Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2015 > listopad / grudzień

Ślady, numer 6 / 2015 (listopad / grudzień)

Kościół. Po synodzie

Mówmy otwarcie

Zakończyło się Zgromadzenie Ogólne Biskupów o Rodzinie. W oczekiwaniu na decyzje Papieża, PAOLO PEZZI, arcybiskup archidiecezji Matki Bożej w Moskwie, opowiada nam, co wydarzyło się w sali obrad. Z dala od medialnego zgiełku.

Davide Perillo


328 wystąpień, 54 godziny obrad, 36 godzin zebrań w mniejszych grupach – efektem tego wszystkiego jest składająca się z 94 paragrafów Relatio, która na razie kończy prace Synodu o Rodzinie (drugiego w ciągu roku, po synodzie nadzwyczajnym, który odbył się w październiku 2014 roku). „Na razie”, ponieważ teraz kolejny krok należy do Papieża.

Papież zapoczątkował tę drogę rok temu, prosząc ojców synodalnych o „parezję i pokorę”, to znaczy o mówienie wprost i umiejętność słuchania. Podążał nią z wielkim zaangażowaniem (towarzysząc obradującym poprzez katechezy poświęcone rodzinie). Zakończył ją na jakiś czas 24 października słowami, którymi potwierdził, że znaczeniem tego rodzaju momentu nie jest „wyczerpanie wszystkich tematów dotyczących rodziny”, ale próba „oświecenia ich światłem Ewangelii, (…) wprowadzając w nie radość nadziei, bez popadania w łatwe powtórzenie tego, co jest bezdyskusyjne albo zostało już powiedziane” (cyt. za: w2.vatican.va). A teraz najprawdopodobniej przygotowuje się do napisania dokumentu, opierającego się na sugestiach zaczerpniętych z owej Relatio. Nie wyłączając paragrafów, z powodu których posypały się lawiny słów płynących z gazet i portali internetowych na całym świecie, skupionych tylko na jednej kwestii: Komunii św. dla osób rozwiedzionych, które zawarły nowy związek.

Rozmawiano o tym całymi miesiącami, pisano o „konserwatystach” i „postępowcach”, rygorystach i liberałach, bergoglianach i antybergoglianach, następnie przyszedł czas na ten paragraf Relatio, który mało brakowało, a nie zostałby poddany głosowaniu z powodu brakującego quorum ojców synodalnych (głosowało 178 osób, tymczasem quorum potrzebne do aprobacji wynosiło 177 – dwie trzecie wszystkich ojców plus jeden), który odwołuje się do kluczowego słowa, jakim posłużył się święty Jan Paweł II w adhortacji apostolskiej Familiaris consortio, jednym z podstawowych tekstów na temat duszpasterstwa rodzin: „rozeznanie”.

„Niech wiedzą duszpasterze, że dla miłości prawdy mają obowiązek właściwego rozeznania sytuacji” (Familiaris consortio, cyt. za: w2.vatican.va) – pisze Jan Paweł II. „Zadaniem prezbiterów jest towarzyszenie zainteresowanym osobom na drodze rozeznawania zgodnego z nauczaniem Kościoła” – podkreśla dzisiaj synod, kładąc nacisk na „właściwie ukształtowane sumienie osób”. Żadnej zmiany doktryny (nie do pomyślenia zresztą), ale zdecydowane postawienie na odpowiedzialność – duszpasterzy i tych, którzy za nimi podążają. Oprócz uświadomienia sobie, że rzeczywistość jest wciąż coraz bardziej pogmatwana i złożona, i przynosi nowe wyzwania także rodzinie, która od zawsze była podstawową komórką społeczeństwa (i pod wieloma względami Kościoła).

Arcybiskup Paolo Pezzi, 55 lat, od 2007 roku arcybiskup archidiecezji Matki Bożej w Moskwie, był jednym z ojców wezwanych przez Papieża do udziału w obydwu synodach. Czy jest zadowolony z przebiegu obrad? „Tak. Osobiście bardzo poruszyła mnie uwaga, jaką Papież poświęcił temu tematowi. I zdumiała mnie rozległość refleksji – możemy powiedzieć, także osądu – jaka została podjęta w tym czasie”.

 

Czy to wystarczy, by dogłębnie stawić czoła tematowi?

Pod względem ogromu pracy, myśli, refleksji powiedziałbym, że tak. Być może zabrakło nieco bardziej jednorodnej syntezy w końcowych propozycjach przedstawionych przez Papieża, które oczywiście są złożone i przemyślane. Nie sądzę jednak, by można się tego domagać w ostatnich godzinach tak wieloaspektowej pracy. Owoce synodu będziemy mogli zobaczyć w przyszłości. Przede wszystkim w dokumencie, który – tego sobie życzę – Ojciec Święty przygotuje w duchu wcześniejszych dokumentów, niezwykle cennych.

 

Czy Jego Eminencja ma na myśli któryś z nich w sposób szczególny?

Myślę o Evangelii gaudium, gdzie w genialny sposób mówił o smaku i pięknie misji. Albo też o ostatnim motu proprio, poświęconym małżeństwu, gdzie pokazał obiektywną zdolność do upraszczania trudnego tematu. Oto właśnie w najbliższych miesiącach czekam na tekst Papieża, który mógłby pójść w tym kierunku: pomóc nam jeszcze lepiej dostrzec owoce Synodu, poprzez dokonanie syntezy i uproszczenia tego, co dzisiaj nazywa się chwytliwym określeniem „Ewangelią rodziny”.

 

Którymi kwestiami, zdaniem Jego Eminencji, można było zająć się jeszcze wnikliwiej?

Wyłoniły się dwa wielkie wymiary zagadnienia: powołanie i misja rodziny. Ale pod pewnymi względami za bardzo ryzykowaliśmy potraktowanie ich jako przyjęte z góry pewniki. Na przykład zbyt rzadko wyłaniało się pytanie o to, w jakim sensie rodzina jest powołaniem, co takiego daje jej ten fundament. Ponieważ jeśli potraktujemy je poważnie, jest to bardzo mocne sformułowanie: kiedy mówimy o powołaniu właśnie, mówimy o rodzinie albo o życiu konsekrowanym. Innym aspektem jest aspekt misji: co znaczy, że rodzina w pierwszej kolejności jest podmiotem misyjnym – a więc przede wszystkim pozytywnym i budującym – a potem dopiero podmiotem przeżywającym trudności, narażonym na ataki z różnych stron, co wielokrotnie podkreślał też Papież? Nie chodzi o to, że o tym nie rozmawialiśmy. Ale być może te dwie kwestie zasługiwały na to, by nie traktować ich za bardzo a priori.

 

W takim razie którym zagadnieniom poświęcono więcej uwagi?

Przede wszystkim dwóm. W pierwszej kolejności formacji, nawet jeśli ja wolę mówić o wychowaniu. I wydaje mi się, że jest to pozytywna konsekwencja uświadomienia sobie tego, że rodzina jest powołaniem. Jeśli nim jest, podobnie jak osobie konsekrowanej potrzebny jest czas na zweryfikowanie powołania do dziewictwa, czas rozeznania i zrozumienia – czas, w którym przygotowuje się do złożenia ślubów, podjęcia obowiązków i rozpoznania smaku, jaki to powołanie nadaje życiu – tak ten, kto zakłada rodzinę, potrzebuje czasu, by się do tego przygotować. Kiedy celebruję sakrament małżeństwa, zawsze mówię nowożeńcom: wiecie, to nie jest punkt docelowy, ale punkt wyjścia… W tej sprawie z różnych stron były podejmowane próby dotarcia do sedna i wskazania metod formacji: jak to zrobić, przy pomocy jakich argumentów itd.

 

A drugie zagadnienie?

Trudności rodzin, które nie cieszą się w pełni sakramentalną formą. Tego, kto z różnych powodów ma trudności, by żyć tym powołaniem. I przez to jest jak kulawy, trudności sprawia mu poruszanie się, ukazanie całej misyjnej potęgi tego powołania. O tym właśnie dużo rozmawialiśmy. Jest to rozległa kwestia, która nie dotyczy tylko rozwiedzionych znajdujących się w powtórnych związkach. Możliwe, że rezultat nie będzie w pełni adekwatny do wysiłku, jaki został podjęty w tym kierunku, ale praca była bardzo pozytywna.

 

W jakim sensie „nieadekwatny”?

Zapewne tym paragrafom nie udało się oddać dobrze, w wyczerpujący i jasny sposób, całego bogactwa dyskusji. To zrozumiałe, ponieważ był to jeden z największych katalizatorów rozmowy. Ale być może także z tego powodu część ojców synodalnych głosowała na „nie”, nie tyle ze względu na wskazane rozwiązania, co raczej ze względu na to, że niestety nie udało się oddać w pełni złożoności prowadzonego dialogu.

 

Jaki jest osąd Jego Eminencji?

Pozytywny. Podjęto starania, by dotrzeć do sedna sprawy w kwestii praktyki, która wielokrotnie już występuje; uświadomić nieco bardziej duszpasterzom – przede wszystkim nam, biskupom, a następnie także księżom – doniosłość zajęcia się, przyjęcia, wysłuchania osób znajdujących się w takiej sytuacji. Oraz stawienia czoła wraz z nimi problemowi na wewnętrznym forum – w uproszczeniu, w spowiedzi – by móc ocenić każdy przypadek z osobna.

 

Jak ocenia Jego Eminencja fakt, że tak wielką doniosłość przypisano rozeznaniu oraz sumieniu? Z jednej strony taka perspektywa wydaje się realistyczna, stawia wobec wyzwania skonfrontowania się z rzeczywistością taką, jaka wychodzi nam na spotkanie, być może inną od tej, jaką byśmy chcieli, niedoskonałą, nie taką, jak powinna być, ale którą trzeba wziąć pod uwagę w całości, z jej złożonością. Z drugiej jednak strony są tacy, którzy obawiają się, że wszystko stanie się arbitralne.

Powtórzę, w praktyce wielokrotnie to rozeznanie już występuje, domagają się go już same fakty. Nie żeby zostało powiedziane coś wyjątkowo innowacyjnego. Ale temu ma także służyć przygotowywany teraz przez Ojca Świętego dokument, który przyniesie wyjaśnienie. Synod nie podejmuje doktrynalnych decyzji ani nawet sam z siebie nie daje życia nowym praktykom, lecz podsuwa sugestie, dostarcza Papieżowi wskazań co do kierunków, które powinny zostać obrane. Następnie jest inny czynnik, o którym wiele rozmawialiśmy między sobą, a mało na zewnątrz.

 

Jaki?

Niedająca się pominąć rola wspólnoty. Na sali obrad słyszałem mocne przywołanie do tego. Jest to decydujący element, by żyć chrześcijańskim doświadczeniem. Ale jeszcze bardziej, żeby naprawdę urzeczywistnić błogosławione przygarnięcie, żeby zaofiarować towarzyszenie. Przyjmowanie nie jest abstrakcyjne: w życiu chrześcijańskim uczestniczy się tylko poprzez przynależenie do życia jakiejś wspólnoty. Człowiek znajduje towarzystwo dla swojego życia w towarzystwie prowadzonym ku przeznaczeniu.

 

Inny stawiany zarzut, nawet w sposób gwałtowny: czy kiedy oddalamy się od kodyfikacji reguły i rozpatrujemy sprawy „przypadek po przypadku”, nie ryzykujemy wprowadzenia zamętu pośród wiernych?

Niewątpliwie istnieje taka możliwość. Życzę sobie, by tak się nie stało, ale będzie to w dużym stopniu zależało od powagi i miłosiernej miłości (caritas) biskupów i księży. Widzi Pan, także po soborze pewne sprawy przyjęły dziwny obrót, ale stało się tak ze względu na niektóre wymuszone interpretacje. Przed tym samym wyzwaniem staje też ten synod: rezultat został w bardzo dużym stopniu zawierzony trosce duszpasterzy.

 

Papież poprosił, by „mówić otwarcie”; tak też się stało. Także za cenę głosowania w odmienny sposób nad niektórymi kwestiami. Dlaczego na wielu osobach zrobiło to ogromne wrażenie, niemal wzbudziło strach? Jak gdyby konfrontacja zaledwie z niektórymi nowymi wyzwaniami, przed którymi stawia nas rzeczywistość, podważała sam fakt prawdy wiary…

Dostrzegam dwa zagrożenia, zupełnie przeciwstawne, ale które być może są dwiema stronami tego samego medalu. Z jednej strony przesadne uciekanie się do prawdy, która staje się abstrakcyjną regułą. Z drugiej przeciwne stanowisko: unikanie ubrudzenia sobie rąk, realnego spojrzenia na tę sprawę i w pewnym sensie uśmierzenie jej przy pomocy nowej normy, która w gruncie rzeczy pozostawia mnie na zewnątrz, już nie przejmuję się nią jako problemem. Wydaje mi się, że obydwa stanowiska wypływają z tego samego źródła: z pewnego strachu przed stawieniem czoła rzeczywistości takiej, jaka wychodzi nam ona na spotkanie. A racją tak naprawdę jest słabe poczucie tożsamości. Przychodzi mi na myśl to, co ksiądz Giussani powiedział w swoim ostatnim wywiadzie: Kościół opuścił świat, i odwrotnie, ponieważ wstydziliśmy się Chrystusa. Brakuje nam stabilnego poczucia tożsamości.

 

Ale czy przypadkiem, patrząc tylko na negatywny aspekt „tego, czego brakuje”, jak mówi Ojciec Święty, nie tracimy ostatecznie jakiejś okazji? Czasem, we współczesnym człowieku, to właśnie zauważenie czegoś, co się „nie zgadza” i czego nie da się usystematyzować nawet przy pomocy nowych reguł, otwiera na nowo drogę do tego, by naprawdę zainteresować się Chrystusem…

To właśnie zdumiewa mnie za każdym razem, gdy wchodzę do konfesjonału. Brak, zauważenie, że coś się nie zgadza, zdanie sobie sprawy w jakiś sposób ze swojego grzechu naprawdę jest drogą do lepszego uświadomienia sobie daru miłosierdzia, który jest nam ofiarowywany i którym jesteśmy ogarnięci. Jest trochę tak, jak powiedział Papież do członków Ruchu 7 marca tego roku: często grzech staje się największym doświadczeniem miłosierdzia. Nie powinniśmy się go bać, ale uświadomić sobie pozytywny aspekt tego, że jesteśmy grzeszni. To nie brak sam w sobie jest pozytywny, ale to, że ta „dziura” może sprawić, że będziesz bardziej uważny na miłosierdzie, które wychodzi ci na spotkanie.

 

Czy dotyczy to także osób najbardziej oddalonych?

Oczywiście. Co więcej, ten, kto jest najdalej, ma szansę odczuwać większą radość z powodu tego miłosierdzia…

 

Które wypowiedzi najbardziej uderzyły Jego Eminencję?

Były takie dwie, ale nie mogę powiedzieć czyje. Ich punktem wyjścia były konkretne sytuacje, nie uogólniono ich, ale dostrzeżono w konkretnych przypadkach nieskończoną miłość do człowieka. Nie mogę ujawnić szczegółów, ale ten, kto tak mówił, był gotowy oddać swoje życie nie po to, by rozwiązać problem, ale by objąć człowieka, który postawił przed nim ten problem.

 

I to jest także wskazanie metody dla duszpasterza…

Oczywiście. Wychodzenie od doświadczenia zawsze jest czymś innym niż rozprawianie tylko o teologii w abstrakcyjny sposób.

 

Ale koniec końców czego Jego Eminencja nauczył się na tym synodzie?

By nie spieszyć się z tworzeniem idei czegoś. Przede wszystkim podczas pracy w grupach, po wielu wystąpieniach miałem ochotę powiedzieć: może się nie zgadzam, ale to pozwoliło mi zrozumieć, że ten problem ma także inny aspekt, który trzeba mieć na uwadze… Życie wykracza poza definicje. Cieszę się, że ponownie otworzyłem się na tę nowość.

(@dperillo14)


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją