Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2015 > lipiec / sierpień

Ślady, numer 4 / 2015 (lipiec / sierpień)

Listy

Co zbawia mnie w tej pustce? i inne...


W związku z referendum dotyczącym małżeństw homoseksualnych tutaj w Dublinie wywiązała się zagorzała dyskusja, która dała mi wiele do myślenia. Przede wszystkim uświadomiłam sobie, że często nikomu z zajmujących jedno ze stanowisk („za” albo „przeciw”) nie leżał na sercu problem ujęty całościowo, to znaczy pragnienie miłości, które znajduje się w homoseksualistach, oraz całkowity zamęt panujący w głowach wielu osób. Sprawa sprowokowała mnie, ponieważ zmusiła do refleksji nad moim małżeństwem, moim byciem w świecie i w społeczeństwie. Była to okazja do tego, by powrócić do korzeni tego, kim jestem jako matka, żona, chrześcijanka. Pomogła mi na nowo przeczytać dokument zalecany przez naszą wspólnotę, „Gdy brakuje rzeczy oczywistych, rodzi się osoba”, ponieważ pozwoliła mi spojrzeć na to, co się wydarzało, bez gotowej idei (jestem na „nie”, ponieważ jestem katoliczką). Próbowałam zrozumieć całą sytuację, konfrontując się z moim mężem i przyjaciółmi, i odkryłam, że jestem zanurzona w wielkim zamęcie. W międzyczasie zdarzało mi się dusić w codziennych okolicznościach. Pewnego wieczoru wręcz zostawiłam męża i małe dzieci i wyszłam z domu, by zaczerpnąć świeżego powietrza. W tamtym momencie zadałam sobie pytanie: ale jeśli na tym świecie, który się wali, w pierwszej kolejności ja sama uciekam, to jak mogę się ocalić? Jeśli nie potrafię z radością stawiać czoła małym codziennym trudnościom, o które jestem proszona, jaki mogę mieć wkład w rozpadający się świat? Można słusznie nawoływać do obrony rodziny, można walczyć z upadkiem oczywistości, ale jeśli potem upadam ja? Przyszło mi na myśl jedno zdanie, zasłyszane w roztargnieniu na Szkole Wspólnoty, które aż do teraz wydawało się mi abstrakcyjne: „By rozwiązywać problemy, trzeba zgłębić naturę podmiotu, który stawia im czoła!”. Jakże potrzebuję, żeby ktoś pochwycił mnie na nowo i w każdym momencie ocalał, i jakże potrzebuję widzieć, że to wszystko, co wydaje się zmierzać ku zepsuciu i ruinie, już jest zbawione! Potrzeba zawsze wciąż na nowo poszukiwać tego, co nie upada, gdy wszystko inne upada. Z pewnością nie jesteśmy tym my, z naszymi działaniami. Słyszałam wielu chrześcijan zniechęconych po zwycięstwie „tak” w przeprowadzonym referendum, jak gdyby wszystko było stracone. Tak, jasne, trzeba przyjrzeć się ponownie wielu sprawom, ale skąd pochodzi nasze zbawienie? Co mnie ocala w dniach, które wydają mi się trudne i puste? Sądzę, że potrzebuję wciąż coraz bardziej pogłębiać moją wiarę, by być przekonującym znakiem dla innych: tylko w ten sposób będę mogła wnosić pozytywny wkład w wychowanie moich dzieci i ludzi tutaj. Nie chodzi o dokonywanie analiz albo ustalanie strategii, by dotrzeć do młodych, ale by na nowo uznać, że jesteśmy krusi i potrzebujący tylko Chrystusa zmartwychwstałego i obecnego. Znów Go proponować, tak jak robił to ksiądz Giussani we Włoszech, gdy młodzi odchodzili od Kościoła.

Agata, Dublin (Irlandia)

POŻEGNANIE W PRACY

„CHCIAŁABYM ZNÓW SPOTKAĆ CIĘ NA MOJEJ DRODZE”

Drogi księże Carrónie, w lutym zmieniłam miejsce pracy. Zawsze myślałam o tym, by dobrze wykonywać pracę w charakterze sekretarki, która została mi dana. Ta uważność natychmiast wzbudziła podziw w nauczycielach, w koleżankach z biura i w woźnych. Dlatego Nigdy nie powiedziałam w pracy, że jestem z CL, ale i tak było wiadomo, kim jestem, nie była to jakaś tajemnica, zwyczajnie przeżywałam te miesiące, będąc tym, kim jestem, opowiadając szczerze o sobie, o mojej rodzinie i przyjaciołach, będąc obecną i słuchając wszystkich, bez żadnego przymusu. Ostatniego dnia w pracy urządzono dla mnie niesamowite przyjęcie. Koleżanka z Sycylii poprosiła męża, by przygotował cannoli. A on nie tylko to zrobił, ale zwolnił się na godzinę z pracy i przyniósł je, chcąc osobiście mnie poznać. Inna koleżanka podarowała mi kwiaty z tym oto bilecikiem: „W tym miejscu potrzebującym egzorcysty, kiedy nie mieliśmy już nadziei, w pewnym momencie przybyłaś ty, anioł Pana, który w tak krótkim czasie pozwolił nam na nowo odnaleźć lepszy wymiar życia i normalność. Dziękuję z całego serca, byłaś wyjątkową osobą – to mało powiedziane! Będzie nam cię brakować. Chciałabym bardzo znów spotkać Cię na swojej drodze. Dziękuję, przyjaciółko, towarzyszko i droga koleżanko”.

Cristina, Crema

„JEŚLI ON ISTNIEJE, TWOJE PRAGNIENIE JEST TAKŻE MOIM”

8 maja mój tata trafił do szpitala, a 20 maja zmarł. Miał 87 lat. Mówił o sobie, że jest ostatnim z ludzi oświecenia, cała jego racjonalność była ukierunkowana na poszukiwanie prawdy. Najbardziej bolało mnie to, że nigdy nie uległ chrześcijańskiej propozycji, choć ja mam prawie 60 lat i od kiedy ukończyłam 15 lat, dokładałam starań, by poznał Ruch. Kiedy byłam nastolatką, rano przyjmował mnie z kazaniem wygłaszanym przeciwko Kościołowi, dogmatom, inkwizycji itd. Zagorzałe dyskusje zawsze były dla mnie czymś w rodzaju koszmaru, nigdy nie miałam wystarczających argumentów, by mu odpowiedzieć. Zawsze z wielką miłością patrzył na moją rodzinę, rosnące dzieci i wnuki. W 1992 roku z powodu narkotyków zmarł jeden z trójki moich braci, co przepełniło nas przeszywającym bólem. Kiedy tata znalazł się w szpitalu, powiedziałam sobie, że zmartwychwstanie musi być prawdziwe także w tej sytuacji. W ten sposób zaczęłam odwiedzać go codziennie, nigdy nie unikając cierpienia związanego z jego chorobą, jego doskonałej i racjonalnej świadomości aż do ostatniego momentu, cierpienia mojej mamy, wrażenia całkowitej niemocy w obliczu zła. W ciągu tych kilkunastu dni na nowo odkryłam prawdziwą relację z nim, pełną czułości i miłości. Przy jego łóżku stanęły wszystkie wnuki i prawnuki, kilku naszych przyjaciół, a nawet córka mojego zmarłego brata wraz ze swoim mężem. Pewnego dnia powiedziałam mu, że wielu przyjaciół modli się za niego, a wtedy napisał mi na kartce: „Albo jest, albo Go nie ma”. Potem dopisał niżej jedną linijkę: „Jeśli jest, twoje pragnienie może być tylko moim”. Pewnego ranka zadzwoniono ze szpitala po moją mamę, ponieważ stan się pogorszył. Ona poprosiła, bym wezwała księdza, by udzielił tacie namaszczenia chorych. Wszyscy staliśmy wokół jego łóżka, kapłan odprawił cały obrzęd; po kilku minutach serce się zatrzymało. W domu otwarliśmy list, który nam zostawił: to był hymn miłości dla mojej mamy i dla nas, dzieci, wnuków i prawnuków. Potwierdzał, że jego życie było ożywiane tylko poszukiwaniem Absolutu, dlatego banalnym wydawał mu się fakt odnalezienia go w objawionej religii. Wielu przyjaciół modliło się za niego. Dostałam nawet poruszający list od muzułmańskiej rodziny, której pomagamy wraz z Bankiem Solidarności – oni także się modlili. W czasie pogrzebu kościół był pełen ludzi, wybraliśmy czytania o miłosiernej miłości, ponieważ był zawsze bardzo hojny dla wszystkich, pieśni przepełniała spokojna radość. Jedna z koleżanek napisała mi potem: „Dziękuję, że pozwoliłaś mi przeżyć moment tak głębokiej wiary i miłości. One dały mi wewnętrzny pokój”. W ten sposób z doświadczenia, które mogło być tylko doświadczeniem śmierci, zrodziło się doświadczenie życia, co więcej, zmartwychwstania.

Giovanna, Cassano d’Adda (Mediolan)

JA, CAŁUN I ANIOŁ METRA

Drogi księże Juliánie, pojechałam na pielgrzymkę do Całunu. Droga wyznaczona przez życie świętych oraz film zaprowadziła mnie od zewnętrznego zamętu do spotkania z Całunem, które było czasem ciszy i prostej, poruszającej kontemplacji. W naszej grupie znały się tylko niektóre osoby, dlatego po wizycie w kaplicy św. Całunu podczas obiadu niektórzy opowiadali o sobie. Najbardziej uderzyła mnie wypowiedź ciotki Franceski Pedrazzini (zob. „Ślady” 5/2012), Rosselli, która przyjechała wraz z mężem. Rossella opowiedziała o swojej drodze nawrócenia, rozpoczętej trzy lata wcześniej, kiedy jako niewierząca, oddalona od Kościoła odpowiedziała na prośbę o modlitwę za siostrzenicę, poważnie chorą mamę trójki dzieci. Zrozumiałam, że widok tego, jak Francesca przeżywała chorobę i jak pomaga rodzinie i przyjaciołom przeżywać ciekawość i radość z powodu niesamowitego spotkania z Jezusem, w jednej chwili usunął dystans. Ze wzruszeniem Rossella powiedziała, że kilka dni wcześniej, w 40. rocznicę ślubu cywilnego, zawarli z mężem sakrament małżeństwa. Następnego wieczoru ja z mężem szliśmy długo przez miasto, by wsiąść do metra i kiedy bardzo zmęczeni dotarliśmy do stacji, zastaliśmy zamknięte bramki. Wtedy jakiś młodzieniec, stojący za nami, mówi: „Czasem tak się dzieje, ale wtedy zazwyczaj podstawiają w zastępstwie autobus. O, właśnie nadjeżdża. Gdzie chcecie dojechać? – Przystanek przed Collegno – odpowiadam, na co on: – Ja także jadę do Collegno, wsiadajcie ze mną”. Po kilku minutach jakaś pani pyta mnie: „Przyjechała tu pani w celach turystycznych? – Zobaczyć Całun” – odpowiadam. Chłopak, który wsiadł z nami do autobusu, patrzy na mnie i mówi: „Jak wygląda ten Całun?”. Zaczęłam opowiadać mu o moim poruszeniu, a chłopak był prawdziwą rzeką pytań. Odpowiedziałam mu na nie, używając wszystkich znanych mi argumentów historycznych i naukowych. A na koniec dodałam: „W każdym razie moja pewność co do tego, że Jezus zmartwychwstał, nie zależy od Całunu. – A od czego? – Od tego, że Jezus jest żywy”. Wokół nas zapanowała cisza. Chłopak dalej naciskał: „Dlaczego mówi pani, że jest żywy? Niech mi pani da jakieś przykłady”. Opowiedziałam mu o świadectwach z poprzedniego dnia, kilka faktów z życia mojego i przyjaciół, w których odnalazłam znaki obecności Jezusa, i zakończyłam nieco ze śmiechem: „A poza tym nie zapominajmy o panu. Wraz z mężem nie wiedzielibyśmy, jak dotrzeć aż tutaj bez metra, a Bóg zesłał nam anioła, by powiedział nam, że jest autobus zastępczy. Można stwierdzić, że to tylko zbieg okoliczności, albo można uznać, że jesteśmy tak bardzo ukochani, że Jezus troszczy się o nas i przytula za pośrednictwem nieznajomego. Zależy od zajętego stanowiska. Takiego spojrzenia można się nauczyć. – Owszem, to ciekawe. Dziękuję za te piękne nowiny, które mi pani przekazała”.

Manuela

 


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją