Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2015 > lipiec / sierpień

Ślady, numer 4 / 2015 (lipiec / sierpień)

Środkowy Wschód

Ustrzec serce podczas wojny

Syria, życie współczesnych męczenników i nasz wkład, widziane „odkupionym” spojrzeniem. Publikujemy obszerne fragmenty ze spotkania z ojcem PIERBATTISTĄ PIZZABALLĄ, kustoszem Ziemi Świętej.

pod red. Costantina Esposita


Wiara chrześcijan w syryjskich wioskach zagrożonych przez Państwo Islamskie, którzy „są prostymi rolnikami, ale dobrze wiedzą, kim są, i tym żyją”. Ciężar cierpienia, które przygniotło każdą rodzinę, bez wyjątków; bomby, które nie przestają niszczyć, rola religii… I to wszystko, co w nim to wzbudza. Ojciec Pierbattista Pizzaballa, kustosz Ziemi Świętej, który powrócił niedawno do Aleppo, wystąpił w Centrum Kulturalnym w Bari 28 kwietnia, podczas spotkania zatytułowanego: „Odkupione spojrzenie. Świadkowie nadziei pośród wojennego scenariusza”. Cała rozmowa w języku włoskim dostępna jest na stronie Tracce.it.

 

Po 10 latach wojny i ofiar dzisiaj w Syrii jest 10 milionów uchodźców. Jak wygląda sytuacja na poziomie humanitarnym i jak stara się ją wesprzeć ten, kto tam pozostaje?

Sytuacja jest absolutnie dramatyczna. Syria jest teraz podzielona na trzy strefy, nie polityczne, ale wojenne. Część północno-zachodnia, prowincja Tartus, jest w większości alawicka i dość spokojna. Reszta północy w całości znajduje się pod kontrolą rebeliantów: podzielonych na Jabhat al Nusre, co oznacza Al-Ka’idę, i ISIS, Państwo Islamskie. Południe jest w cętki jak lampart: trochę rządu Baszszara al-Asada, trochę opozycji. Teraz wejdziemy głębiej w sytuację. W Syrii środki komunikacji i drogi są poprzerywane: główne drogi znajdują się w rękach rebeliantów, do wielkich miast prowadzi tylko jedna droga. W strefach kontrolowanych przez Al-Asada elektryczność działa przez sześć godzin dziennie. W pozostałych nie ma jej w ogóle. Aleppo jest całkowicie pozbawione wody. Można ją zaczerpnąć jedynie z prywatnych studni, ale bez elektryczności do jej wydobycia potrzebne są generatory. Bardzo trudno znaleźć paliwo, które jest bardzo drogie. Tegoroczna zima była długa i bardzo sroga, możecie sobie wyobrazić… Brakuje podstawowych środków do życia – brakuje wszystkiego. Przede wszystkim są bomby: nie wiadomo, kto je zrzuca, ponieważ jeden strzela do drugiego, wychodzisz z domu i nie wiesz, czy wrócisz. Ale nigdy nie jesteś bezpieczny, ponieważ spadają także na domy. Ciągle, dniem i nocą: zaczynają po zachodzie słońca i co pięć, sześć minut spada bomba. W Aleppo, gdzie obecność chrześcijan jest znacząca, większość kościołów jest zniszczona, tak samo niektóre meczety.

 

Czy można wobec tego coś zrobić?

Byłem tam, kiedy na niektóre ubogie dzielnice, zamieszkane przez armeńskich chrześcijan, spadły bomby. Zorganizowaliśmy pogrzeby, widziałem ogromny ból i niemoc. Zginęła także cała rodzina: matka, ojciec i dwoje dzieci. Takie sytuacje trzeba pomnożyć przez tysiące przypadków, wydarzających się codziennie, nieustannie. W obliczu tego wszystkiego człowiek stara się pomóc, na ile jest to możliwe. Granica z Turcją jest zupełnie otwarta i wszystko przychodzi stamtąd, oczywiście wraz z kontrabandą, ale trzeba mieć pieniądze, by coś kupić. Każda dzielnica ma swoje komitety organizacyjne, żeby rozprowadzać żywność i zbierać pieniądze. Następnie próbuje się wydzielić obszary, gdzie można umieścić uchodźców. Kiedy, na przykład, spadły te pociski, zginęło około 200 osób, ale o wiele więcej rodzin pozostało bez domu, ponieważ fala uderzeniowa niszczy wszystko wokół. Wówczas trzeba znaleźć miejsca, które mogłyby przyjąć ewakuowanych: klasztory, szkoły… Tam trzeba zorganizować kuchnie, materace itd. Istnieje pewien system organizacyjny, próbujący stawić czoła temu wszystkiemu. To wszystko, co można zrobić.

 

Na ile religia ma coś wspólnego z tym, co się wydarza?

Religia na Środkowym Wschodzie przenika wszystko. Nie ma tu idei laickości państw zachodnich. Przynależność religijna jest przynależnością tożsamościową. Dlatego stwierdzenie, że religia nie ma z tym nic wspólnego i że jest to tylko wojna między plemionami, jest prawdziwe, ale nie jest to cała prawda, ponieważ element religijny jest nośnikiem dla elementu tożsamościowego. Ktoś może być ateistą, ale jest ateistą chrześcijańskim, żydowskim, muzułmańskim, sunnickim, szyickim… Czynnik religijny jest zinstrumentalizowany, ale nie możesz go zanegować. A wojna toczy się też w samym islamie: między sunnitami a szyitami. Między Emiratami Arabskimi, w większości sunnickimi, a szyitami, dla których odniesieniem jest Iran. Syria znajduje się w sercu tego wszystkiego: w większości jest sunnicka, ale rządzona przez alawitów, mniejszość szyicką. Iran, Irak, Syria i Południowy Liban są szyickie – sunnici nazywają ten obszar „pasem zła” i chcą go przerwać, by wejść do Syrii. Następnie w grę wchodzi element międzynarodowy, ponieważ dla Emiratów liczy się bardziej świat zachodni, podczas gdy dla szyitów odniesieniem jest raczej Rosja. Ale nie chcę mówić teraz o polityce. Nie jestem z tych, którzy nawołują do starć cywilizacji. Nie ma takiej cywilizacji, która może się utożsamić z tym, co się dzieje, a przede wszystkim niebezpieczne jest to, że na Zachodzie ponownie aktywowane są te modele przeszłości, które nie wytworzą niczego pozytywnego. Jeśli chodzi o prześladowanie chrześcijan, powiedzmy, że chrześcijanie nie są pierwszym celem, ale są jednym z nich. Kiedy chce się dostosować jakieś terytorium do siebie, ten, kto jest inny, musi zostać zlikwidowany. Jest to starcie przeciwko cywilizacjom: jest to dramatyczna reakcja, poza czasem i historią wielkiej część islamu wobec wyzwań, jakie stawia współczesność, w sensie instancji politycznych, moralnych, etycznych, społecznych, ekonomicznych. Trzeba także powiedzieć następującą rzecz: jeśli istnieje wyraźna intencja, także bezpośrednia przeciwko chrześcijanom, nie rodzi się ona z niczego, ale istnieje formacja, nauczanie, nous, którym się żywi. Nie chodzi o to, że tym jest islam, ale istnieje kontekst kulturalny, z którego rodzą się potem te formy i ze względu na który występują.

 

Proszę wprowadzić nas w życie ludzi. W jaki sposób religia może zbudować kulturę spotkania, pokoju?

W czasie wojny nikt nie ma się dobrze. Ludzie żyją źle. Zawsze trzeba patrzeć naprzód i odczytywać pozytywne znaki, które są, ponieważ wszystkie wojny stwarzają okazje do spotkania i relacji. Ale trzeba uznać, że w Syrii prawie każda rodzina albo kogoś straciła, albo ktoś został ranny czy też ewakuowany; całe rodziny, które zbudowały tu swoją przyszłość, musiały zostawić wszystko. 10 milionów Syryjczyków nie mieszka już tam, gdzie mieszkało przed wybuchem wojny. Musieli się przenieść. A przeniesienie nie oznacza po prostu zmiany miejsca zamieszkania, oznacza próbę zbudowania sobie życia gdzie indziej. Młodzież, która rozpoczęła studia w Aleppo, musiała podążać za rodzicami, przerwać studia i zacząć pracować, żeby przynieść coś do domu… Okrojone perspektywy. To wszystko obciążone wielkim bólem, który dotyka bardzo wielu osób. Oraz frustracją wynikającą z trudu dostrzegania przyszłości: jak się to wszystko skończy? Wszyscy wiemy, że się skończy, ale trudno przewidzieć jak. Są to bardzo powolne i trudne dynamiki, z głębokimi konsekwencjami. Tym niemniej żadna sytuacja tego rodzaju nie może jednak trwać wiecznie. A kiedy się skończy, trzeba będzie zacząć odbudowywać. Muzułmanie pozostaną tam; pozostaną chrześcijanie, pomimo dużej skali prześladowań. Dlatego Środkowy Wschód wyruszy stąd, gdzie znajduje się w tej chwili. I już teraz nie można pozwolić, by nienawiść stała się językiem, kryterium odczytania całej sytuacji.

 

W jakim sensie Środkowy Wschód zacznie stąd, gdzie znajduje się w tej chwili?

Widziałem uchodźców z Aleppo: ubodzy, którzy mieszkali w ruderach, zrobili miejsce tym, którzy byli bez domu. Nie znając się. Ale rozpoznawali się we wspólnej potrzebie: „Nie mamy nic, ale nie mieć nic we czwórkę czy w osiem osób to wciąż jest nic. W jakiś sposób się wesprzemy, przynajmniej będziemy razem”. To jest to, co wydarza się między chrześcijanami i muzułmanami. Dlatego nie wszystko jest stracone. I sądzę, że będzie trzeba zacząć na nowo, wychodząc od tego. Są wojny; są tacy, którzy do nich podżegają, ponieważ ktoś daje broń, a nie daje jej za darmo; z pewnością chodzi o wielkie interesy; i jest ISIS, które ucina głowy chrześcijanom, ale także muzułmanom, wszystkim tym, którzy nie są z nim. Jako osoba duchowna wiem, że mogę tam być, u boku tych ludzi, pomagać… Może nie zawsze mam coś do dania, ale mogę tam być, ze słowem, z gestem miłości. Nie można zrobić niczego innego. Potrzeba chleba, wody, elektryczności, ale potrzeba też serca: odbudowa, przyszłość, życie rodzi się z tej rzeczywistości. Wojna nie może nas obezwładnić. To niemożliwe. Zawsze będzie ktoś, kto będzie myślał, używając do tego swojej głowy, i kochał swoim sercem. Nie musimy myśleć o wielkich rzeczach, ale o codziennej rzeczywistości, o małych chrześcijańskich wioskach na północy Syrii, gdzie terroryści powiedzieli: „Musicie usunąć krzyże, usunąć figurki, żadnych obrzędów” i chrześcijanie byli posłuszni, ale wciąż zachowują wino, by sprawować Mszę św., nawet jeśli jest to ryzykowne, a krzyże zagrzebali w ściśle określonym miejscu, gdyż „pewnego dnia odzyskamy je i będziemy kochać jeszcze bardziej, ponieważ będą znakiem naszego życia”. To są rolnicy, ale bardzo dobrze wiedzą, jasno, kim są. Wiedzą to. I tym żyją. I od tego wszystko znowu się rozpoczyna.

 

Co oznacza w rejonie, w którym chrześcijanie są prześladowani, „strzeżenie” nie tylko historycznych znaków obecności Chrystusa, ale także obecności chrześcijańskiego doświadczenia?

Strzec znaczy mieć na sercu, kochać tę rzeczywistość. Strzec chrześcijańskiego doświadczenia oznacza czynić je swoim doświadczeniem. Nie musisz strzec po prostu kamieni, które mówią ci o Jezusie, ale musisz strzec tę pamięć o Jezusie. Strzec Kalwarię nie znaczy tylko, że pozwala się sprawować Eucharystię na Kalwarii, ale strzec znaczenia Kalwarii. Kalwarią jest Chrystus na krzyżu: jest przebaczeniem, pojednaniem, jest dawaniem siebie. Strzec znaczy przede wszystkim kochać, nie możesz strzec rzeczywistości, której nie kochasz. By zrozumieć, kim są kustosze, trzeba raczej pomyśleć o matce czy ojcu strzegących swojej rodziny, ponieważ ją kochają, troszczą się o nią, chcą jej strzec i pozwalać wzrastać pod każdym względem. Przekładając na konkretną rzeczywistość, o ile strzeżenie nie staje się sentymentalizmem, oznacza bycie z ludźmi, pomaganie, wspieranie szkół, szpitali. Jeśli pomyślę na przykład o Syrii teraz, znaczy to po prostu tam być. Ale bycie już jest ważne. Pewien porwany zakonnik, kiedy wrócił, powiedział: „Jeśli ja odejdę, odejdą moi ludzie. – Ale przecież jesteś sam. – Nie, nie jestem sam, są moi ludzie”. Moi. Jednym słowem, nie jest łatwo tam być i coś robić, ale to jest trwanie w pewnej postawie: w postawie wolnej, w pogodzie ducha. Używam zawsze słowa odkupiony, ponieważ oznacza ono, że przede wszystkim ty zostałeś dotknięty przez odkupienie, ty doświadczyłeś twojego osobistego odkupienia i ono staje się życiem, staje się kryterium, przy pomocy którego odczytujesz wszystko. Kiedy jesteś zakochany, widzisz wszystko w różowym kolorze. Jeśli masz siłę i ciepło – które otrzymałeś, bo nie masz go sam z siebie – pozwala ci to widzieć także wtedy, gdy są trudności, mieć wolne spojrzenie, które chroni cię przed zbrzydnięciem, ale w pewien sposób zobowiązuje cię, zmusza, byś postrzegał drugiego jako piękną rzeczywistość albo przynajmniej rzeczywistość, w której możesz coś zrobić, możesz zbudować to, co jest, zawsze.

 

Mówił Ojciec, że sercem pozostawania Ojca tam jest „miłość: miłość nie dlatego, żeby rzeczy się zmieniły, ale ponieważ są”. Czy może nam Ojciec pomóc zrozumieć to lepiej?

Dla franciszkanina poznanie zawsze przechodzi przez doświadczenie, nigdy nie jest to aktywność intelektualna. Zostałem posłany do Ziemi Świętej 25 lat temu. Nie chciałem tam jechać. Ale mój przełożony powiedział mi: „Dopóki jestem prowincjałem, jesteś tym, który musi być posłuszny. I będziesz posłuszny”. W ten sposób wyjechałem. On miał rację – było warto! Zawsze jest warto. I tam zacząłem doceniać, poznawać przede wszystkim rzeczywistość, której nie znałem. Mówiłem tylko po włosku, w niczym się nie orientowałem. Znalazłem się w tej dziwnej, nawet nieco wrogiej rzeczywistości. Miałem 25 lat, a w takim wieku chcesz zmienić świat, potrzebujesz też świata, by czuć się potrzebnym. Tymczasem tuż po przyjeździe nie miałem za dużo do roboty. Początek nie był łatwy. Pierwsze pytanie było następujące: kto każe mi to robić? Dlaczego tu jestem? Inni, przede wszystkim Żydzi, pytali mnie: „Dlaczego tu jesteś? Gdzie w Ewangelii jest napisane, że musisz tu być?”. A ja zadawałem sobie pytanie o kwestię wiary, nieustannie. Pomału zaczynasz doceniać rzeczywistość, w której jesteś: zaczynasz dostrzegać, po pierwszych ciężarach i trudach, także wiele piękna, tak wielką radykalność, że cię uderza. Stopniowo to zainteresowanie staje się udziałem w rzeczywistości, która cię wciąga i którą kochasz. Gdzie podoba ci się wszystko. Na Środkowym Wschodzie wiele jest relacji przepełnionych nienawiścią, ale w ostateczności jest to rzeczywistość, którą kochasz, którą przyjmujesz jako swoją. I to wszystko, nie ma wielu innych powodów. Chciałbyś ją zmienić właśnie dlatego, że ją kochasz, ponieważ ostatecznie zdajesz sobie sprawę, że kiedy ją kochasz, kochasz i tyle, nie chcesz nawet, żeby się zmieniła. Kochasz ją i koniec. Zawsze starasz się coś w nią wnieść, ale jesteś jej częścią, a ona jest częścią ciebie. I tak jest dobrze.

 

Co pozwala Ojcu po prostu kochać i nic więcej?

Miłość nie wnosi roszczeń. Kiedy kochasz jakąś osobę, kochasz ją taką, jaka ona jest. Nie dlatego, że na coś się przydaje albo ponieważ coś ci daje, albo jest jakiś „powód”. Kochasz ją i tyle. Stopniowo, dorastając tam w tej rzeczywistości, miałem okazję ją poznać, wejść w nią, pokochać. Następnie są doświadczenia, spotkania, relacje, więzi, które tworzy rzeczywistość. Rzeczywistości nie tworzysz sam. W moim przypadku było wiele relacji, które się rozpadły, ale inne – nieliczne, lecz bogate i intensywne – które wiele mi dały, zmieniły moje życie. Na zawsze będę dłużnikiem tych Żydów, a także tych chrześcijan, którzy mnie stymulowali, pozwolili dorosnąć, pomogli mi odczytywać, dostarczając mi perspektyw, wizji. Nie zauważając tego, uświadamiasz sobie, że już jesteś częścią tej rzeczywistości. Następnie jest wiele rzeczy, które chcesz zmienić albo które po części zmieniłeś, ale jeśli się nie zmieniają, nie jesteś sfrustrowany, ponieważ te relacje tak czy inaczej karmią cię, dają ci życie. To nie oczekiwanie na rezultat karmi cię, ale to ta relacja, niezależnie od tego, jak bardzo kulejąca. Dla mnie, osoby duchownej, wszystko to staje się doświadczeniem wiary, znajduje się we wnętrzu większej relacji. Moje życie wiary, po wejściu w te relacje, zmieniło się radykalnie. Ponieważ ich pytania stały się także moimi. A wszystko to stworzyło kontekst, który nie jest doskonały, nie jest idealny, który musi nieustannie dorastać, ale który cię karmi, który kochasz i który – nawet jeśli nie jest kompletny, nawet jeśli chcesz, by się zmienił – syci cię.

 

Co możemy zrobić my?

Gdy pomyślę o Syrii, konkretnie mało można zrobić; można wesprzeć finansowo przy pomocy niewielu organizacji, którym udaje się jeszcze tu działać. Ten, kto wierzy, może oczywiście się modlić. Ale jest jedna ważna rzecz: trzeba o Syrii mówić. Dzisiaj środki masowego przekazu odgrywają bardzo ważną rolę. Ale po pierwszych informacjach w gazetach, po pierwszych tygodniach, więcej się już o tym nie mówi. Dzisiaj rzeczywiste jest to, co znajduje się w gazetach, a nie to, co się wydarza. Tymczasem trzeba dać do zrozumienia także mediom, że rzeczywiste jest to, co się wydarza. Nawet jeśli oni o tym nie piszą. Ważne jest więc, by o tym mówić, za pośrednictwem mediów, aż po politykę, po wspólnotę międzynarodową. Doświadczamy jednak wciąż wielkiego poczucia niemocy.

 

Jakie są relacje z innymi wspólnotami chrześcijańskimi?

Na Środkowym Wschodzie, jak wiecie, relacje między wspólnotami chrześcijańskimi nie były idealne. Ale papież Franciszek posłużył się sformułowaniem: „Ekumenizm krwi”. Ci barbarzyńcy, gdy mordują chrześcijan, nie potrafią rozróżnić katolika od prawosławnego – mordują ich, ponieważ są chrześcijanami. To bardzo zbliżyło Kościoły, które spotykają się dużo łatwiej, na tyle, na ile jest to możliwe, próbują razem działać. Zakonnik, o którym mówiłem wcześniej, pozostał sam. Jego wioska jest jedyną katolicką wioską w okolicy, wszystkie inne są prawosławne, ale on idzie odprawiać Mszę św. także w tamtych, ponieważ wszyscy proszą: przyjdź pochować naszych zmarłych, przyjdź ochrzcić, przyjdź odprawić Mszę św. W czasie wojny nikogo nie interesuje, czy jesteś katolikiem, czy prawosławnym. Wojna pokonała wiele barier.

 

Co pozwala Ojcu wstawać rano i robić to, co Ojciec musi robić, ze świadomością, że mało prawdopodobne, by Ojca plany się zrealizowały? A następnie: co może pomóc nam, żyjących w komforcie, żyć wiarą?

Odpowiem na obydwa pytania jednocześnie. Wszystko przechodzi przez doświadczenie. Wszelka rzecz. Wiara, którą otrzymałeś w dzieciństwie, nie jest przeżywana, dopóki nie stanie się twoim doświadczeniem życia. Pozostaje być może jako piękna rzeczywistość, ale nie staje się doświadczeniem, które dotyka cię dogłębnie po włókna twojego istnienia, które cię wciąga. Dotyczy to wszystkiego. Dla was, którzy jesteście tutaj, ale także dla nas, którzy jesteśmy tam. Komfort czy wojna, dobro czy zło, tego, co daje ci siłę – siła pochodzi ze środka – nie dają ci inni. Ci, którzy oddają życie za Pana, z pewnością mają jedyne w swoim rodzaju i szczególne okoliczności. Ale w każdym przypadku liczy się doświadczenie: twoje życie zmienia się, jeśli wiara zejdzie do poziomu twojego doświadczenia, w przeciwnym razie pozostaje ideą, czymś abstrakcyjnym, co i tak nie wciąga cię i nie daje spokoju, jednym słowem nie popycha cię na zewnątrz. Tak jest w naszym i w waszym przypadku: wiesz, że rzeczy nie zmienią się za bardzo, ale masz ochotę żyć. A poza tym, kto powiedział, że rzeczy się nie zmienią? Być może nie zmienię losów wojny w Syrii, ale zmienię tę odrobinę, którą mogę zrobić: wyświadczę dobro kobiecie, która została bez gazu, albo rodzinie, która nie miała już co jeść. Coś się zmienia. Nie ma żadnej okoliczności, która może przeszkodzić mi przeżywać moje życie w pełni. Okoliczności mogą mnie zablokować, mogę nawet przebywać w więzieniu, nie widząc się z nikim, ale nie mogą mi w każdym razie odebrać chęci, by marzyć. Zawsze jest coś, co masz w środku, czego nikt nie może ci zabrać. To rodzi się z doświadczenia, to jest coś wewnętrznego, co pomaga ci także patrzeć na wszystko to, co znajduje się na zewnątrz, nie wzrokiem kogoś, kto już umarł. Ponieważ jeśli ktoś przestanie marzyć, przestaje patrzeć, wierzyć, że można coś zrobić, jest martwy w środku. Dopóki jesteś żywy w środku, nic nie może cię zatrzymać.

 


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją