Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2004 > styczeń / luty

Ślady, numer 1 / 2004 (styczeń / luty)

Listy

Przynależność do ludu i inne...


Przynależność do ludu

Stało się dla mnie bardziej zrozumiałe dlaczego Bóg zechciał towarzyszyć człowiekowi poprzez innych ludzi, czyli swój lud. Niemożna żyć w środowisku, dzielić z nim obaw, zmartwień i potrzeb, radości i smutków, po prostu nie sposób w pełni żyć wśród innych bez utożsamienia się z osobami, tworzącymi środowisko. Jeden z teologów mówił, że mógłby dalej żyć, gdyby codziennie nie opowiadano mu o tym. Przez dłuższy czas powtarzałam sobie cytowane słowa, myśląc o obecności Jezusa w moim życiu. Analizowałam wszystko, dzięki czemu Jego obecność stawała się dla mnie widoczna. Teraz zdaję sobie sprawę, iż świadomość jaką posiadam osiągnęła inny – wyższy poziom, co bardzo przypomina myśl, towarzyszącą mi przez prawie całe życie (mam 55 lat). Otóż zawsze znajdowałam wielkie pocieszenie, pamiętając, ze jedyną motywacją dla której warto żyć jest fakt, iż Bóg mnie kocha. Rozumiem wreszcie, że oprócz tej prawdy istnieją jeszcze ludzie, dający Bogu mieszkanie, a ja mogę do nich przynależeć. Zupełnie jak gdyby byli oni moją ojczyzną, piękną, choć czasem nie umiejącą mnie zrozumieć. Jestem ogromnie wdzięczna Bogu, że pozwolił mi ich spotkać! Oczywiście, Roberta nie zawsze zauważała moje potrzeby, Rita zapominała o mnie (imiona są wymyślone), ja jednak nie umiałbym żyć, gdyby ich nie było. Obecność przyjaciół, nawet gdyby były to jedyne osoby z owego niesamowitego, czasem niedbałego ludu, byłaby jedyną obecnością jaka pomogłaby mi żyć jako tej, która nie ma swej ojczyzny (jak wszyscy chrześcijanie). Jednym słowem, myślę, że najważniejszym jest i zawsze będzie słowo „dziękuję”. Dziękuję, bo wszystko zostało mi dane, także zdolność, dzięki której to zrozumiałam.

Maria Vittoria

 

Coś więcej niż strategie w Sao Paolo

Sao Paolo poznałem podczas mojego trzydniowego pobytu w Brazylii. Miasto, jak potwierdzali włoscy przedsiębiorcy i dyplomaci, prezentuje się pięknie. Jest bogate, pełne życia i inicjatyw. Dopiero, kiedy Gisela i Francesco zaprosili mnie do księdza Ticao, by pokazać mi jego dzieła, ujrzałem zupełnie inną stronę miasta, zwykłą i biedną. O godzinie 9 przybyliśmy w okolicę zwaną Leste, najbardziej zaludnioną. Przedstawiono mi księdza Ticao, który od 50 lat jest proboszczem tutejszej parafii. Zapytał mnie o zawód i powód przyjazdu do Brazylii. Wyjaśniłem że jestem kontrolerem administracji publicznej. Niemal natychmiast doświadczyłem porozumienia między nami, pomimo że ksiądz Ticao niewiele mówi. Porozumiewa się raczej za pomocą  głębokiego, przenikającego wszystko, spojrzenia. Proboszcz Ticao spotkał CL uczestnicząc w pierwszym zjeździe latynoamerykańskim w Rio de Janeiro. Pełnił wtedy funkcję odpowiedzialnego za dzieła duszpasterskie skierowane do ludzi w podeszłym wieku, młodych matek, nieprzystosowanej młodzieży i bezrobotnych. Przedsięwzięcia powstały z wielkiego zapału, porywu szczodrobliwości oraz intensywnej pracy nad planami duszpasterskimi. Wtedy, w Rio de Janeiro ks. Ticao zapragnął, by podobny zjazd odpowiedzialnych za takie dzieła i przyjaciół z CL odbył się w Sao Paolo. Członkowie Cl dobrze pamiętali zaproszenie Giorgio Vittadiniego, proste w swej wymowie i zarazem zdecydowane: „Musimy służyć takim rzeczywistościom”. Dlatego tak ochoczo podjęto decyzję o uczestnictwie w podobnym spotkaniu. Początek jak ze scenariusza: najpierw każdy, około dwudziestu osób, osobiście się przedstawił, a następnie w paru słowach opowiedział o przedsięwzięciu duszpasterskim, za które jest odpowiedzialny. Kilka osób mówiło troszkę dłużej, składając nieomal świadectwa. Podsumowując, miałem przed oczami obraz niepojętej szczodrobliwości wobec tak dramatycznej w swym wymiarze sytuacji. Chciało się wszystko zostawić i wracać do domu. Ponieważ całe spotkanie prowadzono w języku portugalskim, nic nie rozumiałem, wstałem więc i poszedłem pomóc obierać ziemniaki paniom przygotowującym obiad. Nagle poproszono mnie w imieniu ks. Ticao, abym złożył świadectwo. Zacząłem mówić o spotkaniu z Ruchem, w latach siedemdziesiątych w Rzymie, o rozdawaniu ulotek, spotkaniach, manifestacjach i sińcach na ciele. Kontynuowałem historię mojego życia, wspominając o przystąpieniu do Memores Domini. Musiałem coś opowiedzieć o formie życia, na tyle niezrozumiałej, że wzbudzającej ciekawość, a przede wszystkim ciszę wśród słuchających. Zrozumieli oni, że w doświadczeniu dziewictwa tkwi prawdziwy klucz do odczytania wszystkich dzieł, jakie są przez nich organizowane i podtrzymywane. W doświadczeniu dziewictwa mieści się źródło energii, która codziennie poświęca siebie w próbie uczynienia świata choć trochę lepszym. Na koniec jeden z przyjaciół ks. Ticao wyraził swoje zaskoczenie jakiego doświadczył, kiedy zrozumiał, że wszystko rozpoczęło się od zwykłego spotkania z dwoma studentami prawa w Rzymie.za sprawą rozdawanych ulotek zaprosili mnie do tego, czym się zajmowali. Zaproszenie było tak bardzo proste, że nie mieściło się w żadnej duszpasterskiej kategorii.

Oreste, Mediolan

 

Szpitalne koncertowanie

Drogi Księże Giussani, kiedyś poprosiłeś mnie: „Przysłuż się naszemu doświadczeniu Kościoła, ze skromnością, pokorą i radością śpiewu”. Zachowując w sercu te słowa, pamiętając Twoje spojrzenie, wprowadziłam je w życie w szpitalu, gdzie od dwóch miesięcy leczono mojego ojca. Z pomysłu rozweselenia ludzi, śpiewając sobie z innymi pacjentami przy akompaniamencie gitary, zrodził się, za pozwoleniem personelu medycznego szpitala, pomysł trzech koncertów. Uczestniczyło w nich ok. 40 osób, wśród nich byli chorzy, ich rodziny i pielęgniarze. Później dołączył do mnie przyjaciele mojego szwagra, wysokiej klasy specjalista medycyny. Od dawna chciał ze mną zagrać na gitarze. Jako scenę zaproponowałam mu więc szpitalne sale, zgodził się. Dzięki piosenkom znanym i naszym własnym, muzyka osiągnęła swój najwyższy poziom, a stało się to w miejscu, gdzie przebywali ciężko chorzy ludzie. Młoda kobieta, której krewna leżała w śpiączce poprosiła, aby i dla niej zaśpiewać. Wahając się trochę weszliśmy do małej sali, wybraliśmy dwie pieśni łączące tradycję „laicką” kolegi-gitarzysty z moją prośbą o cud. I tak, stojąc obok łóżka zaśpiewaliśmy „Il cielo in una stanza” Gina Paoli oraz „I wonder” – fragment ścieżki dźwiękowej „Ewangelii świętego Mateusza” Pasoliniego. Lekarz dyżurny zawołał ordynatora. Dziękując nam poprosili, abyśmy jeszcze wrócili. Poruszyły mnie w tym co się wydarzyło trzy sprawy. Po pierwsze odwaga rodzin, pozostających przez całe miesiące przy chorych, często zmienionych, zniekształconych przez śpiączkę. Po drugie, prawda o tym, co zawsze widziałeś w śpiewie, że jednoczy najróżniejszych ludzi i ich historie. I w końcu, możliwość odnalezienia Boga w rzeczywistości, jaką mam przed oczami, ponieważ tak naprawdę wszystko rodzi się z pragnienia, by w tym, co się kocha zobaczyć Stwórcę.

Terry, Bergamo

 

To samo źródło

Jakiś czas temu, jedno z dwojga powierzonych nam dzieci, poprosiło mnie, by pozwolić mu wrócić do domu. Poczułam natychmiast w głębi serca ból. Powiedziałam do niego: „Rozumiem cię, ale nie możesz”. Przytulił się do mnie mocno jak nigdy przedtem. I po raz pierwszy naprawdę wzruszyłam się życiem tego chłopca i jego małej siostrzyczki. Dziewica-Matka, teraz pojmuję, że ma to coś wspólnego ze mną. Pan patrzy tak na te dzieci tak samo jak na mnie. Wszyscy troje odczuwamy identyczną potrzebę miłości, pochodzącą z tego samego źródła. Tylko ono prawdziwie jednoczy osoby tak bardzo różniące się od siebie, jak ja, mój mąż, nasze naturalne dzieci i dwójka pozostałych, przebywających z nami. Ta świadomość dała nam nową siłę i pomogła odnaleźć spokój, pomimo naszych braków i niedoskonałości. Wzbudziła ona pragnienie jedynie towarzyszenia naszym dzieciom w odnajdywaniu dobra. Zaczęliśmy od wprowadzenia do naszej wędrówki pojęcia „rozłączenie”. Bóg jest Tajemnicą i jestem pewna, że nie pochodzi od Niego nic, co nie jest piękne i dobre.

Nazzarena, Grezzana

 

Malarstwo: warstwy doświadczenia

Okoliczność niespodziewana... ktoś, kto przychodzi. Nawet jeśli pozornie wydaje się, że tworzymy rzeczywistość, kształtujemy ją. W istocie, to nie nasza zdolność lecz Tego, który ukazuje się pośród rzeczywistości. Jedynie przygarnięcie naszego życia przez Obecność uspokaja. Prawdziwy, uniwersalny, wieczny uścisk. Maryja jest drogą do osiągnięcia wieczności. Nie istnieje bowiem bardziej ludzka droga od tej, która polega na przyjęciu własnego krzyża. Bez namiętności nie ma poruszenia, a skoro go nie ma, życie przestaje być darem, a rzeczywistość zaczyna umykać. Przestaje nią być także oblicze, które mnie kocha. Moja żona jest nadal moją żoną, czwórka dzieci pozostaje czwórką dzieci, dom domem, to znaczy obliczem tego, który mnie kocha. W malarstwie powracają ostatnio artyści, tworzący coś do nich nie przynależącego, co ich nie dotyczy. Podobnie jak w innych czasach: „Praca człowieka polega na ukazaniu chwały Boga. Konstrukcja na morzu (obraz – konstrukcja wieczna), ma służyć kontemplacji piękna, jakiego nie można posiąść. Nie ma piękna bez poświęcenia. Tylko w Twoim imieniu, poświęcenie chwili jest w stanie stworzyć coś dla wieczności”. Dziś stojąc na przeciw właściciela galerii, patrzącego na mnie, oglądającego moje obrazy, zadziwia mnie, jak malarstwo, warstwa po warstwie, jest konstrukcją ludzką, skóra na skórze... warstwy doświadczenia! Pozostaję wdzięczny, że prawdziwe oblicze, dzięki któremu patrzę na rzeczywistość, zostało mi dane przez charyzmat człowieka, będącego dla mnie ojcem i mistrzem pośród towarzystwa. Rozumiem, że czerwcowy list do Bractwa jest nowością w moim życiu, i służy temu, aby nadal mieć nadzieję, pracować. Dante i Giotto to przyjaciele o sercu „pulsującym” obecnością Chrystusa. Maryja to matka wszystkich matek. Ona jest Matką całej historii.

Palino, San Marino

 

Nowe ojcostwo i macierzyństwo

Drogi księże Giussani, Twój list do Bractwa z 22 czerwca ubiegłego roku towarzyszył mi, aż do tego czasu. Podobny przesłaniu z innego świata, mówiącemu, że właśnie dla nas, biednych jak wszyscy, zarezerwowany został dar uczestnictwa w żyjącym w Tobie charyzmacie. Postać Maryi jest mi teraz nieco bardziej znajoma. Z Twoja pomocą zaczynam to pojmować, na miarę ludzkiego ja. Od chwili, gdy przeczytałem, że „Matka Boża uszanowała w pełni wolność Boga”, kiedy odmawiam Anioł Pański, zatrzymuję się myślą nad słowami „niech się stanie Twoja wola”. Bóg zechciał, żebym jemu powiedział tak, wybaczając odmienność z jaką mała córeczka Anna pojawiła się w naszym życiu. Kiedy powtarzasz, że „dziewictwo wyprzedza macierzyństwo” myślę o drodze przemiany spojrzenia. Naśladując Ciebie zrozumiałem, że poprzez córkę Annę, przychodzi nie tylko chore, niewinne dziecko, tym bardziej kochane, ale Ktoś, kto prosi by zostać rozpoznanym, ukochanym i uwielbionym. I tak czytając Twe słowa zacząłem powoli rozumieć, iż dziewictwo dla mnie i mojej żony zaczęło się w takim traktowaniu Anny, w ukochaniu jej tak, jak kocha się Chrystusa, miłością, nie dającą się oceniać w kategoriach np. głębokiej miłości ojca i matki do upośledzonej córki. Z tak pojmowanego dziewictwa zrodziło się w nas „nowe ojcostwo i macierzyństwo”, także wobec pozostałych dwojga dzieci i wszystkich, które przyjmujemy w Casa Edimar. Bez zwyczajnej litości, wrażliwości na potrzeby innych, nigdy nie zrozumielibyśmy, co stało się dla nas jasne, a wydarzyło się Maryi, potem wielu innym, w tym i tobie.

Mario, Padwa

 

Senior de los Milagros

Najdroższy księże Giussani, w październiku w Limie rozpoczęło się Święto Pana Jezusa z los Milagros (Senior de los Milagros). W sobotę 11-ego, otworzyliśmy wystawę. Absolutny sukces! Zainaugurował ją kardynal Limy, Juan Luis Cipriani Thorne. Wydarzenie to bardzo wszystkich poruszyło. Kardynał zacytował dwukrotnie Twoje słowa, mówiąc o zachwycie jako najważniejszej kategorii świadomości spotkania. Podkreślił przy tym, że dla niego takim spotkaniem był Meeting. Zażyłość dostojnika Kościoła z uczestnikami robiła ogromne wrażenie. W sobotę 18-ego udałam się na procesję Senior de los Milagros. Wraz z Angeliką poszłyśmy na 6 rano, zobaczyć jak opuszcza las Nazarenas. O godzinie 6.30 rozpoczęła się Msza święta pod przewodnictwem biskupa następnie procesja. Wrażenie zrobiła na mnie ilość ludzi, przybyłych niemal o świcie! Tłum sięgał aż po most del Rimac, miał więc „długość” około jednego kilometra. Trwaliśmy w niewyobrażalnym ścisku, nie mogąc w ogóle się ruszyć. Po mszy udałyśmy się do domu Osambela, skąd pochodziła figura Pana Jezusa de los Milagros, otwarto tam wystawę. Drogę usłano kwiatami, a ludzie z balkonów rzucali płatki róż. Kiedy figura Pana Jezusa z los Milagros była blisko, ulica wypełniła się po brzegi. Szliśmy odwróceni tyłem, aby nie obracać się do Niego plecami. Wraz z Peluso i Angelicą mieliśmy zaszczyt ofiarowania my kwiatów i tabliczki naszego uniwersytetu! Przed domem Osambela dokonywano zmiany kwiatów na świeże, poszliśmy tam, by uczynić podobnie. Zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie mówiono tylko półszeptem i staliśmy przez minutę. Większość czasu upłynęła nam na wyjmowaniu z wazonów kwiatów. Nie mogliśmy oderwać od niego oczu, a jedyne, co można było powiedzieć to słowa: „Kocham Cię”. Kiedy podarowano nam kwiaty, nie od razu zrozumieliśmy wartość prezentu. Dopiero kiedy parę innych kobiet zaczęło je podbierać, a inni mówili: „Nie kradnie się kwiatów Pana” kiedy usłyszeliśmy różnego rodzaju wyjaśnienia, że to dla chorego krewnego, matki, która nie mogła przybyć, zorientowaliśmy się, iż otrzymaliśmy coś niezwykle cennego. A wiesz, byliśmy też świadkami cudu? Dom stojący naprzeciw domu Osambela jest trochę zniszczony i pewna kobieta otworzyła okno, które po prostu oderwało się od ściany, a lokatorka wypadła na ulicę. Nie wiadomo jak, ale zdołała wstać, zabrała okno i z pomocą kilku mężczyzn zaciągnęła je do domu! My, stojący z przodu wyobrażaliśmy sobie nieszczęście! A tu, no cóż... to Senior de los Milagros! Otworzono też wystawę, obejrzało ją w ciągu jednego dnia 1440 osób. Przybył wraz z kilkoma kapłanami biskup z Huari, miasta w Andach, na północ od Limy. Z pochodzenia jest Włochem, chciał o każdym obrazie dowiedzieć się jak najwięcej, po czym zakupił dla seminarium katalog, a towarzyszącym kapłanom podarował „Huellas” (hiszpańska edycja Śladów).poprosił także o zaprezentowanie wystawy podczas Konferencji Episkopatu. Poproszono nas także o wystawę w Meksyku i Wenezueli. Grupa młodych ludzi spędziła cały dzień na kopiowaniu malowideł. Wśród obecnych byli ludzie dobrze znani, mówili jak bardzo są dumni, że mogą tu z nami przebywać. Przybyła również słynna peruwiańska badaczka historii, autorka teorii na temat synkretyzmu religijnego hiszpańskiej konkwisty. W publikacji napisała oczywiście, że w naszej wystawie aspektu takiego zabrakło, ale zmuszona jest zwrócić uwagę na jej wartości. Prezentacja nawet dla niej stanowiła odkrycie spraw dotąd nieznanych. Wiele, naprawdę bardzo dużo osób pyta o Comunione e Liberazione prosząc abyśmy Ci podziękowali.

Elena, Lima

 

 

 

Nauka na pamięć

Przeczytałam kilka razy twój list do Bractwa i muszę wyznać, że nic nie zrozumiałam, nawet ucząc się niektórych zdań na pamięć, by w ten sposób stały się dla mnie jaśniejszymi. Inspiracją by napisać do ciebie, było dla mnie wzruszenie wobec faktu, iż ty prawdopodobnie nie wiedząc, że cię nie zrozumiemy, dałeś nam jednak wszystko, co podarował tobie Duch Święty. Myśląc o sobie samej, często zasmuca mnie fakt, iż doświadczam tego, czego ktoś inny do końca nie rozumie. Łatwo jest wtedy przestać współdzielić, zawierzać się, oddawać się aż do chwili, kiedy wreszcie powiemy Chrystusowi nasze „tak”. Ty nigdy nie zastanawiałeś się, czy cię zrozumiem, albo zawierzę twej intuicji. Dałeś mi całkowity dar, aż do samego końca, bez zachowywania czegokolwiek,. Dlatego przepraszam cię za moją ograniczoność i lenistwo. Nachodzą mnie one podczas kolejnego czytania twych słów.

Ester, Palazzo Pignano (Cremona)

 

Zadziwiająca radość

Właśnie Ty ochrzciłeś mnie osiemnaście lat temu. Uczestniczyłam wtedy w obozie z hiszpańską młodzieżą z CL. Patrząc na góry, śpiewając i tańcząc stawało się jasne, że piękno wszystkiego, co miałam przed oczyma, tego, co robiłam istniało dzięki sile nieskończoności, której pragnę. Nie sposób było nie pytać, czy nie poruszyć się. W Hiszpanii żyłam doświadczeniem, historią i radością dokonanego spotkania. Wracając do domu czułam zadziwiającą radość, ponieważ poczułam i czuję dzisiaj, że jest tak, jak nam mówiłeś podczas Trduum: „Za Chrystusem można iść, trzeba za Nim iść nieuchronnie”. Teraz jestem bardziej świadoma daru Twojego nieskończonego ojcostwa. Dziękuję Ci z wdzięcznością i „radością” serca.

Laura, Pesaro

 

Obecne wspomnienie

Najdroższy Księże Giussani, bardzo dobrze pamiętam Cię z Belo Horizonte i zawsze modlę się do Pana za Ciebie. Zachowuję wdzięczność, którą mijający czas jedynie umacnia i coraz bardziej potwierdza. Wspomnienie wielu pięknych przeżyć z przeszłości, pośród których byłeś mistrzem, daje dziś wielkie pocieszenie, siłę i odwagę dla mnie i wielu z nas! Dziękuję, że pomogłeś mi pogodnie i ufnie kroczyć ku ostatecznemu spotkaniu. Z przeogromną wdzięcznością

Don Pigi Bernareggi, Belo Horizonte

 

Na lekcji na temat młodych

W pierwszym tygodniu zajęć szkolnych nowa nauczycielka włoskiego zaprezentowała mojej klasie następujący temat: Znudzeni, zniewoleni przez telewizję i stereotypy kulturowe, zdominowani przez konsumpcję, zaniepokojeni o przyszłość, skłonni zaangażować się tylko gdy chodzi o „sukces”. Oto według badań socjologicznych obraz dzisiejszej młodzieży. Czy odnajdujesz w tych słowach siebie i jaki reprezentujesz pogląd w tej sprawie? Rozwinąłem zagadnienie w następujący sposób: „Stanowczo nie utożsamiam się z tymi słowami. Moim zdaniem, człowiek uczy się dlatego, ponieważ takie wymagania stawia mu otaczająca rzeczywistość, ociągająca go i fascynująca do tego stopnia, że chce ją poznać. Dla mnie szkoła jest kolejnym „narzędziem” do poznania rzeczywistości. Zadałem sobie nawet pytanie: co sprawia, że codziennie wstajesz wcześnie rano i idziesz do szkoły, starasz się, angażujesz, a nawet poświęcasz? Zrozumiałem, że wszystko co robię w szkole służy temu, by coraz głębiej odkrywać siebie samego. Chcę się wypróbować i wzrastać jako osoba, czynić tak dla wypróbowania samej siebie, by być szczęśliwą. Oto dlaczego codziennie biorę się do roboty i uczę się. Ponad to wszystko mam szczęście posiadania przyjaciół, już dorosłych, o konkretnych twarzach, imionach i nazwiskach. Pomagają mi oni zrozumieć, iż życie służy czemuś większemu, nie polega tylko na zadowoleniu z tego, co mam. Ludzie ci jak gdyby wchodzą w moją duszę tak, że czuję się całkowicie pochwycony i otoczony opieką. Idę za nimi dlatego, że chcę poznać wszystko, co sprawia, że są właśnie tacy. Dlatego często porównuję szkołę do moich przyjaciół, będących towarzystwem innym niż pozostałe. Oni są towarzystwem „z powołania”, które przywoławszy i mnie, zmieniło moje życie. Chciałbym mieć bardziej ludzkie stosunki z moimi profesorami. Nie dlatego, że muszę się uczyć dla stopni. Dzisiejsza rzeczywistość mówi: ucz się i tyle, nie stwarzaj sobie problemów, nie zadawaj pytań. Na tym właśnie, według mnie, polega problem współczesnej szkoły, jest nim strach przed zgłębianiem tego co piękne. Właśnie dlatego chciałbym doświadczyć głębszej więzi z moimi nauczycielami, nie zatrzymywać się tylko na sprawach pozornych.

Francesco, Rimini

 

Cud – diagnoza Enzo

Drogi Księże Giussani. Jestem doradcą finansowym i zajmuję się inwestycjami dla rodzin i inwestorów prywatnych. Kilka lat temu córka jednej z moich klientek zadzwoniła do mnie, prosząc pilnie o spotkanie. Chodziło o zapisanie nowej wersji testamentu matki, tak by zapłacić mniejszy podatek od spadku. U jej matki rozpoznano bowiem raka. Ordynator nie dał jej żadnej nadziei, przewidując śmierć w przeciągu dwóch miesięcy. Udałem się z wizyta do obu pań. Widząc ich przygnębienie, zaproponowałem spotkanie z Enzo, jako dodatkową wizytę lekarską. Kobiety skontaktowały się z Piccininim i pojechały do Bolonii. Enzo zasugerował dodatkowe badania. Wykazały one, iż postawiona wcześniej diagnoza była błędna. Zoperowana kobieta żyje do dziś. Co więcej, kilka miesięcy temu, podczas naszego spotkania, opowiedziała mi, że świętowała siedem i pół roku od kiedy uznano ją za nieuleczalnie chorą. Pani, która zazwyczaj opowiadała mi o wielokrotnych podróżach do Las Vegas, Sharm El Sheik i innych miejsc rozrywki, zdała mi relację z pielgrzymki do Lourdes. Cztery miesiące po wspomnianym spotkaniu u mojego ojca rozpoznano poważną formę raka, zoperowano go w ciągu 12 dni. I w tym przypadku zwróciłem się do Enzo, prosząc o ponowne badanie. Operacja również się udała. Wszystko przebiegło z o wiele mniejszymi komplikacjami, niż zapowiedziana diagnoza. Podczas rutynowej, uzupełniającej wizyty lekarskiej, usłyszałem ojca rozmawiającego z przyjacielem: „Słuchaj Franco, byłbym głupcem, gdybym mając 70 lat opierał się czemuś tak naturalnemu jak śmierć. Tylko raz byłem w szpitalu i to w 1947 roku”. Wesołość z jaką wypowiedział zacytowane zdanie spowodowała, że natychmiast pomyślałem o Zwiastowaniu Maryi. Jeśli prawdą jest, że pierwszy cud to przemiana, no cóż... możliwa jest ona za sprawą naszego wielkiego Chirurga, pochodzącego tam z wysoka.

Francesco, Perugia

 

Włochy – Białoruś, długa przyjaźń

Siedemnaścioro młodych osób z Białorusi spotkało się w miasteczku położonym 100 km na południe od Mińska, z Jeanem-Francois Thiry – dyrektorem Biblioteki Ducha Świętego w Moskwie i z Aloszą, młodym dyplomowanym pracownikiem z Mińska. Jak dotąd było ostatni etap trwającej osiem lat przyjaźni z grupą włoskich rodzin. Po spotkaniu wysłano do Włoch list następującej treści:

Cześć Gianco, chcemy ci podziękować, że przysłałeś do nas swojego przyjaciela. Czas spędzony razem z nim upłynął nam bardzo mile. Rozmawialiśmy o tym, co chcemy robić, śpiewaliśmy włoskie piosenki. Pozdrów od nas wasze rodziny. Przyjaciel wasz przywiózł także swoich przyjaciół z Białorusi. Nigdy nie zapomnimy tego, co się nam wydarzyło, ani o czym rozmawialiśmy, o życiu nas wszystkich. Dziękujemy za wszystko.

Liuba, Tania, Tania, Elena, Marta, Dascia, Vascia, Vadim, Ivan, Kristina, Irina, Irina, Olga, Veronika, Waleri, Aleksjej, Sasza, Michajłowa


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją