Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2015 > lipiec / sierpień

Ślady, numer 4 / 2015 (lipiec / sierpień)

Życie CL. Wakacje GS

W obliczu prowokacji

Znów się spotkali. W Lewinie Kłodzkim na początku lipca. W tym samym miejscu, co w ubiegłym roku i dwa lata temu. Czy było warto? Czego doświadczyli? Oto wrażenia, którymi się dzielą.


Na tegorocznych wakacjach młodzieżowych zrozumiałam wartość proponowanych tam gestów. Z reguły jestem osobą gadatliwą, dlatego na poprzednich wyjazdach miałam duży problem z powstrzymaniem się od rozmów w momentach skupienia. Podczas tych wakacji byłam jednak świadkiem pewnego zdarzenia. Po spotkaniu z panem Jakimowiczem usłyszałam, jak ktoś mówi, że w połowie usnął. Było to dla mnie zaskakujące, że ta osoba przespała coś niezwykłego. Uświadomiłam sobie, że to ode mnie zależy, czy wyniosę coś ze spotkania, czy nie. Od tego czasu starałam się być uważna podczas spotkań. Nie udałoby mi się to, gdyby nie pewne osoby. Jedną z nich jest Zosia, która podczas Mszy św. miała bardzo poważny wyraz twarzy, więc gdy tylko chciałam jej coś powiedzieć, natychmiast rezygnowałam. Właśnie w trudzie podejmowania ciszy i pełnego uczestniczenia w gestach spotkałam Jezusa.

W tym roku miałam też okazję prowadzić niektóre zabawy. Bardzo się stresowałam, że coś nie wyjdzie. Objaśniając jedną z gier, nie umiałam jasno się wysłowić. Pomimo tego, że prawie nikt z graczy mnie nie rozumiał, nie widziałam w ich oczach zniecierpliwienia. Wręcz przeciwnie, poczułam się otulona tym spojrzeniem. Myślę, że właśnie w takich sytuacjach objawia nam się Chrystus na co dzień.

Marysia, Warszawa

 

W Ruchu jestem od trzech lat, lecz dopiero podczas tych wakacji uświadomiłam sobie jego prawdziwą istotę. Chodzi tu o spotkanie z żywym Chrystusem, a nie z jakąś ideologią. Chrześcijaństwo powinno być uznaniem Jezusa Chrystusa jako kogoś, kto naprawdę istniał, kogoś, kto był prawdziwy i rzeczywiście zszedł na ziemię! Chrystus nie jest jakąś ikoną do naśladowania, a Kościół nie jest jego fanklubem. Chrześcijaństwo to ujrzenie Jezusa żywego w tym, co się wydarza – takiego, jakim był, gdy chodził po ziemi. Zdałam sobie sprawę, że Ruch daje mi szansę zobaczenia Chrystusa tak, jak widzieli go pierwsi chrześcijanie – chodzącego, uzdrawiającego, mówiącego. To ten zachwyt Jego osobą i Jego czynami skłania nas do „pójścia za”. Nie dlatego, że tak zostaliśmy wychowani czy tak należy, ale dlatego, że pociągnęło nas to, kim On był. Przecież to Jego niezwykłość zachęciła pierwszych chrześcijan do porzucenia wszystkiego! Uświadomiłam sobie, jak bardzo On musiał być pociągający, jak niezwykły i ciekawy, że ludzie zostawiali wszystko – rodzinę, pracę – i szli za Nim! „Tych pierwszych” nie przyciągnęły obietnice Nieba czy wyznawana ideologia, tylko miłość, jaką Jezus ich ogarnął, to Jego spojrzenie, które zmieniło ich sposób patrzenia na rzeczywistość. Chciałabym, żeby moja wiara była taka, jakby Jezus codziennie mówił mi: „Chodź za Mną”, i żebym potrafiła rzucić wszystko i poddać się tej przygodzie.

Olga, Warszawa

 

Na tegoroczne wakacje młodzieżowe przyjechałem po trudnym roku szkolnym i byłem pełen nadziei, że ten wyjazd znów będzie okazją do wzmocnienia mojej wiary i przemiany mojego życia. I nie pomyliłem się – każdy dzień przeżywałem bardzo intensywnie i przez cały tydzień doświadczałem obecności Pana Jezusa. Jednak o wartości tych wakacji najlepiej świadczy fakt, że również moje serce się przemieniło. Przyczyną tych zmian była lektura tekstu papieża Franciszka, spotkania organizowane co wieczór oraz zwykłe spotkania i rozmowy z dawno niewidzianymi przyjaciółmi. Najważniejszym tematem wakacji była misyjność, bycie częścią „Kościoła wychodzącego” do wszystkich znajdujących się na „peryferiach życia”. Bardzo to do mnie przemówiło i teraz jeszcze bardziej zwracam uwagę na ewangelizowanie i świadczenie o Jezusie. Drugą ważną kwestią, obecną przez cały tydzień, było miłosierdzie. Dlatego dobitnie trafiły do mnie słowa pana Marcina Jakimowicza, z którym mieliśmy spotkanie, aby nie narzekać na innych, ale by modlić się o błogosławieństwo dla nich. Również to udało mi się wprowadzić do mojej codzienności.

Bartek, Kraków

 

Jestem we wspólnocie już od trzech lat i muszę od razu się przyznać, że tym razem miałem mniejszą ochotę na wakacje młodzieżowe niż poprzednio. Uważałem, że przeżyłem już wszystko, co można tam przeżyć, i nic nowego mnie nie spotka. Okazało się jednak, że były to dla mnie najwspanialsze i najważniejsze wakacje spośród wszystkich, na których dotychczas byłem. Z pobytu w Lewinie wyniosłem wiele. Myślę, że to doświadczenie mogę ująć w trzech punktach.

Po pierwsze, dotarła do mnie prawdziwa definicja misji. Dawniej to słowo kojarzyło mi się właściwie tylko z ewangelizowaniem Afryki i jej biedniejszych mieszkańców, natomiast po wyjeździe z wakacji wiem, że nasza misyjność może objawiać się nawet w małych gestach. Świetnym przykładem takiej misji jest blog Diany „Jazda bez trzymanki”. Właściwie każdy z nas może stać się misjonarzem i poprzez swoją działalność uświęcać siebie i innych.

Kolejna sprawa to spojrzenie Boga w oczach innych ludzi, o którym mówiliśmy więcej podczas zeszłorocznych wakacji. Wydaje mi się, że w tym roku doświadczyłem go bardziej niż rok temu. Widziałem u ludzi tę wrażliwość, siłę wiary, dojrzałość w tym, co mówili; byli też wobec mnie niezwykle mili, troskliwi, chętni do rozmowy. Było widać, że to On przez nich przemawiał. Na co dzień takich ludzi nie spotykam wokół siebie.

I na koniec powiem o rzeczy chyba dla mnie najważniejszej, czyli o spotkaniu z panem Marcinem Jakimowiczem. Ten człowiek otworzył mi umysł, zmienił moje myślenie. Uświadomił mi, że my, ludzie, naprawdę jesteśmy najwspanialszymi istotami Boga. Wystarczy zwrócić się ku Niemu, a możemy zdziałać cuda, przenosić góry. Spotkanie to sprawiło, że inaczej zacząłem się modlić i teraz mam inny stosunek do modlitwy. Teraz wiem, że On nie wymaga od nas poświęcenia. On chce, żebyśmy tylko Mu zaufali. Bóg to kochający Ojciec, który nieustannie nam towarzyszy i pomaga. I jest w tym wszystkim bezinteresowny. Jako ludzie otrzymaliśmy naprawdę wielką łaskę życia. Ufając Panu i zawierzając Mu wszystkie swoje sprawy i problemy, będziemy zawsze szczęśliwi.

Kuba, Kraków

 

Największe wrażenie zrobiło na mnie otwarcie obecnych na wakacjach osób na drugiego człowieka. Pierwszy raz w życiu znalazłem się w gronie tak pozytywnych i naturalnych ludzi. W moim otoczeniu bardzo mało jest osób wierzących w Chrystusa, dlatego te wakacje dostarczyły mi dużo nowych doświadczeń. Wspólne zabawy oraz cisza (np. podczas wycieczki w góry) właśnie z wami pomogły mi bliżej poznać Boga, zrozumieć Go i odnaleźć Go w moim życiu. Jestem wam za to naprawdę wdzięczny, ponieważ myślę, że właśnie po tym tygodniu zacząłem patrzeć na świat przez pryzmat Boga, co jest po prostu czymś niesamowitym.

Dawid, Bytom

 

7 marca 2015 roku na placu św. Piotra papież Franciszek przypomniał nam o spotkaniu uczniów z Jezusem opisanym w Ewangelii św. Jana. Andrzej, Jan i Szymon czuli, że On patrzy na nich aż do głębi, czuli się „wewnętrznie poznani i to budziło w nich zaskoczenie, zdumienie, tak że natychmiast poczuli się z Nim związani”.

Ta świadomość, że jestem wewnętrznie poznana, poczucie więzi z Nim, to zdumienie i zaskoczenie potwierdziło się dla mnie w zaproszeniu i powitaniu na wakacjach młodzieżowych w Lewinie. Do przyjazdu zachęciła mnie niespodziewanie Marzena Paurowicz w trudnym dla mnie momencie, obfitującym w życiowe zawirowania. Został mi dany czas poszukiwania odpowiedzi na pytania związane z pracą i próbą zrozumienia sensu powołania. Dotarło do mnie, że jedyne, co mogę zrobić, to dać innym w tym momencie swój czas, moją dyspozycyjność, siebie.

We wcześniejszych latach kilka razy byłam na wakacjach ruchu CL, ale nigdy na młodzieżowych. Nie mogłam zatem zignorować zaproszenia od samej odpowiedzialnej! Zawsze jest dobry moment na odrobienie zaległości. Spakowałam się i w drogę!

Późnym wieczorem zostałam przywitana z wielką serdecznością i przyjaźnią przez Marzenę, Justynę, księdza Piotra oraz Marysię, Miłkę, Janka. Bardzo mnie to wzruszyło. Zostałam przygarnięta w momencie, w którym szczególnie tego potrzebowałam. To właśnie Jego obecność uzdalnia nas do takiej otwartości. W papieskim przemówieniu do Ruchu czytamy: „Jezus Chrystus zawsze jest pierwszy, uprzedza nas, czeka na nas, jest zawsze przed nami i kiedy my przybywamy: On już na nas czeka”. Właśnie tak się poczułam – jakby On już na mnie czekał. Dotarłam tu, jestem, bo On wiedział, co będzie dla mnie najlepsze. Objawiał się potem wielokrotnie: w rozmowach na szlaku, w przyjaźniach młodzieży, ich wzajemnej pomocy i trosce, w ciszy podejmowanej z wielką powagą, podczas assemblei pełnej pytań i poszukiwań, w cudnie kreatywnych i zabawnych frizzi, we łzach na pożegnanie. A ja zostałam dodatkowo obdarowana – spotkaniem i rozmowami z Marzeną, Justyną, Martą, Teresą, księdzem Piotrem. Patrzyłam z podziwem na nich – wychowawców, pełnych energii i miłości, na to, jak realizują się w swoim powołaniu. Mam nadzieję, że to początek naszych relacji. Ja także chcę iść w ich ślady.

Katarzyna, Warszawa

 

Na tegorocznych wakacjach dla młodzieży w Lewinie Kłodzkim wydarzyło mi się Piękno przez duże „p”. Moje serce zostało poruszone wieloma rzeczami: ciszą, w której dochodziło do głosu moje ogromne pragnienie Pełni, muzyką, która wybrzmiała na czwartkowej Mszy św. w taki sposób, że teraz mogę powiedzieć, że rozumiem, co miał na myśli ksiądz Giussani, gdy mówił o zranieniu Pięknem. Najbardziej jednak doświadczyłam „opłacalności” osądu, czyli porównywania z własnymi pragnieniami tego, co mi się wydarza, i stawiania sobie pytania, dlaczego coś mnie porusza i odpowiada mojemu sercu.

Na początku każdego dnia odpowiedzialny za młodzież we wprowadzeniu do dnia zadawał pytanie, które towarzyszyło mi przez cały dzień i na które starałam się znaleźć odpowiedź. Bardzo poruszyło mnie pytanie o to, gdzie jest miejsce w moim życiu, do którego Chrystus posyła mnie, abym była misjonarzem, gdzie są moje Indie. Filip Neri pomimo tego, iż zawsze chciał jechać na misje, odnalazł swoje Indie w Rzymie, wśród potrzebujących go dzieci i biednych ludzi, czyli tam, gdzie Chrystus Go powoływał, a nie tam gdzie zawsze chciał jechać. Co ja robię, aby czynić kulturę bardziej Chrystusową? Doświadczam ostatnio tego, że moje Indie to podejmowanie codziennych okoliczności z pragnieniem pamięci o Nim; to praca pełna pasji i zaangażowania, tak że koledzy z pracy pytają, co czyni mnie tak radosną i pełną energii; to współpraca z kierownikiem i ludźmi z działu z pamięcią o ich przeznaczeniu – takim samym jak moim – chociaż rzadko się ze sobą zgadzamy, mamy różne charaktery i metodę pracy. To również zajmowanie konkretnego stanowiska podczas nieformalnych rozmów w czasie lunchu w sprawie wyborów parlamentarnych czy przegłosowanej w sejmie ustawy in vitro. To również dzielenie się na lekcjach angielskiego tym, co robiłam w weekend bez cenzurowania czegokolwiek, czyli także opowiadanie o wakacjach GS. To sposób, w jaki składam życzenia świąteczne na wewnętrznym forum mailowym, rozdawanie plakatów czy też powieszony przy komputerze na mojej gazetce dekalog Jana XXIII.

Postawione podczas wakacyjnych poranków pytania i próby odpowiedzi na nie czyniły mnie uważną na proponowane gesty, spotkania i rozmowy. Poruszyła mnie na przykład rozmowa podczas wycieczki z dziewczynami z Warszawy na temat „chrzczenia kultury”, miejsca, w którym żyjemy. Mogę uczyć się od młodych z GS ich pragnienia prawdziwego przeżywania życia. To jest po prostu wzruszające. Wieczorem każdego dnia na spotkaniach diakonii próbowałam osądzić to, co mi się wydarzyło. Doświadczam tego, że pomimo trudu związanego z nazywaniem swoich pragnień czy też wejścia w głąb swojego serca, ta metoda Ruchu, aby porównywać z własnym doświadczeniem to, co czytamy, czy to, co jest nam proponowane, czy to, co się wydarza, jest prawdziwa, bo ciągle prowokuje mnie do sprawdzania i odkrywania tego, Kto tak naprawdę daje spełnienie mojemu sercu.

Na tych wakacjach moje serce na nowo zabiło dzięki rozpoczynaniu dnia jutrznią oraz znajdowaniu codziennie chwili ciszy, najczęściej wieczorem, aby mogło dojść do głosu to, co mi się wydarzyło, i abym mogła zadać sobie pytanie, czy Chrystus był w centrum, czy też przeniosłam punk ciężkości na coś innego.

Ostatnia sprawa: Marzenko, Ty moje „drzewo migdałowe”, Twój telefon zapraszający mnie na wakacje GS był primerear, uprzedzającym działaniem łaski dla mnie. Chrystus zawsze jest pierwszy, czeka na nas, zawsze jest przed nami. Tym razem w moim przypadku posłużył się Tobą. Dziękuję.

Justyna, Kraków

 

„Jezus Chrystus jest zawsze pierwszy, uprzedza nas…” – przypomniał papież Franciszek w tekście, który prowadził nas przez tegoroczne wakacje młodzieżowe. Kilka linijek wcześniej wskazał mi jeszcze ważniejszą myśl: „Dla księdza Giussaniego ważne było doświadczenie spotkania – spotkania nie z ideą, ale z osobą Jezusa Chrystusa”. Tegoroczne spotkanie w Lewinie Kłodzkim, choć zupełnie różne od tego sprzed roku, było dla mnie kolejną okazją spotkania Chrystusa. Wszystkie dylematy i trudności, wszystkie „idee” wymyślone i poukładane przeze mnie, w perspektywie tak konkretnej, żywej i autentycznej wspólnoty młodzieżowej, nabrały dla mnie innego znaczenia. Choć problemy nie znikają, to konkretne i piękne, a przede wszystkim te nieplanowane przeze mnie spotkania, które się tam wydarzyły, pozwalają mi uznać, że Ktoś Większy prowadzi mnie przez życie. Ponadto widzę, że Jezus zarówno w trakcie wakacji, jak i po nich jest dla mnie primerear – uprzedza mnie, wychodzi ze swoją propozycją i chce mnie prowadzić. Chcę podziękować w pierwszej kolejności Bogu za cierpliwe prowadzenie mnie w życiu, a następnie wszystkim, przez których On może uprzedzać mnie swoją Łaską. Wiele osób (trudno tu wszystkich wymieniać) podczas tych wakacji swoim słowem, uśmiechem, niezapowiedzianą wizytą było dla mnie okazją do wychodzenia z egoizmu ku żywemu Bogu. Dziękuję.

Adrian (kleryk), Bytom

 

Już pierwszego wieczoru przyszedł mi do głowy zaskakujący wniosek: oni biorą całą rzeczywistość na poważnie! Prosta rozmowa, ustalanie planu dnia, troska o młodzież, podanie kawy, opowiadanie o swoim życiu, o swoich pasjach – w tym wszystkim czułem drżenie i troskę, aby nie uronić ani kropelki sensu. To było moje pierwsze radosne zdumienie. Po nim przychodziło jedno po drugim. Prawdziwość wzajemnych relacji, wspólne podążanie w tym samym kierunku – ku Jezusowi. Śpiew i zabawy. Przejmująca cisza na początek gestów czy w czasie górskich przechadzek.

Często mówiąc o wakacjach młodzieżowych, nazywam je rekolekcjami. Bo są one nimi naprawdę. ,,Mamy jedną rzecz do zrobienia: nawrócić się, pozwolić na nowo oczarować się temu powabowi’’. Nawrócić się, czyli powrócić do tego, co najważniejsze, do tego, co stanowi centrum. Naszym centrum jest Mistrz – Chrystus. I ten czas w Lewinie Kłodzkim pozwolił mi na nowo zbliżyć się do naszego Centrum. Jestem wdzięczny za ten czas wszystkim odpowiedzialnym, młodzieży, a przede wszystkim Bogu, że pozwolił nam być razem i wzrastać na Jego chwałę.

Marcin (diakon), Głubczyce

 

Jadąc w tym roku do Lewina Kłodzkiego na wakacje młodzieżowe, nie miałam szczególnych pragnień ani pytań, na które chciałabym znaleźć odpowiedź. Pojechałam, ponieważ chciałam spotkać się z ludźmi, których poznałam na wcześniejszych wyjazdach, odnowić moją relację z Chrystusem.

Dzięki temu, że codziennie wieczorem podsumowywałam sobie miniony dzień, zapadło mi w pamięć wiele momentów, które zbliżyły mnie do Boga. W nawiązaniu do tekstu omawianego podczas wakacji często pojawiał się obraz drzewa migdałowego, które rozkwita jako pierwsze i zapowiada wiosnę. Niezwykłą radość sprawiało mi bycie takim drzewem migdałowym dla innych przez bardzo proste gesty: podanie prowiantu czy rozdawanie talerzyków podczas grilla. Gdy na wycieczce szliśmy w ciszy, wystarczyło mi jedno źdźbło trawy, by wynieść bardzo wiele z tej ciszy. Cieszyły mnie rozmowy, czasem nawet samo pytanie, które pozostawało bez odpowiedzi, spojrzenia, poklepanie po ramieniu, wspólne bieganie po boisku, droga w deszczu, śpiew.

Ostatniego dnia podczas wschodu słońca zobaczyłam, że warto czekać, mimo chłodu, wbrew sobie, po to, żeby doświadczyć, ile Bóg daje nam w tym wschodzącym słońcu. Gdy wyjeżdżałam, bałam się, że utracę to, co tu przeżyłam. Wtedy, jakby w odpowiedzi na moje obawy, Diana zaintonowała piosenkę: „Kocham, więc nie muszę się bać. Zabierz mój strach!”. Zadałam sobie pytanie: czego mam się bać? Przecież wyjeżdżam stąd po to, by świadczyć światu o Chrystusie, którego tu spotkałam!

Klara, Warszawa

 

Czym były dla mnie wakacje w Lewinie Kłodzkim? Przede wszystkim wydarzeniem, które znów „dobrze mnie nastroiło”, czas ten jest dla mnie dowodem na to, że Bóg w swoim planie dotyczącym wszystkich ludzi ma na uwadze każdego bez wyjątku. Dlatego, że On jest Panem wszystkiego, proponuje się nam przez wybór szczególnej ludzkiej rzeczywistości. Tą rzeczywistością jest Ruch, a jej objawieniami takie właśnie spotkania. Każdy, z kim tam się zetknąłem, jakoś na mnie wpływał – wszystko to dzięki ludziom, od których mogę się uczyć, jak smakować życie.

Te wakacje mógłbym porównać do strojenia fortepianu. Jest to skomplikowany proces wymagający nie tyle obszernej wiedzy, co przede wszystkim zmysłu dźwiękowego i otwartych uszu. Podczas wakacji mogłem poczuć, czym jest dla nas ten zmysł, jednak nie dźwiękowy, ale religijny, i umiejętność otwarcia, lecz nie uszu, a serca. Tak jak dobry stroiciel – żeby nastroić fortepian, przede wszystkim musi poznać instrument, jego mechanikę, sposób wydobywania dźwięku – tak ja czułem to, że ludzie chcą mnie poznać. Czułem się przygarnięty. Dzięki wakacjom wiem, że jestem gotów na występy na największych scenach świata i na najdłuższe koncerty, jakie najlepiej nastrojony instrument może znieść. Chciałbym za to gorąco podziękować Panu, jak i wszystkim, z którymi mogłem współdzielić tę rzeczywistość.

Kacper, Nowy Sącz–Katowice

 

W czasie tegorocznych wakacji najpierw musiałam przejść próbę „życia na nowo”. Byliśmy na wakacjach trzeci raz w tym samym miejscu, doskonale pamiętałam wydarzenia sprzed roku, więc myślałam: „Będzie tak pięknie jak w zeszłym roku!”. Akurat! Już pierwszego dnia, jeszcze przed rozpoczęciem całego programu, zderzyłam się z murem. Dosłownie, jakbym uderzyła głową w ścianę! A to dlatego, że zrozumiałam, że „jest inaczej”. Przechadzając się po ogrodzie, widziałam, jak się zmienił od zeszłego roku; rozmawiając pierwszy raz z dziewczynami z Kluczborka, z którymi dzieliłam pokój, przekonałam się, jak trudno jest mi się z nimi dogadać i że jest to moja wina. Czułam się samotna, także dlatego, że w tym roku nie udało mi się zaprosić na wakacje nikogo z opolskiej młodzieżowej Szkoły Wspólnoty – wszyscy chcieli, ale mieli inne plany na ten tydzień. Przyznam, że ja też oprócz wyjazdu na wakacje młodzieżowe w Lewinie miałam jeszcze trzy inne propozycje spędzenia tego czasu, ale przecież jakieś priorytety muszą być!

Przyjechałam z marzeniami przesiąkniętymi rutyną i współczesnym światem, z domieszką zeszłorocznych wspomnień. Oczekiwałam wielkiego bum!, tego, że „wszystko będzie jak dawniej”. Ale nic nie dzieje się dwa razy tak samo. Czułam ból w sercu, wiedząc, że ten zgrzyt, który odczuwałam, pochodzi ode mnie, wynika z mojej rutyny, z moich marzeń. Wieczorem, po wprowadzeniu, prosiłam Pana, by pomógł mi usunąć tę przeszkodę, która mnie dzieliła od „intensywnego przeżywania rzeczywistości”. Wysłuchał mnie – jak zwykle, inaczej, niż to sobie wyobrażałam, ponieważ miałam nadzieję, że stanie się to raz na zawsze. Moje nadzieje legły jednak w gruzach, nie spodziewałam się, że On tak to rozegra. Tymczasem On już czekał na mnie – jak drzewo migdałowe. Już na pierwszej Szkole Wspólnoty, gdy mówiłam, że czuję, że błądzę we mgle, ale wiem, że jestem blisko, że stoję na wyciągnięcie ręki od Niego, otrzymałam radę od księdza Piotra: „Wyciągnij tę rękę, daj Mu się pochwycić”. Podczas wieczoru z panem Marcinem Jakimowiczem zdumiałam się jego pasją, optymizmem, energią, z jaką do nas mówił; miałam ochotę słuchać go godzinami z rozdziawioną buzią. I dzięki niemu dotarło do mnie parę spraw, o których zrozumienie nawet nie prosiłam – Chrystus sam podał mi je na tacy. Tego i następnego dnia pojęłam, czym naprawdę jest modlitwa – jest naszym wyrazem wdzięczności, naszym wyznaniem miłości wobec Niego, bo On nam daje tak wiele, daje nam wszystko, a jedyne, czego od nas oczekuje, to naszej miłości – tego, żeby każdy z nas Mu powiedział: „Kocham Cię”. Gdy poszliśmy na prowadzoną przez diakona Marcina przed Mszą św. Koronkę do Bożego Miłosierdzia, łzy same leciały mi jak grochy, gdy wreszcie to do mnie dotarło. „Bądź wola Twoja – jako w niebie, tak i na ziemi!” I co? To mi wystarczyło? To już koniec? I do końca tygodnia było pięknie? Ależ skąd! Chyba właśnie tu zobaczyłam własny Szeol. Byłam jak ta owieczka… Albo raczej jak czarna owca, która szamoce się w zaroślach… A może nawet jak baran, który ucieka przed Panem.

W czwartek wchodziliśmy na Śnieżnik, pośród chmur, które oddawały moje „błądzenie we mgle”. Tuż po zejściu ze szczytu rozgrzaliśmy się w schronisku, pograliśmy w „Słowa na P”, a kiedy wychodziliśmy… zaczęło padać, wiał zimny wiatr, wszyscy byli mokrzy i zziębnięci. Mieliśmy schodzić w ciszy, co na początku nie było łatwe, a ja zastanawiałam się, czemu wciąż nie potrafię całkowicie otworzyć się na innych, czemu wciąż zazdroszczę wam pięknej przyjaźni. Weszliśmy w las, za nim ciągnęła się mgła, tak że nie było widać innych pasm górskich, deszcz przestał padać („Pewnie dlatego, że jesteśmy w lesie” – pomyślałam). Wtedy, idąc ścieżką, poczułam łagodny podmuch wiatru, delikatny, wręcz ciepły powiew, który mnie otulił, wysuszył ubranie, dał uśmiech. Troski zniknęły, a ja wiedziałam, że to jest Chrystus – znów na mnie czekał; niemal fizycznie odczuwałam Jego obecność, czułam się, jakby Ktoś podszedł do mnie od tyłu i mocno przytulił – Prawdziwy Przyjaciel, Dobry Pasterz, który przytula zagubioną owieczkę i prowadzi ją do domu. Kiedy Klara śpiewała Piosenkę o Ideale, czułam, że Bóg mówi do każdego z nas: „Idź, nie ustawaj, Ja będę przy tobie, masz na sercu dotknięcie Mej dłoni, zawsze przy tobie, jak żar ognia, co w środku wciąż płonie”. Każdego dnia zasypiałam wdzięczna za przeżyty dzień, prosząc, by Chrystus pomógł mi zmienić się na lepsze w konkretnej rzeczy, by pokazywał mi wyjście z moich przyzwyczajeń, lęków, zazdrości. I czynił to codziennie, małymi kroczkami uwalniał mnie od czegoś. Na samym końcu uwolnił mnie od zazdrości, a zasypał przyjaźnią; widziałam, jak żegnaliście się ze łzami w oczach, w waszych „niebiańskich oczach”, którymi widzę Chrystusa.

Piszę to, płacząc, bo wszystkich was kocham właśnie za to, że ukazuje mi się w was Chrystus. W tak pięknej przyjaźni, w jakiej żyjemy, naprawdę chciałoby się żyć wiecznie. Paradoksalnie, widząc, czując to wszystko, pragnęłam tylko śmierci – by już być w Niebie, w którym wszystko jest tak samo piękne i prawdziwe, ale trwa wiecznie. Proszę, módlmy się za siebie nawzajem, byśmy byli wciąż wszyscy razem i byśmy razem dotarli do Krainy Wiecznego Szczęścia – do Nieba.

Ola, Opole


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją