretne działanie przeciwko owej mgle, przeciw niezdolności dostrzegania tego, co mamy przed sobą. Jest to inicjatywa na rzecz odkrycia „Czegoś wewnątrz czegoś”, jak mówiliśmy w La Thuile.

Pewna profesorka opowiedziała podczas zajęć o tym, co usłyszała od jednej ze studentek z Florencji: „zdumiała mnie dziewczyna z Florencji, która poruszona dwudniowym spotkaniem odpowiedzialnych szukała owego «Czegoś wewnątrz czegoś», w pewnej negatywnej okoliczności życia. Ta sama rzecz wydarzyła się także mi w domu, podczas mojej choroby. Któżby spodziewał się okropnego przeziębienia we wrześniu? Okoliczność obiektywnie negatywna (ból głowy, kości i uszu) sprowokowała mnie do postawienia pytania: gdzie znajduje się owo «Coś wewnątrz czegoś». Zapragnęłam, kiedy już powrócę do pracy, szukać nadal tego «Czegoś», które ubogaca moje życie nowością. Mam nadzieję, że mi w tym pomożecie”.

Poszukiwanie owego «Czegoś» w codzienności jest źródłem widzialnej jedności w środowisku. To zaś czyni nas prawdziwie wolnymi. Przylgnięcie do Chrystusa, czyniące nas wolnymi do bycia sobą w każdym miejscu, pozwala rozpoznać między nami przynależność do jedynej, pociągającej nas Obecności.

Trwanie w jedności jest skutkiem naśladowania Obecności, pójścia za atrakcyjnością tej Obecności, a zatem „pójście za” jest źródłem przeżywanej komunii. Bez konkretnego towarzystwa obecnego w rzeczywistości, jak to ukazały nam przeczytane świadectwa, nie przetrwamy. Możemy zaistnieć w środowisku dzięki zwycięstwu Chrystusa wśród nas, a nasza widzialna jedność daje temu świadectwo jak nic innego.

Przed nami rok pełen wydarzeń kościelnych, kulturalnych i politycznych. Naszym wkładem dla dobra wszystkich będzie wierność sobie, tj. temu, co spotkaliśmy i widzieliśmy, wierność nowości, którą niesiemy.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją